Apr 24, 2009 14:30
Pairing: Toshiya x Kaoru
Words count: 600
Skończone: tak.
Ostrzeżenia: brak.
Po raz kolejny czuję to specyficzne spojrzenie, niemal dotykasz mnie wzrokiem, jesteś w tym dobry. Dobry jesteś w tych nie fizycznych pieszczotach, tak, jak dobry jesteś w grze na gitarze i pilnowaniu byśmy się zbyt mocno nie rozswawolili. Przełykam ślinę i odwracam prędko wzrok, kiedy polujesz na moje spojrzenie, a napięcie między nami sięga zenitu. Na policzkach i karku czuję już pierwszy, palący rumieniec, a zaniepokojony Kyo pyta czy wszystko w porządku, ale ja nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, przytakuję tylko i wychodzę na papierosa, żegnany Twoim krzywym uśmieszkiem.
Trwa to tak od kilku tygodni, milczysz, nie komentujesz, nie zbliżasz się do mnie, tylko patrzysz, a ja powoli dostaję obłędu. Nie wiem, czy sam się orientujesz, czy uświadamia Cię Daisuke, który jest świadkiem mojego błądzenia w chmurach i płacenia za zakupy kartą do telefonu. Nie wiem.
Ale kiedy wreszcie robisz krok, na który ja byłem zbyt słaby i całujesz mnie, mocno, intensywnie, jestem w siódmym niebie i zupełnie nie przeszkadza mi fakt, że doczekałem się tej niecierpliwej pieszczoty w schowku na okablowanie, w przerwie koncertu.
Zupełnie mi nie przeszkadza.
Lubię Twój dotyk na skórze. Powietrze ma zapach wanilii, gęsta atmosfera bliskości przytłacza zmęczenie i wściekłość, którą odczuwam przez cały dzień, tak dobrze jest leżeć w Twoich ramionach, zobojętnieć na wszystko, co nie wiąże się z ciepłem i bliskością, ignorować istoty i przedmioty, które nie pachną tytoniem i Channelem, tak cudownie charakterystyczną dla Ciebie mieszanką. Całego Ciebie lubię, kiedy z pobłażaniem całujesz skaleczony palec i stanowczo zrywasz mnie rankiem z łóżka. Od kiedy sypiam z Tobą w jednej sypialni ani razu nie spóźniłem się na próbę, Kyo wytknął mi to już parę razy, ale potrafię się jedynie roześmiać i nie reaguję złością, choć stara się jak może, by mnie zdenerwować. Zwyczajnie nie przeszkadza mi to, że jestem Ci całkowicie podległy, że nagle nie muszę już robić wszystkiego na ostatnią chwilę. Za tę odrobinę dominacji nade mną odwdzięczasz się każdego dnia po trochę, zawsze inaczej, a nieistotne drobiazgi nabierają cudownych barw.
I każdego dnia pokazujesz mi, że już zawsze będziesz obok, że nigdy nie odejdziesz.
I to też zupełnie mi nie przeszkadza.
Więc kiedy oznajmiasz mi, że między nami wszystko skończone, nie potrafię się pozbierać. Niezliczone minuty upływają mi na analizowaniu ostatnich tygodni, zastanawiam się, co takiego zrobiłem źle. Czy kochałem Cię zbyt mało?
Wzdycham cicho, mała pojedyncza łza bez trudu znajduje drogę w dół, spływając po moim pobladłym policzku wprost na szyję i za rozpięty kołnierzyk pomiętej, czarnej koszuli, którą kiedyś pchnięty tęsknotą ukradłem Ci z szafy i już nie oddałem. Jak bardzo może boleć czyjaś nieobecność?
Jeszcze dwa dni temu pytałeś mnie, czy wyjdziemy gdzieś w sobotę wieczorem, a później śmiałeś bezlitośnie gdy farbując włosy zaplamiłem na czarno całą twarz i krzywiłem się, gdy przyszło mi usuwać farbę zmywaczem do paznokci, o mało nie wlewając go sobie do oka.
Wczoraj obudziłem się bez Ciebie, a poranek wbrew wszystkim wypisywanym w książkach bredniom nie był wcale ponury i deszczowy, wręcz przeciwnie, promienne majowe słońce wlewało się przez rozsunięte zasłony do sypialni. Tym razem jednak nie dawało ciepła, odbijało się tylko w moich łzach. Przepraszam, nie umiem być silny kiedy łamiesz mi serce.
I to przeszkadza mi jak jasna cholera.
Nie pojawiam się na próbach przez kolejny tydzień, pozbywając się wszystkiego, co kojarzy mi się z Tobą, zapominając, że istniałeś, byłeś mi tak bliski.
A potem na łeb na szyję zbiegam po schodach, by zatrzymać śmieciarzy i odzyskać te drobne skarby.
I mimo, że nie potrafię Cię znienawidzić za wszystkie słodkie kłamstwa, z namaszczeniem układam swoje wspomnienia na półkach.
Szkoda, Kaoru. Szkoda, że między nami nic już nie ma.