Spoilery, rozumie się.
Teoretycznie człowiek ma potąd angstu i jak zbawienia wyczekuje czegoś lżejszego, najlepiej standalonu z Potworem Tygodnia, ale jakoś tak się dziwnie składa, że jak dotąd w tym sezonie najlepsze są odcinki nie-standalonowe (no, może z wyjątkiem Black), ciągnące (wlokące…) nadrzędny wątek. Ten trafia na wszechsezonową listę ulubionych. Jestem w ciężkim szoku, bo to miało nie tylko sens (no, w większości), ale - rzecz kompletnie niebywała i dotąd w całym serialu niewidziana - było wypchane decyzjami, które naprawiają stan rzeczy, zamiast psuć i kopać głębszy dół. Swoja drogą scenarzysta musiał to sobie chyba rozrysować ze strzałkami, a po robocie długo leżeć z mokrą szmatą na czółku… Zlot gwiaździsty: Winchesterowie, anioły, demony, wiedźma, Cole, wątki powracające, bieżące i otwierane… Cud, że nie wcisnął się jeszcze i Metatron.
Niezłe otwarcie, za numer z obcasem naprawdę zasługiwała na sukces i udaną ucieczkę, ech. Tym bardziej szkoda, że później się okazuje naiwniejszą z nich dwóch i że marnie kończy. Ale od kiedy to demon nie potrafi sobie załatać opakowania? Anioły oskubane, demony cherlawe, niczego już, panie, nie robią takiego jak kiedyś…
Grr, wy jesteście siebie obaj warci - jeden paple cudze sekrety, drugi grzebie w cudzym telefonie, jeszcze brakuje, żeby ukradkiem… A Dean już drugi rok ma trzydzieści pięć i będzie miał jeszcze przez pięć kolejnych, tak? :) Ciekawe kiedy się wreszcie zdecydował przekroczyć trzydziestkę…
We detoured eight hours so you could get laid?
No co, Sam, powinieneś docenić, że się zrobił wybredny i już nie startuje do pierwszego, co przy barze stało. Jak na Deana, to praktycznie ustatkowanie.
(To nie fair, że w końcu jednak Sam miał rację. Wszechświat nie lubi Deana Winchestera.)
(A piekielna przedsiębiorczość sięga nowych szczytów. Prawie mi żal Mr.C. Z kim on musi pracować… :)
Castiel, jakbyś tak zrobił wszystkim przysługę i od czołówki do napisów trzymał dziób zamknięty, bo dzisiaj co otworzysz, to większe głupoty wypuszczasz. Mission? Right thing? Necessary? Czy możemy przyjąć headcanon, że to kradziona bateria mu padła na rozum i mąci? Bo zdawało mi się, że ze strony Castiela nie zdziwi mnie już żadna niekonsekwencja, ale tylko mi się zdawało… Ale to wszystko blednie wobec wstrząsu, w jaki mnie wprawił widok anielicy, która potrafi wyjść poza własne nawyki, podjąć decyzję wbrew temu, co mówią inni, po czym bez wahania i zwlekania wprowadzić w życie.
But what of the humans whose lives we sacrifice in the name of that mission? We always said the humans were our original mission. Maybe it’s time to put them first.
Na całe Niebo wreszcie jedna, po sześciu sezonach… Hannah jak dotąd nie dostała od fandomu wiele poza niechętnym sceptycyzmem, ale z perspektywy kilku odcinków jej relacja z Castielem okazuje się świetna. Nie, nie dlatego, że kanoniczny pairing. Tak, jasne, urocze i tak dalej (ja to shipuję, ku mojemu zdumieniu; chociaż świadomość problemu vesselowego muszę w tych momentach starannie zamiatać pod dywan... >_<), ale przejdźmy do rzeczy ciekawszych: świetne jest, że stopniowo zamieniają się miejscami i w ostatecznym rozrachunku to Castiel uczy się czegoś od niej. O ironio, uprzytomnienie sobie, że jej vessel nie jest tylko vesselem, zajęło jej kilka tygodni na Ziemi, gdy jemu nie wystarczyły lata… Naprawiła co mogła, tylko czy mąż uwierzy, że to nie mówiła jego żona? Mam nadzieję, naiwną oczywiście, że Hannah nie wróci tylko po to, żeby zepsuć jej wątek. (Choć chciałabym ją jeszcze zobaczyć.)
(A cała scena jest co najmniej w pierwszej trójce najpiękniejszych lokacji wszystkich sezonów.)
O proszę, druga rozumna. Prostytutka, znaczy, i jej odpowiedź wiedźmie. You’re right. I am [strong]. He hee, piękny strzał. To jakiś odcinek mądrych kobiet, tytuł pasuje nawet bardziej niż zwykle. Oby przynajmniej jej poszczęściło. Czyli najlepiej niech już nie wraca jako przyszły wątek. (A ty, Dean, mogłeś strzelać od razu. To nie, koniecznie ci było potrzebne „mam cię”… :P )
Cuda i dziwy się dzieją, a raczej cudów ciąg dalszy. Dean bierze problem na klatę i decyduje się go rozwiązać raz na zawsze, pokojowo i do tego zdając się na decyzję przeciwnika. Czy my aby na pewno jesteśmy w SPN? Żeby mi jeszcze kołek z niewiarą tak nie trzeszczał przy błyskawicznie przekonanym Cole’u. Double force of the Winchester Puppy Eyes? I Dean nie tylko nie przedstawił żadnych dowodów, ale nawet nie wiedział, czym w ogóle był ten ojciec??? Teraz to i ja zaczynam mieć wątpliwości, czy aby na pewno wiedział wtedy co robi i czy trafił na właściwego. Uch, słabe to było strasznie i aż żal, że obniża poziom ogólnie świetnego odcinka. Do końca byłam przekonana, że Cole jednak strzeli, tym razem dodatkowo wściekły, że go karmią fantastycznymi bzdurami w rzewnym sosie i uważają, że uwierzy.
Interesujące, że Dean pamięta ofiary z detalami, gdy Deanmon stwierdzał, że tyle tego było, zlewają mu się razem… I demon czy nie demon, to drugie było jakoś bardziej realistyczne. A może Dean po oddemonieniu postarał się przypomnieć sobie tamtą sprawę?
Moment fangirlowy, uprzedzam, gdyby ktoś wolał się odwrócić albo pójść sobie zrobić herbaty. Doceniam, że dostałam starcie powtórkowe, tym razem Cole vs non-demon!Dean, tak dla sprawdzenia. :) I wynik jest idealnie taki, jakiego bym się spodziewała (w sensie prawdopodobieństwa) i na jaki fangirlowo liczyłam: Dean wciąż jest lepszy, choć przychodzi mu to trudniej. A Cole ma naprawdę życiowo przechlapane jako postać. Tak się stara, tyle przygotowań i poświęcenia, i za każdym razem fizyczna i psychiczna gleba i parter. Powinien być jakiś pozawymiarowo-międzyuniwersowy bar, gdzie postacie przeznaczone do sponiewierania mogą siedzieć i ponuro pić…
I was just telling the guy what he needed to hear.
Aby na pewno tylko jemu? Sam ma minę, jakby myślał to samo, co ja.
Mamusia! Skąd ja wiedziałam jeszcze zanim powiedział… :))) No przecież, kimżeby mogła być taka irytująca jędza… A Mr.C ma teraz sytuację bez wyjścia - nieżywa przecież wróci mu pod jurysdykcję jeszcze prędzej. Może u Lucyfera zostało trochę miejsca? Wrzucić, zatrzasnąć i chodu…
~*~
Jakieś myśli? :)