Jan 25, 2008 18:04
Dzisiaj będę straszny. I opowiem dowcip o Gąsce Balbince.
A dokładniej, opowiem o książce. Książce z serii, wydawanej od lat 90-ych do całkiem niedawna, serii w sumie 12-tomowej. Nie jestem pewien, czy bardzo pragnę zapoznawać się z tomami dalszymi niż pierwszy. Nie jest to odczucie takie, jak w przypadku Portiera, to nie jest absolutna pewność, że jeden tom w zupełności wystarczy i więcej nie trzeba. Ale też sporo mam po pierwszym tomie wrażeń... hmmmm... negatywnych.
I tom opowiada o tym, jak to ze spokojnego kraju rolników (podstawowym produktem rolnym regionu jest tytoń!) i pasterzy, leżącego na skraju leciwego królestwa (choć mieszkańcy nawet nie wiedzą, że do jakiegoś królestwa należą), jeden z owych pasterzy ucieka na wschód, uchodząc przed mrocznym jeźdźcem, wysłanym za nim przez Nieprzyjaciela, zwanego niekiedy. Mroczny jeździec w czarnej pelerynie i z twarzą ukrytą w kapturze jest potężną istotą, poniekąd stworzoną przez Mrocznego na bazie człowieka (stąd jedno z określeń na niego to Halfman). Po angielsku tacy mroczni jeźdźcy nazywają się również Fades i nie bez powodu. Niekiedy taki Fade ma do pomocy latającego stwora, którego wrzask ogłusza i wprawia w panikę konie i ludzi.
Nasz pasterz wyrusza wraz z dwoma przyjaciółmi, pod opieką potężnej czarodziejki i Strażnika. Tak, Strażnika. Legendarnego Strażnika (Warder), mistrza miecza i przywódcy ludzi, jednego z tych, którzy na dalekiej północy walczą ze stworami Mrocznego, bo to właśnie na dalekiej, splamionej północy leży siedziba Nieprzyjaciela. Strażnik jest człowiekiem niezwykłym, nie ima się go zmęczenie, złe stwory wyczuwa z dala, a w walce jest niedościgniony; ma sporą charyzmę i potrafi poderwać do boju tak żołnierzy jak prostaków. Nie bez powodu, w istocie jest człowiekiem bardzo szlachetnego rodu i wielkiego dziedzictwa, choć niekoniecznie się tym wkoło chwali. Poza tym, oczywiście, raczej nie jest za ładny.
W drodze stawiają czoła licznym niebezpieczeństwom, a zmierzając do jednego z potencjalnych tymczasowych schronień, nad rzeką, drużyna, w której znajduje się też (dla niepoznaki) wioskowa wiedźma i jej uczennica, zostaje rozbita w nagłym, gwałtownym ataku stworów Nieprzyjaciela. Takich najniższego sortu, żołnierzy; złych i okrutnych ale też dość tchórzliwych i leniwych - gdy trzeba zrobić coś naprawdę trudnego czy niebezpiecznego, żołnierzy pogania mroczny jeździec.
Płynąc w dół rzeki, nasz centralny pastuszek podziwia ślady dawnej wielkości królestwa i nie tylko, między innymi w postaci gigantycznych posągów królów w Argo... e, przepraszam. W tym czasie Strażnik i czarodziejka, wiedząc, że nie zdołają pomóc wszystkim naraz członkom rozbitej drużyny, ruszają śladem dwojga, znajdując ich ostatecznie spętanych w obozie zbrojnego oddziału, wrogiego czarodziejkom i Strażnikom, nie będącego jednak pod bezpośrednią władzą Mrocznego. Schwytani są traktowani źle. Kopniaki, groźby, ganianie kilometrami na smyczy. Ganiani są daltego, że zbrojnej bandzie bardzo się spieszy, by dotrzeć do swej fortecy, czy jak kto woli siedziby. Zbrojni są niezadowoleni, bo schwytani ich spowalniają, jednak dowódca upiera się, by ich wlec, bo przecież w fortecy muszą zostać przesłuchani. Wzięci na tortury, by sprawę uściślić.
Część drużyny musi się po drodze skrzętnie ukrywać przed ogromnymi stadami ptaków, które Mroczny jest w stanie wykorzystywać jako szpiegów. Niestety. Sam mroczny, a nie szef zbrojnych, zwanych Białymi... Płaszczami.
Schronienie, którego szukali, może być tylko tymczasowe, gdyż w danym momencie dziejowym, gdy Wielki Nieprzyjaciel rośnie w siłę, żadne miejsce nie jest prawdziwym schronieniem. Nawet wielkie miasto czarodziejek i strażników, o wielutysiącletniej historii, z piękną, ogromną białą wieżą w środku; niezdobyta forteca, która jednak w tak mrocznej godzinie może w końcu paść. (Pod ciosami Gronda :P).
Rozwój wypadków w czasie podróży zmienia ostatecznie decyzję mądrej czarodziejki. Nasi pasterze i wiedźmy nie pójdą ani nie pojadą do Min... e, fortecy. Zamiast tego muszą ruszyć w samo serce zatrutego kraju mieszczącego siedzibę nieprzyjaciela, aby u Oka Świata zaważyć na losach świata, zanim będzie za późno.
Po drodze zresztą trafiają do mniejszej warowni, gdzie Strażnik jest bardzo szanowany, tudzież do jedynego miejsca, gdzie ludzie nie boją się przedstawiciela starej rasy, który dołączył do drużyny po drodze. Co więcej, traktują go z wielkim szacunkiem i bardzo uprzejmie, rozumiejąc wkład jego rasy w rozwój ich własnej.
Zasię jeden z odcinków drogi prowadzi przez miejsce poniekąd oddzielone od reszty świata, przywodzące na myśl wielką jaskinię, pełną przejść, mostów i kamieni milowych. U samego wyjścia czarodziejka stawia czoła odwiecznemu złu, zamieszkującemu owe przejścia, wspomagając się swą laską, z dużo lepszym wszakoż skutkiem, niż pewien starzec w płaszczu.
Taaak. Ale to nie wszystko. Kompilator książki przeczytał więcej niż jeden cykl jednego autora.
Czarodziejka, czy jak kto woli, czarownica, należy do prastarego zakonu, budzącego u jednych respekt, u innych zaś lęk, zabobon, nienawiść. Sama z siebie jest dość łagodna i choć widzi, jak wielkie potencjalne niebezpieczeństwo dla niej i Zakonu stanowią trzej pastuszkowie, nie niszczy ich, lecz bierze pod swoje skrzydła. Jednak w kapi... e, siedzibie zakonu trwa zażarta walka o władzę, a w gęsto splecionej sieci intryg mało kto jest w stanie się chocby powierzchownie zorientować. Bezwzględne i podstępne czarodziejki wpływają na bieg dziejów, w I tomie widzimy też potężną, przerażającą głównego pastuszka w swej przenikliwości i bezwzględności, czarodziejkę w roli doradczyni królowej, czarodziejkę prowokującą myśl, że stoi za tronem i zza niego pociąga za sznurki. Zresztą, w tym konkretnym królestwie dziedziczki tronu wysyłane są do Bene... e, czarodziejek, na podstawowe przeszkolenie. Z zakresu polityki, socjologii, i tym podobnych. Zaś książęta krwi ćwiczą sztukę wojenną, bogatą również w zabójczo skuteczne techniki ręczne, wśród Strażników. Nie mam jeszcze pewności, ale poważne podejrzenie, że nasi pastuszkowie, a zwłaszcza główny bohater, z czasem opanują podstawy władania męskim aspektem leżącej u podstaw świata mocy, którego żeńską stroną świetnie operują czarodziejki. Zaś Nieprzyjaciel pewnego razu mówi pastuszkom przez sen, że czarodziejki pragną z nich uczynić swe bezwolne narzędzie, jak i zrobiły to wcześniej z pozostałymi (choć tylko jeden, wymieniony na końcu listy, najwyraźniej również posługiwał się Mocą). Czuję nawet, że dzięki dostępowi do źródła męskiego, do którego będą w stanie sięgnąć nie ulegając wiążącemu się z tym, śmiertelnemu niebezpieczeństwu, owczarze (lub przynajmniej ten kluczowy) staną się zdolni używać równie swobodnie obydwu stron.
Mroczne przejścia pełne schodów są magiczne. Pozwalają przemieścić się z jednego krańca świata na drugi w ciągu jednego czy dwóch dni. Jednakże mało kto jest w stanie w ogóle się do nich dostać, a bezpiecznie i swobodnie nawigować po nich mogą tylko przedstawiciele jednej rasy, która jest głęboko z magią przejść powiązana, a przy tym kamienie nawigacyjne są zapisane w ich języku.
Szczęśliwie, podróżnik takiego rodzaju celem skorzystania z Dróg nie musi zażywać żadnej specjalnej przyprawy.
Za to daleko na wschodzie leży pustynia zamieszkała przez tajemniczy, stroniący od obcych lud fantastycznych wojowników. mam wrażenie, że sięgając po dalsze tomy zobaczyłbym ich, jak z wielkim szacunkiem wykorzystują do swych celów potężne stworzenia, będące w istocie żywym symbolem potęgi pustyni.
Magiczny dar jest niebezpieczny. Gdy zostaje użyty raz czy drugi, zaczynają się efekty uboczne, z początku słabe, potem bardziej nieprzyjemne. Ostatecznie, pozbawiona treningu i pomocy potencjalna czarodziejka czy mag, umierają w sposób paskudny. Jednym z zadań czarodziejek jest wynajdywanie takich dziewcząt i uczenie ich, oraz wynajdywanie takich chłopców i mężczyzn, zanim sięgając do męskiego aspektu mocy oszaleją i narobią poważnych szkód.
Jednym ze sposobów, w jaki Nieprzyjaciel wpływa na ludzi obdarzonych nieprzeciętną zdolnością wpływania na losy innych, są koszmarne pół-koszmary, pół-wizje, których przebieg ma wpływ na fizyczną powłokę ofiary.
Odziane w skóry sadomasochistki jeszcze się na horyzoncie pojawić nie zdążyły.
Aha, ojciec głównego bohatera ewidentnie jest żyjącym w ukryciu wielkim wojownikiem, mistrzem tak wysokiej rangi, że gdy syn rusza w świat z jego mieczem (którego zdobienia wskazują rangę i reputację tatusia), nie mając śladu pojęcia o szermierce, strażnicy królowej, uważający go za potencjalnie niebezpiecznego intruza, na sam widok tego miecza żegnają się z życiem, licząc jednak na to, że wielu zginie, ale jednak zdołają powalić mistrza. A przy okazji nasz wychowanek szermierza jest nie tyle jego synem, co podrzutkiem.
Boję się sięgać po następne tomy, spodziewam się, że główny bohater spotka swego ojca w czarnym hełmie i kostiumie, ciężko oddychającego, zanim powie "Rand. JA jsem tvoj tatinek!".
Mam też czasem jakieś niejasne odczucie, że pewne motywy są tam wzięte z Amberu, ale to tylko przeczucie, bo czytałem jeno "Karabiny Avalonu" i to 100 lat temu.
Masakra. Rżnięcie z Tolkiena jest tu tak straszne, że aż dżyta za uszami. Z Herberta na szczęście widać tylko pewne wątki. Wydaje mi się tak po prawdzie, że autor serii najzwyczajniej w świecie jest za cienki w uszach, żeby z niego zaczerpnąć więcej, choć pojawia się w drużynie bard-wojownik o bogatej historii, nie lubiący czarodziejek i nie ufający im. No i z ostatniej wzmiankowanej serii są raczej skojarzenia, niż na żywca skopiowane motywy. Zresztą, z Tolkiena też jakoś tak powierzchniowo siorbnął.
A teraz, uwaga.
Krótka recenzja na okładce książki (OK, angielskie recezje są zawsze potworne, ale zwykle widzimy je raczej na plakatach filmowych): "With his Wheel Of Time, Robert Jordan dominates the world that Tolkien began to reveal".
No, kur-waż MAĆ!
W tym świecie nigdy nie był, a co gorsza, popatrywał na niego z tak daleka i tak zaćmionymi oczami, że można w jego własnym kołoczaśnym światku znaleźć nazwy w rodzaju Mountains of Dhoom.
Ale trzeba też przyznać, że jest całkiem niezłym rzemieślnikiem. Miejsca, gdzie jego język jest chropawy, nadmiernie skrótowy czy po prostu nieładny, są naprawdę nieliczne i z rzadka tylko rozsiane po długaśnym, rozwlekłym tekście.
I z tego właśnie powodu wcale nie wiem, czy nie sięgnę po dalsze tomy. Porozpoznawać kolejne serie i kolejne wątki, kolejne postaci i kolejne miejsca. A cały ten bigos całkiem strawnie przyprawiony.
Z czystym sercem mogę polecić Jordana pottermankom - w przeciwieństwie do prozy klasyków, cykl jest umiejętnie skrojony pod współczesnego konsumenta (jest nawet kropelka political correctness), a przy tym daje jakieś mętne, ale zawsze jakieś, pojęcie czy może delikatny przedsmak kontaktu z prozą Wielkich, z Tolkienem na czele i Herbertem tuż obok, Zelaznym i innymi gdzieś w tle.
Ale jak pomyślę, że za pół euro więcej kupiłem porządny, duży, fachowo opisany album Boscha... ale to było w polskim Geant'cie, a nie na lotnisku w Dublinie. Decyzję o kupieniu tomu drugiego będę zapewne podejmować jutro wczesnym rankiem, w tymże samym miejscu.
Czy człowiek słuchający Petra Stepana może z czystym sercem i sumieniem wyżywać się na Jordanie?
Na dodatkowe poprawienie humoru załączam fragment kwestionariusza zawartego w standardowym podaniu o hamełykąską wyzę byznesową: "Do you seek to enter the United States to engage in export control violations, subversive or terrorist activities, or any other unlawful purpose? Are you a member or representative of a terrorist organization as currently designated by the U.S. Secretary of State? Have you ever participated in persecutions directed by the Nazi government of Germany; or have you ever participated in genocide?"
america,
jordan,
wheel of time,
terrorist