Kamień [1/3]

Jun 19, 2012 23:45

Napisane na prompt Pelle na efekt_masy: AU do ME2 - Garrus odkrywa, że Liara zataiła przed nim prawdę o śmierci Shepard i Cerberusie. Rozpoczyna więc na własną rękę poszukiwania ośrodka, w którym ją rekonstruują, i po drodze wpada na Jokera.

Aktualnie zamieszczane wciąż na komentfikatonie. Ta wersja różni się od oryginału kilkoma poprawkami w zakresie zgodności nazw i miejsc z kanonem, stylistyki i numeracji podrozdziałów.

Część pierwsza: 4 200 słów
Występują: Garrus, Liara, Joker, postaci własne w tle.
Zawiera: przemoc, kosmicznego Batmana
Spoilery: do początku ME2


KAMIEŃ

0.

Garrus pociągnął za spust, a głowa porucznika Niebieskich Słońc rozprysła się jak dorodny melon, obryzgując jego rozmówcę krwią i mózgiem.

Rozprostował ostrożnie nogi i ręce, bo od dwóch godzin leżał nieruchomo na półce. Oczekiwał porucznika, który pojawi się w polu widzenia wizjera po to, by przejść swoją zwyczajową alejką, nie spodziewając się zupełnie, że tym razem ma za towarzystwo przyczajonego pod sufitem Archanioła.

Nie spodziewał się, że najemnik będzie miał towarzysza, który weźmie sobie to zabójstwo do serca. Tymczasem po chwili szoku mężczyzna w czarno-białym pancerzu skoczył za barierkę i miotnął na oślep biotyką. Nie trafił nawet w pobliże kryjówki snajpera, ale Garrus przeładował karabin i złożył się do kolejnego strzału, tym razem na postrach. Kula odbiła się rykoszetem od poręczy, a ukryty za nią biotyk sprawnie się wychylił i odkształcił tarcze Garrusa.

No, teraz to się wkurzył. Przeładował, przymknął lewe oko, poczekał, aż wizjer dobrze wyznaczy cel. Kiedy biotyk znowu wychynął ze swojej kryjówki, Garrus oddał jeden strzał.

Wystarczyło. Dzisiaj mógł odfajkować aż dwóch delikwentów.

Wsunął Modliszkę w magnetyczny uchwyt na plecach, złapał za brzeg półki, zeskoczył, przetoczył się po brudnej podłodze. Porucznik Niebieskich Słońc leżał tak, jak upadł, niemożliwy do zidentyfikowania oprócz oznakowań na pancerzu; jego kolega zwinął się za barierką. Z bliska widać było, że biało-czarno-żółty pancerz ma na sobie znak Cerberusa.

- Żadna strata - mruknął Garrus, przyklękając przy zwłokach.

Wywołał jego omni-klucz i przejrzał wiadomości. Denat był najwyraźniej podróżnym agentem Cerberusa, który miał za zadanie ubicie jakiegoś interesu z Niebieskimi Słońcami. Jego poczta zawierała standardowe pogróżki, ustalenia spotkań w mrocznych zakątkach Omegi i Ilium, dane różnych podejrzanych informatorów.

Nic ciekawego, dopóki w którejś z wiadomości nie mignęła mu nazwa "Alchera". Usiłował przewinąć z powrotem do niej, ale shakowany omni-klucz się zawiesił i odmówił posłuszeństwa.

Garrus zaklął i wklepał inną komendę. Nic. Jeszcze inną. Ani drgnie. Tymczasem dało się słyszeć wreszcie jakieś poruszenie: może to ochroniarze Arii sprawdzali, co się święci, może Gavorn chciał odstrzelić kilku vorchów albo, co gorsza, denat miał ze sobą jakichś kolegów. Tak czy inaczej Archanioł musiał się zwijać z miejsca zbrodni.

Po chwili zastanowienia wyciągnął z nagolennika nóż i wyciął czip omni-klucza z przedramienia agenta. Nie żeby tamten miał go potrzebować.

Wszystko zabrało może dwie minuty.

1.

Pierwszym, co zrobił po powrocie do swojej nory pod Zaświatami, była deszyfracja. Podłączył chip do terminalu i uruchomił od razu kilka programów dekryptujących, a sam poszedł pod szumnie zwany prysznic, czyli rurkę, z której ciekła ciepława woda kradziona z łazienek klubu. Zabawa trwała tam zresztą w najlepsze: wibracje muzyki sączyły się przez sufit i ściany dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale Garrus zdążył się do nich przyzwyczaić.

Po prysznicu wystawił się na ciepłe powietrze z kratki wentylacyjnej, żeby go obsuszyło, a potem włożył spodnie i usiadł przy terminalu. Dwa z trzech programów dokonało dzieła i sekrety Cerberusa, a przynajmniej ich niewielka część, stanęły przed Garrusem otworem.

Informator A, informator D, przemyt piezo, porwanie salariańskiego ambasadora, sabotaż firm farmaceutycznych - terrorystyczny standard. Wszystko to przesłał anonimowo do turiańskiego wywiadu, a sam otworzył wiadomość, w której przewinęła się Alchera. Ten plik był mocno zaszyfrowany i złośliwie długo się otwierał, zupełnie tak, jakby chciałby dać mu czas do uświadomienia sobie pełnej wagi tego pojęcia, przypomnienia sobie widów z miejsca katastrofy, ponurej nuty pogrzebu, pleców admirałów, którzy zasłaniali mu widok na pustą trumnę. Bez potrzeby. Garrus doskonale to pamiętał.

Wiadomość była długa. Wstukał w wyszukiwanie "Alchera", ale samo zdanie nic mu nie mówiło - coś o Handlarzu Cieni, coś o "przesyłce 5690p", długie kody nieznanych mu statków, przemytniczy bełkot. Coś o Zbieraczach… ciekawe. Cofnął się na sam początek i tu jego uwagę przykuł tytuł. "Projekt Łazarz". Jak znał życie, było to jakieś odniesienie do ludzkiej kultury, którego nie znał, wciąż mając głowę nabitą turiańskimi mitami i eposami. Nie żeby to, co czytał w szkole, kiedykolwiek przydało mu się w życiu.

Wpisał "Łazarz" w wyszukiwarkę i przejrzał kilka pierwszych wyników. Okazało się, że to pochodząca z antycznej ludzkiej księgi postać, która podobno została wskrzeszona. Galeria mediów pokazywała liczne malowidła niezgrabnych ludzkich postaci w lejących się szatach i z żółtymi dyskami nad głowami. Jaki to miało związek z czymkolwiek, pozostawało wciąż niejasne.

Ktoś zatupał za drzwiami. Garrus wstał powolutku, sięgając po oparty o biurko karabin szturmowy, po czym na palcach przemknął się do drzwi. Czy to możliwe, że już go znaleźli? Zajmując ten obmierzły lokal, zakładał, że najciemniej jest pod latarnią i nikt się nie domyśli, że Archanioł może mieszkać dziesięć metrów pod Arią T'Loak. Może się przeliczył.

Tupanie i mamrotanie po chwili przeniosło się w głąb korytarza, a Garrus wrócił do swojego stanowiska przy komputerze. Pozamykał wyniki wyszukiwania i otworzył ponownie wiadomość. Pozaznaczał znajome mu pojęcia i nazwy, a potem ją zmaksymalizował dla pełnego efektu.

Jego wzrok najpierw padł na "Alcherę", potem na "krytyczną przesyłkę" i "Projekt Łazarz". To samo było już wystarczająco podejrzane, a zdał sobie jeszcze sprawę, że przeoczył jedno nazwisko, które tkwiło dokładnie pośrodku zaznaczeń: dr T'Soni.

Przeszedł go zimny dreszcz. Jaki związek mogła mieć z tym Liara?

Odepchnął się od biurka i wywołał na omni-kluczu własną pocztę. Nie miał pojęcia, gdzie Liara się teraz podziewa, ale jedno było pewne: zawsze sprawdza wiadomości, nie tak jak Shepard, która potrafiła…

Urwał, czując nagłą ciasność w przełyku. Wywołał okno tworzenia wiadomości i napisał krótką wiadomość w stylu "hej, co tam, odezwij się, znalazłem w extranecie coś ciekawego". Po chwili zastanowienia uruchomił omni-klucz agenta Cerberusa i otworzył listę jego kontaktów. Bez opisów ciężko było jednak zgadnąć, kto jest kim. "M" mogła być zarówno mamą, jak i przełożoną w organizacji. Niestety denat nie pozostawił instrukcji do swojego omni-klucza. Garrus pomyszkował jeszcze trochę w jego historii wyszukiwania, widach i wysłanych wiadomościach, ale nic nie przykuło jego uwagi. Wyobraził sobie, że po nim samym też zostałby tylko taki tajemniczy omni-klucz, pełen danych i wiadomości, który nikt nie potrafiłby połączyć w jedną całość. Ponura, acz prawdopodobna wizja.

Nagle omni-klucz agenta zabłysł ikoną nowej wiadomości. Garrus zerknął na zegarek: nie minęło nawet godzina od jego śmierci, było jeszcze dość wcześnie. Wywołał odebrane, uważając, żeby nie włączyć przypadkiem połączenia wideo i nie uraczyć tego, kto był po drugiej stronie, widokiem turianina w gaciach.

Gdzie jesteś, głosiła wiadomość od "M". Godzinę temu mieliśmy dostać informacje, czy Niebieskie Słońca zapewnią nam te duraluminiowe materiały do Projektu.

Garrus szarpnął nerwowo za szczękę. Przez chwilę bił się z myślami, a potem odpisał:

Wynikły pewne komplikacje. Durni najemnicy. Czy Projekt nie ruszy bez nich?

Na odpowiedź czekał ze dwie minuty, coraz bardziej przekonany, że "M" zorientował(a) się, że koresponduje z kimś zupełnie obcym. Ale nie. Brzęk, nowa wiadomość.

Ruszy dalej, ale ona nadal nie będzie zbyt pięknie wyglądać. Daj znać, kiedy coś ugadasz.

"Ona". W głowie Garrusa zapaliły się ostrzegawcze lampki. Czy można wierzyć w taki zbieg okoliczności? Może był zbyt opętany śmiercią Shepard, żeby zorientować się, że cały świat nie kręci się wokół niej?

Czy nie będzie całe życie żałował, że nie spróbował?

Zacisnął zęby i odpisał:

No, dla Shepard trzeba to załatwić. Zaraz odpiszę, chyba już się łamie.

I wkrótce przyszła odpowiedź:

Nie pisz o tym wprost, dupku. Żaden kanał nie jest tak naprawdę bezpieczny.

Odepchnął się od biurka tak gwałtownie, że wyrwał z zasilania napęd czytający czipy omni-klucza. Albo ktoś robił sobie z niego naprawdę okrutne jaja, albo…

Cerberus był z pewnością dosyć szalony, żeby usiłował zrobić z Shepard własną broń w walce o ludzką supremację - tyle się zgadzało. Ale czy nawet oni mieliby wystarczające środki, żeby kogoś przywrócić do życia?

Podłączył napęd z powrotem i zerknął na wiadomości. "Projekt: Łazarz".

Nie mógł spać, nie mógł przestać o tym myśleć. To było jego nie-tak-tajne marzenie od pierwszej chwili, kiedy dowiedział się o losie Normandii i jej dowódczyni: że Shepard wcale nie jest, no, nieżywa, tylko z jakiegoś powodu sfingowała swoją śmierć.

Jeden scenariusz zakładał wątek konspiracji: jakiś rządowy spisek czyhał na życie Shepard, a ona postanowiła przechytrzyć oficjeli i tak naprawdę przeżyła katastrofę i ukrywa się gdzieś w obawie o swoje życie, prowadząc życie ronina (turianie w swej długiej historii mieli akurat odpowiednik zbuntowanych samurajów). Prędzej czy później miała zjawić się na Cytadeli i wytłumaczyć Garrusowi, dlaczego musiał żyć w kłamstwie, a on by jej, oczywiście, wspaniałomyślnie wybaczył, bo z Shepard sprawa zawsze była ważniejsza niż jednostka, nie?

Może przeżyła i ktoś ją odratował, ale nie wiedział, kim jest? Może sama nie pamiętała i czekała aż Garrus ją odnajdzie? Cała katastrofa w ogóle mogła być udawana, wideo zmontowane w jakimś laboratorium w Układach Terminusa, a sama Shepard udała się na jakąś niezwykle tajną misję, do której Garrus miał lada dzień dołączyć.

Jednak Shepard nigdy się nie zjawiała - i nie miała się zjawić, co pojął dopiero na jej pogrzebie. Wtedy wszystko przybrało taki ostateczny, oficjalny wymiar. Spotkał Jokera, stali sobie razem, ale jakby ich nie było, a raczej: każdy był we własnej przestrzeni.

Po dwóch godzinach nerwowego dreptania od ściany do ściany - czyli wszystkiego trzy metry - dostał odpowiedź od Liary i nagle zorientował się, że nie zachował środków ostrożności. Porobił kopie zapasowe, zaszyfrował je metodą turiańskiego wywiadu i zgrał na swój-omniklucz, po czym czip agenta Cerberusa wrzucił do kubka i spalił, żeby zatrzeć ślady. Potem szybko ustawił kilka serwerów proxy dla połączeń ze swojego omni-klucza i zresetował go, aby utrudnić zainteresowanym dotarcie do źródła przecieku. Większość tych sztuczek poznał w C-SEC-u, na szkoleniach z cyberprzestępczości. Nie spodziewał się wówczas, że ta wiedza przyda mu się w praktyce.

Wrócił do wiadomości. Liara odpisała mu bardzo miło i bardzo ogólnie, a on pod wpływem impulsu odpalił tylko "słyszałaś może o Łazarzu?". Potem zrobiło mu się przykro i chciał to jakoś naprawić, ale gdy przyszło mu do głowy, że Liara mogła coś o tym wiedzieć, żółć podeszła mu do gardła i zrezygnował.

W końcu się zmęczył i padł na swoją pryczę, by zasnąć snem wyzwolonego.

Kiedy się obudził, na dobre zaczął się już nowy cykl, co dało się poznać po tym, że muzykę w Zaświatach trochę przyciszono. Jego omni-klucz migał ikoną nowej wiadomości - ryzyk-fizyk, czy to nie jakieś konsekwencje jego wczorajszych posunięć. Ale nie, to Liara: spotkajmy się w jakimś bezpiecznym miejscu. Musimy porozmawiać. Gdzie jesteś?

O ile jeszcze przez chwilę po obudzeniu miał wątpliwości, czy mu zupełnie nie odbiło ze zmęczenia i jakkolwiek dobrowolnej izolacji, to ta wiadomość potwierdziła jego podejrzenia. Wpadł na coś. Jednak nie był tak beznadziejnym detektywem, jak uważał ojciec.

Tym razem powstrzymał się od spontanicznej odpowiedzi, co zabrało mu z pół godziny. Zjadł śniadanie, przejrzał wiadomości ("Archanioł uderza znowu", "Czy Błękitne Słońca mają związki z terrorystami?", "W Zaświatach faktycznie łatwo jest przejść… w zaświaty") i odpisał w końcu: A gdzie mam być?

Czekając na namiary, wkładał pancerz. W głowie przejaśniło mu się tuż jak przed oddaniem dobrego strzału: teraz widział już tylko cel, ten jeden, ten najbliższy. Zgarnął z biurka wszystko jak leci, wrzucił do torby pochłaniacze ciepła i nakrył je zmianą ubrań. Snajperkę zapakował osobno do futerału, żeby nie było problemu przy przejściu przez bramki na miejscu.

Wybierał się w końcu na Ilium.

2.

Zapukał zdecydowanie.

- Garrus? - Liara wytknęła głowę zza drzwi. - To ty? Tak szybko?

- Na to wygląda.

Liara otworzyła. Była owinięta w prześcieradło. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że mogła spać nago, a z drugiej strony - to w końcu asari.

- Wejdź, wejdź. Ja…

- Wiedziałaś o tym? - zaatakował. - Wiedziałaś i nie powiedziałaś nikomu?

- To… skomplikowane. - Liara skubała rąbek prześcieradła, unikając jego wzroku. - Czy możemy o tym porozmawiać, jak się ubiorę? Czuję się trochę skrępowana.

- Jasne, ubieraj się. - Jak zwykle miał wrażenie, że swoją szorstkością robi jej przykrość - była trzy razy od niego starsza, ale w ogóle tego nie czuł. Wyglądało jednak, że ta szczera niewinność chociaż częściowo była frontem dla jakiejś nowej Liary, która wykluwała się z tego niezręcznego stworzenia spotkanego przez nich na Therum.

Przez nich.

Postawił futerał z Modliszką za drzwiami i rozejrzał się po mieszkaniu. Był to właściwie apartament, przestronny, jasny i wypełniony dziełami sztuki, pamiątkami i protheańskimi zabytkami. Jeśli porównać go z norą Garrusa na Omedze, od razu było widać, kto lepiej dostosował się do życia pozbawionego Shepard.

Ekspres w kuchni zabulgotał nową kawą, zapewne uruchomiony automatycznie poruszeniem w mieszkaniu. Garrus wyjął z szafki kubek i nalał sobie trochę. Kawa nie powinna mu w ogóle zaszkodzić, na Normandii zawsze pił lewoskrętną i nic mu nie było.

Liara, odwlekając nieuniknione, postanowiła najwyraźniej również wziąć prysznic, bo słyszał szum wody dobiegający z piętra. Wszystko to było tak złudnie zwyczajne: oto dwoje starych przyjaciół, którzy się nareszcie odwiedzają, pewne zażenowanie jest nieuchronne, poranne światło, piękny widok na wieżowce Ilium, kawa prosto z ekspresu. Garrus też czuł się porażająco normalnie, nie tak jak przez cały ten czas. To oznaczało tylko jedno: że jeśli jego śledztwo okaże się ułudą, upadek będzie podwójnie ciężki.

- Garrus?

- Wciąż tu jestem.

Liara zeszła na dół ubrana w długą suknię asari. Nigdy jej w czymś takim nie widział.

- Jestem ci winna przeprosiny, Garrusie - powiedziała łamiącym się głosem. Garrus zacisnął szczęki. - Miałam pewny udział w tym, co się stało. To ty załatwiłeś tego agenta Cerberusa na Omedze?

Zmiana tonu rozmowy była tak nagła, że ciężko mu było się przestroić.

- Tak. Skąd o tym wiesz?

- Handluję informacją. - Liara splotła elegancko ręce. - To moja praca. A twoja…?

- Odstrzeliwanie szumowin, jak zawsze. Ale wróćmy do…

- Shepard. Tak, Cerberus ją ma.

- Ją?

- Cokolwiek z niej zostało.

Uniosła wreszcie wzrok i Garrus zobaczył w jej oczach prawdę.

- Jaki był twój w tym udział?

- Znalazłam jej ciało i… oddałam je im.

- Cerberusowi? Oszalałaś?

- Tylko tyle mogłam zrobić!

Walnął kubkiem o blat. Liara nie przestraszyła się. W jej pięściach zawirowało niebieskie światło.

- Garrus, zrozum: oni przyrzekli ją przywrócić. Chcą ją ożywić. To jest projekt "Łazarz"!

- Oboje wiemy, że to niemożliwe!

- A jeśli możliwe?

Otworzył usta, ale nic nie powiedział. A jeśli? To był scenariusz numer pięć: Shepard wraca do akcji za czyjąś pomocą i gigantycznymi nakładami finansowymi, ale w ogóle nie figurowały w nim organizacje terrorystyczne.

- To było dwa lata temu - powiedział w końcu. - Czemu minęło tyle czasu i nic?

- Pomyśl, Garrus. To może tyle trwać. I to, że ty się o tym teraz dowiedziałeś… potwierdza, że projekt jest aktualny.

- Myślisz, że ona gdzieś… żyje?

- Nie wiem. Może. Nie miałam z Cerberusem kontaktu, od kiedy przekazałam im szczątki… - Przełknęła głośno po tym słowie. - Ale technologie i surowce, które ściągają z różnych stron Galaktyki, zdają się na to wskazywać.

- To jak się do niej dostać?

- Dostać? - Liara rozdziawiła usta. - W takim procesie nie można przeszkadzać! Nie wiesz, co tam zastaniesz!

- Bezmyślne zombie, wykonujące polecenia Cerberusa? - rzucił Garrus i zaraz pożałował.

Liara pobladła na tyle, na ile pozwalała jej naturalnie niebieska cera.

- Nie przyszło ci do głowy, że jeśli chcieliby po prostu dobrego żołnierza, skonstruowaliby sobie androida? Albo przeszkolili i naszpikowali implantami jakiś odpad z Przymierza? Oni chcą przywrócić Shepard, Garrus. Taką, jaką była.

- Nie sądzisz, że będą mieli potem wobec niej jakieś wymagania? Nie robią tego raczej dla dobra Galaktyki i uśmiechu Shepard.

- Na pewno. Ale wiedzą też, że Shepard nie zrobi niczego złego.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że mi nie powiedziałaś.

- Wiedziałam, że od razu wybierzesz się na jakąś szaloną misję, żeby ją odbić! Zupełnie tak jak teraz!

Garrus zastygł i popatrzył na siebie. Był w pełnym pancerzu, łącznie z magnetycznymi butami. Żeby dostać się jak najprędzej na Ilium, opłacił pilota promu kurierskiego i podróż spędził w ładowni pomiędzy organami do transplantacji, prenumeratami "Fornaxu" i częściami zamiennymi. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł.

- Kiedy ostatnio jadłeś? - zapytała Liara, zdając się czytać mu w myślach.

- Nie wiem. - Pewnie to śniadanie, jeszcze w krainie Arii T'Loak.

- To usiądź, proszę. Poczekaj. Za rogiem jest tu taka miła restauracja dla prawoskrętnych, zamówię ci coś. I po prostu porozmawiamy. Dobrze?

- Dobrze. - Skapitulował. Nie pamiętał również, kiedy ostatnio ktoś się nim zajął, a to też nie było takie złe.

3.

Liara znała się na rzeczy: jedzenie z tej restauracji smakowało jak ze stołówki, w której jadał, dopóki nie przeprowadził się na Cytadelę, prawdziwe turiańskie żarcie: mięso tak surowe, że prawie ucieka z talerza, gorzkie pędy warzyw nieznanych poza Palavenem, nawet sosy i przyprawy tworzące iluzję domu.

Sama udała się do swojego biura gdzieś w głębi Nos Astra, surowo przykazując Garrusowi, żeby się zdrzemnął, póki ma okazję. Prawie wpędziła go do swojego wygodnego łóżka na piętrze. Zgodził się dla świętego spokoju, a kiedy wyszła, rozejrzał się po jej mieszkaniu. Zawierało głównie bezcenne, nieładne proteańskie zabytki, ale w jednej z gablot przyuważył część pancerza Shepard.

Aż go ścisnęło na ten widok. Dotąd cała ta historia wydawała się po trosze widem, a po trosze jakąś dziwną legendą; dopiero fragment spękanego, pociemniałego korpusu pancerza N7 uzmysłowił mu, że Liara dwa lata temu faktycznie wyciągnęła doczesne szczątki Shepard z jakiegoś tymczasowego grobu. Zrobiło mu się trochę głupio: on nawet na to nie wpadł, żeby zweryfikować jej śmierć, zapełnić jakoś pustą trumnę, tymczasem jednej Liarze się to udało. Wyobraził sobie to nawet: na Alcherze było bardzo zimno, więc te szczątki, zniszczone, zmarznięte gdzieś pod śniegiem, tylko pobłysk magnetycznego zamka na plecach…

Im wszystkim przecież Shepard nie była obojętna. Ba, wydawało mu się nawet, że w pewnym momencie Alenko i Liara rywalizowali o jej względy, ale, o ile wiedział, nic z tego nie wynikło. Garrus bardzo Liarę lubił, ale po pierwsze, uważał takie publiczne okazywanie uczuć za niestosowne, a po drugie, miał Liarę za trochę pocieszną, trochę nieudolną, lepiej pasującą do jakiegoś laboratorium na odludziu niż prestiżowego miejsca u boku Shepard.

Ciekawe, jak to jest, być obiektem tylu uczuć, tylu osób. Może chcieli jej tak bardzo, że w końcu rozpadła się na kawałki.

Do czasu, gdy Liara wróciła, przeczytał wszystkie wiadomości na extranecie. Na Omedze nie połapali się, że Archanioł opuścił tamten nędzny padół: przywódca Błękitnych Słońc pomstował i obiecywał wyrafinowaną zemstę, obserwatorzy zauważali spadek przestępczości i spekulowali na temat jego tożsamości.

- Załatwiłam ci fałszywe papiery - powiedziała Liara, podrzucając mu datapad. Popatrzył na nią z konsternacją. - Tam, gdzie lecisz, będziesz ich pewnie potrzebował. To nie Omega, nie wystarczy włożyć hełmu i do widzenia.

- Masz rację - przyznał niechętnie. Kolejna rzecz, na którą nie wpadł. Ojciec miał rację: jakby w ogóle nie myślał! - A dowiedziałaś się czegoś?

- No cóż. - Opadła na fotel. - Nie wiem, gdzie dokładnie ją trzymają, to jednak jest tajne, ale wiem, gdzie możesz złapać trop. - Wywołała mapę galaktyki i wyświetliła współrzędne: niewielka stacja górnicza na skraju Trawersu Attykańskiego, "Deuter". - Koncentruje się tam podejrzanie duży ruch, i personelu, i ładunków. Ale jeśli to nie to…

- To na pewno to.

- Nie wiem też, czy to nie pułapka. Dziwne, żeby agenci Cerberusa tak łatwo się zdradzili.

- Każdy prędzej czy później wpada. Daj, zgram ci to, co od niego mam.

- Co ci się stało, Garrus? - zapytała ze szczerą troską. - Jak przeszedłeś od bycia funkcjonariuszem na Cytadeli do-do tego…

Uniósł głowę znad błyszczącego omni-klucza. Liara patrzyła na niego tymi wielkimi, mokrymi oczami stworzenia, które nie zna zawodu odtrącenia.

- A ty?

- Nauczyłam się dbać o siebie - powiedziała rezolutnie Liara. Miała swoją historię, cóż, każdy miał, Garrus też, ale po co miałby jej ją opowiadać?

Wstał i przeszedł parę kroków, patrząc na godzące w niebo wieżowce. Liara westchnęła.

- Nie mogę z tobą lecieć - powiedziała, po raz kolejny go ubiegając. - Muszę tu zostać. Mam… obowiązki… Zresztą na pewno potrzebujesz kogoś w centrali, z dostępem do extranetu i wszystkiego… Ustawiłam nam bezpośrednie, bezpieczne połączenie.

- Tak. Dzięki, Liara. Za wszystko.

- Wróć z nią, dobrze?

- Pewnie. Tylko z tarczą.

Stacja była obskurna, pełna reklam sprzętu górniczego i tak odległa od cywilizacji, że brakowało nawet striptizerek asari.

Na Garrusa nikt tam nie zwracał uwagi. Wysiadł z promu, odebrał futerał ze snajperką z luku bagażowego i przeszedł się po głównej galerii, głównie w towarzystwie zmęczonych batarian i ludzi korzystających z urlopów od kopania irydu. W pobliskim barze rozrabiało dwóch pijanych krogan: latały stołki, bannery reklamowe, raz przefrunął nawet jakiś nieszczęsny salarianin.

Garrus z daleka widział, że barmanka z czerwonymi znakami kolonii Tracina nie radzi sobie z sytuacją. Przez chwilę stał, dywagując, na korytarzu szarym od pyłu, a potem wkroczył do środka i z rozmachem przywalił jednemu z krogan futerałem. Barmanka zauważyła to otwarcie i ruchem zdradzającym przeszkolenie w I Armii Piechoty kopnęła drugiego w głowę i jednocześnie sięgnęła za bar po Katanę.

Kroganie na widok takiej siły ognia wkrótce się zmyli, mamrocząc coś o galaktycznym spisku, a salarianin został wydobyty spod stołu i otrzepany. Barmanka mechanicznymi ruchami zaczęła odstawiać na miejsca krzesła. Wyglądała na młodszą od Garrusa, może prosto po zaawansowanym szkoleniu wojskowym, co dawałoby jej ze dwadzieścia pięć lat.

- Ochrona tu chyba przysypia, co? - zagadnął ją Garrus.

- To była ochrona - odparła, dotykając znacząco Katany.

- Oj. Często rozrabiają?

- Dość często, by przestało to być zabawne. - Była całkiem ładna, bardzo szczupła w pasie i z nastroszonym, połyskującym metalicznie grzebieniem. - Tak to jest, jak się myśli, że można żyć poza hierarchią.

Zatoczyła ręką łuk obejmujący baras i ogół tej koszmarnej stacji, a Garrus pokiwał współczująco głową, jednak owa szansa na magiczne porozumienie pomiędzy wyrzutkami z palaveńskiej merytokracji została zniweczona przez kogoś stukającego Garrusa w ramię.

- Cześć, El Mariachi. - To był, niemożliwie, Joker.

- Co? - powiedział głupio Garrus.

- Jak zwykle: żart zmarnowany na turianinie... - Joker był w cywilkach, podpierał się na kulach. Wyglądał równie marnie co wtedy, na pogrzebie: zapuścił zarost, a choroba wykrzywiła mu barki i zgarbiła plecy. - To może inaczej: wyjąłeś kij z tyłka?

- I pobiłem nim dwóch krogan.

- To ty? No, no. Minąłem ich w wejściu.

- To ja. Słuchaj... - Joker już się szykował do kolejnej żartowej ofensywy, najpewniej z użyciem barmanki, więc Garrus postanowił zdusić to w zarodku. - Co ty tu robisz?

Joker zamilkł. Maska udawanej wesołości zniknęła z jego twarzy.

- Ech, kurde, nie przemyślałem tego. - Potarł czoło ręką, omal nie trafiając Garrusa kulą w biodro. - Po prostu jak ciebie zobaczyłem, to nie mogłem się oprzeć, żeby nie rzucić tego o Mariachi...Usiądźmy?

- Usiądźmy. - Garrus odwrócił się do barmanki, która obserwowała ich z cokolwiek nieprofesjonalną ciekawością. Aż zaczął się obawiać, że dostatecznie często oglądała dwa lata temu telewizję w jednostce. - Poproszę dwa... cokolwiek tu serwujecie.

- Na koszt firmy. - Nalała mu dwa piwa, jedno prawo-, a drugie lewoskrętne, podczas gdy Joker kuśtykał do najdalszego stolika. Garrus wstrzymał oddech. Rozpoznała kombatantów bitwy o Cytadelę czy nie? - Dzięki za pomoc z tymi dupkami.

Uff. Znaki jego kolonii nosiło na szczęście wielu turian.

- Nie ma sprawy. - Wstyd mu było przyznać, że tak mało brakowało, by obojętnie poszedł dalej. Wsadził więc futerał pod pachę, wziął dwie szklanki i dołączył do Jokera w kącie. - Mam nadzieję, że pijesz.

- O rany, tak, oczywiście. - Joker przyssał się do swojego piwa. - Nie uwierzysz, jak męczy łażenie wszędzie z tymi dwoma drągami. O, przepraszam, na pewno wiesz...

- Widzę, że dowcip ci się wyostrzył. - Garrus umościł się na wąskiej dosyć ławeczce. - Kogo jak kogo, ale ciebie nie spodziewałem się tu spotkać.

- A kogo spodziewałeś?

- Szukam kogoś.

- Tak daleko od domu?

- Nie pracuję już dla C-SEC-u.

- To widzę.

- A ty?

- Dostałem ofertę pracy - przyznał Joker niechętnie.

- Tu? Na końcu świata?

- Nie wiem, czy pamiętasz, ale ja w pracy latam.

- Tutaj chyba nikt nie przylatuje bez dobrego powodu.

- Tym bardziej dziwi mnie tu twój widok, w całej tej donkiszotowskiej glorii.

- Skończmy z tym, dobra? - zasugerował Garrus, zirytowany kolejnym odniesieniem, którego nie zrozumiał. - Obaj wiemy, że nie spotkaliśmy się tutaj przez przypadek. Od kogo ta praca?

- Będę mógł znowu latać Normandią - powiedział przepraszająco Joker. - Tak mi obiecali.

- Cerberus? - upewnił się Garrus.

- Tak. Powiedzieli, że przywrócą jej sprawność. Najpierw nie chciałem w to wierzyć, a potem... Co miałem do stracenia? Kurwa, no nic przecież, nic.

Garrus milczał, patrząc na spieniony płyn w swojej szklance.

- Vakarian? - odezwał się po chwili Joker. - Jesteś zły? Ja wiem, że to cholerni terroryści i tak dalej, ale nie szkodzi sprawdzić, prawda? Przymierze mnie trochę udupiło, nie chcieli przywrócić do czynnej służby, bo tako i srako, i nie miałem piątki od terapeutki, i... No powiedz coś, bo nie potrafię nic wyczytać z tej twojej cholernej turiańskiej paszczy!

- Mówisz, że mają Normandię - zaczął Garrus. - Normandię… To już byłby cud. A ja nie bez powodu sądzę, że w ich rękach znajduje się również Shepard.

- Shepard nie żyje - powiedział stanowczo Joker. - Widziałem, jak umiera.

Garrus, nie wiedzieć czemu, odebrał to jako przytyk.

- Chcesz mi powiedzieć, że przyleciałeś do tej pipidówki, bo ktoś zamachał ci przed nosem planami Normandii? To wystarczyło? A kto będzie dowodził tym statkiem? Czyje rozkazy będziesz wykonywał!?

- No dobra! - wyrzucił z siebie Joker. - Przyznaję się! Łudziłem się, że to możliwe, bo coś takiego... Między wierszami... Nie byłem pewien, o którą "ją" chodzi. Ale nie wiem, jakby to mogło być możliwe - przecież sam widziałem - wywaliło ją w przestrzeń! Dziób wybuchł, wypieprzył się w mak!

To wspomnienie musiało go wytrącić z równowagi. Garrus zauważał oznaki zdenerwowania: podniesiony głos, przyspieszone tętno, ściągnięte mięśnie mimiczne.

- Liara ją znalazła - wyjaśnił przyciszonym głosem. - To znaczy to, co z niej zostało... i oddała im.

Nawet sam dla siebie zabrzmiał jak z horroru. Joker najwyraźniej podzielał to wrażenie, bo wytrzeszczył oczy i wydał z siebie jakiś dźwięk, którego nie zinterpretował translator.

Garrus streścił mu historię z agentem Cerberusa i jego omni-kluczem, omijając w miarę możliwości informacje o istnieniu swojego tajnego alter ego. Joker siedział przez chwilę, trawiąc to w konsternacji, a potem rzucił Garrusowi to chytre-złośliwe spojrzenie, które oznaczało, że wkrótce padnie on ofiarą żartu.

- Więc rzuciłeś wszystko i przyleciałeś do tej pipidówki?

- Jeff…

- Garrus.

- To tylko udowadnia, że to nie zbieg okoliczności, że się tu spotkaliśmy. To trzeba wykorzystać. Pomóżmy sobie, by pomóc jej.

- Wciąż ciężko mi w to uwierzyć. - Joker łyknął solidnie piwa. - Z drugiej strony to Cerberus. Oni robią popieprzone rzeczy.

- To jak?

- Układ stoi.

dalej =>

marnuję swoje życie by ocalić galaktykę, fic, mass effect

Previous post Next post
Up