Odpowiedzialność

Jul 04, 2007 17:33

Dzień czwarty.
Prompt: fantastyczny
Fandom: Joan z Arkadii (chyba już tradycyjnie)
Występują: Joan, On jako Przystojniak, Matka, Adam (chłopak/przyjaciel artysta) i plejada postaci trzecioplanowych.
Słów: 621
Inne: Taki mały skrót zaserwuję, co byście wiedzieli, czym to zjeść. Joan to nastolatka, taka całkiem zwykła, posiadająca matkę artystkę, ojca policjanta, brata inwalidę, przyjaciółkę Żydówkę outsiderkę i przyjaciela/chłopaka artystę. Poza tym dziewczyna ma wizje (znaczy - widuje Go pod różnymi postaciami), których początkowo nie traktuje poważnie; mimo to zmieniają one życie jej rodziny i przyjaciół. Przełomem był koniec pierwszej serii, kiedy u Joan wykryto zapalenie opon mózgowych bodajże. Odkryto też jej wizje, dziewczyna trafiła do zakładu dla chorych psychicznie. Po powrocie (II seria)
wizje jednak pojawiają się znów, a Jo wreszcie zaczyna wierzyć, może nie tak czysto po katolicku, ale w coś tam jednak wierzy. Na końcu drugiej serii poznaje swoją misję - ma stoczyć walkę z szatanem, który też jej się ukazuje. I jeszcze ją podrywa, jakby tego było mało (przystojniak z niego, nawiasem mówiąc). Jednak następna seria nie powstała. Tu właściwie już napisałam więcej niż powinniście wiedzieć, by zrozumieć to niżej, ale serial był naprawdę dobry.

Opowiedzialność

Odczuwam wyłącznie głęboki smutek widząc, jak Bóg karze swoje dzieci za ich niezliczone głupstwa, za które tylko On sam jest ostatecznie odpowiedzialny; uważam, że tylko Jego nieistnienie mogłoby Go usprawiedliwić.
[Albert Einstein]

Ulicę rozjaśniały światła samochodowych reflektorów. Okna pobliskich domów mieniły się czerwonym blaskiem od policyjnych kogutów. Zza zakrętu wyłoniła się pędząca na sygnale karetka pogotowia. Kiedy pojazd zatrzymał się przy rozbitym samochodzie, tłum gapiów zafalował i rozstąpił się.
Kiedy ratownicy w białych strojach pochylali się nad nieprzytomnym chłopakiem, leżącym na chodniku, dziewczyna stojąca w pobliżu zachwiała się niebezpiecznie. Ktoś chwycił ją i posadził na trawie.
- Joan.
Głos był spokojny i opanowany. Joan go poznała.
- Cicho bądź, proszę - szepnęła zbolałym głosem.
Chłopak pochylił głowę i zamilkł. W ciszy słyszeli krzyki członków brygady ratunkowej, głosy policjantów i sygnał odjeżdżającej karetki. Kiedy ten ostatni dźwięk się oddalił, Joan podniosła głowę. W jej oczach odbijały się światła policyjnych samochodów.
- Wiedziałeś, że to się stanie, prawda? - odezwała się Joan.
Chłopak siedzący obok skinął głową.
- Dlaczego nie zdążyłam? - Głos Joan był zachrypnięty. - Powiedz mi, co zrobiłam źle tym razem?
Chłopak milczał.
- Powiedz mi!
Spojrzał na nią. Joan po raz pierwszy zobaczyła smutek w jego oczach.
- Tym razem to nie ty popełniłaś błąd.
Joan spojrzała na niego z niemym przerażeniem. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć; krzyknąć, że go nienawidzi, zapytać po co stwarzał zło, skoro sam nad nim nie panuje. Głos odmówił jej posłuszeństwa, w kącikach oczu zebrały się łzy.
- Twoja wina... - szepnęła tylko, po czym skryła twarz w dłoniach.
Chłopak wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Chodź ze mną.
Podniosła głowę i spojrzała na wyciągniętą dłoń.
- Chodź, coś ci pokażę.
Chciała tu siedzieć, zostać, czekać. Na wiadomość o tym, że Adam żyje. Albo chociaż na przebudzenie - z nadzieją, że to tylko koszmarny sen, że naprawdę żaden samochód nie wjechał na chodnik, a jej chłopak leży teraz w swoim łóżku - nie w szpitalu.
Ujęła wyciągniętą dłoń i wstała. Nie umiała nie posłuchać.

- Gdzie my jesteśmy?
Siedziała na kamiennej krawędzi, jej nogi zwisały w przestrzeni. W dole widziała ludzi, jak mrówki, wydeptujących ścieżki w piasku. Nagle wszystko zawirowało, ruch na dole przyspieszył, wyraźnie w przeciwnym kierunku.
- Zło musi istnieć, żeby mogło istnieć dobro.
Jego głos. Rozejrzała się, była sama.
- Patrz.
Joan dostrzegła dwie bliźniacze wieże i uderzające w nie samoloty. Ludzi uciekających w panice i pogrążonych w żalu. Wszystko znów zawirowało. Kiedy Joan była w stanie ponownie coś dostrzec, poznała rasistowskie manifestacje. Naloty z czasów wojny w Wietnamie. Ludzi uciekających przed bombami w Nagasaki. Dwie wojny światowe.
Joan odwróciła wzrok. Siedział już obok niej i spokojnie patrzył na kalejdoskop obrazów poniżej.
- Jesteś nieudacznikiem - powiedziała Joan, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Uśmiechnął się.
Obrazy w dole zatrzymały się.
- Wiesz, wielu tak mówi. A mało kto chciałby się ze mną zamienić... - Joan wydawało się, że słyszy w jego głosie nutki goryczy.
- Dziwisz się? To nie taka łatwa robota.
- Wiem coś o tym - odparł spokojnie.
Joan spuściła wzrok. Dostrzegła w dole twarz Adama.
- Boże - szepnęła.
- Tak, jestem.
Joan uśmiechnęła się blado.
- Żyje? - zapytała cicho.
Chłopak skinął głową.
- Będzie żył?
- Podchwytliwe pytanie. - Joan spojrzała na niego z przerażeniem. - Ale będzie, spokojnie.
- To dobrze.
Twarz Adama rozmyła się, zastąpił ją granat nieba.
- Coś mi chciałeś pokazać?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Chciałem tylko, żebyś zobaczyła świat z mojej perspektywy. I wyobraziła sobie, że jestem tu sam - dodał po chwili.
Joan zmarszczyła brwi i spojrzała na niego uważnie. On tylko się uśmiechnął.
- Ale chyba jeszcze na to za wcześnie. - Machnął dłonią. - Lepiej będzie, jak już wrócisz.

- Jo?
Poczuła, że siedzi na mokrej trawie, z twarzą ukrytą w dłoniach. Ktoś usiadł obok i przytulił ją. Znajomy zapach cytrusowych perfum.
- Lekarz powiedział, że nic mu nie będzie. Chodźmy do domu.
- Mamo...
- Tak?
Joan spojrzała na granatowe niebo usiane gwiazdami.
- Chodźmy do domu - szepnęła, nie dostrzegając zdziwionego wzroku kobiety.

joan of arcadia, fikaton

Previous post Next post
Up