roz 14
Paris blues called Azure-te.
Kim umarł w trakcie świątecznego hiatusu, kilka dni po święcie dziękczynienia. Nie pożegnał się z nikim, po prostu poczuł się gorzej i został zabrany do szpitala. Jego żona, Kate, opowiadała o tym, płacząc otwarcie i wciąż ocierając oczy materiałową, zieloną chusteczką.
"Nie zdążyłam się nawet pożegnać. Nie sądziłam, że może tak szybko umrzeć... Przecież mieli go ratować, lepiej wyglądał, tego pierwszego dnia w szpitalu... a potem przyjeżdżam, a tam już go nie ma. Już go nie ma w pokoju!"
Jensen, gdy dowiedział się o śmierci Kima Mannersa, przebywał w domu, w Richmond. Było piękne, pogodne, listopadowe popołudnie i nic nie zapowiadało katastrofy, no, może brak galaretki truskawkowej na deser był nieco niepokojący. Jensen, najedzony po uszy pysznym maminym indykiem, odebrał telefon i z miejsca zamarł ze słuchawką przy uchu. Głos Jareda był spokojny, dopiero pod koniec załamał się brzydko. Padalec był dobrym aktorem, ale nie aż tak.
"Tak mi przykro, Jen. Wiem, że byłeś blisko z Mannersem. Kto wiedział, hodował w sobie raka trzeciego stopnia. Te jego papierochy... Nieuleczalne to było, nikomu nic nie powiedział. Nawet Kate. Jen, przepraszam, że dzwonię z taką informacją, chciałbym być obok ciebie jakoś, gdy się o tym dowiadujesz... Jestem teraz w San Antonio. Chcesz, to przyjadę."
"Nie trzeba."
Jensen, ogłuszony, usiadł na krześle, obok telefonu stacjonarnego rodziców. Miał wrażenie, jakby ktoś uderzył go czymś ciężkim. Kim nie żył. Kim Manners, uparty dziadek, z sękatymi, spracowanymi dłońmi i łagodnymi oczami krótkowidza, odszedł, pozostawiając wszystko. Swoich aktorów, swoich przyjaciół, swój serial. I nawet się nie pożegnał.
Jensen wyjechał na święto dziękczynienia dwa dni wcześniej. Zwyczajnie zagadał do Kima, o hiatusie, o dziwacznym Deanie, który wrócił z piekła i jako jednostka straumatyzowana, zapewne będzie płakał dobre trzy odcinki, zanim go nowy Sam po gębie nie obije. Kim uśmiechał się i potakiwał, kpiąc dobrodusznie z Jareda, pochylającego się nad Genevieve i tłumaczącego jej coś ze skryptu.
"Nie martw się, Jensen. Co ma wisieć, nie utonie." powiedział i poklepał Acklesa po ramieniu. "To ja się zbieram. Żona czeka, zawsze się denerwuje, jak się spóźniam, a spóźniam się profesjonalnie, tak jak wszyscy w tej branży."
"Miłych świąt, Kim." odpowiedział Jensen i odwrócił się, kierując się do swojej przyczepki. "Pozdrów Kate."
I tak się rozstali, bez porządnego pożegnania, bez nawet małego, pieprzonego uścisku. Jensen zapakował się w samolot, zostawił Jaredowi kartkę, że wyjeżdża i należy uważać na psy, żeby ich Ruby nie zeżarła, po czym opuścił Vancouver.
W zasadzie wiedział, że to się zdarza. W końcu nie można było przewidzieć czyjejś śmierci, czasami tak się działo i już. Nie było to sprawiedliwe, ale z drugiej strony rzadko co w życiu było. Jensen usiłował wyjaśnić to sobie logicznie, rozumowo, ale, gdy faktycznie przeżywało się taką nagłą śmierć przyjaciela, nic nie wydawało się ani logiczne, ani rozumowe. Świat stawał na głowie, na chwilę wywracając wszelkie priorytety i cele, do których tak usilnie się dążyło. Bo cóż znaczyła jakaś tam kariera trzeciorzędnego aktorzyny w trzeciorzędnym serialu z perspektywy śmierci...
"Jensen? Jesteś tam?" zapytał trwożnie Jared, a Jensen odetchnął ciężko do słuchawki i potarł swędzące oczy.
"Tak, jestem. Słuchaj, jak chcesz, to przyjedź. Znaczy, jak czas ci na to pozwli. Mamy dużo indyka teraz, po świętach."
Jared zaśmiał się ochryple, odchrząknął i ściszył głos.
"Dobra, jakoś się wywinę z tych przyjęć domowych w San Antonio. A mogę zabrać ze sobą psy?"
"Jeżeli nie będą im przeszkadzać dzieci mojego brata, to możesz, pewnie."
Od fatalnej imprezy, która skończyła się dobrze obfotgrafowaną, dziewczyńską bitwą, Jensen i Jared odzywali się do siebie mało. Na planie zachowywali się poprawnie, rozmawiali, ustalali kwestie Sama i Deana. Scenarzyści poszli w meandry traumy popiekielnej, tak jak przewidział to Kim, i coraz trudniej było utrzymać koherentny rozwój postaci i prawdopodobieństwo charakterologiczne.
Nie mówili o swoich dziewczynach. Danneel wyjechała już następnego dnia po imprezie, fukając jak wściekła kotka i w niewybrednych słowach wypowiadając się na temat wychudzonych lesbijek o końskiej twarzy. Genevieve nie wyjechała nigdzie, z godnością przemilczając słowa Harris, ale w domu Padaleckiego pojawiała się rzadko. Jensen był pewien, że to Jared poradził jej, żeby dała im odetchnąć. Im, znaczy, Samowi i Deanowi. A może Acklesowi i Padaleckiemu. Wszystko zaczynało się mieszać, zacierać, a na dodatek jedyny człowiek, który żelazną ręką trzymał producenta wykonawczego i scenarzystów, jedyny człowiek na odpowiednim miejscu, odszedł.
Teraz mogło być tylko gorzej.
Jensen odłożył słuchawkę z pustym uczuciem w okolicach klatki piersiowej. Mama wyszła z kuchni i widząc go, siedzącego ze zwieszoną głową w przedpokoju, podeszła, zaalarmowana. Pozwolił się przytulić i zapytać, co się stało, pozwolił poprowadzić się do salonu i utknąć sobie w dłoniach filiżankę herbaty. Mama krzątała się koło niego, poprawiając kapę na kanapie i ocierając mimochodem kurze ze stolika. Gdy w końcu westchnęła, rzuciła szmatkę od kurzów i przygarnęła go do piersi, Jensen nie oponował.
Miał chęć się rozpłakać, ale nie mógł. Dean wypłakał mu już wszystkie możliwe łzy.
Jared przyjechał następnego dnia, w swoim rozlatującym się pick upie, z psami, usadzonymi wygodnie na tylnych siedzeniach i wytykającymi łby za okno. Jensen stał na podjeździe, z rękami w kieszeniach i gulą w gardle. Sadie i Harley wypadły z samochodu i rzuciły się ku niemu, niemal go wywracając. Mokre jęzory obśliniły mu miłośnie ręce, ramiona, twarz. Harley wspiął się na tylne łapy i wsparł się o pierś Jensena, zaglądając mu w twarz. Po prostu nie można go było nie kochać. Jensen oddał się bez reszty czochraniu, drapaniu i głaskaniu czworonogów Padalca, w jakiś sposób było to odprężające.
Jared wytoczył się z pick upa z torbą podróżną i przeciekającą siatką. Siatka była duża, niebieska, i zawierała słynny sernik alkoholowy autorstwa Sherri Padalecki. Jensen nie wiedział, co powiedzieć, czuł, że źle zrobił, zgadzając się na tą wizytę. To mogło zepsuć cały plan Roberta K i plany narzeczeńskie, które względem nich miała spółka CW. Żadnej Danneel, żadnej Jennifer, tylko Jared, Jensen i sernik alkoholowy.
Jared rzucił swoją torbę na trawnik i nie puszczając siatki z sernikiem, objął Acklesa. Mocno i pewnie. Jensen przez chwilę pozwolił sobie na rozpłynięcie się w tym uścisku, odetchnął zapachem Padalca, potem pomieszanym z perfumami i skórzanymi siedzeniami pick upa.
"Już... Już starczy. Gdyby jakaś fanka cyknęła nam teraz fotę, znowu by się rumor zaczął." wymamrotał Jensen, prosto w koszulę Jareda, który w odpowiedzi uścisnął go jeszcze mocniej. "Auć! No Padalec, mówię coś!"
"Tak mi przykro. Z powodu Kima. I w ogóle."
Jensen wymknął się z objęć Jareda, dziwnie nieważki i miękki w kolanach. Wielkie łapsko Padalca stabilizowało go, przyjemnym ciężarem przytrzymując go w okolicach nerek.
"Wejdźmy do środka." wyszeptał delikatnie Jared i zgarnął swoje bagaże z trawnika. Jensen poczuł zimno w tylnych okolicach i niewytłumaczalnie głupią, niezwykle silną potrzebę, żeby dłoń Padalca została na jego nerkach na zawsze.
Jared przywitał się z rodziną Acklesów w swój zwykły, przyjacielski sposób chłopaka z sąsiedztwa. Ojciec i Jensen rozpoznali w tym grę, taką jak na konwentach przed fanami, reszta domowników nic nie zauważyła. McKenzie od razu rzuciła się na Padalca, gadając o tym, jakim jest przystojnym diabłem i czy może wziąć od niego autograf dla koleżanki, oraz czy przez przypadek może wie, czy Misha Collins zostanie już na stałe w obsadzie Supernatural. Jared uśmiechał się i odpowiadał ogólnikami, tak jak na konwentach, a Jensen strzelał zabójczymi spojrzeniami w stronę taty i mamy.
Obawiał się trochę, że ojciec będzie względem Jareda nieprzyjemny i będzie poczyniał cięte komentarze na temat fałszywych przyjaciół w świecie show biznesu, przyjaciół, którzy śledzą, knują, spiskują i robią kompromitujące fotografie. To byłoby żenujące i obnażające. Ale ojciec najwyraźniej postanowił rozegrać tą partię swoją metodą. Uśmiechał się, podawał ciastka i ogólnie zachowywał się jak przykładny gospodarz. Jensen był mu wdzięczny.
Poszli na górę do pokoju Jensena, gdy tylko rodzina Ackelsów powitała życzliwie swojego gościa i opowiedziała mu swoje wrażenia na temat zwrotów akcji w czwartym sezonie Supernatural. Jared, gdy tylko skręcili na schody, westchnął głęboko i oklapł, łapiąc Jensena za połę koszulki.
"Jen?"
"Cicho. Chodź już."
W pokoju Jensena zalegli na podłodze, i przy serniku alkoholowym i dwóch butlach czerwonego wina, uczcili śmierć Kima. Jared nie miał tylu wspomnień z Mannersem, co Ackles, ale słuchał uważnie i w jakiś pokręcony sposób to było właśnie coś, czego Jensen potrzebował.
Spali w jednym pokoju, ale osobno. Jensen przyniósł polówkę XXL i rozstawił przy oknie, rozłożył pościel. Jared patrzył na niego spod przymrużonych powiek, rozciągnięty w wygodnej, nonszalanckiej pozie na dywanie. Miał przymknięte oczy, potargane włosy i uśmiechał się. Nie wyglądał jak gwiazda, jak wygolony, wysmarowany kremami, sztuczny goguś. Wyglądał jak domownik.
Jensen przełknął z trudem ślinę. Jared zrozumiał to jakoś po swojemu, bo wstał, wyprostował swoje długie kończyny i mamrocząc pod nosem przeprosiny, umknął do łazienki.
"Manners był szczególnie uzdolniony w przenikaniu tego całego chaosu. Hollywood, życie prywatne, życie publiczne, życie prywatne na użytek publiczny." dialogował Jensen, gdy już ułożyli się do snu, on na swoim łóżku, Padalec na swojej ogromniastej polówce. "Podziwiałem go za to. Niczego nie oceniał, chłodnym okiem patrzył na ten bajzel... i chodziło mu o jedno, żeby zrobić dobry film."
"Teraz niewielu w branży na tym zależy." odchrząknął Jared i przewrócił się tak, żeby spojrzeć Jensenowi w twarz. "Dziewięćdziesiąt procent tego, co się promuje, jest takiej jakości, że o kant tyłka rozbić. Celebryta, nie celebryta, ciężko teraz o porządny film."
"Porządny fabularnie i technicznie." poprawił Jensen i uświadomił sobie, że właśnie leży na boku i uśmiecha się głupio do Jareda. Padalec, oczywiście, niczego nie zauważył. Jared Tristan Padalecki, wielki, ocieniony kształt, wyginający nienaturalnie polówkę. Jensen nie mógł przestać się uśmiechać.
"Fabularnie i technicznie porządne. W historii kina filmy artystyczne rzadko były takie, Jen."
"A kiedy ty ostatnio widziałeś film artystyczny, wyprodukowany w Hollywood za pieniądze Hollywood." sapnął z rozbawieniem Jen, po czym uśmiech zamarł mu na ustach. W swoich własnych uszach brzmiał jak Manners i nagle zatęsknił za nim, za jego ironią, za przenikliwym wzrokiem krótkowidza, który widział zbyt wiele, za mądrymi radami. Kim uzdatniał do użycia rzeczywistość Jensena nie raz nie dwa, tłumaczył i klarował. I zawsze ostrzegał, że to nie biznes dla słabeuszy i idiotów, nie, jeżeli bierze się swoją karierę na serio.
Jensen poczuł łzy w oczach i słowa utknęły mu w gardle. Jared wyciągnął do niego ramię i dotknął mu twarzy wielką, ciepłą, lekko spoconą dłonią.
"Jen?"
"Już nic. Śpijmy."
Jared westchnął, ale nie powiedział nic. Leżeli tak dobrą godzinę, ściśnięci w dawnym pokoju Jensena, na osobnych łóżkach, stojących obok siebie. Jared w końcu zarzucił udo na pościele Acklesa i zaczął chrapać. Jensen nie budził go, ani nie zrzucił jego nogi, leżał jeszcze długo w noc, wpatrzony w cienie na suficie.
//////////
Pogrzeb Kima był skromny. Przyszła rodzina, żona, syn. Przyszli ci współpracownicy z planu, którzy dobrze dogadywali się z Kimem, a nie było ich znowu tak wielu. Jensen i Jared przybyli także, razem z Bobby`m Singerem. Misha wykręcił się gadką o żonie, która właśnie zaszła w ciążę, a jej przebieg jest dość skomplikowany i lepiej nie ryzykować. Kripke nie pojawił się wcale. Wciąż coś organizował w L.A.
Kim w trumnie był blady i nieludzko spokojny. Jensen miał nieodpartą potrzebę dotkać po raz ostatni jego sękatej, spracowanej ręki. Nie mógł. Wiedział, że będzie tego żałował, ale tak to już było. Żal powoli stawał się nieodłączną częścią życia Jensena Acklesa.
Na stypie pojawiła się Genevieve, ale Jared wziął ją pod rękę, zaprowadził do zacisznego kącika restauracji, i zaczął coś szeptem wyjaśniać. Jensen siedział przy barze i usiłował na nich nie patrzeć. Pił. Duszkiem. Szkocką, jeden kieliszek po drugim. Kiedy Jared podszedł do niego, Jensen był już nieźle nagrzany a Cortese opuściła lokal.
Jared był dobrym kompanem do picia. Dobrze markował wylewanie za kołnierz. Jensen nie oponował. Wlewał w siebie alkohol, chodził do toalety, wysikiwał alkohol, zagryzał krewetkami, i pił dalej. Nie mógł się porządnie upić, miał wrażenie, że wciąż jest trzeźwy jak świnia. W każdym razie dopóki Jared obwieścił, że zabiera go do domu, a on wstał z barowego stołka i wywalił się. Tak jak stał. Na podłogę.
Jared był bardzo współczującym przyjacielem. Zawiózł Jensena do domu, rozebrał, pomógł wejść pod prysznic, a potem zapakował w szlafrok i położył do łóżka. Rzeczywistość była już wtedy dość chwiejna i zamglona. Jensen nie potrafił dokładnie wskazać, kiedy Padalec wciągnął mu na tyłek świeże bokserki i otulił kołdrą. Pamiętał natomiast swój własny, łamiący się, ochrypły głos.
"Zostań... chociaż trochę..."
Jared został. A może się Jensenowi wydawało, bo gdy obudził się o poranku, z tętniącym w czaszce kacem i smakiem starych skarpet w ustach, Padaleckiego w jego sypialni już nie było.
/////////////
Utrzymywali fanów w konfuzji najlepiej jak się dało. Różnorodne, sprzeczne ze sobą historie, plotki, rzekome fakty, zdjęcia, a to wszystko zmieszane w taki sposób, żeby nikt nie odkrył prawdy. Bo tutaj prawda mieszała się z fikcją, ścieżki kłamstw przeplatały się z rzeczywistością. Mistrzowsko upletli swoje szczurze gniazdo, niejednoznaczni, wciąż podsycając zarówno ciekawość fanek ich gejowskiego związku, jak i fanek ich związków heteryckich. W sieci pojawili się przeciwnicy wątpliwego talentu aktorskiego Danneel, którzy wypisywali hasła, nawołujące gejów do wyjścia na ulice i publicznych wyznań. Harris, ognista i niezbyt rozgarnięta jak zwykle, od razu zaczęła reagować. Zwłaszcza na Twitterze, gdzie posyłała fanom związku Jareda i Jensena uściski.
"Normalnie jak nastolatka! Danneel, opanuj się do diabła! Takim zachowaniem tylko zaszkodzisz, i sobie i mnie!"
Jensen chodził po pokoju i potrząsał rękoma, raz po raz stając nad siedzącą na sofie Harris i mierząc ją wściekłym wzrokiem.
"Nie będzie mi nikt tutaj imputował, że jestem brodą! To źle wygląda w moim resume, do diabła! Już się umówiłam do tego talk showu! Opowiem o sobie, w ramach promocji, a mimochodem, wyjaśnię im, że jesteś, cholera, facetem, a nie jakąś ciotą!"
Z tymi słowami Danneel nadęła się i zaczęła coś szybko pisać na swojej komórce. Prawdopodobnie kolejny uścisk od twitterowego anty-fana. Jensen zacisnął szczęki, policzył do dziesięciu od tyłu, po czym wyrwał Harris komórkę z dłoni, trzema ogromnymi krokami poszedł do łazienki i wrzucił telefon do toalety.
Spuścił wodę przy akompaniamencie przekleństw Danneel i odgłosach tłuczonego szkła.
"Chcesz skończyć ten teatrzyk, proszę cię bardzo, ale zrób to teraz." warknął Jensen i odwrócił się, żeby zobaczyć, że Danneel stoi za nim, z wyrazem gniewu na twarzy, z uniesioną w górę szklanką, gotową do rzutu. "Wynoś się, zanim zniszczysz moją karierę tymi smutnymi, dziecinnymi zagraniami. No tak, teraz już wiem, dlaczego trzymają cię tylko w bieliźnianych reklamach. Nie masz głowy na nic innego, idiotko."
Kłótnia jak szybko się zaczęła, tak szybko się skończyła. Jensen z kamienną twarzą patrzył, jak Harris wścieka się, rzuca i pluje, a potem opada bezsilnie na sofę i zanosi się okropnym, suchym płaczem. Uderzyła go, chociaż w sumie to raczej uderzyła się o niego, niszcząc swój manicure i łamiąc paznokcia. Odsunął ją od siebie z niesmakiem, spokojnie i pewnie.
Umówiła się już na ten talk show, nie było odwrotu. Lepiej teraz przekręcić to wszystko w promocyjny chwyt, niż faktyczne wyznanie prawdy przed kamerami telewizyjnymi. Takie wyznanie ze strony domniemanej narzeczonej Acklesa oznaczałoby, że jest on zbyt słaby, żeby zmierzyć się z plotkami, a jego dziewczyna musi go bronić, czy raczej bronić jego heteryckiego image`u. To nie było korzystne, pod żadnym względem.
Gniewny, nabuzowany negatywnymi emocjami, ale wciąż diabelnie podniecający, seks, trochę ich ostudził. Na tyle, że na koniec Danneel pocałowała Jensena i oznajmiła, że mu wybacza i ma jej kupić nową komórkę, a Jensen się zgodził i wręczył jej nowy karnet do SPA. W Nowym Jorku. Trzymał go na urodziny Harris, ale w sumie co to za różnica, kilka dni wcześniej. Ogólnie mówiąc, Danneel została obłaskawiona.
Jared, jeszcze w tym samym tygodniu ogłosił zaręczyny z Genevieve. Zamieszanie i chaos, jakie się wywiązały, odwróciły uwagę od Acklesa i Harris. Fani chcieli wiedzieć, czemu Padalecki tak długo ukrywał swój związek z Cortese, dlaczego wyglądają jak rodzeństwo, a nie jak kochankowie, oraz czemu wybrał sobie najbrzydszą, najbardziej zarozumiałą plastikową lalę w obsadzie. Powszechnie wiadomo było, że Ruby grana przez Genevieve nie ma nawet w połowie takich jaj, jak jej poprzedniczki, o talencie aktorskim nie wspominając.
Jared odparł, że negatywne opinie na temat Sandy mocno wstrząsały ich związkiem, chciał więc oszczędzić tego Genevieve. Fakt, po zerwaniu McCoy została przez fandom wybielona i wyidealizowana, jako ta z klasą, wdzięczna i dziewczęca, szczera. Teraz ostrza fanów skierowały się ku Genevieve Cortese, a ona ignorowała je z wprawą, którą zapewne wyćwiczyła, ignorując komentarze na temat jej miernego aktorstwa.
"Tyle dobrze, że chociaż twoja Jennifer nie angażuje się w fanowskie przepychanki, jak Danneel. Harris siedzi na Twitterze jak nawiedzona. Pewnie ma kilka anonimowych kont i sama ze sobą w internetu gada. A fanomowi w to graj."
Jensen wyciągnął się na kanapie, zamknął zmęczone oczy i przykrył sobie ramieniem twarz. Jared usiadł obok i położył mu dłonie na kostkach, masując je ostrożnie. Ackles nawet bez słów wyczuwał, że Padalec jest skonany i ledwie dycha.
"Serial nam się sypie." zagaił konwersacyjnie Jensen. Miał wrażenie, jakby serce zaczęło mu nierówno, eratycznie bić i chciało wyskoczyć z piersi. Palpitacja jak nic, trzeba było tej piątej kawy nie pić. Jared mruknął, odkaszlnął teatralnie i dalej masował Jensenowe kostki.
"No."
"Bez Kima montaż i scenariusz schodzi na psy. Ostatnio Dean znowu zaczął płakać. I ten syren, psia jego mać, całkiem się między Samem i Deanem rozdupczyło."
"No."
"Siedzimy w kiepskim serialu, który idzie już czwarty sezon. Nie mamy czasu na udział w filmach pełnometrażowych, bo pracujemy nieustannie. A jak przestajemy pracować, to nikt nas nie chce, bo zaraz znowu jesteśmy zajęci."
"No."
"Musimy udawać gejów i heteryków na raz, i ożenić się z aktorkami, żeby się ślub lepiej sprzedał."
Przez moment Jared rozmyślał nad odpowiedzią, ale odpowiedział i tak swoim:
"No."
"Do dupy takie życie."
Jared wykonał niezgrabny, powolny ruch i podciągnął się na ramionach, żeby spojrzeć Jensenowi w twarz. Był duży, ciężki i ciepły. Ackles miał chęć pod nim stopnieć i zniknąć.
"Takie życie nie jest do dupy, Jen, mój przyjacielu. Gdyby nie takie życie, nigdy byśmy się nie spotkali."
Jensen zmrużył oczy, a Jared pocałował go, i było to piękne, jak wspólne poranki z croissantami z dżemem truskawkowym, wspólne spacery z psami w zaśnieżonym parku, próby generalne tekstów Sama i Deana, jak seks, leniwy, poranny seks, w rozgrzebanych pieleszach, z nieświeżym zapachem ust i rękoma, ślizgającymi się po butelce lubrykantu. Jensen rozluźnił się zupełnie, zamknął oczy, otworzył usta i przestał myśleć.
Jared był delikatny. Prawie zaniósł go do sypialni, całując i obejmując i generalnie nie dając dojść do głosu. Rozebrał go, wodząc ustami po każdym obnażonym fragmencie ciała, a Jensen wzdychał, wiercił się i wydawał z siebie zdławione odgłosy rozkoszy. Jared wziął go, niemal czule, uważnie, wszedł w niego całując go bez przerwy, jakby było to jego defaultowe ustawienie. Penis w Acklesie, usta na ustach Acklesa. Jensen nie mógł i nie chciał nic z tym zrobić. Otworzył ramiona i objął Jareda, oplatając go udami i przyciągając blisko, coraz bliżej, i tak, tak właśnie.
Doszli razem, w ciszy, żadnych westchnień, ani ponagleń. Patrzyli się sobie z bliska w twarz, obnażeni, otwarci i obezwładnieni przyjemnością. Jared nie chciał się wysunąć z Jensena, tkwił tak, w nim i nad nim, i patrzył. Czas, obślizgła prezerwatywa i stygnące nasienie przestały istnieć.
"Czuję się jak w filmie. Jeszcze jakąś muzykę w tle powinni puścić." wymamrotał Jared i wsunął nos we włosy na skroni Jensena.
"Coś Barry`ego White`a."
"Albo Nat King Cole`a."
Jensen fuknął rozbawiony, a Jared pocałował go, centralnie w usta, ze śliną, językiem i wszystkim.
Rozłączyli się powoli, niechętnie. Jensen spod przymkniętych powiek obserwował ich splecione, ładnie umięśnione, gładkie nogi. Miał wrażenie, że już kiedyś to przeżył, kiedyś, w innym życiu widział swoje nogi złożone w ten sposób z nogami kochanej osoby, i było mu dobrze, bezpiecznie i pewnie. W ogóle wszystko było dobrze, fragmenty puzzli wskoczyły na odpowiednie miejsca, bez zamieszania, chaosu, wyborów i kompromisów. Tylko cisza, miękka pościel, i znajome, solidne nogi, na których można było polegać, bo należały do szczególnej, ukochanej persony...
"Jared?"
"Mh?"
"Właśnie miałem premonicję przyszłości. Albo przeszłości. Nie jestem do końca pewny."
"To miło kochanie." Jared cmoknął go leniwie w usta, mokro i miękko. Sentymentalnie. Jensen zamknął oczy i pozwolił się objąć.
Nie było sensu zaprzeczać. Bał się. Wystraszyło go to jak cholera. Takie przywiązanie, taka miłość. To mogło go pożreć, jego, jego karierę, jego życie. Nigdy nie rozumiał konceptu uczucia tak silnego, że samym tylko istnieniem zmieniało wszystko, zawracało rzeki, przerywało tamy, tratowało dobrze zapowiadających się aktorów i unieważniało hetero normatywny aspekt hollywoodzkich trendów filmowych.
Bał się. Skończyły się przelewki. Teraz trzeba było wybrać, albo kariera, albo to dziwaczne, pokręcone uczucie, nieodparte, ogłupiające, silniejsze, niż wszystko, co kiedykolwiek znał.
Jensen był wychowany w duchu protestanckiego praktycyzmu, miał swoje plany, do których był przywiązany, i gotów był poświęcić im wiele. Potrafił zgrabnie balansować pomiędzy szczęśliwym pracoholizmem, a niepoważną rozrywką, uczynił z tego niemal sztukę. Zawodowo posiadać trzydzieści lat i znać swoją wartość rynkową, fizycznie wyglądać znacznie młodziej, a bawić się jak nastolatek. Jensen był w tym dobry, wiedział, jak zachować równowagę. Nie zakochiwał się, nie był tak skonstruowany, żeby poddawać się niebezpiecznej, nieprzewidywalnej, przemieniającej sile. Zawsze kojarzyło mu się to ze zmianą na złe, bystrzy, inteligentni, wrażliwi ludzie zmieniali się pod wpływem miłości w przeciętnych, tępych obywateli średniej warstwy klasy średniej, umęczonych kredytami, dziećmi, przepełnionymi nocnikami i zdradami partnerów. Prawdziwe małżeństwa potrafiły to zrobić zwykłym ludziom, małżeństwa hollywoodzkie potrafiły zaszkodzić, ale nie aż tak... chyba...
Jensen zamknął oczy, cały spięty i zdrętwiały. Jared, zaniepokojony jego zachowaniem, przylgnął mu do pleców, oblepiając go swoim gorącym jak piec cielskiem.
"Hej, myszko, co ci?" zapytał mrukliwie i pocałował Jensena w kark, powodując mu niego falę gęsiej skórki i dreszcz.
"Nic. Nie mów do mnie myszko." sarknął, chociaż wyszło to słabo. Jared odetchnął mu prosto w kark i ponownie ułożył się za nim, jak duży, mruczący kot.
Jensen zwykle traktowa porady ojca z dystansem i pewnym pobłażaniem. Nie powinno się robić tego, czego tak naprawdę nie chce się robić. Idealistyczne podejście, typowy tata, aktor o pięknej twarzy, który zawojowałby Hollywood, ale wolał zostać w Teksasie, z rodziną, i grywać weekendowo w lokalnych teatrach. Jensen nie chciał stać się kimś takim, lokalnym aktorzyną, szczęśliwym, ale mimo wszystko napiętnowanym środowiskowo pedałkiem, znanym z jakiegoś tam zamierzchłego serialu upadającej stacji CW.
Jared zasnął, a Jensen jeszcze długo w noc leżał i myślał. Zamierzał w końcu, raz a dobrze, zrobić coś, czego naprawdę nie chciał, ale nie miał wyjścia.
//////////////