Tytuł: Święto Dziękczynienia
Ilość słów: 560
Fandom: Supernatural
Postaci: Dean, Sam, coś (jak zwykle :D)
Spojlery: brak
Koza dla
mlekopijca, speca od opętanych zwierząt. Pomnik za specjalne zasługi wystawiam
saharaam U Winchesterów, jak to u Winchesterów, wszystko musiało być niekonwencjonalne. A jeśli było konwencjonalne, należało natychmiast przełamać rutynę małym polowaniem na sukuba. Albo chociażby skinwalkera.
Tym razem urozmaicali sobie Święto Dziękczynienia uganianiem się po górach za demonem przyjmującym postać kozicy górskiej i nawiedzającym mieszkańców okolicznych wiosek. A może nie tyle uganianiem, co przedzieraniem się przez gęste chaszcze wśród mroków nocy.
- Przypomnij mi jeszcze raz, Sammy. Dlaczego ścigamy to w środku nocy? I to w Święto Dziękczynienia? Chryste, powinniśmy siedzieć na tyłkach w jakimś motelu, oglądać kablówkę i zżerać indyka.
Sam wymienił mu kilka racjonalnych powodów i Dean zrezygnował z dalszych prób zrzędzenia. Ścisnął mocniej w ręku dubeltówkę załadowaną pociskami z soli i dogonił brata, który był już dobre parę metrów przed nim.
- Nie podoba mi się ta cisza, Dean - stwierdził Sam po dłuższej chwili
- Wszystkie cywilizowane yeti śpią - odparł Dean bez cienia wahania.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
Okazało się, że Sam miał rację. Cisza była podejrzana, zwłaszcza w miejscu takim jak to. Nie minęło nawet pół godziny (podczas której to nie zbliżyli się do kryjówki demona w żaden widoczny czy też słyszalny sposób), jak obaj zaczęli czuć się nieswojo.
- Też masz to pieprzone wrażenie, że coś nas obserwuje?
Młodszy Winchester nie odpowiedział, nie zdążył. Coś zaszeleściło w oddali, wyraźnie po ich prawej stronie.
- To nie była koza - mruknął Sam i odbezpieczył broń.
- Więc co?
Sam wzruszył ramionami i przysunął się do Deana, tak, że stali bark w bark. Znów zapadła ta cholerna, denerwująca cisza, a napięcie można było kroić w cienkie plasterki.
Dean obracał głową we wszystkich możliwych kierunkach i w głowie Sama narodziło się podejrzenie, że złamie sobie kark.
W końcu coś znów zaszeleściło, tym razem bliżej i bardziej na lewo. Między drzewami zaczerniał niezidentyfikowany kształt i wyraźnie leciał w ich stronę.
- Strzelaj!
W głuchej ciszy nocy wystrzały były przerażająco głośne, ale skuteczne. Dean bez zbędnych ceregieli podszedł do leżącego na ziemi kształtu. Rozbłysła latarka (której starali się nie używać podczas tego polowania i co było naprawdę niewygodne) i Dean wydał z siebie krótki rechot, podnosząc denata.
- Patrz, Sammy! Wesołego Dnia Dziękczynienia, mamy indyka!
Sam podszedł do brata i przyjrzał się stercie piór w rękach Deana.
- To kuropatwa. Nafaszerowana solą.
- Przynajmniej peklowanie mamy za sobą, co nie?
*
Rozbili obóz w pobliżu jakiejś kamiennej groty, z której wypływał cienki strumyczek. Było sielsko i uroczo, jak określił to Dean. W sam raz na rodzinne świętowanie, na które się uparł.
- Zawsze chciałem być skautem, wiesz?
Sam oderwał wzrok od ogniska i spojrzał niedowierzająco na Deana, który skubał kuropatwę z prawdziwym zacięciem.
- A nie strażakiem?
- Strażakiem też. I baletmistrzem.
Młodszy Winchester westchnął i zajął się przygotowywaniem prowizorycznego rusztu.
- Naprawdę, te dziewczyny w sterczących spódniczkach są takie zwinne...
*
Winchesterowie zmarkotnieli - w końcu nie znaleźli nic chociażby kozo- lub demonopodobnego. Nie licząc kurpatwy, która przypiekała się z wolna na ogniu, ale ona nie przypominała ani jednego, ani drugiego. Ciszę, która tak denerwowała w głębi lasu, zakłócał monotonny szum strumyka.
*
- Dean?
- Czego...? Śpij, nie gadaj.
- Dean?
- No co?
- Czujesz ten dym?
- Mhm...
- Dean!
- Cholera, indyk!
- Kuropatwa...
*
Dean obserwował Sama, podziwiając kamienną twarz, z jaką zjadał zwęglonego indyka. I zastanawiał się, czy popycha go do tego potworny głód czy to, że jest jego bratem i na specyficzny - winchesterowy - sposób chce z nim uczcić Święto Dziękczynienia.
Stawiał na to pierwsze.
Nikt oprócz niego samego nie potrafił wyżyć na M&Msach dłużej niż parę godzin.