Od:
zimnyrybDla:
panna_marchewkaŻyczenie: Mam nadzieję, że pamiętałam mniej więcej, o czym pisać. MNIEJ WIĘCEJ.
Ilość słów: Strasznie malutka, chciałam więcej, ale pisałabym to przez kolejne pół roku.
Ostrzeżenia: Przepraszam :( Bardzo fajny temat, ale ja tak dawno nie pisałam nic do tego fandomu i chyba już w ogóle nie potrafię. Mimo to, życzę wszystkiego, spóźnionego, ale wszystkiego najlepszego z okazji Mikołajek i obyś za rok dostała kogoś, kto umie dobrze pisać. Strasznie przepraszam, że wyszło TAK. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz do końca życia.
Najgorsze opowiadanie, jakie widział świat od czasu Nadziei Ciemności, czyli o tym, jak Charlie radził sobie z podróżą do Rumunii, w konwencji zupełnie nieprzewidzianej przez kogokolwiek na świecie, a także z fabułą nagle zmieniającą bieg wydarzeń o 360 stopni.
*
Zastanówmy się nad losem urzędnika. Jest ono uporządkowane i toczy się całkiem gładko, jak naprawdę okrągły kamień turlający się w dół niezbyt wybujałej góry. Pobudka, jeść, praca, jeść, praca, dom, jeść, spać - wszystko to, dzięki czemu jesteśmy szczęśliwi. Według niektórych tak wygląda Niebo.
Niestety Charlie Weasley nie był jedną z takich osób. Należał raczej do typu, który często wkłada między drzwi palec albo nawet całą rękę i nie zastanawia się, co będzie, kiedy ktoś te drzwi niespodziewanie zamknie. Dlatego teraz jego namiocie pachniało przypalonymi brwiami, a on macał swoje czoło ze zbolałą miną i niespecjalnie wiedział, jak przezwyciężyć tę trudność. Był to dopiero drugi dzień pobytu w Rumunii.
W dniu wyjazdu na drugi koniec świata Charlie nie zmrużył oka przez całą noc. Był niezmiernie podekscytowany wizją jego pierwszej pracy, którą dzięki Szczęśliwemu Zrządzeniu Losu, Dobrym Wiatrom i Pozytywnym Fluidom udało mu się dostać tuż po ukończeniu studiów. Molly oczywiście także nie spała, więc gdy jeden z wielu jej ukochanych synów dziarsko ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, zatrzymała go i nakazała udanie się do kuchni w celu spożycia śniadania. Śniadanie, co Charlie wspominał później z pewną nostalgią, składało się z pachnących, lekko ściętych jajek na bekonie, ciepłych tostów z rozpływającym się delikatnie masłem, mięciutkich naleśników i dużego kubka kakao. A gdy Charlie spożył, Molly zapłakała rzewną łzą. On również się wzruszył i objął ją synowskim ramieniem, dodając otuchy. Niedługo później pełen entuzjazmu czekał już w Ministerstwie Magii na odbiór niezbędnych dokumentów, jednak po kolejnej godzinie spędzonej pod majestatycznie złotym pomnikiem holu budynku, uśmiech niemalże spełzł z twarzy rudzielca. Wtedy objawił się mu jego promotor. Otarł spocone czoło chusteczką i oświadczył, że nie przydzielono im Świstoklika, ale to nie szkodzi, bo polecą na miotłach, po czym zadyszał srogo.
Wiele złowrogich myśli później, w połowie lotu nad kanałem La Manche, Charlie zaczął zastanawiać się, jakim cudem jego promotor wgramolił się na miotłę i jeszcze zdołał się na niej unieść, będąc jednocześnie niewiarygodnie grubym. Nikt w historii nie spodziewałby się, że człowiek może tak utyć, zachowując jednocześnie mobilność. Kolejnym ciekawym aspektem promotora było również to, że nazywał się Steven Dickinsonovitsch i twierdził, że jest Niemcem z dziada pradziada, co nie przeszkadzało mu w posiadaniu typowo latynoskiej urody. Steven kompletnie nie rozumiał, dlaczego nikt nie wierzy w jego historię.
Przejdźmy do niemalże sedna sprawy. Będąc już na terenie Francji, Charlie i Steven wsiedli do, jak podejrzewał ten pierwszy, najtańszego, najbardziej różnorodnego pod wieloma względami mugolskiego pociągu, jaki kiedykolwiek udało się znaleźć urzędnikom ministerstwa. Usiedli w przedziale niezaprzeczalnie posiadającym własną florę i faunę. Gdyby to była pierwsza klasa nowoczesnego pociągu, Charlie śmiałby przypuszczać, że fotele wyposażone są w coś, co masuje plecy i nie tylko. W obecnej sytuacji bał się nad tym zastanawiać.
Oszczędźmy sobie jednak reszty niedelikatnych szczegółów i wróćmy do dnia, w którym Charlie stracił brwi. Był to drugi dzień jego pobytu w Rumunii i jako nowy w grupie badawczej musiał na własną rękę poznać teren*. Dostał oczywiście mapę i kompas, co było głównym powodem tego, że w ogóle wrócił do obozu, jednak w kwestii brwi nie zdało się to na zbyt wiele. Spacerując po rumuńskich stepach, podziwiając piękno rumuńskiego krajobrazu i brak jakichkolwiek Rumunów, Charlie natknął się na okaz. Okaz miał jakieś pół metra wzrostu, lekko czerwonawą łuskę i był smokiem. Charlie wzruszony kucnął obok malucha, przyglądając mu się z zainteresowaniem, a smoczątko kichnęło. Charlie jeszcze nigdy nie podskoczył tak wysoko. Poczuł swąd palonych włosów oraz dziwne ciepło w okolicach twarzy. Chwilę później biegł już przez obóz ekipy badawczej, pokrzykiwał z cicha i machał rękami w różne strony. Tak wygląda panika.
Reszta tygodnia upłynęła Charliemu z grubsza na unikaniu ciemnych, rumuńskich zaułków, czekaniu na odrośnięcie brwi i studiowaniu map terenu. Na szczęście, potem było coraz lepiej. Udało mu się kilka razy uniknąć śmierci**, poobserwować nieagresywne*** smoki czy nawet zjeść obiad. Z dnia na dzień radził sobie coraz lepiej. Już niedługo był najbardziej lubianą osobą w całej ekipie. Radzono się go, szanowano jego zdanie i śmiano się z jego dowcipów. Było jak w bajce. A niedługo później Charlie rozkochał w sobie piękną smoczycę, ożenił się z nią i żyli długo i szczęśliwie.
I ja tam byłem, miód i wino piłem.
Koniec.
* Nikt nie chciał mu pomóc, z takich czy innych przyczyn.
* Pięć razy na dzień uznał za swój osobisty rekord, który później z resztą kilka razy pobił.
** Niektórzy twierdzą, że nie ma czegoś, jak nieagresywny smok. Chodzi po prostu o te, które widząc człowieka zastanawiają się chwilę, zanim pomyślą, że zbliża się pora obiadowa.