Fikaton 6x04

Mar 16, 2009 23:32

Autor: mlekopijca
Tytuł: Zamki z piasku
Fandom: Lost
Ilość słów: 1000
Ostrzeżenia: Ignorujemy piąty sezon (osobiście widziałam pół trzeciego i sześć odcinków czwartego, ale ciii), ważne jest tylko kto wychowywał Aarona. Futurefic. AU. Trochę przekleństw. Go to hell, Kate.

upupa_epops dziękuję za garść wieści z serialu, akzseinga za przegląd.

Dla Akzs oczywiście.



Oh I'd rather walk a winding road
Rather know the things I know
See the world with my own eyes
No regrets, no looking back, no goodbyes
No goodbyes

Someday I'll go where there ain't no rain or snow
'Til then, I travel alone
And I make my bed with the stars above my head
And I dream of a place called home

1.

Szedł poboczem drogi, z kurtką przewiązaną na biodrach i plecakiem przerzuconym przez ramię, dopóki poobijany pick-up nie zatrzymał się kilka metrów dalej.

- Dokąd? - spytał kierowca, na oko mężczyzna koło czterdziestki, cierpiący na wyraźną nadwagę.

- Przed siebie - odpowiedział.

- A dokładniej?

Wzruszył ramionami.

- Phoenix?

- Niestety, młody. Tylko do Guadalupe.

- Może być.

- Wskakuj.

Wrzucił plecak na tył pick-upa a sam pociągnął za klamkę i otworzył drzwi. W furgonetce było gorąco, mimo otwartych okien. Pod lusterkiem kołysał się zużyty odświeżacz powietrza w kształcie cytryny. Pachniało głównie potem i nagrzanym plastikiem.

- Wakacje? - zapytał kierowca, wystukując o kierownicę rytm rockowej piosenki lecącej z względnie nowego odtwarzacza CD.

- Tak.

- Ben jestem - przedstawił się z szerokim uśmiechem na twarzy. Prowadził z łokciem wystawionym za okno, a jego koszulkę zdobiły plamy potu. Klimat Arizony wrogiem ludzkości.

- Aaron.

Piosenka ucichła, chwilę później zastąpiona przez znajomą melodię. Aaron zmarszczył brwi.

- Hej, znam to.

- Brytole. - Kierowca wskazał pulchnym palcem w stronę leżącego na stercie map pudełka. - Zrobili się sławni, jak jeden z ich członków zginął w katastrofie lotniczej. Nic ciekawego od tamtego czasu nie nagrali.

Aaron wziął pudełko, z okładki którego połyskiwał złotem napis: „DriveSHAFT - Greatest Hits”. Ku pamięci Charliego Pace, głosiła wewnętrzna strona okładki, na której widniało czarno-białe zdjęcie i data śmierci w katastrofie lotu Oceanic 815.

- Znałem go - powiedział.

- Jasne. W pieluchach chyba?

- Naprawdę. Jak byłem dzieckiem. Był… bliskim przyjacielem mojej mamy.

2.

(W jego snach było głównie dużo piasku.)

3.

- Spalisz się na węgielek - obwieścił cień w kształcie zbliżonym do człowieka, który właśnie zasłonił mu słońce. Aaron otworzył jedno oko, potem drugie i zamrugał intensywnie.

- Mam wrodzoną odporność - odpowiedział i ponownie zamknął oczy. Leżał plackiem na piasku, ze stopami w wodzie. Fale czasem moczyły podwinięte nogawki jego spodni. Prawdopodobnie już dawno opalił sobie ręce aż do ramion i znowu po zdjęciu koszulki będzie wyglądał jak debil, który w środku dnia zasnął na kalifornijskiej plaży. W sumie nawet się zgadzało.

- Będziesz wyglądał jak debil - zakomunikował cień płci żeńskiej, po czym zasiadł obok niego.

- Z wyboru - odpowiedział, siadając. Wytrzepał piasek z włosów.

- Masz tam jeszcze jakieś dwie tony tego ustrojstwa.

- Nie szkodzi. Uwielbiam piasek. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Urodziłem się na plaży.

- Ja w samochodzie. Twoja mama była, jak widzę, bardziej romantyczna.

- Śliczna i romantyczna. Cała ona.

- Na ognisko? - zapytała.

- Owszem.

- Może się spotkamy. Przynieś piwo. Ja wezmę kefir. Wiesz. Na twoje poparzenia słoneczne.

4.

(Było to jakoś tak. Dostał się do szpitala psychiatrycznego, jako odwiedzający, na lewy dowód osobisty, piękne oczy i smutną historię o wujku, którego nie widział od dzieciństwa i ten punkt był akurat prawdą. Oczywiście wejście tam i powiedzenie świrowi: Opowiedz mi o wyspie, a i przy okazji, Aaron jestem, nie wchodziło w rachubę, więc właściwie nie wiedział, dlaczego tak właśnie zrobił.)

5.

- Lily Elvin - przedstawił się cień, przekrzykując muzykę. Podał jej butelkę piwa, gdy przysiadła się na jego pień.

- Aaron Pace. Gdzie mój kefir?

- Nie wolisz go zużyć rano na kaca?

- No w sumie…

Nieopodal jakiś wariat właśnie przeskoczył ognisko, cudem nie podpalając sobie kąpielówek, a tłum ludzi bujał się w rytm ciężkostrawnej muzyki, której Aaron nie potrafił przypasować do żadnej znanej mu kategorii. Za nimi lał się alkohol. Niebo było pełne gwiazd.

- Wakacje? - Lily zbliżyła twarz do jego ucha.

- Tak jakby.

- Czyli?

- Uciekam. Zarabiam na bilet do Australii.

- A po jakie licho?

- Mam tam babcię. Babcia nie wie, że istnieję.

- A twoi starzy? Nie lubili babci?

- Nie żyją.

- Och.

- Katastrofa lotnicza.

- Zjebana sprawa.

- A żebyś wiedziała. - Wypił duszkiem resztę piwa i sięgnął po następne. - A ty?

- Mój brat uparł się zobaczyć Kalifornię.

- A skąd jesteście?

- Z Maine.

- Och.

- No och. - Lily odstawiła butelkę na piasek. - Masz jeszcze jedno?

6.

(Jego twarz nie ukazała się na pudełkach z mlekiem i chwała, bo myśl o tym, że tysiące mieszkańców każdego szanującego się amerykańskiego przedmieścia codziennie zjadałoby płatki śniadaniowe w jego towarzystwie, była nieco przerażająca.)

7.

- Co to ma być?! - krzyczał, stojąc na środku drogi, z rozłożonymi na bok rękami. Deszcz ściekał mu po twarzy i lał się za kołnierz koszuli. - No co to ma być?

- Uroki okolicy! - odparł Jason, zarzucając sobie kurtkę na głowę. Przejeżdżający samochód zatrąbił i ominął ich szerokim łukiem. Jason pokazał kierowcy środkowy palec.

- Tam jest słońce! - Aaron machnął w bliżej niesprecyzowanym kierunku. - I niebieskie!

- To na co czekasz? Aż samo do ciebie przyjedzie? Ruszaj tyłek, Littleton, zanim się rozpuścisz.

Deszcz przybrał na sile i Aaron miał wrażenie, że krople wzięły sobie za cel przebicie asfaltu i to w przeciągu najbliższych dziesięciu minut.

- I jak mam iść?! - przekrzyczał deszcz. - Po omacku?! Własnych rąk nie widzę! Chrzanionej drogi nie widzę!

- Macaj stopami! Na miłość matki swojej!

Ulewa ustała chwilę później, tak samo nagle, jak się pojawiła. Jason zdjął kurtkę z głowy i otrzepał się jak pies.

- Jak w jebanych tropikach! - zakomunikował.

8.

(- Charlie miał na jej punkcie bzika. Na twoim też. Śpiewał ci kołysanki. Pewnie pozwoliłby ci nawet sypać piasek do swojej gitary, gdyby...

- Claire była śliczna.)

9.

Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza przerywana tylko odgłosem szkła ocierającego się o drewniany parkiet. Butelka zwolniła i w końcu zatrzymała się, wskazując prosto na niego. Aaron zaklął w myślach. Daisy uśmiechnęła się szeroko.

- Pytanie czy wyzwanie? - zapytała słodko. Powietrze zrobiło się lepkie od lukru.

- Pytanie.

- Okej. Co kojarzy ci się z dzieciństwem?

Dean uderzył się otwartą dłonią w czoło.

- Jezu, Daisy, co to za pytanie? Czy uprawiał seks z facetem, to jest pytanie, a nie…

- Piasek. Gitara - odpowiedział Aaron. - I nie uprawiałem seksu z facetem.

- Grasz? - zapytała Daisy. Na górnej wardze miała ślad od częstego przygryzania i pięć piegów na nosie.

- Trochę. - Uśmiechnął się. - Tata był muzykiem.

- Nie chciałbym wam przeszkadzać, gołąbki, ale to było pytanie poza rundą. Kręć, Littleton.

- Cierpliwość jest cnotą - odparował Aaron, puszczając butelkę w ruch.

- Dawno straciłem cnotę.

10.

Oparł się plecami o plastikową osłonę budki telefonicznej i wykręcił numer. Odebrała po szóstym czy siódmym sygnale, tuż przed włączeniem automatycznej sekretarki.

- Kate.

Zacisnął palce na tkwiącym w kieszeni kurtki bilecie lotniczym.

- Aaron! Gdzie jesteś?! Jesteś cały? Czy…

Odłożył słuchawkę.

11.

(Było tak. Mama i wujek Jack często się kłócili. Czasem nie zwracali uwagi na słowa. Aaron z czasem zaczął.)

fikaton 6: dzień czwarty, autor: skye, fandom: lost, fikaton 6

Previous post Next post
Up