Czyli ciąg dalszy, ten co miał nastąpić. Zastrzeżenia i disclaimery z
poprzedniej części nadal obowiązują.
Orły Rzymu
Les Aigles de Rome
scen. i rys.: Marini Enrico
Świeżo podbici Germanie oddają Rzymowi zakładników, swoje dzieci. Syn germańskiego wodza trafia do domu rzymskiego senatora, gdzie spotyka swojego rówieśnika, senatorskiego syna. Po czym obaj wchodzą w tradycyjny scenariusz, zgodnie z którym droga do Prawdziwej Męskiej PrzyjaźniTM obowiązkowo wiedzie przez wstępne nakładzenie sobie po pyskach i zajadłą rywalizację.
Stosunkowo kreskówkowy styl okazuje się kryć jedną z bardziej realistycznych opowieści na tej liście, przynajmniej psychologicznie. Szczególnie interesująco wyszła relacja obu głównych postaci, świetnie zaobserwowane i żywo oddane zachowanie dorastających chłopaków, stopniowe zmiany charakterów i motywacji. Z drugiej strony, „realizm” oznacza też mentalność historyczną zamiast uwspółcześnionej, co oznacza, że obaj to w sumie nieokrzesane gnojki, myślące w pierwszej kolejności mniej filozoficznymi elementami anatomii, a dopiero na końcu ewentualnie mózgiem... Zresztą czy to tylko kwestia epoki? Może im trochę przejdzie z wiekiem, gdzieś tak za dwadzieścia tomów, jak posiwieją, bo na trzecim seria się dopiero rozkręca.
![](http://ic.pics.livejournal.com/aletheiafelinea/29666222/181201/181201_original.jpg)
Szybka, ostra, precyzyjna kreska, dość wysoko trafiająca w przynajmniej mój gust. Dorastanie młodych mężczyzn świetnie oddane też od graficznej strony, płynne i... warte zawieszenia oka. ;)
Podróżnicy
Les Voyageurs: Athabasca + Grizzly
scen.: Mac Leod
rys.: Zbigniew Kasprzak
Pewien Szkot, absolutnym przypadkiem nazywający się tak samo jak scenarzysta, ucieka z pełnej Anglików Szkocji i trafia do pełnej Anglików Kanady, gdzie zyskuje nowych przyjaciół przeciw starym wrogom. Czyli osiemnastowieczny Dziki Zachód w wersji leśno-traperskiej.
Majstersztyków fabularnych ani fajerwerków oryginalności w postaciach nie odnotowano. I nie szukano. Ze wszystkich tytułów na liście ten okazał się najsympatyczniejszy, przynajmniej dla mnie. Historia opowiedziana po bożemu, bez przesadnie artystycznych eksperymentów, a Szkot rozbrajająco zaprzyjaźnialny. Może tego mi było trzeba... Album składa się z dwóch części, wydanych w Polsce razem. W planach autorów była trzecia, ale już raczej nie powstanie (druga część wyszła w 1996). Widać to w konstrukcji i jej dopełnienie byłoby miłe, ale da się też przeżyć bez niego, zakończenie nie jest urwanym cliffhangerem, ale zamknięciem z otwartymi możliwościami.
![](http://ic.pics.livejournal.com/aletheiafelinea/29666222/181533/181533_original.jpg)
Jedna z najpiękniejszych - i dla komiksu nietypowych - okładek, jakie kiedykolwiek spotkałam (wiem, że słabo widać w tym formacie; to jest odbicie w tafli jeziora), i już bardziej konwencjonalne wnętrze. Nie żeby brzydkie. Ma sporo chwytających oko pełnych planów, a tu i ówdzie trafiają się bardzo zgrabne przedstawienia zmian zachodzących w danym miejscu w krótkich odcinkach czasowych.
Samurai
1. Legend, 2. Les Sept Sources d’Akanobu, 3. Le Treizième Prophète, 4. Le rituel de Morinaga
scen.: Jean-François Di Giorgio
rys.: Frédéric Genét
Wychowany w klasztorze japoński mistrz miecza szuka zaginionego brata, wplątując się po drodze w wojnę domową, mistyczne proroctwa i mroczne rytuały. W pakiecie pomagier robiący za element komiczny, dziewczynka, która wywinęła numer, jakiego nikt się nie spodziewał, i jej starsza siostra z własnymi planami. A w tle elytarny oddział magicznie tuningowanych amazonek.
Można zadać pytanie, po co nosić niemangowe drwa do mangowego lasu. No cóż, na przykład dla takich jak ja, którzy wolą oglądać świat przez francuską kreskę. W moim przypadku zadziałało całkiem nieźle, bo to druga albo trzecia obok „Podróżników” i ewentualnie „Orłów Rzymu” seria, gdzie chciałabym wiedzieć, co będzie dalej. Z tego samego powodu: bo polubiłam głównego bohatera. Fabułę nieco mniej, bo jest strasznie zawiła, wielowątkowa i posiekana retrospekcjami. Ale za to ma parę obiecujących zagadek, w tym takie, które ujawniają się po pewnym czasie, dając inne interpretacje poprzednich zdarzeń.
![](http://ic.pics.livejournal.com/aletheiafelinea/29666222/182802/182802_original.jpg)
Kreska przeciętnie przyjemna, trzyma typowy francuski styl i poziom. Interesująco się prezentuje kolorystyka, ale na poziomie pojedynczych kadrów można to przeoczyć. Dopiero w skali całych kolejnych stron widać fale płynnie przepływającego gradientu i to, jak mocno nasycone są barwy. Miejscami aż przesadnie, jeśli ktoś nie lubi ostrych jaskrawości. I jeszcze jedno efektowne rozwiązanie: w scenach walk z użyciem ostrzy (czyli właściwie wszystkich...) kadry rozpadają się na nieregularne, ostro „cięte” odłamki. Byłabym tylko wdzięczna, gdyby rysownik równie wyraźnie różnicował Japonki, jak Japończyków. Z postaciami męskimi nie ma większego problemu, ale kobiety się mylą.
Sanctuaire
1. USS Nebraska, 2. Le Puits des Abîmes, 3. Môth
scen.: Xavier Dorison
rys.: Christophe Bec
Sowiecka łódź podwodna wyrusza na tajną misję, z której to misji nie wraca. Prawie sto lat później, amerykańska łódź u wybrzeży Syrii wpływa do nieoznaczonego na mapach tunelu i znajduje Sowietów. A potem załoga odkrywa, że a.) z wydostaniem na powierzchnię będzie mały, a z czasem coraz większy problem, oraz b.) mają towarzystwo i nie chodzi o smętne pozostałości poprzedników.
Indiana Jones w klimacie Aliena i w scenografii „Ciśnienia”, może z drobną domieszką „Otchłani”. Robi co do przyzwoitego horroru należy, czyli wyciąga arsenał znanych środków - wliczając customized service, czyli dopasowanie straszenia do indywidualnych lęków postaci - po czym układa je tak, żeby znowu działały. Osobiście jestem zadowolona, szczególnie, że przynajmniej tutaj wreszcie dostałam zakończenie, bo „Sanctuaire” to trylogia.
![](http://ic.pics.livejournal.com/aletheiafelinea/29666222/183988/183988_original.jpg)
Grafik miał utrudnione zadanie, bo musiał grać głównie odcieniami czerni, ale jak można oczekiwać od fachowca, obrócił to na korzyść - bezmiary ciemności napierające na małe kręgi bezpiecznego światła, klaustrofobiczne lśnienie kontrolek i monitorów, oślepiające znienacka reflektory, itede. A przy okazji komiks „subtelnie” sugeruje, że autorzy są otwarci na propozycje od producentów filmowych, bo od razu załatwili nie tylko scenariusz i storyboardy, ale i obsadę. Scott Glenn - kapitan, William Hurt - lekarz, Johnny Depp w wersji Deana Corso - informatyk-nawigator, a na dalszych planach między innymi Bruce Willis, Morgan Freeman, Tchéky Karyo, Bruce Payne… I ani jednej kobiety poza tymi na zdjęciach w kieszeniach i nad kojami, co jest nieco zaskakujące przy roku wydania 2001 i akcji w 2029.
Nawiasem mówiąc, wygląda na to, że grupą twórców z najmniejszymi albo w ogóle nieistniejącymi kompleksami wobec świata (względnie najmniejszym nacjocentryzmem) są komiksiarze. Zauważyliście, że na siedem francuskich komiksów ani jeden nie dotyczy Francji ani Francuzów? Wszystkie są o Rzymianach i Germanach (nie Galach!) w Rzymie, albo o Japończykach w Japonii, albo o Szkotach i Anglikach w Ameryce (no, w „Podróżnikach” jest cały jeden Francuz, drugoplanowy), albo o Amerykanach i bliskowschodnich starożytnościach... A przecież nawet ich nie dobierałam pod tym kątem, wyszło przypadkowo. Tymczasem pisarze i filmowcy w większości przypadków albo okręcają akcję wokół własnego skrawka świata, albo idą we wzór „nasz człowiek w…”. Po części różnica pewnie bierze się stąd, że wielu komiksiarzy pracujących we franko-belgijskim komiksie nie jest Francuzami.
I jak, czy ktoś jest zainteresowany komiksami i taką formułą ich opisywania? Coś zmienić? Czegoś brakuje? Zna ktoś te konkretne i ma coś do dodania? Jak nie ma, to też nie przeszkoda, żeby się odezwać. :)