mlekopijca świadkiem, jak mnie opanował mnie ten tekst. Pół roku temu postukałabym się w głowę na samą myśl. Ale ludzie i seriale się zmieniają i nagrodę za rozwój w dobrym kierunku powinno w tym sezonie dostać właśnie Vampire Diaries :D Dedykuję wszystkim, którzy wykazywali entuzjazm i ogólną radość w kontekście tego fika i tego shipu \0/ (Innymi słowy: co robiłam w sobotę i niedzielę, zamiast analizować powieść...) (Albo: jak Nilc nie czeka na Fundację Mam Życzenie, tylko sama je sobie pisze...) (Tudzież: jak przepieprzyć dwa dni na pisaniu slashu...)
Za betę dziękuję
mlekopijca :)
fandom: The Vampire Diaries (wot)
postaci: A-LA-ric Saltzman, Damon Salvatore, reszta w tle
ilość słów: 2 216
spoilery: do 1x21 Isobel, ale jeszcze nie do finału
zawiera: slash Alaric/Damon! Seksownego archiwistę. Trochę jakby Hemingwaya. (Skye: Nie masz za bardzo przed czym ostrzegać, przykro mi.)
ŚMIERĆ PO POŁUDNIU
1.
Alaric zerwał się ze snu, w którym tarzał się w pościeli z Damonem Salvatore’em.
Usiadł na brzegu łóżka (swojego, jakżeby inaczej, drogę z baru do domu pokonywał zawsze bezbłędnie jak gołąb pocztowy… nawet bardzo wstawiony gołąb pocztowy) i potarł skronie, usiłując powściągnąć napływające homofobiczne myśli. Spokojnie, Rick. Pamiętasz, jak całowałeś się z chłopakiem Lindy na tamtym przyjęciu urodzinowym na drugim roku? Było fajnie. Pamiętasz, że przyglądanie się innym mężczyznom nie jest zagrożeniem dla twojej męskości? Twoja męskość sama daje sobie radę. Tego rodzaju sny są dla niej zupełnie nieszkodliwe.
Jednak obecność Damona Salvatore’a w jego głowie mogła oznaczać, że ten kutas potrafił jakoś pokonać przeciwwampiryczne zabezpieczenia, które aplikował sobie codziennie Alaric. No, może nie w tej chwili, bo spał tylko w slipach (ciemnozielonych, nie akceptował białej bielizny), a werbenę nosił w kieszeni dżinsów, ale powinien być odporny na zauroczenie.
Odruchowo sięgnął po spodnie leżące na podłodze i wyjął z nich komórkę, portfel i saszetkę z werbeną. Wszystko było na miejscu.
Damon Salvatore wyszedł z łazienki nagi do pasa.
- Mogę użyć twojej szczoteczki do zębów? - zapytał ze złośliwą uciechą. Alaric upuścił dżinsy. - Sorry, stary, żartowałem. Umyję w domu.
Wspomnienia powróciły potężną falą. Alaric pił w barze, myślał o Jennie, myślał o Isobel, podziwiał karykaturę i stereotyp, którym się stał, a wtedy dosiadł się do niego Damon i zapytał, czy Alaric słyszał ten dowcip o dwóch wampirach, które wchodzą do baru, a Alaric odpowiedział, że wampiry już go zupełnie nie bawią i nagle zaczęli rozmawiać o śmierci (ze wszystkich rzeczy!), a potem Damon jakoś między słowami przeprosił go za umyślne spowodowanie jego, Alarica, śmierci i w ogóle było jak u Hemingwaya, tylko że Hemingway na pewno wyparłby urok kogoś takiego jak Damon Salvatore, a Alaricowi nie do końca się udało - i Damon świetnie się bawił. Jego kosztem.
W tej chwili, w jego sypialni, na tle sosnowej boazerii, Damon Salvatore przeciągał się leniwie jak kot.
- O rany. Od dawna nie zaliczyłem małżeństwa. - Sięgnął po sponiewieraną koszulę. Alaric ze wstydem zdał sobie sprawę, że wczoraj w pośpiechu oderwał kilka guzików. - Dzięki, Rick, było naprawdę czadowo.
- Wykorzystałeś mnie - powiedział, a właściwie wybełkotał, Alaric. - Wykorzystałeś mnie i naprawdę nie wiem jak, bo przecież urok nie powinien działać i zresztą…
Damon przewrócił ostentacyjnie oczami i zdecydowanie wkroczył w przestrzeń osobistą Alarica. Stanął między jego kolanami i pochylił się. Alaric poczuł jego oddech na twarzy. Miętowy. A więc sukinsyn umył te zęby, przemknęło mu przez głowę.
- Nawet nie próbowałem cię zauroczyć - odezwał się uprzejmie Damon. Miał wielkie źrenice i porażająco błękitne tęczówki. - Byłeś chętny i zaskakująco entuzjastyczny. Tak bardzo, że aż zniszczyłeś moją koszulę od Hilfigera.
Poklepał Alarica po szyi i odsunął się, żeby zapiąć ocalałe guziki. Alaric zaczął w panice macać się po karku, obojczykach i klatce piersiowej, ale na szczęście nie znalazł śladów po ugryzieniach. Tyle dobrego.
- Zresztą, skoro uważasz, że cię wykorzystałem - ciągnął Damon - to niech będzie, że to była zwykła transakcja, dobra? Może w ten sposób będzie ci to łatwiej przyjąć czy coś.
Z trzymanego w ręku portfela Alarica wyjął kilka banknotów i ze śmiechem obrzucił nimi właściciela. Na kolano Alarica opadła dwudziestka, reszta trafiła na pościel i podłogę.
- Zawsze chciałem to zrobić - przyznał Damon z satysfakcją. - To na razie, Rick. - Nałożył kurtkę, uśmiechnął się i, wychodząc, uderzył dłonią we framugę drzwi.
Alaric wstał po chwili, pozbierał gotówkę i ze złością wcisnął ją do portfela. Twarz go paliła. To nie był Hemingway.
2.
Szczoteczkę do zębów wyrzucił. Wziął długi, gorący prysznic i wytarł się szorstkim od proszku do prania ręcznikiem. Jego ciało niestety pamiętało Damona Salvatore’a (zdradziecka erekcja), chociaż właściciel wspomnianego ciała miał dość mętne wspomnienia z wieczoru i nocy. Wydawało mu się, że nie zrobili niczego, co by wychodziło poza nastoletnie homoseksualne eksperymenty, ale Damon był mistrzem całej otoczki - zawoalowanych sugestii, brudnych słów, umiejętnego dawkowania wrażeń. To, że dawno nie był tak podniecony, Alaric pamiętał dobrze.
Co gorsza, stwierdził z niesmakiem, zaprosił Damona Salvatore’a do domu. Jak można być takim kretynem? Czy to znaczy, że będzie musiał sobie ten pierścień od Isobel przyspawać do ręki? Jak można spokojnie spać ze świadomością, że jego drzwi właściwie stoją otworem?
Zrobił sobie kubek mocnej kawy, którą wypił jednym haustem, a potem wykonał trochę ćwiczeń, żeby w miarę możliwości usunąć whisky z organizmu. Nie chciało mu się jeść. Nawet ulubiony sok pomidorowy kojarzył się z krwią. Zupełnie wytrącony z równowagi usadowił się przy stole kuchennym i sięgnął po konspekty zajęć. Zaczynał pracę dopiero o dwunastej. Do tego czasu powinien się wyzwolić od myśli o Damonie Salvatorze i wymyślić, jak najlepiej przekazać amerykańskim siedemnastolatkom informacje o faszyzmie.
W pracy czuł się jak parias. Kiedy tylko przekroczył próg pokoju nauczycielskiego, dotarło nareszcie do niego, że dopuścił do siebie potwora, który szerzył chaos i zniszczenie w całym mieście i którego - gdyby tylko wiedzieli - baliby się wszyscy w tym pomieszczeniu. Zresztą pewnie bali się go i tak; od kiedy zamordowano Franka Tannera, szkoła żyła w ciągłym strachu przed hipotetycznym drapieżnikiem-ludojadem. Wszyscy rozglądali się podejrzliwie wychodząc w nocy na parking, a on, Alaric Saltzman, dotarł do samego źródła tego strachu - i długo się nie zastanawiając, poszedł z nim do łóżka.
Angelika Houston zaskoczyła go przy ekspresie do kawy.
- Cześć, Alaric. Widziałam cię wczoraj w Grillu.
- Tak? Ja ciebie nie zauważyłem. Przepraszam. - Drżącą ręką napełnił sobie kubek.
- Nie chciałam ci przeszkadzać, bo byłeś zajęty.
- Mhm, tak. - Droga małomówności.
- Jeśli ten twój znajomy kiedykolwiek będzie chciał się umówić na randkę w ciemno, daj mu mój numer, dobra?
- Jasne. Postaram się pamiętać. Sorry, muszę lecieć.
- Ja też. Szerzyć znajomość języka hiszpańskiego.
- Hm. To na razie.
Alaric przez chwilę patrzył na jej plecy, po czym odwrócił się i usiadł na swoim miejscu przy stoliku. Zdał sobie ponownie sprawę, że nie mieszka już w Bostonie, tylko w Mystic Falls w Virginii, miasteczku o populacji sięgającej w porywach dziesięciu tysięcy mieszkańców.
Pierwsze zajęcia miał, niestety, z rocznikiem Eleny Gilbert. W trzecim rzędzie ławek siedział Stefan Salvatore, który na widok Alarica uśmiechnął się wspierająco. W tym momencie Alaric uzmysłowił sobie, że Damon z pewnością miał na celu coś więcej niż samo wywołanie uczucia dogłębnego upokorzenia. Może zniszczenie obecnego balansu sił. Jeśli to prawda, to był na dobrej drodze.
Z trudem przeprowadził lekcję. Nie raz słyszał, że seks to tylko seks i bardziej znaczące jest jakieś emocjonalne połączenie między ludźmi - czyli w tym przypadku męskie pogaduszki o sensie życia i trudzie istnienia i porozumiewawcze spojrzenia jak z filmu Clinta Eastwooda - ale oni przekroczyli nie tylko granicę intymności. To było coś więcej. Gdyby Damon tylko chciał, mógłby Alarica rozerwać na strzępy. Ale nie zrobił tego.
3.
Po lekcjach wymknął się z pokoju nauczycielskiego, wrzucił wszystkie podręczniki na tylne siedzenie samochodu i pojechał do domu. Lekcja o faszyzmie nie okazała się może porażką, ale nie mógł też nazwać jej sukcesem - w trakcie przewidzianej dyskusji wszyscy milczeli, strzelając oczami po kątach, tylko Richie Brown mamrotał coś o nazistach. W końcu Stefan Salvatore uratował sytuację.
Alaric wstąpił na obiad do knajpy koło stacji benzynowej (żeby uniknąć Grilla), ale poza tym nie odstępował od swojej codziennej rutyny. Wszystko jednak - i zakupy, i The Boston Globe, maile, zmywanie, rower, wynoszenie śmieci - wydawało się dziwnie nie na miejscu, zupełnie jakby ktoś wziął jego plan dnia i mocno nim potrząsnął.
Miasto przygotowywało się powoli do obchodów Dnia Założycieli. W parku posprzątano i rozwieszono lampiony, którymi bujał niebezpiecznie silny, burzowy wiatr.
Wróciwszy z forsownej przejażdżki rowerem, Alaric wtoczył się na piętro i padł na łóżko. Przez moment wydawało mu się, że jest zbyt zmęczony, by myśleć, a potem coś się poruszyło w jego mózgu i wszystko wypłynęło na powierzchnię świadomości: Jenna, której w tej sytuacji wstydził się najbardziej (gdyby tylko się dowiedziała, postawiłaby na nim kreskę; ba, sam miał ochotę zupełnie się skreślić), Isobel, której decyzja wydawała się teraz marginalnie bardziej zrozumiała (to dziwne, że o niej właściwie ostatnio nie myślał), jego ojciec, wciąż przeświadczony, że Alaric złapał jakąś lukratywną posadkę na uniwersytecie (a nie marny etat w prowincjonalnym liceum).
W końcu przysnął. Śniło mu się, że jest w lesie i z ciemności obserwują go głodne oczy jakiegoś zwierzęcia. Freud miałby o tym coś do powiedzenia.
Kiedy się obudził, na zewnątrz było już ciemno. Wewnątrz paliło się tylko światło w korytarzu. Wydawało się, że na dole ktoś rozmawia, ale Alaric tłumaczył sobie, że to po prostu głosy sąsiadów zza ściany, która rozdzielała ich dom. Potem doszedł do wniosku, że to telewizor. Który na pewno wyłączał.
Wstał i potarł prawą część twarzy, na której odbiła mu się zagięcia kołdry. Wyjął nabitą drewnianymi nabojami strzelbę spod łóżka i zszedł po schodach. Skrzypiały. W tym domu wszystko skrzypiało.
Włączył światło. Damon Salvatore siedział wygodnie na kanapie i oglądał lokalny kanał telewizyjny.
- Cześć. - Spojrzał przez ramię i uśmiechnął się krzywo. - Zobaczyłem samochód na podjeździe i stwierdziłem, że wpadnę. - Na widok strzelby pogroził Alaricowi palcem. - A to co? Nie dostałeś info, że teraz jestem dobry?
- Jestem jakoś naturalnie nieufny wobec ludzi, którzy włamują się do mojego domu. A, przepraszam. Nie ludzi.
- Uraziłeś mnie do głębi, Rick. - Damon położył lewą rękę na piersi w miejscu, gdzie kiedyś, być może, miał serce. - Tak to jest, jak się zadaję z przystojnymi łajdakami.
- Czego ode mnie chcesz, Damon? Bo jeśli usiłujesz wytrącić mnie z równowagi i przez to usunąć z gry, to ci się nie udaje.
- Na pewno? - Damon uniósł się i płynnie przeskoczył przez oparcie kanapy. - Widziałem cię dzisiaj w szkole. Wyglądałeś na troszkę zbitego-z-pantałyku, jeśli wiesz, o co chodzi. Ale nie ma co się przejmować, nie? Wczoraj… to była tylko taka nieszkodliwa zabawa. Co się dzieje w Mystic Falls, zostaje w Mystic Falls i tak dalej.
Alaric nie odłożył strzelby. Właściwie to ściskał ją coraz bardziej kurczowo w miarę, jak zbliżał się do niego Damon Salvatore (ten pieprzony starszy Salvatore, stusiedemdziesięcioletni Salvatore, właściwie to skarbnica wiedzy, szczególnie dla historyka regionu, nieprawdaż?).
- Zaczynam się domyślać, co widziała w tobie Isobel - oświadczył Damon, przyglądając mu się bacznie z odległości kilku cali. - Masz w sobie jakąś taką ogólnoamerykańską jakość. Kojarzysz mi się z General Motors.
Wyciągnął rękę i spróbował dotknąć jego karku, ale Alaric ją odtrącił.
- Spadaj stąd, Salvatore - powiedział stanowczo. - Nie będę twoją zabawką. Znam wszystkie twoje sztuczki. Widziałem je.
- Powiedziałbym nawet, że odczułeś na własnej skórze. - Damon wyglądał na nieco zawiedzionego, ale to nie wystarczało najwyraźniej, by stracił humor. - No trudno. Daj znać, jak zmienisz zdanie na jakieś bardziej… spolegliwe, dobra?
Ulotnił się. Alaric odłożył strzelbę dopiero po kwadransie.
4.
Położył się dość późno, ale z wrażeniem, że nic nie udało mu się zdziałać. Przygotował się ogólnie do jutrzejszych zajęć i dodał to i owo do swojego autorskiego programu lekcji z zakresu historii regionu, ale nie mógł się na niczym skupić; Stefan Salvatore miał rację z tym, że jego brat był jak choroba. Alaric porównałby go do infekcji dróg oddechowych: nie można się go pozbyć, nie pozwala myśleć i grozi powikłaniami.
Podłożył sobie skrzyżowane ręce pod głowę i patrzył w sufit, z którego powoli zaczynała odłazić farba. Myślał o tym, jakby zmotywować uczniów do przykładania się do organizacji obchodów Dnia Założyciela, bo słabo im szło z dekorowaniem platform, ale skoro jemu samemu się nie chciało, to jak miał wmówić to dzieciakom? Ponadto w powietrzu wisiało coś niepokojącego - nie ma co się oszukiwać, to Mystic Falls, od kiedy tu przyjechał, nie było spokojnego tygodnia, ale od paru dni zbierało się na jakąś gorszą zawieruchę. Nawet pogoda wpisywała się w ten nurt. Było duszno i wilgotno, ale z chmur nie spadła ani kropla deszczu.
Sypialnię czuć było środkiem do konserwacji boazerii. Alaric wstał i z rezygnacją odlepił koszulkę od pleców. Kiedy otworzył okno, do środka wpłynęło powietrze o zapachu trawy i butwiejących liści.
Położył się i zamknął oczy. Popołudniowa drzemka to zawsze niedźwiedzia przysługa; nie potrafił potem zasnąć z powrotem w nocy i tylko coraz bardziej nakręcał się myślą, że marnuje czas przeznaczony na sen.
Niech się dzieje, co chce, pomyślał i otworzył oczy, by ujrzeć Damona Salvatore’a zeskakującego lekko z parapetu. Zacisnął na powrót powieki, może nie zaskoczony, ale przeświadczony, że to rodzaj psychicznego prześladowania, do którego Salvatore był przecież zdolny.
Damon przeszedł się powoli po pokoju, oglądając różne drobiazgi. Zatrzymał się przy zatkniętym za ramę lustra zdjęciu Isobel, powąchał stojący na komodzie flakon wody kolońskiej. Nawet dotknął tej cholernej boazerii. Jakby wszystko to degustował.
Alaric oddychał głęboko. Wprawiało go to w stan pokrewny snowi (o ile to nie był faktycznie sen), ciemny, płynny, niby czujny, ale odległy od zwykle zachowywanej uwagi.
- Wiem, że nie śpisz - powiedział Damon, siadając na skraju łóżka. Coś zaszeleściło. Jego kurtka. - Nie udawaj, Rick.
Alaric otworzył oczy i oparł się na łokciach. W ciemności widział ziarniście, jak na czarno białej fotografii.
- Wiesz, że wypłoszyłem jakiegoś delikwenta spod twojej chaty? Obawiam się, że zapamiętali cię w domu pani Gibbons.
- Potrafię zadbać o siebie, Salvatore.
Damon wyciągnął zza jego koszulki łańcuszek, na którym prowizorycznie zawieszono niewielki woreczek. Zważył go w dłoni i obejrzał go bez większego zainteresowania - po czym odłożył na miejsce, czyli okolice splotu słonecznego Alarica. Tym razem nie cofnął ręki. Było w tym wyzwanie.
Alaric zerwał się i złapał go za kołnierz, ale nie odrzucił w kierunku krzesła i komody, tylko wciągnął do łóżka i przewrócił na plecy. W ustach mu zaschło, na dodatek po ciemku ledwo widział zarysy twarzy Damona; wyróżniały się tylko białka jego oczu i ciemne brwi. Po chwili błysnęły zęby. To powinno być przerażające.
- Gotowy na kolejną rundę, Rick? - zapytał z przekąsem Damon.
Alaric zebrał się w sobie, szarpnął go za włosy i ugryzł w szyję. Był pewien, że pójdzie do piekła.