Definicja szczęścia cz.24

Jan 21, 2007 17:24

Just download them, ok? Don't try to figure out why, cause I don't even know myself :d
Songs - in order of appearance :

Lonely day - System of a down

In the end - Linkin Park

The hardest part - Coldplay

Trust me - they're really a part of this chapter - I'm not being weird. Not this time, at least.

|Tytuł| :"Definicja szczęścia" (cz. 24/ ?)
|Autor| : Kea
|E-mail| : nanou@o2.pl
|Typ| : original person slash
|Ostrzeżenie| : dark, long and full of angst chapter.. but you already figured this out by yourself, right?
|Od autora| : I hope you remember where we left after the Prologue.
|Beta| : bouncybubble

Poprzednie części

* * * *

To, jak Gadżetowi udało się utrzymać przy zdrowych zmysłach i nie dać porwać fali rozpaczy, jaka ogarnęła ich wszystkich po tragicznej śmierci państwa Orlenów, na zawsze miało pozostać dla niego tajemnicą.
Świat rozpadł się u jego stóp, szczęśliwe od kilku miesięcy życie, legło w gruzach, zasnuwając go popiołem zgliszczy po tym, co kochał i posiadał. Zewsząd otaczała go ciemność, ból, cierpienie i łzy.

Wieść o wypadku, rozeszła się po Kani z prędkością błyskawicy. Nazajutrz wszyscy już wiedzieli.

Jego mama kompletnie się załamała, zszokowane rodzeństwo chlipało cicho po kątach.. Nikt nie był w stanie racjonalnie myśleć, nikt nie potrafił niczego przedsięwziąć - w nim szukając oparcia i pocieszenia.

Więc trwał - jak ta jedyna ostatnia bezpieczna ostoja, opoka i filar normalności. Wszyscy się do niego garnęli, z nadzieją w oczach domagając zapewnień, że wszystko się ułoży, że będzie dobrze...

Co z tego, że już nigdy nie miało być?

Tego nikt słuchać nie chciał, kładąc na jego barki ciężar obowiązków, których, w wieku dziewiętnastu zaledwie lat, nie był jeszcze w stanie udźwignąć.
Ale - nie narzekał, nie skarżył się ani jednym słowem, odważnie stawiając czoła problemom.
Cóż innego mu pozostało?
Ktoś musiał dzierżyć ten pieprzony ster. Ktoś musiał pocieszać i uspokajać. Ktoś musiał zapanować nad chaosem, by nawałnica nieszczęść i z nich nie zrobiła swych ofiar.

Patryk, jak się łatwo domyślić, sam dryfujący w otchłani bólu, do niczego się nie nadawał - wypadło więc na niego.

To on zawiadomił obie, mieszkające w Gdańsku rodziny. To on zadzwonił do Matyldy. To on odbierał telefony z kondolencjami od osób, których w życiu nie widział na oczy. To on rozmawiał z policją. On odnalazł w sobie siły (choć nie miał pojęcia, skąd się one brały), by zająć się przygotowaniami do pogrzebu. I choć serce się w nim krajało, choć słaniał się na nogach z braku snu - robił to wszystko z podniesionym czołem, ani jednym gestem nie dając po sobie poznać, jak mu źle, jak cierpi i jak bardzo chciałby móc się od tego wszystkiego odciąć i choć raz, zwyczajnie rozpłakać..
Ale - nie mógł sobie na to pozwolić. Jakikolwiek moment zawahania, skończyłby się katastrofą - gdyż, gdyby i on stracił zimną krew, wszystko by się rozsypało.

Gadżet westchnął ciężko i kładąc na tacy obiad, jaki dla Patryka przygotowywał - obiad, który wiedział, że znowuż pozostanie nietknięty, ruszył chwiejnym krokiem na tyły domu Orlenów.
Mieszkał w nim od czasu tego tragicznego wypadku, ani na moment nie chcąc pozostawić swego ukochanego samego.

Nie, żeby to cokolwiek zmieniało - Patryk zdawał się w ogóle jego obecności nie dostrzegać, zamknięty w swym własnym, pełnym upiorów świecie... Gadżet jednakże na to nie zważał - trwając u jego boku i wspierając go, jak tylko potrafił.

Nie było to łatwe - jak nigdy nie jest łatwym patrzenie na cierpienie ukochanej osoby. Zwłaszcza, gdy się wie, iż pomóc jej nie sposób. Że mimo zapewnień, że zrobi się dla niej wszystko, nie jest się zwyczajnie w stanie cofnąć czasu i przywrócić życia osobom, które utraciły je przez głupotę pijanego kierowcy..

Nie - nie mógł teraz o tym myśleć. Nie mógł pozwolić, by fala tęsknoty i bezsilnej złości na nowo zalała jego serce. Nie mógł się rozkleić. Wszyscy przecież tak na niego liczyli..

Przywołując więc na twarzy łagodny, uspokajający uśmiech - uśmiech, którego całym sercem nienawidził, a który stał się teraz jego nieodzowną częścią - wkroczył na zalany promieniami słońca taras. Jedyne, poza poddaszem miejsce, na które Patryk pozwalał mu się wyprowadzić.

Gadżet nie raz walczył ze łzami, gdy obserwował go, jak tak siedzi - zupełnie nieruchomo, pustym, niewidzącym wzrokiem, wpatrując się w przestrzeń. Siłą woli udawało mu się wtedy jedynie nad sobą zapanować.
Tak bardzo chciał potrząsnąć nim, wyrwać z tego niby-transu i przytulając zapewnić, że ma przecież jeszcze i jego i że nie wszystko stracone..
Ale, nauczony doświadczeniem minionych dni, wiedział, iż takie słowa jedynie wszystko jeszcze pogarszały i pilnował się teraz w jego obecności, z niczym nie wyrywając.

Musiał wziąć się w garść, musiał być silny. Jego ukochany stał na skraju ogromnej przepaści i tylko jego spokój ducha, chronił go przed rzuceniem się w jej, kuszące ulgą zapomnienia czeluści..

* * * *

And if you go, I wanna go with you
And if you die, I wanna die with you

'Co nas nie zabije, to nas wzmocni' - dziadek Patryka, od zawsze mu to powtarzał. Nigdy jednakże, te słyszane już w dzieciństwie słowa, nie przemawiały do niego z taką siłą, jak w chwili obecnej.

Nieszczęścia powinny dodawać nam sił, uczyć i umacniać, pomagając w stawianiu czoła kolejnym katastrofom. Tak powinno być, tak głosiło to stare, głupie przysłowie..
On sam jednakże, wcale nie czuł się wzmocniony, wcale nie był silniejszym człowiekiem.
'Co nas nie zabije..' Więc są rzeczy, które 'mogą' zabić.. Więc gdy jest się tak słabym, tak bezbronnym i zagubionym, jak on teraz był, oznacza to, że coś w nas umarło, prawda?

Patryk zrozumiał to w momencie, w którym tamtych dwóch policjantów stanęło na progu jego domu. Kiedy to z cichym, zduszonym 'nie, błagam, tylko nie to..' osunął się na ziemię, czując, jak uchodzi z niego całe życie.
Resztę stanowiła ciemność.
Ciemność, która bez mrugnięcia okiem, wzięła go w swe zimne, nieprzychylne ramiona, otaczając kokonem bólu, nicości i cierpienia.
Ciemność, jego jedyny, o nic nieproszący przyjaciel.

Z początku było tylko ich dwoje. Szok i Niedowierzanie przyszły później.
Z nimi było mu już nieco trudniej.
Nie tak źle jednakże, jak z Tęsknotą i Rozpaczą, które zajęły, niedługo potem ich miejsce.
One przechyliły czarę, prowadząc go w krainę nicości, z której nie potrafił już znaleźć drogi odwrotu. Nawet jeśli bardzo by się postarał.
A nie starał się wcale. Bo i po co? Jakie miał prawo, by stamtąd uciekać? Jaki byłby tego cel? Jego rodzice nie żyli - dwie najdroższe mu na świecie osoby odeszły - i najdalej, jak mógł za nimi podążyć - to właśnie tutaj. Na twardą i jałową ziemię bezkresnego cierpienia, gdzie pleniły się czarne kwiaty bólu, których ostre kolce, cięły bezlitośnie jego serce, zatruwając jadem smutku, każdy molekuł jego jestestwa.

Czasem przychodziły Łzy, pozwalając obmyć rany balsamem ulgi i ukojenia, dając chwilowe zapomnienie i wprawiając w odrętwienie, wołający o pomoc, w bezgłośnym krzyku umysł.
Nie trwało to jednakże nigdy długo. Zewsząd otaczały go upiory i on poddawał się na nowo ich pełnym potępienia wrzaskom.
Był bezwolny, bezsilny i słaby - mogły robić z nim, co tylko zechciały, poddając torturom wspomnień i zadręczając wyrzutami sumienia.
Zasłużył sobie na nie - po co więc miał się wzbraniać?

W Krainie Ciemności nie było dnia i nocy. Nie było wschodów i zachodów słońca. Nie było jego ciepłych, rozgrzewających promieni. Chłód przenikał aż do szpiku kości i on, właściwie zdążył się już do tego przyzwyczaić. Tak było łatwiej..

Jedyny przebłysk światła, stanowiło wtargnięcie innej, nieproszonej tu i niechcianej osoby. Osoby, która tu nie pasowała. Która nie należała do świata samotności i bólu.
Szybko więc tę osobę wypędzał. I to nie z jakiś altruistycznych pobudek, o nie. Ona po prostu nie rozumiała, nie mogła zrozumieć, jak to jest. Jak jest w tym jego nowym świecie.
Tutaj był sam - i na zawsze już tak miało pozostać.
Nie potrzebował pocieszeń, pustych zapewnień, nic nieznaczących uścisków.. Nie potrzebował niczego - jako że nic nie mogło zmienić faktu, iż żaden z jego rodziców, już nigdy go do siebie nie przytuli..

Dziwne, jak takich rzeczy, na ogół się nie zauważa. Jak bierze za pewnik to, że Ci, których kochamy, będą z nami na zawsze. Że to, co posiadamy, nigdy nie zostanie nam odebrane.
Nie docenia się tych wszystkich prostych, zwyczajowych gestów, nie docenia uśmiechów na dzień dobry, drobnych żarcików, niekwestionowanego wsparcia i miłości, która wszędzie nam towarzyszy. Nie docenia się uczuć, które tworzą to cudowne, zwane domem, miejsce - miejsce, do którego, bez względu na to, gdzie życie nas zaprowadzi, zawsze możemy wrócić. Ostoję spokoju i bezpieczeństwa.
Nie docenia się niczego - do momentu, w którym się to wszystko traci. Wtedy jednakże, jest już niestety za późno.

Patryk wiedział to najlepiej. Pierwsza, gorzka i najcięższa z lekcji, jaką zaserwowało mu życie. Lekcji, na którą nie był gotowy.

Tęsknił tak, jak nigdy nie wydawało mu się to możliwe. Tęsknił za czymś, czego już nie było, czego nigdy nie dane było mu odzyskać. Za czymś, co po prostu... przestało istnieć, ot tak, z dnia na dzień, bez możliwości przygotowania się na tę stratę, czy choćby pożegnania.
Już nigdy nie miał żadnego ze swych rodziców zobaczyć, nigdy - i dojmująca świadomość tej okrutnej prawdy, wypalała w jego sercu ogromną, ziejącą pustką dziurę.
Więc płakał, szlochał, krzyczał i przeklinał, pogrążając się z Krainie Ciemności, z każdą sekundą bardziej.

Pozbawiono go nie tylko najcudowniejszych na świecie rodziców, nie tylko ich miłości i wsparcia - pozbawiono go również... niemal ograbiono, z pewnej części siebie - i to bolało, tak bardzo, tak okropnie bolało - bólem, którego nic nie było w stanie ugasić. Bólem, który wypełniał każdą cząstkę jego ciała i duszy - bólem, który miał w nim zamieszkać na całe lata..

* * * *

- Patryk, proszę Cię, zjedz coś - Gadżet przemawiał do niego już od kilku dobrych minut, podtykając mu, niemal pod sam nos, miseczkę pachnącej zupy. Bezskutecznie. Patryk nawet na niego nie spojrzał. Jakby go w ogóle nie dostrzegał.

- Słoneczko - spróbował ponownie - Musisz jeść, musisz nabrać sił. Jesteś wycieńczony.. - choć tak bardzo się starał, łzy i tak zeszkliły jego oczy, a naszpikowany współczuciem głos, zaczął drżeć - Patryk, błagam.. - wpatrując się w niego z żałością, zwiesił po chwili zrezygnowany ramiona, odstawiając miseczkę na ziemię.

Siedzieli na prowadzących z tarasu schodkach, skąpani w promieniach niemoralnie wręcz grzejącego słońca, otoczeni linią drzew, cudownie pachnącego lasu.
Siedzieli tak obok siebie, niemal stykając się kolanami, oddychając tym samym powietrzem, dzieląc tę samą przestrzeń.. a równie dobrze, mogliby znajdować się na dwóch różnych końcach świata.
Dzieliła ich przepaść, szklana ściana, mur, które to Patryk, sam wokół siebie ustawił i przez które, on, Gadżet, choćby niewiadomo jak usilnie próbował, nie był się w stanie przebić.

Wiedział, iż gdyby jego chłopak choć trochę odpuścił, gdyby pozwolił mu się pocieszyć, wyżalić, wykrzyczeć - wszystko wyglądałoby inaczej. We dwóch poradziliby sobie ze wszystkim, uporaliby z problemami, pogodzili z zaistniałą sytuacją.
Razem odbudowaliby świat, który runął u ich stóp. Razem - mogliby dokonać wszystkiego.
Ale - Patryk wybrał samotność, odcinając się od niego i życia, jakie wspólnie wiedli. Odpychał go i odtrącał, jasno dając do zrozumienia, iż dokądkolwiek zmierza, podąża tam w swoim jedynie towarzystwie.

Czas jednakże leczy rany i Gadżet wierzył, iż w końcu odnajdą do siebie drogę. Wierzył, iż to wszystko minie i za kilka dni.. tygodni, jego ukochany do niego wróci - zmieniony, to pewne, gdyż Kraina Ciemności na każdym pozostawia swój ślad - ale wróci mimo to, czerpiąc siłę i oparcie w łączących ich uczuciach, a nie bólu i przygnębieniu, jakie zdawały się konsumować teraz jego serce...

Ciche kroki, gdzieś w głębi domu, przerwały jego rozważania i mimo iż, nieodstępujący swego pana ani na krok Draco, nawet się nie poruszył, on uniósł się do góry, wychodząc przybyszowi na spotkanie.
Drzwi wejściowe pozostawił otwarte - nie tylko po to, by nie musieć biegać do nich na każde zapukanie, ale również dlatego, iż lada chwila spodziewali się przyjazdu Matyldy.
I teraz właśnie, stojąc niepewnie na środku salonu, dostrzegł jej smukłą, skopującą niedbale buty postać.
Gdy go zobaczyła, całym jej ciałem wstrząsnął szloch i siłą, jakby nakłaniając swe nogi do marszu, ruszyła przez przedpokój, stając z nim po chwili twarzą w twarz.

Gadżetowi aż się serce ścisnęło. Wtedy, w Święta, gdy się z nią po raz pierwszy spotkał, tryskała optymizmem i radością życia; śmiała się i flirtowała, zarażając wszystkich swym dobrym humorem.

Teraz, jej oczy nie lśniły już blaskiem szczęścia, nie emanowały kpiną ani rozbawieniem, o nie - teraz, były one podkrążone, zaczerwienione od płaczu i.. jakby puste. Zupełnie, jak te Patryka..
Jej śliczna buzia pobladła, włosy zmatowiały, a drżące rozpaczliwie wargi, zdradzały okropny, dojmujący wręcz smutek.

- Cześć - szepnęła cichutko i nowe łzy popłynęły jej po policzkach - J-jak się trzymacie?

- W porządku - jasnowłosy chłopak przełknął - A Ty?

- Nie najlepiej - jej ciałem wstrząsnął dreszcz - Och, Gadżet.. - rzuciła mu się nagle na szyję i Gadżet przytulił ją mocno, gładząc uspokajająco po plecach.

- Już dobrze, szsz.. Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją gorąco, choć nawet i w jego uszach, te słowa zabrzmiały banalnie.

Siostra Patryka jednakże, łaknęła każdej iskierki pocieszenia i zaciskając dłonie na jego koszulce, pokiwała powoli głową.

- Wiem, wiem.. tylko - spojrzała na niego, wycierając wilgoć z twarzy - tylko to.. to po prostu.. ja wciąż jeszcze nie mogę w to wszystko uwierzyć.. jak to się mogło stać? Gdybym tu była...

- Shh, nie zadręczaj się. To był wypadek; nic nie można było zrobić.

- Wiem, ale.. nie było mnie przy nich, a teraz.. teraz już nigdy.. - ponownie się rozpłakała.

- Już dobrze, cii. Poradzimy sobie ze wszystkim, obiecuję. Ja was nie zostawię.

Dziewczyna wtuliła twarz w jego szyję.

- Dziękuję.. dziękuję, że tu jesteś. Nie wiem, co byśmy bez Ciebie zrobili. Tam, w Portugalii, byłam zupełnie sama. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym o tym porozmawiać, nikogo.. Dobrze, że chociaż Patryk nie był sam. Że ma Ciebie - wzięła kilka uspokajających oddechów - Jak on sobie radzi? - spytała cicho, wyciągając z kieszeni dżinsów chusteczkę.

Gadżet nie był w stanie ani na nią spojrzeć, ani odpowiedzieć. Zagryzając dolną wargę, zwiesił bezradnie ramiona.. i teraz to w jego oczach pojawiły się łzy.

- Gadżet? - spytała ponownie Matylda z drobną zmarszczką na czole, gdy cisza zaczęła się przeciągać.

Jasnowłosy chłopak zdobył się jedynie na krótkie pokręcenie głową.

- Siedzi na tarasie - wyszeptał, siłą woli powstrzymując płacz - Idź do niego. Może.. może Ty..

Coś w jego postawie i w brzmieniu jego głosu sprawiło, iż Matylda uwolniła go ze swoich objęć, ruszając niezwłocznie w stronę drzwi balkonowych.

Draco zamerdał ogonkiem na jej widok, nie podnosząc jednakże łepka ze stóp swego młodego pana.

- Patryk? - dziewczyna usiadła obok niego, kładąc mu dłoń na ramieniu - Hej, młody - potrząsnęła nim lekko, widząc że nawet nie zauważył jej przyjścia - Patryk - powtórzyła nieco głośniej, coraz bardziej zaniepokojona - Patryk!

Młody Orlen wzdrygnął się nagle, jakby budząc z głębokiego snu, zamrugał kilkakrotnie powiekami, obracając głowę w jej stronę.

- Matylda? - spytał ochrypłym i pełnym niedowierzania głosem. Było to pierwsze słowo, jakie wypowiedział od kilku dni.

- Tak, to ja. Przed chwilą przyjechałam - dotknęła jego policzka, po którym potoczyły się powoli łzy - Och, Patryk.. kochanie, nie płacz. Już dobrze - objęła go mocno za szyję - Jestem tutaj. Wszystko będzie dobrze.

- Mat.. - chłopak rozejrzał się niepewnie na boki, jakby nie do końca wiedząc, skąd się tutaj w ogóle wziął. To, że siłą wyciągnięto go z Krainy Ciemności - niczego nie zmieniło - świat rzeczywisty, nie był ani na jotę lepszy - Mat - powtórzył, patrząc na siostrę z błaganiem - Zabierz mnie stąd...

* * * *

Pogrzeb odbył się nazajutrz. Nie w Gdańsku, jak to wcześniej planowano, ale tu, w Kani, na małym, usytuowanym na obrzeżach lasu cmentarzyku.
Matylda tak zadecydowała, twierdząc, iż skoro jej rodzice tak sobie to miejsce ukochali, to właśnie tu powinni być złożeni na swój ostatni spoczynek. Nikt nie wyraził sprzeciwu.

Ceremonia była cicha i skromna - zaproszono tylko rodzinę i najbliższych przyjaciół - wąskie grono osób, którzy rzeczywiście znali i kochali państwa Orlenów.
Puste pocieszenia i nic nieznaczące wyrazy współczucia obcych ludzi i tak nie mogły uśmierzyć ich bólu. Stratę, jaką ponieśli, chcieli opłakiwać jedynie wśród 'swoich', nie będąc w stanie dzielić się tym cierpieniem z innymi.

Pogoda, choć nikt jej o to nie prosił, wciąż jeszcze dopisywała. Ciepłe promienie, wczesnojesiennego słońca, łowiły wesołe błyski we wstęgach wieńców i płatkach kwiatów, ogrzewając zastygłe w wyrazie smutku twarze i susząc łzy.

A płakali wszyscy. Wsparta na ramieniu dziadka Matylda, łkała cicho w chusteczkę; obie babcie zawodziły żałośnie, pocieszając jedna drugą, jak tylko mogły. Brat pana Roberta, od lat mieszkający na Śląsku, chyłkiem ocierał łzy. Jego żona z kolei zajęła się siostrą pani Beaty i wspólnie z mamą Gadżeta, starały się ją uspokoić.
Nikt się nie krył ze swoim bólem, nikt nie udawał silnego, szukając wsparcia w osobach, które wiedział, iż czują dokładnie to samo.

Tylko Patryk stał na uboczu. Sam jeden, jeśli nie liczyć, obejmującego go łagodnie Gadżeta.
On jeden nie płakał, on jeden nie pokazywał, jak bardzo cierpi.. jak wielki cios zadało mu życie. Stał tak po prostu, w nienaturalnie sztywnej pozie, pustym, otępiałym wzrokiem wpatrując się w opuszczane do ziemi, dwie jednakowe trumny.

Strata, jaką poniósł, była z całą pewnością największą ze wszystkich zebranych tutaj osób, jako że był ze swoimi rodzicami najbliżej, jako że wciąż stanowili oni cały jego świat. Rozpacz, jaka zawładnęła jego sercem była więc niewspółmiernie wielka - co do tego nikt nie miał żadnych wątpliwości - dlatego też, tak trudno było im zrozumieć, iż w ogóle jej on nie okazuje.

O ile łatwiej by mu było, gdyby się zwyczajnie rozpłakał, pokazał jak bardzo mu źle, wykrzyczał nawet swój ból.
Ale nie. On tłumił go w sobie, zamykał się w nim i odgradzał od całego otaczającego go świata. Smutek i rozgoryczenie kłębiły się w jego wnętrzu i tak, jak Matylda pozwalała im znaleźć ujście we łzach, tak on, wolał zatrzymać je dla siebie.

Było to najgorszym ze sposobów 'radzenia' sobie z zaistniałą sytuacją i dziadkowie, lepiej od innych, rozumiejący stan, w jaki się wprowadził, rzucali mu raz po raz, krótkie, ukradkowe spojrzenia, aż za dobrze wiedząc, iż destrukcyjne uczucia, jakie w sobie gromadził, wyniszczą w końcu jego serce.
Niepokoili się o niego o wiele bardziej, niż o Matyldę, która, mimo iż na granicy załamania nerwowego, umiała przynajmniej wyrazić swój żal. Jej potrafiliby pomóc - do Patryka nic nie docierało. Ignorował słowa pocieszenia, ignorował pełne współczucia uściski, ignorował cały otaczający go świat, tylko dlatego, iż zabrakło w nim jego rodziców. I nikt nie mógł nic na to poradzić.

- Patryk.. chodź - wieńce zostały złożone, ziemia rozsypana.. i mimo iż młody Orlen nie zdawał sobie z tego jakby sprawy, ceremonia dobiegła końca - Wracajmy już - Gadżet chwycił swego chłopaka za rękę, nakłaniając łagodnie, by ruszył wraz z innymi do wyjścia.

Patryk pokręcił jedynie głową, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.

- Kochanie.. już.. już po wszystkim - jasnowłosy chłopak z trudem powstrzymywał, cisnące mu się do oczu łzy - Chodź.

- Nie chcę.

- Ale wszyscy ju...

- Po prostu mnie zostaw, ok?! - wyszarpnął ostro swą dłonią z jego, jasno dając mu do zrozumienia, iż cokolwiek 'wszyscy' robią, jego to nie dotyczy.

- D-dobrze - Gadżet wyglądał na przerażonego. Wcześniej Patryk może i go nie zauważał, chowając w swym własnym, pełnym bólu świecie, ale nigdy dotąd nie był wobec niego taki.. szorstki - Mam.. z Tobą zostać? - spytał cicho.

- Nie. Chcę być sam.

- Jesteś pewien? - w głowie mu się nie mieściło, by go w takim momencie opuścić. Ale Patryk już go nie słuchał, odsuwając się jedynie nieznacznie i zwiększając tym samym jeszcze bardziej, powstałą między nimi przepaść.

Gadżet dał za wygraną i choć każdy krok kosztował go życie, ruszył przed siebie, zostawiając go, tak jak sobie tego życzył, samego.

Młody Orlen, ledwo jego odejście odnotował, ale gdy zewsząd otoczyła go cisza, osunął się powoli na kolana, w samotności i spokoju nareszcie, żegnając się, po raz ostatni ze swymi najukochańszymi na świecie rodzicami.

* * * *

I've put my trust in you
Pushed as far as I can go
For all this
There’s only one thing you should know
I tried so hard
And got so far
But in the end
It doesn’t even matter
I had to fall
To lose it all..

Gadżet się starał. Bardzo, bardzo się starał, by nie brać tego wszystkiego do siebie. Tego, jak Patryk zaczął się do niego odnosić, jak go odpychał i odtrącał, ignorując niemal każdy gest i każde słowo pocieszenia.
Starał się okropnie, mimo iż zmiana, jaka zaszła w ich wzajemnych stosunkach, każdego mijanego dnia, na nowo łamała jego, łaknące najmniejszej choćby iskierki nadziei serce.

To, jak go jego chłopak potraktował w dniu pogrzebu - położył na karb bólu, jaki musiał wtedy odczuwać.
To, że jedynie Matyldę zauważał, w niej, a nie w nim, szukając oparcia - usprawiedliwiał tym, że jest ona teraz jedynym, pozostałym mu członkiem rodziny.
To, że zbywał go za każdym razem, gdy próbował nawiązać rozmowę o mieszkaniu, jakie powinni już zacząć w Warszawie szukać - tłumaczył szokiem, z którego wciąż jeszcze nie zdołał się otrząsnąć - szokiem, który przesłaniał wszystko to, co przyziemne.
A to, że nie pozwalał mu się już obejmować, całować na przywitanie, czy choćby chwytać za rękę - wyrzutami sumienia za to, że w chwili wypadku, migdalili się razem na łóżku.

Robił wszystko, by go nie obwiniać, by nie czuć urazy i nie dopuszczać do siebie myśli, iż to, że się kochają, przestało mieć dla Patryka jakiekolwiek znaczenie.
Wciąż jeszcze wierzył, że ich miłość zwycięży, że pokona wszelkie przeciwności, że wytrwają w obliczu tej próby.

Był silny, był cierpliwy. I trzymał się dzielnie - aż do momentu, w którym młody Orlen oświadczył mu, iż wyjeżdża ze swą siostrą, na jakiś czas do Portugalii.

Dopiero wtedy się załamał. Dopiero wtedy puściły mu nerwy, a świat legł w gruzach u jego stóp.

Wpierw próbował mu to na spokojnie wyperswadować. Prosił go i błagał, by go nie zostawiał, ze łzami w oczach tłumacząc, że ucieczka w niczym mu nie pomoże, że wszystkie jego problemy mogą rozwiązać wspólnie, tu, na miejscu.

Patryk ledwo go słuchał, raz po raz jedynie napomykając, iż jeśli zostanie w Kani, to kompletnie postrada zmysły. Odpowiedzi Gadżeta, że jeśli wyjedzie, to z kolei on oszaleje, jakoś do niego nie docierały.

Mówił, że to tylko na trochę, że potrzebuje czasu dla siebie, z dala od tego miejsca i atakujących go z każdej strony wspomnień. Musi się pozbierać, ochłonąć, na nowo poukładać swoje życie. Odnaleźć się w tym nowym, dziwnym i pustym świecie - w świecie, w którym zabrakło jego rodziców..

Szkoda tylko, że w tych planach, jego, Gadżeta, jakoś nie uwzględniał.

Jasnowłosy chłopak z jednej strony rozumiał to pragnienie oderwania się wszechogarniającej go żałoby, bólu i cierpienia; rozumiał potrzebę zmiany miejsca i zapomnienia o tym, co się stało. Rozumiał i szanował.
Ale, z drugiej strony, nie miał pojęcia, dlaczego musi on to robić aż w Portugalii? Czy Warszawa mu nie wystarczała?
Patryk wzruszał jedynie ramionami, tłumacząc, że to wszystko, co dotychczas planowali, uległo zmianie wraz ze śmiercią jego rodziców i im prędzej Gadżet przyjmie to do wiadomości, tym lepiej.

Nie mógł pozostać w miejscu, które go zdradziło. Nie mógł obracać się wśród ludzi, którzy w tak okrutny sposób ograbili go z całej radości życia.
Chciał wyjechać. I to jak najdalej.
Żadne perswazje nie pomogły.

Zaproponował za to, żeby Gadżet pojechał razem z nim - że skoro nie chce go puścić samego, niech się spakuje i mu towarzyszy..
Durna, bezsensowna propozycja, którą Gadżet wyśmiał, gorzkim, rażącym uszy śmiechem.
Niby jak miał zostawić całą swoją rodzinę, mamę, bliźniaki, Anię? Warszawa, do której wybierał się na studia, była zaledwie dwie godziny jazdy pociągiem - Portugalia, w jego mniemaniu, na drugim końcu świata.
Patryk jedynie westchnął. Jego nic tu nie trzymało. W Lizbonie, będzie miał przynajmniej siostrę.

- Czyli, że 'ja' nic już dla Ciebie nie znaczę, tak? - wyszeptał cicho jasnowłosy chłopak.

Patryk nie odpowiedział. Pamiętał, że gdzieś tam, w świecie przed wypadkiem, kochał go nad życie, ale teraz - jedyne, co czuł, to ból, smutek i osamotnienie. Jego serce było pokryte lodem, umysł odrętwiały, a każda cząstka jego ciała tęskniła za czymś, czego nie mógł już odzyskać.
Gadżet nie potrafił mu pomóc i choć Matylda na każdym kroku powtarzała mu, iż popełnia błąd, uciekając od osoby, która darzy go tak wielką miłością, on swej decyzji nie zmienił.

Gdy zaczął się pakować, Gadżet wpadł w szał. Krzyczał na niego, wrzeszczał, przeklinał.. roztrzaskał nawet o ścianę swą 'imieninową' komórkę, gdy oświadczył mu, że przecież mogą do siebie pisać i dzwonić, tak by nie zerwać zupełnie kontaktu.. Telefon rozpadł się na tysiąc drobnych kawałków, sytuacji jednakże, nie zmieniając ani na jotę.

Po Patryku wszystko spływało, jak woda po kaczce. Wrzaski i perswazje nie robiły na nim większego wrażenia, niż prośby i błagania, do których Gadżet po jakimś czasie wrócił, widząc, iż jego gniew nie odnosi żadnego skutku.

Ale i to nie pomogło. A gdy jeszcze padło chłodne - nie dotykaj mnie - gdy spróbował go objąć i we łzach wytłumaczyć, że go zabija, że nie potrafi już bez niego żyć - wszystko zostało stracone. Te słowa zapadły między nimi, niczym cień, tworząc mur, którego nic nie było w stanie skruszyć.

Życie Patryka może i legło w gruzach, ale to Gadżet zapłacił za nie najwyższą cenę. Jego serce, na zawsze zostało złamane..

Jakąś cząstką siebie, Patryk czuł, że sprawia mu ból, że go niewspółmiernie rani - ale nic nie mógł na to poradzić. Gdziekolwiek by nie spojrzał, widział swoich rodziców - mamę, szykującą obiad, tworzącą w swojej pracowni, śmiejącą się z kolejnego, niestworzonego dowcipu swego taty. Widział pana Roberta remontującego ich nowy dom, pieklącego się nad zawalonym kominkiem, 'uczącego' go jeździć na rowerze..
I to było po prostu ponad jego siły. Jeśli chciał się uporać z ich śmiercią, musiał opuścić to miejsce, które na każdym kroku mu ich przypominało, musiał uciec, zanim Kraina Ciemności na nowo go do siebie wezwie..
To, że znajdowała się ona w nim samym i gdziekolwiek by nie pojechał, podąży ona wraz z nim, miał dopiero zrozumieć, całe lata świetlne później...

* * * *

And the hardest part
Was letting go, not taking part
You really broke my heart

Przygotowania do wyjazdu, zajęły mniej czasu, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Już w trzy dni po pogrzebie, byli gotowi do drogi. Dom wysprzątany i zamknięty na cztery spusty. Samochód, który Matylda wypożyczyła na lotnisku, zawalony najpotrzebniejszymi rzeczami, Draco rozłożony na tylnym jego siedzeniu.. pozostawało się jedynie pożegnać.

W słoneczny, rześki poranek, pierwszego tygodnia września, zaparkowali auto przed domem państwa Kamińskich, wymieniając ostatnie słowa z panią Angeliką, bliźniakami i Anią.
Mama Gadżeta nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Wciąż jeszcze płakała.
On sam, był dziwnie spokojny - nie tyle może pogodzony z sytuacją, co kompletnie zrezygnowany.

Gdy wśród łez, uścisków i zapewnień, że będą się odzywać, młodzi Orlenowie wsiedli do samochodu, Gadżet podbiegł jeszcze do drzwi od strony pasażera i nachylając nad opuszczoną szybą, chwycił swego chłopaka za ramię.
Matylda usłużnie odwróciła wzrok.

- Obiecaj, że do mnie wrócisz - Gadżet siłą zmusił Patryka, by spojrzał mu prosto w oczy. W oczy, które były teraz tak samo puste, jak jego własne.

- Ależ Gadżet, przecież oczy..

- Obiecaj!

Nie mogąc wytrzymać intensywności jego spojrzenia i widoku rozpaczy, malującej się na jego twarzy, młody Orlen skinął szybko głową. Nagle ogarnęło go przerażenie.

- Obiecuję - wyszeptał, a jego wargi zadrżały, gdy Gadżet przypieczętował te słowa, składając na nich, po raz ostatni, gorący, desperacki wręcz pocałunek.

Matylda zapuściła silnik, Gadżet odsunął się i samochód ruszył.

Patryk drgnął boleśnie, pozbawiony drastycznie jego ciepła i wykręcił jeszcze szyję, patrząc, jak sylwetka Gadżeta maleje wraz z połykającymi drogę kołami samochodu.
Mała, samotna figurka, której obiecał coś, czego nie potrafił dotrzymać..

Teraz, po sześciu latach, gdy wpatrywał się w dom, który był świadkiem tylu dramatów i tylu szczęśliwych chwil w jego życiu, zdał sobie sprawę, iż była to kolejna i najważniejsza z obietnic, jaką pisane mu było złamać.

Nie widział się z Gadżetem od tego czasu. Nie rozmawiał z nim, nie dostał od niego żadnej wiadomości..

Sześć, długich lat - a odnosiło się wrażenie, jakby to miało miejsce wczoraj. Jakby dopiero przed chwilą odtrącił kogoś, bez kogo jego życie nie miało najmniejszego sensu. Bez kogo 'nie potrafił' żyć.

- Panie Orlen? - jakiś obcy, nieznajomy głos, wdarł się w jego myśli i mężczyzna drgnął zaskoczony, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje.

- Panie Orlen? - ktoś położył mu rękę na ramieniu i Patryk wykręcił głowę, dopiero teraz dostrzegając, stojącą u jego boku kobietę.

- Panie Orlen, wszystko w porządku? - agentka obrotu nieruchomościami z przerażeniem spojrzała na jego zalaną łzami twarz - łzami, które polały się, nie wiedział nawet, jak i kiedy - Przepraszam, że się spóźniłam, ale były straszne korki na drogach, a potem miałam jeszcze trudności z trafieniem.. Dobrze się pan czuje? - spytała raz jeszcze.

Patryk odsunął się od niej nieznacznie, naprędce wycierając wilgoć z oczu.

- Tak, tak, przepraszam; trochę się chyba zamyśliłem.

- Um, nic się nie stało - odwróciła wzrok, udając, że szuka czegoś w torebce - Na pewno odżyły wspomnienia, co? - z historią tego domu i losami jego mieszkańców, zaznajomili ją sąsiedzi z okolicznych wiosek. Wzruszyła się nawet, słuchając o tragedii, jaka ich spotkała, o wypadku rodziców i osieroceniu dwójki dzieci.. ale teraz, zależało jej jedynie na podpisaniu aktu sprzedaży. Cóż, interes to interes - taka już była jej praca.

- Tak - mężczyzna kiwnął nieobecnie głową, nic więcej jednakże nie zdradzając.

Kobieta wzruszyła ramionami. Ploteczek zawsze przyjemnie było posłuchać, ale angażowanie się emocjonalnie w sprawy i osobiste życie klientów, nie leżało zwyczajnie w jej naturze.

- Chce pan wejść do środka? - spytała więc jedynie - Żeby sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu? System alarmowy wciąż jeszcze działa i zapewniono mnie, iż żadne włamania nie miału miejsca, ale..

- Nie, nie, w porządku, nie muszę zaglądać do środka - już samo stanie na podwórzu, zadawało mu trudny do zniesienie ból. Nie mógł.. nie potrafiłby ponownie wejść do tego domu.

- Jak pan sobie życzy - właściwie, im prędzej dobije targu, tym lepiej - Pańska siostra uzgodniła już ze mną kwotę, jaką chcą państwo ze sprzedaży uzyskać, ale jeśli zaszły jakieś zmiany..?

- Pieniądze nie grają roli - Patryk westchnął cicho, przerywając jej w połowie zdania - Chcemy się po prostu..

- Pozbyć tego miejsca? - ona sama w życiu nie chciałaby mieszkać na takim zadupiu.

Mężczyzna spojrzał na nią bez wyrazu.

- Upewnić, że trafi w dobre ręce - dokończył, smutnym, bezbarwnym głosem.

- Ooch.. no tak, oczywiście - kobieta i tak się jednakże zaczerwieniła - Może usiądziemy w samochodzie i przejrzy pan wszystkie papiery? - poczuła się nagle nieco niezręcznie. W tym mężczyźnie było coś takiego.. co ją niepokoiło. Jakaś pustka, głębia i obojętność.. ani razu na przykład, nie spojrzał na jej seksownie kusą spódniczkę.

- To nie będzie konieczne. Proszę mi po prostu wskazać, gdzie mam złożyć swój podpis.

- Oczywiście - zmusiła się do uśmiechu. Różnych ludzi w swym zawodzie spotykała i dawno już się nauczyła, że to nie oni się tutaj liczą, ale rosnący plik przypieczętowanych kontraktów. Sięgnęła szybko po odpowiednie papiery.

- Mam jedno pytanie.. - Patryk rozejrzał się za Draco. Pies zniknął mu gdzieś z oczu.

- Tak? - uklęknęła przy otwartej aktówce.

- Kto zamierza kupić ten dom? Siostra mi nie powiedziała.

- Aaa.. och - nie podniosła na niego wzroku - Przykro mi, ale nabywca nalegał na anonimowość.

- Na anonimowość? - zmarszczył zdziwiony czoło - Dlaczego? Takie informacje nie są chyba poufne?

- Na ogół nie. Ale w tym przypadku, takie było życzenie kupującego.

- I nie może mi pani powiedzieć? Myślałem, że tylko lekarzy i księży obowiązuje tajemnica zawodowa.. - zakpił żartobliwie, ale dowcip chyba nie bardzo mu wyszedł, gdyż kobieta nawet się nie uśmiechnęła. Cóż, najwidoczniej wyszedł z wprawy, wesołość nie była ostatnio jego chlebem powszednim.

- Przykro mi - jej samej również wydawało się to trochę dziwne - nowi mieszkańcy lubili na ogół kontaktować się ze starymi właścicielami, ale cóż - nie ona tu decydowała - Powiedziałabym panu, gdybym mogła, naprawdę.

- W porządku, nic się nie stało - wzruszył niby obojętnie ramionami, choć cała ta sytuacja zaczynała go coraz bardziej intrygować. Czyżby nowym nabywcom, nie uśmiechała się rozmowa z byłymi, nawiedzanymi przez duchy przeszłości właścicielami? Czy też może, ktoś znajomy zamierzał kupić jego dom i nie chciał, by on się o tym dowiedział?

Dziwne. Komu mogło tak bardzo zależeć na ukryciu swej tożsamości?
Rozpaliła się w nim ciekawość.. uczucie, którego od bardzo długiego czasu, nie miał okazji doświadczyć.
Przyjechał tu, rzeczywiście tylko po to, jak dobrze zgadła ta trochę dziwna agentka, żeby pozbyć się domu, który prześladował go we wszystkich niemal wspomnieniach i snach - zapomnieć o nim i wszystkim, co się z nim wiązało - i ruszyć dalej, ale teraz.. coś mu tu nie pasowało i nagle bardzo zapragnął poznać osobę, która weźmie go w posiadanie.
Niby nie powinno go to obchodzić - co jak co, nie interesował się tym domem od lat, ale..

Coś dużego i kremowego mignęło nagle między drzewami i w dwie sekundy później, Draco wpadł na podwórze, radośnie ujadając.
Szperająca wciąż w teczce kobieta, pisnęła przestraszona, gdy pies wskoczył nieoczekiwanie na jej kolana, liżąc przyjaźnie po twarzy. Papiery rozsypały się u jej stóp.

- Draco! - Patryk rzucił się zaraz na ratunek, odciągając go od niej i mocno przytrzymując za obrożę - Bardzo panią przepraszam! To moja wina.. zapomniałem już, że potrafi tak.. entuzjastycznie reagować na obcych. Naprawdę mi przykro. Draco, uspokój się! - syknął cicho, gdy psiak zaczął tarmosić między zębami nogawkę jego dżinsów.

- Och, nic się nie stało - agentka wstała, zdobywając się, po raz pierwszy odkąd tu przyjechała, na prawdziwie szczery uśmiech - Sama mam w domu dwa owczarki niemieckie, więc jestem do tego typu zachowania przyzwyczajona. On mnie po prostu zaskoczył - podeszła do Draco i zaczęła głaskać go po głowie, drapiąc ze znawstwem za uszami. Pies był w siódmym niebie - Ile ma lat?

- Sześć - mężczyzna puścił go, nachylając się nad, leżącymi na ziemi papierami - Wychowywał się w tym domu - rzucił niby konwersacyjnym tonem, bardziej jednakże chcąc odwrócić jej uwagę, niż zająć rozmową. Chyba mu się udało - kobieta, wciąż jeszcze okupowana przez kręcącego się wokół niej golden retrievera, nie zauważyła, gdy schylił się i odnalazł odpowiedni papier, zdobywając informację, której ona nie chciała, czy rzeczywiście - nie mogła, mu udzielić.
Na akcie kupna widniało już jakieś nazwisko i skreślony dokładnym pismem podpis.

Patryk zamrugał zaskoczony powiekami, a serce podeszło mu do gardła. To chyba jakaś pomyłka..

- Moje są nieco młodsze. Dwie suki mam. Trzy i cztery lata. Są tak samo pełne życia, jak i on - Draco właśnie podawał jej dwie łapy naraz - a ze spacerów, to najchętniej nigdy by nie wracały.. - paplając w najlepsze, odwróciła się w końcu do niego twarzą i mężczyzna szybko nad sobą zapanował, podnosząc się do góry i podając jej teczkę wraz z poukładanymi w niej dokumentami - O, dziękuję, jaki pan miły - wzięła od niego aktówkę, wdzięcznie się przy tym uśmiechając. - To jak? Podpisujemy? - nie zaprzestając gładzić lśniącego łepka Draco, zerknęła na niego pytająco.

- Tak, tak.. oczywiście - Patryk skinął trochę nieobecnie głową. Wciąż jeszcze nie mógł się otrząsnąć z szoku - Tylko..

- Tak?

- Chciałbym.. chciałbym coś zmienić w kontrakcie. Cenę, znaczy się - uściślił, widząc jej zaskoczoną minę.

Kobieta zmarszczyła czoło.

- Cenę? Ale.. nie wiem, czy..

- Nie chcę jej podbijać - uspokoił ją zaraz - ale.. zmniejszyć.

- Zmniejszyć? - teraz to nic już nie rozumiała.

- Tak. O połowę.

- O połowę?! Ale przecież..

- W papierach może zostać, tak jak było wcześniej. Wiem, że ma pani od tego prowizję i proszę ją sobie odliczyć, tak jak się pani umawiała z moją siostrą. Ale kwota, jaka wpłynie na nasze konto.. kwota, jaką ma przelać.. pani klient, niech będzie pięćdziesiąt procent niższa.

- Ale.. dlaczego? Ten dom jest wart o wiele..

- To nieistotne. Takie jest moje życzenie. A nie sądzę, by nowy nabywca wyraził jakiekolwiek pretensje - zdobył się na lekki uśmiech.

- Nie, no skąd, oczywiście, że nie, ale.. będzie pan stratny.

- Jak już mówiłem, pieniądze nie grają tu roli; mamy ich z siostrą aż w nadmiarze.

Kobieta wybałuszyła oczy, wpatrując się w niego przez kilka minut i zastanawiając nagle, czy nie ma przed sobą przypadkiem, kogoś kompletnie pozbawionego mózgu. Po chwili namysłu jednakże, skinęła twierdząco głową.

- N-no dobrze. Jak pan sobie życzy - z różnymi dziwakami się już spotykała (jeden ze sprzedawców zażyczył sobie na przykład, by nowi właściciele, nigdy nie zmieniali koloru, pomalowanych przez niego na różowo drzwi..) ale ten tutaj.. i jego bił na głowę.

- Dziękuję - Patryk uśmiechnął się lekko, szukając po kieszeniach czegoś do pisania - Ma pani może pióro? - spytał grzecznie, niepomny wrażenia, jakie na niej zrobił.

- Co.. ooch, tak, oczywiście - wyszukała w aktówce długopis i podała mu go wraz z odpowiednimi dokumentami.

Mężczyzna podpisał je szybko, oddając jej, z czymś w rodzaju ulgi. W jego sercu, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, zagościł spokój.

- Świetnie - kobieta schowała papiery, zamykając teczkę i podchodząc do swego samochodu - Pieniądze wpłyną w przeciągu tygodnia. Dziękuję za udaną transakcję. Robienie z panem interesów było naprawdę.. ciekawym doświadczeniem.

Patryk prychnął cicho.

- Klienta, który opuszcza nagle cenę o połowę, pewnie jeszcze pani nie miała, co?

- Nie, jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło. I pewnie nie zdarzy. W czymś jeszcze mogę panu pomóc, czy..?

- Nie, nie, to wszystko - uścisnęli sobie ręce - Dziękuję.

- To ja dziękuję. Do widzenia. Na razie, Draco - posłała mu całusa i piesek szczeknął.

- Do widzenia. Proszę jechać ostrożnie - przypominał o tym każdemu. To było silniejsze od niego.

- Obiecuję. I - jeśli jeszcze tego nie mówiłam - wspaniałe auto - wskazała na jego samochód - Pierwszy raz widzę takie na żywo.

Patryk skinął jej z uśmiechem głową i kobieta wsiadła do swojego audi, wyprowadziła je sprawnie na drogę podjazdową i odjechała, machając mu jeszcze na pożegnanie w lusterku.

Młody Orlen został na podwórzu sam.
Przez chwilę, wpatrywał się jeszcze, w znikający za drzewami samochód, po czym przeniósł spojrzenie na psa.

- Dzięki, Draco - pogładził jego złoty łepek, cały czas nieco zszokowany tym, czego się dopiero co dowiedział. Była to zaiste.. dziwna i niespodziewana informacja.

Wkładając ręce w kieszenie, ruszył powoli przed siebie, starając się uspokoić, szamoczące niespokojnie serce. W głowie aż mu wirowało od natłoku myśli - a jedna bardziej szalona od drugiej.
W końcu przystanął. Spojrzał na dom.. na otaczający go las, na podjazd i podwórze - i już wiedział, co powinien zrobić.

Nie uśmiechało mu się to bynajmniej, przerażało wręcz - ale decyzja została podjęta.

- Chodź, Draco - gwizdnął na swego, na nowo buszującego wśród drzew psiaka - Czas odwiedzić Twoją mamę..

* * * *

TBC...

definicja

Previous post Next post
Up