Pół roku temu w fandomach serialowych byli wszyscy z wyjątkiem mnie; miesiąc temu, jako stworzenie patologicznie nieśmiałe, byłam bardziej zainteresowana raportami z konwentów niż samymi konwentami. Ale kiedy ogłosili, że właśnie rusza pierwszy Serialkon i że jest darmowy, pomyślałam, że raz się żyje. A poza tym dawno nie byłam w Krakowie.
Konwent był w budynku, a raczej w kompleksie, Biblioteki Wojewódzkiej na Rajskiej, co od razu zabezpieczało dwa podstawowe punkty, czyli dobry dojazd i uniknięcie widma śmierci głodowej - to ostatnie przynajmniej teoretycznie, bo wprawdzie mówimy o centrum Krakowa, gdzie na każde dwieście metrów przypadają trzy punkty wydawania paszy (i dwa kościoły), ale żeby w rozkładzie dnia zmieścić obiad, należało istnieć w dwóch egzemplarzach albo odpuścić część programu. Zdeterminowany fan w tych okolicznościach macha ręką, stwierdza, że nie przyjechał tu na turystykę gastronomiczną i wieczorem odjeżdża chudszy, ale szczęśliwy, co też zrobiłam.
Mapki na stronie organizatorów były
udostępnione, ale wyglądały bardziej jak ćwiczenie z geometrii i okazały się nabierać sensu dopiero w kontekście, gdy już się wiedziało, gdzie co jest. Nieco się to mijało z celem... Następnym razem sugerowałabym jakieś zorientowanie planów względem kierunków; wystarczyłoby nawet dopisanie „Rajska z tej strony”. Przydałyby się też mniej skąpe oznaczenia na miejscu - szczególnie brakowało tego w Artetece, gdzie ratował mnie prywatny fioł mapowy i długoletnie zamiłowanie do szwendania po obcych miejscach, naokoło jednak parę razy słyszałam zagubionych. W starym budynku już na szczęście opisy były, „Serialkon, sale C, D →”. Przyjeżdżając założyłam, że pewnie będzie jakiś widoczny z daleka baner nad właściwym wejściem albo plakaty „na Serialkon tędy”. Nie było, więc wdrożyłam awaryjny system namierzania i poszłam tam, gdzie występowało największe stężenie turkusowych włosów (to jakiś anime'owy fandom, czy może tegoroczna moda, o której nic nie wiem na mojej zapadłej wsi?) i steampunkowych spódnic. W lecie byłoby jeszcze łatwiej, bo po generalnym rozkurtkowieniu i rozczapkowieniu pojawiły się też wianki i fandomowe koszulki. Cosplayerów było stosunkowo niewielu, o ile nie liczyć każdej kraciastej koszuli, ale widziałam jedną Castielkę, która nad oryginałem miała tę przewagę, że jej płaszcz na nią pasował.
Wejście do Arteteki, które tutaj występuje bez sensu, bo nie było głównym wejściem na konwent.
Ale tędy najszybciej i najcieplej było biegać między budynkami. Minuta na zakładanie kurtki jest minutą,
w której zajmują ci ostatni kawałek podłogi, ścian i sufitu u Zwierza.
Początek akredytacji był oficjalnie planowany na 11:30, czyli pół godziny przed początkiem programu, co lekko wiało grozą w obliczu ponad ośmiuset deklaracji na samym fb. W praktyce akredytacja ruszyła koło jedenastej i poszła szybko, więc dało się zdążyć na pierwsze prelekcje nawet jeśli nie wisiało się na klamce od świtu. Oprócz identyfikatora, programu i garści reklamowego papierowego spamu dostawało się, a raczej można było wziąć, darmowe numery CD Action i Fantasy Komiksu. Wzięłam tylko to drugie, po czym w środku odkryłam
Samuraja, akurat od tego miejsca, gdzie przerwałam rok temu i nie mogłam wtedy dostać dalszego ciągu. :)))
Jeśli w danej chwili komuś nie leżał absolutnie żaden punkt programu i do tego zawziął się odchudzać, z nudów też nie umarł.
Na lewo biblioteczne regały z komiksami, na prawo geszeft wszechfandomowy.
Najpierw poszłam na prelekcję „Bóg w maszynie czy maszyna w ręku boga?”. Anna „Annah” Łagan mówiła o religii w serialach sf. Początek nie był szczególnie obiecujący, powiało klimatem szkolnego referatu, opartego głównie na yyy i licznych zapewnieniach, że „wątki religijne występują też w filmach, książkach i serialach”. Jak mniemam, w innym wypadku nie byłoby tematu, więc dziękuję, nie trzeba mnie przekonywać, przejdźmy może do konkretów... W roli konkretów wystąpiły wątki religijne w Babylon 5, Battlestar Galactica i Defiance, opisywane trochę bezładnie i bez widocznego planu. Prelegentce z nerwów trochę się też plątały kanony, bo parę razy czegoś „w tej chwili akurat zapomniała”; wystąpił też jakiś spór z widownią o właściwy tytuł odcinka, nie jestem pewna, kto miał w końcu rację.
Jak znaleźć [białego] Castitianina w jego [białym] mieszkaniu? Najpewniej będzie siedział w wannie.
Osobiście patrzyłabym na cienie... Największym zyskiem z prelekcji, jak dla mnie, okazał się jeden świetny fotos, czyli Battlestarowa Ostatnia Wieczerza.
źródłoNieco zawiedziona, poszłam posłuchać, co będzie miała do powiedzenia Olga Szmidt o serialowych „Nowych szatach feminizmu”. Miała sporo, głównie o Girls, The Good Wife i Orange Is New Black, a że okazała się wprawniejszą mówczynią od poprzedniczki - nie traciła czasu na przypominanie sobie „o czym to ja chciałam” i jako jedna z nielicznych precyzyjnie zmieściła się w czasie - a przy tym jej prelekcja nie była wyliczanką kanonicznych faktów, ale „metową” interpretacją tychże (niejednoznaczność i nieprzewidywalność postaci w Orange; seriale jako kontrapunkty dla innych seriali: Girls vs Seks w wielkim mieście, Good Wife vs Ally McBeal), to gdybym siedziała w temacie, pewnie byłabym zachwycona. Ale to już nie wina Olgi, że trafiłam na obce mi fandomy. Może tylko nie do końca fortunnym pomysłem była ilustracyjna prezentacja, złożona z losowo wrzuconych i zapętlonych na ekranie fotosów - same w sobie fajne, odciągały trochę uwagę od słuchanego tekstu, bo nie były zaplanowane jako ilustracja rzeczy właśnie mówionej, tylko przeznaczone do lecenia w tle...
Następny miałam pierwszy z głównych powodów, dla których w ogóle przyjechałam, czyli prelekcję Moniki „Norge” Nogieć „Bogowie i istoty mityczne w serialu Supernatural”. Okazała się największym rozczarowaniem konwentu... Zaczęło się od wyliczanki podręcznikowych definicji popkultury i (licznych) cech mitu, która lepsza byłaby na półtoragodzinny akademicki wykład z bibliografią lektur, a potem nastąpiła część zasadnicza, czyli wyciągane w kompletnie przypadkowej kolejności postacie i potwory SPN, analizowane pod kątem „jak twórcy serialu pokazali światowe mity i czemu źle”. To jest, źle z wyjątkiem miłości prelegentki, czyli Gabriela/Lokiego. O Lokim, głównie mitycznym, nie SPNowym, było tak z pół prelekcji. Kitsune oberwało się za zrobienie „potwora do zabicia” z oryginalnie pozytywnej postaci, ale już feniksowi chyba głównie z powodu osobistej niechęci Moniki, „bo to taki cham”. Część widowni się nie zgodziła, przypominając, że miał solidne powody do zemsty na ludziach. Opis feniksów z różnych mitologii miał zdaje się znów pokazać niezgodność tego z feniksem SPNowym, ale wzmianka o chińskim feniksie jako symbolu więzi małżeńskiej akurat pasowała do wersji serialowej doskonale - tego już prelegentka nie powiedziała (nie zauważyła?). Dalej był jeszcze Ozyrys (ponoć spaprany, bo ten mitologiczny nie wydawał wyroków, tylko tak sobie siedział na procesie jako majestatyczne tło; rzeczywiście szalona różnica, szczególnie w porównaniu z innymi SPNowymi przekrętami...), IxCacau czyli SPNowa Cacao (oryginalnie wcale nie krwawa) i Syrena (nie wiadomo co o niej, bo chwilę wcześniej przyszedł org z wieścią, że czas SzanPaństwa minął, więc wypad, następni chcą salę). Do tego prelegentce troszku się pokróliczkował kanon (nie, Colt wcale nie był dwieście lat nowszy niż akcja feniksowego odcinka; jego twórca żył właśnie wtedy i w tamtym miejscu, a SPN ma masę fabularnych dziur, ale akurat nie w tej konkretnej kwestii). Nie pomagało, że spora część wystąpienia polegała na przerzucaniu się uwagami z prywatną grupą wsparcia prelegentki, co robiło wrażenie, że mówi ona tylko do ćwierci sali. Wywiązujące się dyskusje z widownią najczęściej są fajne. To ten rzadki przypadek, kiedy nie były, bo raczej odcinały resztę słuchających... Podobnie jak luz i swoboda prowadzącego, które na ogół są fajne, ale nie tym razem. Mówcie mi mimoza, ale po którejś ubarwiającej wywód wzmiance o kupach i penisach (które nie były, te wzmianki, jakoś strasznie straszne same w sobie i każda z osobna, ale istnieje takie coś jak masa krytyczna) stwierdziłam, że Monice udało się wielokrotnie przebić nawet koszarowy humor samego SPN. Niezłe osiągnięcie.
Potem miałam ciężki dylemat, bo musiałam wybrać między Zwierzem, który miał mówić o różnicach między serialami brytyjskimi i amerykańskimi, a prelekcją Rusty Angel o queer w serialach fantastycznych. Rusty jednak zapowiedziała, że rozszerzona wersja będzie na jej blogu (
1,
2), więc poszłam na Zwierza. Ale u Rusty też musiało być nieźle, sądząc po wybuchach wesołości zza ściany. Zwierz spóźnił się trzy minuty, co w przypadku Zwierzowym jest dużo, i pierwsze co powiedział to „Przepraszam za spóźnienie. Powiedzieli mi, że nie mogę wejść, bo sala jest pełna.” Istnieje prawdopodobieństwo, że Zwierz nie został rozpoznany z powodu braku wianka.
„Jak chcą, żeby przed telewizorem siedział co szósty Anglik, to puszczają to na BBC One.
Na BBC Two to już tak co dwudziesty.”
Zwierza słucha się nie gorzej niż czyta, a wielu powiedziałoby, że lepiej, bo Zwierz mówi bez literówek i z przecinkami. Mnóstwo treści na minutę, na ogół bez gubienia wątku i słuchacza. Fajnie było. Co do treści: najważniejsza różnica między telewizją brytyjską i amerykańską polega na tym, że z brytyjską człowiek nigdy nie wie na czym stoi i czy ten serial, co go ogląda, jeszcze dalej będzie. I kiedy będzie. A jak już jest, to ile go będzie. A poza tym telewizja brytyjska świetnie (albo beznadziejnie, zależy od zapatrywań) nadaje się do grania w łańcuszki aktorskie, bo jak wiadomo, na całym świecie wychodzi do sześciu ogniw, a z brytyjskimi aktorami góra dwa. Ale ze Zwierzem jakoś nikt nie chce grać w łańcuszki, Zwierz nie wie dlaczego.
Kolejny punkt miałam raczej na wypełnienie czasu przed następnym, ale okazał się całkiem fajny. Panowie z Geekozaura przedstawiali swoją listę trzydziestu najlepszych seriali wszechczasów. Zdążyli z osiemnastoma, a prelekcja była tym dobrym przykładem gadki międzykumplowej, przy której publika też się bawi. Była też przykładem mówienia rzeczy, które niby wszyscy wiedzą albo łatwo mogą znaleźć, ale warto posłuchać jeszcze raz ze względu na sposób podania.
Lista Geekozaurowa, od najlepszego: 1. Firefly; 2. Game of Thrones; 3. Breaking Bad; 4. Sherlock (BBC); 5. House of Cards; 6. Cudowne lata; 7. Robin of Sherwood; 8. Fullmetal Alchemist; 9. Twin Peaks; 10. True Detective; 11. Dexter; 12. Star Trek; 13. Doctor Who; 14. Big Bang Theory; 15. Utopia; 16. The Walking Dead; 17. Friends; 18. Monty Python.
Potem poszłam na prelekcję Joanny Kucharskiej o budzącym ślinotok ciekawości tytule „Nie zna piekło furii straszliwszej - hatewatching i fan rozczarowany”. Joanna była znakomicie przygotowana, bo miała bluzkę w rewolwery. ^^ No dobrze, treść też miała przygotowaną niezgorzej, chociaż liczyłam na więcej krwi i flaków konkretnych przykładów wojen fandomowo-autorskich. Było o Twitterowej kulturze oglądania krytycznego z komentowaniem na bieżąco, a przewodnią tezą prelekcji była ta, że nikt tak gorąco nie potrafi nienawidzić, jak fan.
Rzuciłam SPN w czwartym sezonie, ale dalej go oglądam.
Jeżeli twój fandom ma AU Wszyscy Żyją, to znaczy, że coś gdzieś poszło nie tak.
Z konkretnych fandomów: trochę o Smash, trochę o Star Wars...
Fan Star Wars nienawidzi nowej trylogii, nienawidzi reedycji, nie znosi komiksów i książek, a najbardziej ze wszystkiego nienawidzi George'a Lucasa.
...trochę o SPN, głównie w postaci dwóch zaprezentowanych fanvidów. A od połowy prelekcja zamieniła się w panel dyskusyjny z widownią. Ogólną konkluzją było, że powodów hatewatchingu - z nadzieją, że się jeszcze poprawi; z nastawieniem na coś głupiego dla ubawu, co okazuje się dobre albo poprawia z czasem (w przypadku prowadzącej: Vampire Diaries) - jest tyle, ile indywidualnych przypadków.
A potem był ostatni blok programowy, a w nim drugi z moich powodów do przyjazdu, czyli prelekcja „Supernatural - jak go nie kochać?” Magdy „Cathii” Kozłowskiej. Okazała się rzeczą stuprocentowo fanową i absolutnie wartą doczekania tej pory; to tak niewinnie nadmieniam tym, co się zmyli wcześniej. Mimo pustawej sali, Cathia dostała chyba największe oklaski na konwencie. Prelekcja była kolejną z tych, co to niby wszyscy wszystko wią (z wyjątkiem prywatnych Cathiowych opowieści konwentowych, na przykład o tym, jak kompletnie obca i pierwszy raz widziana fanka sama z siebie przyniosła jej z barku pożywienie, kiedy Cathia gżdaczowała pod jakąś salą, albo jak znana tylko z Internetu inna fanka też sama z siebie przysłała jej wydrukowane Cathiowe zdjęcie z autografem Marka Shepparda i adnotacją „Ty jeszcze Marka nie widziałaś, ale on ciebie już widział”, albo o tym, dlaczego Sebastian Roché całuje Cathię na zdjęciu), ale i tak warto posłuchać jeszcze raz albo obejrzeć, bo w prezentacji były same dobre fragmenty kanonu.
Sam pod koniec dziesiątego sezonu pójdzie do Piekła, bo sprzedał duszę i dlatego wszędzie ma wi-fi.
Ten Młot Thora był tylko po to, żeby Sam Winchester mógł zarzucić grzywą.
Na konwentach jak stoi kolejka, to przychodzi Mark Sheppard i z sadystycznym uśmiechem mówi „Witamy w Piekle”.
Głupota Deana rośnie wprost proporcjonalnie do włosów Sama.
ostatnie z widowni
Cathia prezentuje powody, żeby ją znienawidzić. Podziałało raczej odwrotnie.
Po czym, mimo że w Artetece jeszcze miało być oficjalne zakończenie z ogłoszeniem zwycięzcy konkursu na najlepsze zdjęcie cosplayowe, sama rzeczone zakończenie już olałam i się zmyłam w kierunku kolacji i łóżka.
Z ogólniejszych konkluzji: najlepszymi punktami okazały się prelekcja Zwierzowa, panel Geekozaurowy i prelekcja Cathii, z czego wniosek, że więcej robi prowadzący niż temat, a stuprocentowo wygranym można się czuć, jeśli dobre jest jedno i drugie. Konkluzja numer dwa: nie chcąc się wyróżniać z tłumu, założyłam bure byleco, co się oczywiście okazało przeciwskuteczne. Na następny raz potrzebuję koszulki fandomowej... Z konkluzji ubocznych pocieszających: nie mam najgorszej w Polsce angielskiej dykcji. No dobrze, mam, ale nie jestem sama.