tytuł: Umrzeć, zasnąć (taki koniec byłby zbawieniem)
fandom: BtVS
spoilery: post-Chosen
ilość słów: 820
postaci: Buffy, Giles, Willow, Kennedy, OCs
ostrzeżenia: Noelia jest na lekach.
>
Pierwszy raz Nicole śni o tym na długie miesiące przed Tym Dniem, dniem kiedy w parku posłała frisbee tak mocno, że wybiła nadgarstek próbującej je złapać Mary Anne, a potem rozbiła szybę samochodu zaparkowanego jakiś kilometr dalej.
Śni o małej wiosce gdzieś w górach, gdzie ludzie zabijają okna deskami i przybijają krzyże do drzwi. Śni o cielątkach zostawianych na noc przywiązanych do kołka wbitego w ziemię na głównym placu, prośba i modlitwa dla złych mocy odwiedzających wioskę co noc.
Śni o niezwykłej parze wybawców przybywających o zmierzchu. Dziewczyna ma czarne włosy i ciemną skórę, tak różną od mieszkańców wioski, ale prawie identyczną w odcieniu ze skórą Nicole. Nicole jest nią, we śnie, i nią nie jest.
Budzi się z krzykiem, i przez długi czas czuje krew sączącą się z jej szyi, nawet jeśli nie widać najmniejszego draśnięcia.
*
- Miałam strasznie dziwny sen - Kennedy mówi, przesuwając szczotką po długich włosach.
- Byłam tam? - Willow pyta z uśmiechem posłanym przez ramię, jeden kącik ust uniesiony w dodatkowym zapytaniu.
- Byłaś. Ale inaczej niż zwykle. Po pierwsze, miałaś ubranie - Kennedy pozwala sobie na pauzę zanim znowu spoważnieje. - Byłaś młodsza. I był tam Xander, i Giles. W jakiejś dużej księgarni? Dziwne to było, mnóstwo wampirów, ale ja nie mogłam się ruszyć. Jakaś naprawdę rąbnięta wampirza panienka mnie załatwiła. - Podnosi rękę, palce przesuwające się po gardle. - Masz jakieś Strepsils?
Willow nie odpowiada.
*
12 listopada 1984.
Clarkson strasznie się cieszy, że tak polubiłam patrolowanie. Nie do końca wiem jak mu powiedzieć, że to lepsze niż spanie, bo przynajmniej nie śni mi się, że znowu ginę. Już widzę jak przyjąłby takie otwarcie rozmowy, pewnie tak samo dobrze jak rozmowę o pierwszej miesiączce. Czasami myślę, że ktoś powinien zaopatrzyć go w valium.
Kolejny sen, kolejna śmierć. Nawet bardziej widowiskowa niż ta w metrze. Jaskinia wielka jak cholera, mnóstwo dziwnych potworów, i inne dziewczyny dookoła, co jest nowe. Pogromczynie, jak ja, we śnie byłam tego pewna. Nie wiem jak to możliwe, Clarkson twierdzi, że nie ma możliwości żeby było nas więcej niż jedna w tym samym czasie. Wyglądał na lekko przerażonego tym pomysłem, co możnaby uznać za niemiłe.
Możemy dodać skręcenie karku do długiej listy Śmierci Które Już Znam. Cudownie.
*
To już prawie tradycja, za każdym razem Giles wyciąga najlepsze ciastka, te które kupuje w specjalnym sklepie z angielskim żarciem, i parzy herbatę, po czym posyła jej miażdżące spojrzenie kiedy zasugeruje, że wystarczyłyby torebki, nie musi przeprowadzać całych ceremonii parzenia.
- Opowiedz mi - mówi, siadając w fotelu, nieznacznie popychając talerz z ciastkami w jej stronę.
W ciepło-zielonym świetle lampy sen nie wydaje się taki straszny. - Powinieneś założyć praktykę psychoterapeutyczną - proponuje Buffy. - Ciastka, duży plus. Poza tym, miałbyś gabinet z dużą ilością półek na książki, wreszcie mógłbyś rozpakować te które kazałeś nam wynosić z biblioteki zanim ją wysadziliśmy. Nie żebym nadal miała ci za złe zajmowanie mi połowy popołudnia przenoszeniem pudeł, ale wiesz że złamałam wtedy paznokieć.
- Buffy.
Nauczyła się już rozpoznawać ten ton. Ten ton mówi 'wolałbym mieć wyrywane swoje własne paznokcie niż słuchać tyrad o manikiurowych porażkach Buffy'. Tony Gilesa są czasami bardziej elokwentne niż sam Giles.
- Stos. Spalili mnie. To znaczy ją, kimkolwiek była. Hej, czy to możliwe że Joanna d'Arc była Pogromczynią? Nie mówili mi tego na lekcjach historii. Hej, czy to znaczy, że Anglicy byli w konszachtach z wampirami? Tego nikt mi na pewno nie mówił. Giles, czy chcesz mi coś powiedzieć?
- Spalenie na stosie - Giles patrzy na nią uważnie, filtrując słowotok. - Przykro mi.
- Nie tak jak jej - Buffy wzrusza ramionami.
*
Śni. O ciemnoskórej kobiecie walczącej o życie w poruszającej się machinie. O siostrze poświęcającej własne życie skacząc w przepaść. O dziecku, jeszcze nawet nie dziewczynie, której krew miesza się z wodą w rynsztoku. Śni o tuzinach walczących na wrotach piekieł. O młodej kobiecie której skóra pęka pod naciskiem kłów. Śni.
Budzi się z krzykiem, błaga o ocalenie dla nich, prosi ojca żeby je wszystkie odnalazł i uratował, opowiada o obcych krajach i dziwnych miejscach.
Starannie wybierają drewno pod jej stos, tak żeby nie dana jej była lekka śmierć przez zatrucie dymem, będzie czuła płomienie przez godziny.
Nie ona jedna.