Definicja szczęścia cz.23

Jan 16, 2007 22:18




|Tytuł| :"Definicja szczęścia" (cz. 23/ ?)
|Autor| : Kea
|E-mail| : nanou@o2.pl
|Typ| : original person slash
|Ostrzeżenie| : the beginning of - the angst.
|Od autora| : remember when I told you, I would never kill any of my characters? well um.. I LIED!
|Beta| : bouncybubble

Poprzednie części

* * * *

Czas płynął szybko, maj przeszedł w czerwiec, Matury zakończyły się zwycięskim sukcesem tak Kasi i Andrzeja, jak i Patryka i Gadżeta i czwórka przyjaciół rozpoczęła przygotowania do testów wstępnych na studia.
Egzamin dojrzałości mieli już za sobą, ale to, czy i gdzie się dostaną, by kontynuować swą edukację, miało, w oczach ich rodziców, zaważyć na całej ich przyszłości.
Zabrali się więc żwawo do pracy, spędzając długie godziny nie tylko na nauce, ale także nie-kończących się rozmowach o tym, co czeka ich w życiu, jakie mają na nie plany i marzeniach, co chcą robić i osiągnąć.

Kasia zamierzała podróżować, zwiedzać ze swoim chłopakiem świat, poznawać nowe miejsca i kultury - to, że Andrzej wybierał się na Politechnikę i miał zamiar zostać kiedyś specem od komputerów i nowoczesnej elektroniki, w ogóle jej nie kłopotało. Planowała wyjechać z nim do Poznania, w którym to miał zamiar studiować, zdobyć wyższe wykształcenie ze specjalizacją - Turystyka, a potem ruszyć przed siebie. Gdziekolwiek, byle dalej od ograniczającej ją, w jej mniemaniu, wsi.

Patryk i Gadżet również planowali przyszłość wspólnie. Jakże by inaczej? Oboje wybierali się do Warszawy - młody Orlen na Architekturę, a Dominik - jego chłopak upierał się, by go tak od czasu do czasu nazywać - na wydział Grafiki, na Akademii Sztuk Pięknych.

Tak więc, drogi czwórki przyjaciół, miały się już niedługo rozejść - każda z par ruszała w inną stronę kraju, do miast oddalonych od siebie o setki kilometrów, godziny jazdy samochodem czy pociągiem.
Odległości te, w ogóle ich jednakże nie przerażały. Los pozwolił im się spotkać, tu w tej małej mieścinie, Kani - i wierzyli, iż skoro tak się stało, nie będzie on planował, tak od razu ich ze sobą rozdzielić. Mieli się spotykać w wolne weekendy, Święta, przerwy zimowe i wakacje - obiecując sobie nawzajem, iż nie zerwą kontaktu, że o sobie nie zapomną i ich przyjaźń przetrwa.
Patrzyli na nadchodzące zmiany z uśmiechem i błyskiem ekscytacji w oczach. Z nadzieją, że cokolwiek ich w życiu czeka, będzie to dokładnie takie, jakie to sobie wymarzyli. Że się nie zawiodą, a ich nadzieje ziszczą.
Do swych uczelni rozjechali się więc w bardzo dobrych nastrojach, ze spokojem i powagą podchodząc do egzaminów ustnych, każdy osobno pokonując tę ostatnią przeszkodę, dzieląca ich od 'dorosłego' życia.

* * * *

Był początek lipca. Słońce grzało przyjemnie, łowiąc czekoladowe błyski w lśniących włosach, drepczącego na skraju szosy chłopaka.

Patryk czekał na Gadżeta, który - upierdliwa jego mać - rzecz jasna się spóźniał.

Kasia i Andrzej, już od tygodni wiedzieli, że przyjęto ich na obrane kierunki studiów - on sam dostał list z uczelni, zaledwie dwa dni temu, będąc od tego czasu, dumnym studentem Architektury i Budownictwa.
Gadżetowi kazano przyjechać do Warszawy.
Więc pojechał. Sam, jak się łatwo domyślić, powierzając sfrustrowanemu Patrykowi, opiekę nad swym niedawno urodzonym szczeniaczkiem.
O tak - Manga ponownie się oszczeniła, obdarzając swych właścicieli, w ostatnich dniach czerwca, ósemką złotowłosych piesków. Jeden, jak to z góry zaplanowano, pozostał 'w rodzinie'.
Wciąż jeszcze go nie nazwali - jako że Patryk uparł się, żeby to jego siostra wymyśliła mu imię. Tak było według niego sprawiedliwie - Ania ochrzciła Draco, więc teraz kolej Matyldy, by zrobić to samo z pieskiem Gadżeta.
Pomysł jasny i zrozumiały, napotkał jednakże na swej drodze, pewne trudności, gdy jego durna siostra, oświadczyła im przez telefon, iż powinien się wabić - Homo..
Z taką osobą nie dało się po prostu rozmawiać i mimo iż, imię to, wszystkim członkom obu rodzin, niezwykle przypadło do gustu, ani Patryk, ani Gadżet - z oczywistych powodów - nie wyrazili na nie zgody.
'Młody' pozostawał więc wciąż jeszcze 'młodym', a decyzję odnośnie nazwania go, przesunięto na czas powrotu Gadżeta z Warszawy.
Wrócić miał dzisiaj - tylko tyle przekazał przez telefon, wychodzącemu ze skóry Patrykowi - ani słowem się nie zdradzając, czy go przyjęli na ASP, czy też nie.

Więc Patryk czekał. Od półtorej, cholera, godziny już, na nagrzanej słońcem drodze, z całą ferajną czworonogów.
Manga przysnęła, rozciągnięta wygodnie na trawie, mały 'bawił' się z dlaczego-to-coś-za-mną-chodzi? Draco, a Patryk dreptał w tę i z powrotem, nerwowo przygryzając paznokcie.

Gdy srebrny, powgniatany miejscami Volkswagen, wtoczył się w końcu na szosę, był już na skraju załamania nerwowego i nogi wrosły mu zwyczajnie w ziemię, gdy widząc go, jasnowłosy chłopak zjechał na pobocze, zatrzymał samochód, wyskakując z niego z szerokim uśmiechem na ustach.

- Dostałeś się? - spytał Patryk słabo, niczego nie mogąc wyczytać z wyrazu jego twarzy.

- Cześć, kochanie. Ciebie też miło widzieć - Gadżet wyszczerzył się do niego beztrosko, tarmosząc głowy, obskakujących go radośnie psów.

- Gadżet.. dostałeś się?

- Pozwól mi się najpierw przywitać z rodziną, co? - pochylił się nad ja-też-chcę-być-pogłaskany szczeniaczkiem, który wdrapywał się po jego nodze na górę.

- Gadżet, do cholery - wiedział, iż robi to specjalnie, ale w uspokojeniu się, wcale, ale to wcale mu to nie pomagało.

- No co? Długo czekałeś? - chłopak wyprostował się, całą siłą woli starając się powstrzymać śmiech. Uwielbiał go w ten sposób irytować.

- Całą wieczność! Dostałeś się?

- Coś Ty taki niecierpliwy? - zrobił krok w jego stronę, wariując w głębi ducha z radości, że znowu ma go u swego boku. Nie lubił rozstań - nawet na tak krótki czas.

- Gadżet, kurwa, to nie jest śmieszne! Dostałeś się, czy nie?!

- Powiem Ci, jak dasz mi 'buzi' - kontynuował to droczenie się, sugestywnie do niego przysuwając.

- W pysk Ci dam, a nie buzi, jeśli mi zaraz nie odpowiesz! Całą noc z nerwów nie spałem!

- Czyżbyś we mnie nie wierzył? - spytał słodko, odpłacając mu z nawiązką, za te wszystkie, wcześniejsze docinki. No co? Patryk postępował z nim dokładnie tak samo. Teraz to on miał przewagę i postanowił to wykorzystać.

- Czyli, że się dostałeś?

- Czyli, że - daj mi buzi, słoneczko, to Ci odpowiem - pokręcił figlarnie głową.

Patryk aż się zagotował ze złości i czerwieniejąc na twarzy, obrócił gniewnie na pięcie.

- Idę do domu - warknął - Draco, chodź.

Gadżet znalazł się za jego plecami w dwie sekundy później, obejmując go od tyłu w pasie i szepcząc cicho do ucha.

- Dostałem się, Ty mały nerwusie - wtulił twarz w jego włosy, wciągając głęboko ich słodki, specyficzny zapach - Więc przestań się pieklić i mnie lepiej.. uściskaj.

Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz młodego Orlena i złość momentalnie go opuściła.

- Naprawdę? - spytał cicho.

- Naprawdę. Jestem drugi na liście. Moje szkice tak bardzo im się spodobały, że przydzielili mi nawet stypendium.

- Och, Gadżet! - Patryk obrócił się w jego ramionach, zarzucając mu ręce na szyję - Jestem z Ciebie taaaki dumny!!!

Chłopak roześmiał się radośnie, unosząc go do góry i okręcając w powietrzu.

- Ja z siebie też. I Ciebie. Z nas obojga. I wiesz - tak sobie myślałem przez drogę - nic innego przez te długie godziny jazdy nie miał do roboty - że wcale nie chcę mieszkać w akademiku. Co miesiąc będę dostawał prawie cztery stówy socjalnego - jeśli Twoi rodzice się dołożą, moglibyśmy wynająć razem jakieś małe mieszkanie.. dwa pokoje, albo nawet jeden by wystarczył.. gdzieś w pobliżu naszych uczelni, żeby nie musieć zbyt daleko dojeżdżać i.. - paplał z ekscytacją.

- Gadżet - młody Orlen przerwał ten potok słów, kładąc mu rękę na policzku i obejmując dla równowagi nogami w pasie - Gadżet, chcesz.. chcesz ze mną zamieszkać? - jego oczy zeszkliły się, a głos zadrżał z przejęcia.

Gadżet spojrzał na niego poważnie, ze świstem wypuszczając powietrze.

- Tak, chcę z Tobą zamieszkać - wyszeptał - Chcę być z Tobą w dzień i w noc, nigdy nie musząc się rozstawać. Chcę dzielić z Tobą łazienkę, przygotowywać posiłki, sprzątać i chodzić na zakupy. Chcę spędzić z Tobą całe życie, od teraz poczynając.. od października, znaczy się.. - uśmiechnął się nieśmiało - Zamieszkasz ze mną? - powtórzył łagodnie.

Młody Orlen zagryzł dolną wargę, a kręcące się wokół nich psy, aż przysiadły, wyczuwając podniosłość sytuacji.

- A będziesz mi przynosił śniadanie do łóżka?

Gadżet roześmiał się, ponownie nim okręcając.

- Śniadanie, obiad, podwieczorek, kolację.. cokolwiek zechcesz - obiecał uroczyście - Będę Ci ostrzył ołówki i robił jajecznicę. Będę Ci kupował ten okropny sok z marchwi i pomarańczy i cynamonowe prezerwatywy..

- Aww, będziesz mi kupował 'cynamonki'?

- Będę.

- I dasz mi pokój z widokiem na morze?

- Hm, w Warszawie ponoć nie ma morza, ale jeśli chcesz, to namalują Ci na oknie fale i obsypię parapet piaskiem. Specjalnie pojadę po niego do Sopotu.

- Och, Gadżet..

Gadżet wyszczerzył się od ucha do ucha.

- Jeszcze jakieś życzenia?

- Tylko jedno.

- Tak?

- Będziemy się kochać.. w kuchni, łazience, sypialni i korytarzu. W każdym z możliwych miejsc naszego nowego domu.

Jasnowłosy chłopak z trudem przełknął gulę w gardle.

- Naszego domu - powtórzył cicho, opierając się czołem o jego czoło.

- Tak, naszego domu.

- Czyli, że się zgadzasz? - chciał się jeszcze upewnić - Zamieszkasz ze mną?

- Z Tobą? Nawet na końcu świata.

- Och, Patryk.. - ze wzruszenia, zabrakło mu tchu - Uczyniłeś mnie najszczęśliwszym facetem na świecie - skinął teatralnie głową.

- W takim razie, jest nas dwóch. Nigdy o tym nie zapominaj.

- Nie zapomnę - spojrzeli na siebie z miłością w oczach.

- Chodź - młody Orlen osunął się powoli na ziemię - Moi rodzice czekają. Chcę się z nimi zaraz tym wszystkim podzielić.

- Ok. Tylko..

- Tylko co?

Gadżet zrobił niewinną minę.

- Wciąż jeszcze nie dałeś mi 'buzi'..

* * * *

Jak się łatwo domyślić, rodzice Patryka z ogromną ulgą i radością przystali na pomysł chłopców, by zamiast gnieździć się osobno w Akademikach, zamieszkać wspólnie, w wynajętym mieszkaniu.

Z jednej strony - nie uśmiechało im się opuszczenie Kani, ale z drugiej - cały czas się zamartwiali, czy aby ich syn poradzi sobie w 'wielkim mieście' (to, że niecały rok wcześniej opuścił takie właśnie miasto, umykało jakoś ich uwadze) i planowali nawet, by również się do stolicy przeprowadzić i 'wspierać go moralnie' przez cały okres studiów.

To więc, że nie pozostanie on sam, że będzie miał kogoś u swego boku - kogoś, kogo kochał i komu oni, bezsprzecznie ufali - niezwykle ich uspokoiło, pozwalając zapatrywać się na najbliższe lata z nadzieją i radością.

Wierzyli, iż ich syn, ułoży sobie jakoś życie, spełni swe marzenia i ambicje i będzie - po prostu szczęśliwy.
Nie oszukiwali się - wiedzieli, że czeka go niejedna porażka, że będzie musiał uporać się z niejednym problemem, pokonać wiele trudności.. ale wiedzieli również, iż z ich pomocą - i on i Gadżet - odnajdą swą drogę w życiu, troszcząc się jeden o drugiego, wspierając w chwilach smutku i dzieląc wszystkie radości.

Byli z nich naprawdę dumni i za to, jak dobrze sobie poradzili, zdobywając średnie wykształcenie i z jaką łatwością dostali się na wymarzone kierunki studiów - postanowili ich nagrodzić.
Samochód już był ich - Gadżeta trzeba było do tego, co prawda, 'trochę' przekonywać.. za mieszkaniem mieli zacząć się rozglądać dopiero we wrześniu - dlatego też, jako najstosowniejszy dowód uznania - postanowili zasponsorować im ekskluzywne wakacje.

I Patryk i Gadżet, nie posiadali się z radości - wprowadzając do tego planu jednakże, pewne zmiany.
Zamienili 'ekskluzywne' na 'długie', wybierając zamiast wycieczki na jakąś egzotyczną wyspę - sześciotygodniowy pobyt nad ich rodzimym, polskim morzem.
Decyzję podjęli wspólnie, zgadzając się w każdym, najmniejszym nawet szczególe i - po wylewnych pożegnaniach i zapewnieniach, że rodzina Gadżeta jakoś sobie bez niego przez ten czas poradzi - zaopatrzeni w nowiutki, dwuosobowy namiot i ciepłe (łatwo-łączące się) śpiwory - wyruszyli na Hel.

Z czystym sercem można powiedzieć, że były to wakacje ich życia. Ostatni sprawdzian przed wspólnym zamieszkaniem, który zdali wręcz śpiewająco.
Szczęśliwi i beztroscy, ramię w ramię, zwiedzili cały, rozległy półwysep - każdą chwilę spędzając razem.

Dni były ciepłe i słoneczne - noce gorące i upojne. Świat należał do nich, a morze i słone, rześkie powietrze, na zawsze weszło im w krew.

Nareszcie mogli być ze sobą, nareszcie nie musieli się ani na sekundę rozdzielać - poznając nawzajem tak dobrze i tak.. dogłębnie, iż chwilami trudno było powiedzieć, gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie.
Stali się nierozłączni i nierozerwalni, uzależniając od siebie tak mocno, iż nic już nie chcieli robić oddzielnie.

Seks stał się sposobem na życie - potrzebnym im, jak powietrze w płucach. Gdziekolwiek rozbili namiot, jakiekolwiek wybrali miejsce - momentalnie zostawało one przesycone ich zduszonymi jękami, okrzykami rozkoszy i zapachem elektryzującego zmysły spełnienia. Kochali się praktycznie bez przerwy - czasem łagodnie i czule, czasem ostro i brutalnie, czerpiąc z tych, zawsze intensywnych zbliżeń, siły do dalszej egzystencji.
Ich ciała przestały stanowić dla nich jakąkolwiek tajemnicę, a dzielenie się nimi, stało rzeczą najnaturalniejszą na świecie.
Patryk nie był sobą, gdy nie czuł Gadżeta w sobie; gdy jego chłopak nie poruszał się w nim, w tak dobrze mu już teraz znany sposób.
Gadżet odbierał to jeszcze silniej. Intymna penetracja, bez względu na to, na którym 'końcu' się znajdował - była dla niego równie ważna jak oddychanie - bez bliskości Patryka czuł się pusty, niepełny, pozbawiony jakiejś części siebie.
Stanowili jedno, uzupełniając nawzajem tak doskonale i w tak spójnej harmonii, jak ich bijące jednakowym rytmem serca.
Nauczyli się być ze sobą, dzieląc każdą chwilą, każdym wrażeniem i odczuciem. Nauczyli się kochać swoje wady, zmienne nastroje i sprzeczne cechy charakteru. Nauczyli się rozumieć jeden drugiego bez zbędnych słów, dogadując z taką łatwością, iż nawet ich samych wprawiało to w osłupienie.

Przez wszystkie, te długie tygodnie, ani razu się nie pokłócili, ani razu nie podnieśli (poza łóżkiem) na siebie głosu, ani razu się nie rozdzielili.
Gdy Patryk szedł na przykład, rano po zakupy (śniadania, przynosili sobie nawzajem, na zmianę do łóżka), jego zakopany w śpiwór chłopak, w pięć minut później już do niego dzwonił, żeby - jeśli już nie mógł go widzieć, to przynajmniej słyszeć jego głos.. Gdy Gadżet z kolei, został zaproszony raz, na mały rejs z zaprzyjaźnionym rybakiem, Patryk, cierpiący na chroniczną chorobę morską, wymiotował sobie w najlepsze przez burtę, woląc to, niż rozstanie się z nim, choćby na tak krótki czas..

To nie była poza - oni nie potrafili już bez siebie żyć i choć powinno ich to w jakiś sposób zaniepokoić - wzbudzało jedynie radość. W głębi serca wierzyli, że są dla siebie stworzeni - po co więc kwestionować tę najprawdziwszą z prawd?

Pieniędzy mieli pod dostatkiem, rodzice Patryka już się o to zatroszczyli, ale, będąc szczerym - w ogóle z nich nie korzystali. Jedli tyle, ile musieli, by mieć siły na dalsze migdalenie się wśród zmiętych i przesyconych ich zapachem śpiworów. Spali gdzie popadnie, rozbijając namiot na dzikich, odludnych plażach, w miejscach zazwyczaj nie-dozwolonych. Za 'pobyt' nie musieli więc nawet płacić.
Jedyną 'ekstrawagancją', na jaką sobie pozwalali, były coraz to fikuśniejsze prezerwatywy i egzotycznie pachnące olejki. Żyli miłością - w dosłownym tego banalnego zwrotu znaczeniu i tak długo, jak ich młode, wiecznie niezaspokojone i wiecznie domagające się o więcej ciała, garnęły jedno do drugiego, nic poza tym, nie było im do szczęścia potrzebne.

* * * *

Powrót do domu, kładący kres sielankowym chwilom nad morzem, wbrew ich niewypowiedzianym obawom, niczego nie zmienił. Nie to bowiem miało znaczenie, 'gdzie' byli, ale to, że byli razem - a tego akurat, mieli pod dostatkiem i w Kani.
Wakacje wciąż jeszcze trwały - był dopiero koniec sierpnia - czekał ich więc jeszcze cały miesiąc nieróbstwa.
Ale - nawet i na nadchodzący okres wytężonej pracy i nauki - patrzyli z nadzieją w oczach, bez lęku i obaw, gdyż, tak jak i na Helu, w Warszawie mieli być razem.

Pogoda dopisywała, żniwa się właśnie skończyły, sycąc powietrze zapachem świeżo zebranego zboża, które to wypełniało poddasze, wraz z ciepłymi promieniami, chylącego się ku zachodowi słońca. Było piękne popołudnie, jednego z ostatnich dni, kończącego się lata i Patryk i Gadżet siedzieli razem na łóżku tego pierwszego, oglądając, dopiero co wywołane zdjęcia znad morza.

Śmiech rozbrzmiewał co rusz w obszernym pokoju, gdy wygłupiali się, wspominając z nostalgią, utrwalone na kliszy fotograficznej chwile.

- Pamiętasz 'to'? - zagadnął swego chłopaka młody Orlen, podsuwając mu pod nos kolejne zdjęcie.

Gadżet jęknął. Pamiętał doskonale. Lało tego dnia od rana do wieczora i on przespał cały dzień, nie wysuwając nawet czubka nosa z namiotu. No co? Wychodził z założenia, że skoro 'żaby z nieba lecą', Matka Natura daje mu tym samym do zrozumienia, iż nie powinien wychodzić na zewnątrz - bo i po co?

- Nie wiedziałem, że mnie wtedy pstryknąłeś - zmarszczył z niesmakiem czoło - Wyglądam, jak kretyn - cały zakopany w pomięty śpiwór, z ustami rozchylonymi, jak karp, któremu ktoś nadepnął na ogon.

Patryk pogładził go po policzku.

- Według mnie, wyglądasz słodko.

- Mogłeś mnie chociaż obudzić.

- Po co? Chciałem Cię utrwalić w Twoim naturalnym środowisku - odpowiedział z udawaną powagą, rozbawiony jego zakłopotaniem.

- Bardzo śmieszne.

- Też tak myślę. Przypnę sobie to zdjęcie nad biurkiem.

- Po moim trupie!

- Nie kuś losu, kochanie - nachylił się nad nim, cmokając szybko w usta - Poza tym, Ty mi pstryknąłeś co najmniej dwadzieścia - na golasa.. Ja, przynajmniej zadbałem o to, żebyś był ubrany.

- Akty są częścią sztuki - mruknął z godnością jasnowłosy chłopak - A właśnie, gdzie je masz? - zainteresował się nagle.

- Schowałem w innej kopercie. Nie chciałem, żeby rodzice je zobaczyli - 'takie' pamiątki z wakacji, mogłyby ich nieco zszokować.

Gadżet zerknął na zegarek.

- Spóźniają się - westchnął, przeciągając i kładąc wygodnie na plecach. Państwo Orlenowie odwiedzali rodziców w Gdańsku i dziś właśnie mieli wrócić. Oni, jak na grzeczne pociechy przystało, zgodzili się zaczekać na nich z obiadem.

- Wiem - Patryk odłożył zdjęcia na bok, również się przeciągając - Pewnie są korki na drogach - spojrzał na swego chłopaka, spod wpół przymkniętych powiek - Myślisz, że mamy czas na jeszcze jeden..? - zrobił wymowną minę, pochylając się do przodu i opierając ręce po obu stronach jego głowy.

- Może.. - Gadżet uśmiechnął się tajemniczo.

- Może zdążymy, czy może masz na to ochotę? Bo jeśli mnie pamięć nie myli - opuścił się na moment w dół, całując go mocno w usta - dzisiaj, to 'ja' miałem być na górze.. - coś na kształt wyzwania zamigotało w kącikach jego oczu, gdy ponownie podnosił się do góry.

Gadżet uśmiechnął się i mimo iż dominujący Patryk za każdym razem niesamowicie go podniecał - nie zamierzał pozwolić mu się tak łatwo podejść.

- Skoro tak.. to 'na pewno' zdążymy - zakpił lekko i nie spuszczając z niego wzroku, wsunął mu rękę pod koszulkę, gładząc niespiesznie ciepłą, opaloną przez nadmorskie słońce skórę.

- Świnia - zarechotał młody Orlen, ździelając go karcąco przez głowę. Docinki na temat jego... 'talentów łóżkowych', stały się ostatnio ich ulubioną grą wstępną.

- Ja? To Ty mnie chcesz na szybcika przelecieć.

- Mhm - oczy Patryka zabłysły - Wezmę Cię od tyłu, tak jak lubisz..

Gadżet zaczerwienił się wbrew sobie i obejmując swego chłopaka nogami w pasie pociągnął na siebie w dół.
Pożądanie zeszkliło ich wpatrzone w siebie źrenice, a serca zabiły z ekscytacji.
Emocje, wyrywających się do siebie ciał, nie zdążyły jednakże dojść w pełni do głosu, gdyż w tym samym momencie, w którym ciemnowłosy chłopak, zabrał się za rozbieranie swego kochanka, w głębi domu, zadźwięczał dzwonek.

Patryk uniósł się powoli do góry.

- Co to było? - spytał niepewnie, robiąc zaskoczoną minę.

- Zabrzmiało, jak dzwonek do drzwi - Gadżet był tak samo zdziwiony, jak i on. Państwo Orlenowie mieli przecież klucze, a nieliczni, składający im wizytę goście, na ogół pukali.

- Chyba tak - Patryk roześmiał się z samego siebie - Wiesz, że nigdy dotąd go nie słyszałem? Nikt go u nas nie używa.

- Wiem - dzwonek zadźwięczał raz jeszcze - Może to listonosz z jakąś przesyłką? Chodź, pójdziemy sprawdzić.

Wygramolili się łóżka i chwytając jeden drugiego za rękę, zbiegli szybko po schodach w dół.
Nim dotarli do drzwi, dzwonek rozległ się po raz trzeci i Patryk nacisnął bezzwłocznie na klamkę, nie chcąc kazać przybyszowi, jeszcze dłużej na siebie czekać.

Na progu stało dwóch policjantów.

Za nimi, na podwórzy zaparkowany był niebieski, wiekowy radiowóz i jego widok tak młodego Orlena rozbawił, iż chłopak, roześmiał się, wbrew zaskoczeniu.

Uśmiech szybko spełzł mu jednakże z twarzy, a wnętrzności ścisnęły w nagłym strachu, gdy zajrzał w oczy jednego z policjantów i zobaczył w nich.. litość, smutek i chwytające wręcz za serce współczucie.
Mężczyzna szybko odwrócił wzrok, co jeszcze bardziej go przeraziło.

- Pan Patryk Orlen? - spytał drugi z oficerów, przestępując nerwowo z nogi na nogę.

- Tak, to ja. W czym mogę panom pomóc?

Policjanci wymienili krótkie spojrzenia i uzupełniając się nawzajem, w cichych prostych słowach powiedzieli mu, iż na trasie Malbork-Kwidzyn zdarzył się wypadek. Pijany kierowca stracił panowanie nad swym pojazdem i przy wymijaniu dwu-członowej cysterny, przeciął dwa pasy, wychodząc na zderzenie czołowe z nadjeżdżającym z przeciwnej strony srebrnym Volkswagenem combi.

Jego rodzice zginęli na miejscu.

* * * *

TBC...

definicja

Previous post Next post
Up