Autor:
zimnyryb Tytuł: Smak deszczu
Fandom: Dollhouse
Ilość słów: 489
Spoilery: do 01x05
Uwagi: nawet nie tyle, że fluff czy coś, ale w moim odczuciu wyszło dziwnie. Pierwszy raz próbuję tej perspektywy czasowej, bo widzę, że tu wszyscy eksperymentują, to dlaczego nie ja? No i jutro będzie crack (jak bór da dobrego prompta), ciężej mi się pisze normalne rzeczy.
A i, miało być o domu - jest pośrednio. Chyba.
Padałby deszcz, stukając o okna w trudnym do przewidzenia rytmie. Ona usiadłaby na parapecie, podciągnęła kolana pod brodę i po prostu patrzyła.
Będąc jeszcze Caroline, wybiegłaby z domu w kaloszach, z kolorowym parasolem i popędziła do parku. Skakałaby po kałużach, nie dbając o przemoczone do suchej nitki ubranie. W końcu rzuciłaby rozłożony parasol na soczyście zieloną trawę i tańczyła, wirując z rozłożonymi rękoma, rozkoszując się ciepłem i świeżością spadających kropli. A kiedy niebo w końcu by pojaśniało, a deszczowe chmury odpłynęły, wróciłaby do domu, śmiejąc się po drodze do przypadkowych przechodniów. I nawet, jeśli później miałaby ten „wypad” na łono natury przypłacić porządnym przeziębieniem, to spędziłaby ten czas we własnym łóżku, szczęśliwa i bezpieczna. Bo przecież to oznaczał dla niej dom - bezpieczeństwo.
Taffy potrzebowałaby być stale w ruchu. Stagnacja byłaby dla niej równoznaczna ze śmiercią, co było przyczyną jej pełnego poświęcenia się pracy. Noclegownia pomiędzy jedną a drugą akcją, to byłby jej dom. Gdyby go kiedykolwiek miała.
Esther dom pamiętałaby jak przez mgłę. Rozpatrywałaby go głównie w kategoriach zapachów, faktur i dźwięków. Podłoga byłaby zimna i twarda, a dywany drapałyby w stopy i pachniały czymś bliżej nieokreślonym; mieszanką ciepłego powietrza, wełny i kurzu. Ich zapach przywodziłby na myśl niewyraźne wspomnienia z przeszłości, jak zimowe wieczory spędzone w przytulnym, salonowym zaciszu.
Jak wyglądał deszcz - mogłaby sobie to zaledwie próbować przypomnieć. Jednak kiedy dotknęłaby chłodnej, gładkiej szyby okna i zastygała w bezruchu, mogłaby poczuć drgania, jakie wzbudzały spadające krople. Niemalże doświadczyłaby ich wilgoci, lekko kwaśnego smaku i ożywczego zapachu. Dla Esther deszcz pachniałby lasem i trawą. To byłby jej constans. Wtedy czułaby się bezpiecznie.
Jednak jako Echo nie czułaby nic. Podczas deszczu była tylko odrobinę smutna, jednak wyłącznie dlatego, że ktoś jej kiedyś to zasugerował. Niebo płacze, wyjaśnił, dlatego pada. Więc snuła się po korytarzach, mimo że pojęcie płaczu było dla niej równie abstrakcyjne, co fizyka kwantowa.
Usiadłby w gabinecie z kubkiem gorącej herbaty, nad teczką z dokumentami, i myślał. Zastanawiałby się nad jedyną sprawą, jaką ostatnio się zajmował - sprawą zaginionej Caroline. Nie dawało mu to spokoju. Miał zamknąć ten rozdział jakiś czas temu, ale coś mówiło mu, że to nie jest dobry moment. Dostał wtedy zdjęcie przedstawiające młodą, ładną dziewczynę, z zamyślonym wyrazem twarzy. Kim była? Dlaczego znikła?
Przyciągała go w jakiś dziwny sposób. Mógł przecież zająć się swoim życiem, umówić z tą słodką sąsiadką, jak jej tam, Mellie. Jego matka z pewnością byłaby szczęśliwa.
Jednak nie potrafił porzucić tamtej sprawy. Był przekonany, że ta zaginiona dziewczyna gdzieś tam jest, zwłaszcza teraz, gdy widział ją w telewizji. To nie mógł być przypadek.
Więc wstałby i oparł się o ścianę przy oknie, patrząc na krople leniwie spływające po szybie.
- Gdzie jesteś, Caroline - spytałby cicho i dopił stygnącą herbatę.
Skąd mógłby wiedzieć, że zaledwie kilkanaście kilometrów dalej, przy innym oknie, siedzi Echo, cień dawnej Caroline. Ale w przeciwieństwie do niego nad niczym się nie zastanawia, nie marzy. Echo jest pusta w środku. Jest tylko jedną z zabawek w wielkim Domku dla lalek.