Fortuna.
Za każdym razem, kiedy wsiadała do vipera, myślała o śmierci.
Zwykle tylko przez chwilę, dokładnie taką, jaka mijała od zamknięcia kokpitu do wystrzelenia vipera z korytarzy startowych battlestara. Potem była już tylko czerń i prędkość. Kara nigdy nie czuła się tak żywa. Za każdym razem.
Czasem myślała o śmierci dłużej, kiedy wysyłali ją na szczególnie ryzykowne misje (zwłaszcza jeśli sama przygotowała ich plan) albo kiedy nagle dookoła niej robiło się straszne bagno (jak kiedy podczas treningu Hot Doga wyskoczyło jej osiem Riederów, a ona skończyła na tamtym zasranym księżycu).
W gruncie rzeczy lubiła takie akcje. Lubiła zaskoczenie na twarzach wszystkich, kiedy wracała i lubiła tę dziwaczną minę, która wyrażała radość (bo udało jej się wrócić) i wdzięczność (przecież nie ryzykowała życia dla byle czego) powstrzymywane wściekłością (bo powinni ją zdegradować i posłać do brygu za niewykonanie rozkazów, ale jakoś tak nie wypadało). No i piwo smakowało wtedy zdecydowanie lepiej.
Nie myślała, że nie wróci. Taka możliwość kołatała się jej gdzieś z tyłu głowy, w końcu nigdy nie wiesz, co pójdzie nie tak. Czasem wysiądzie nawigacja, a czasem urwie się łączność. Przejmować zaczynasz się dopiero, kiedy na kokpicie świeci się nie to światełko, co trzeba. Kolejna zmienna w równaniach decyzji, jakie podejmujesz.
Chyba dlatego zawsze wracała, choć nie raz zastanawiała się, czy nie zastrzelą jej na pokładzie, jak tylko znajdzie się w bezpiecznej odległości od vipera (przypadkowe uszkodzenie myśliwca zawsze powodowało tony papierkowej roboty).
Kiedy wylądowała na Pegasusie była prawie pewna takiego scenariusza. Z różnych względów. Po pierwsze Blackbird, w przeciwieństwie do vipera, nie był towarem deficytowym. Po drugie plotka głosiła, że Cain lubiła takie przedstawienia.
Jednak gdy tylko opuściła hangar, z tych samych powodów, wiedziała, że Fortuna to wciąż jej Pani. Nie pozwoliła jej przelecieć przez cyloński statek tylko po to, żeby potem została mokrą plamą w gabinecie admirał Cain.
Z tą zimną suką na pewno pójdzie gorzej niż kiedykolwiek (a przerabiała takie sytuacje z różnymi dowódcami). Przygotowała się, że oberwie bardziej niż powinna, co w sumie nie było trudne, bo przecież powstrzymała resztkę ludzkości przed wybiciem się nawzajem, zupełnie bez pomocy Cylonów. O samotnym wykonaniu misji zwiadowczej, której jej CAG nie potrafił nawet zaplanować, nie wspominając.
Drzwi do kwater admirał Cain otworzyły się ciężko.
Po prawdzie nie zasłużyła na to nic a nic.