Na dobre i na lepsze [7/?]

Oct 26, 2008 23:59

Tytuł: Na dobre i na lepsze
Spoilery: Do wszystkich poprzednich części, BSG do 4x09 włącznie, oraz naszych strasznych umysłów. Dzieje się sześć lat po akcji "Kochajmy się!!!1!1!11".
Ostrzeżenia: Wszystko, co złe i gorsze, homonormatywność, rozmnażanie, nieodpowiedzialne rodzicielstwo i zbrodnie popełniane na roślinach.
Słów: ~1700
Crack nie zginął! A komentarze są mile widziane.



Miesiąc wcześniej

Kara zaczynała mieć wątpliwości.

Nie na temat samego małżeństwa, bogowie brońcie - to uważała w tej chwili za całkiem udany pomysł. Zresztą, była z Capriką od ponad sześciu lat i uważała, że skoro jak dotąd udało im się tego nie spieprzyć, dalej też powinno być dobrze. Przyjaciele też zareagowali zaskakująco pozytywnie; większą sensację niż sam ślub wzbudził aligator Faith. (Sam co prawda przez chwilę czy dwie po otrzymaniu zaproszenia przyglądał się Karze z powątpiewaniem, a Gaeta przy okazji podziękował jej serdecznie za podsuwanie Gaiusowi świetnych pomysłów, ale nie zawracała sobie przesadnie głowy takimi incydentami.)

Natomiast jeśli chodziło o wesele…

Po drodze do domu Kara odebrała od Racetrack zakodowany kolorystycznie plan usadzenia gości na weselu i listę tańców.

- Jeśli chcecie przysięgać własnymi słowami, macie dwa dni na dostarczenie mi tekstów - powiedziała Racetrack surowo.

- Zamierzałam postawić na spontaniczność - przyznała Kara.

- I dlatego właśnie mnie zatrudniłaś - odpowiedziała Racetrack.

- O, wracasz do ironii?

- Nie. Stwierdzam fakt. Zatrudniłaś mnie po to, żebym w razie podobnych impulsów zrobiła co tylko okaże się konieczne, by wybić ci spontaniczność z głowy. Spontaniczność może działać podczas… nie wiem, seksu, albo w partyzantce, albo w połączeniu tych dwóch. Tu mówimy o całej ofensywie, o strategii bitwy, w której ściera się naraz kilkanaście stron… - Nagły entuzjazm Racetrack był niemal zaraźliwy.

- Bardzo śmieszne z tą partyzantką - stwierdziła tylko Kara, zatrzaskując za sobą drzwiczki. Racetrack była niewzruszona.

- Czekam na te teksty do pojutrze, jak nie napiszę je za was.

*~*~*

Śniadania w domostwie Sama i Lee dość często odbywały się w niemal zupełnej ciszy; po części dlatego, że chemicznie wspomagany optymizm Lee był dla Andersa powodem do radości przez 23 godziny na dobę, z bardzo starannym wyłączeniem tych momentów, gdy w głowie Andersa miejsca wystarczyło wyłącznie na dwie myśli - „więcej kawy” i „nienawidzę Gaety za ten układ grafiku”.

Z konieczności, wszystkie inne poranne wydarzenia musiały być kwalifikowane do jednej z wyżej wymienionych kategorii. Tak więc poranny seks na przykład lądował w dziale „więcej kawy”, co kilkakrotnie doprowadziło do wyjątkowo zabawnych nieporozumień, gdy zaspany Anders podstawił „kawę” w miejsce imienia swojego na szczęście pełnego zrozumienia towarzysza życia.

Niestety, z poranną pogawędką było nieco gorzej.

- Musimy w końcu kupić dziewczynom jakieś prezenty - powiedział Lee, nakładając na talerze jajecznicę. - Masz może jakieś pomysły?

Sam zmierzył go pustym spojrzeniem.

- Myślałem, że Racetrack przygotuje listę, ale ślub coraz bliżej, a listy nie widać - ciągnął niezrażenie Lee.

Sam popił kawy.

- Uważasz, że powinniśmy im kupić jeden wspólny prezent, czy raczej każdej coś innego?

- Nadmiar energii o poranku - rzucił w przestrzeń Sam. - To gorsze od ludobójstwa. Czy jest jeszcze kawa?

- Wiesz, że to może być oznaka problemów z cukrem - stwierdził mądrze Lee, podając mu dzbanek z kawą.

Sam wciąż jeszcze nie miał siły się kłócić, rzucił zatem tylko Lee pełne wyrzutu spojrzenie i napełnił sobie kubek.

~*~*~

Tego poranka Gaius wyciągnął ze skrzynki kolejny list namawiający go do porzucenia życia w grzechu. Za lekturę zabrał się nad kawą i poranną bułką. Gdzieś w połowie trzeciego akapitu zapowietrzył się i obruszył tak skutecznie, że niemal śmiertelnie.

Odzyskawszy oddech, przełknął resztę kawy, ubrał płaszcz i buty i wrzucił do kieszeni kluczyki do samochodu.

Felix musiał się o zawartości tego konkretnego listu dowiedzieć niezwłocznie.

*~*~*

To był dla Feliksa zupełnie zwyczajny dzień roboczy - oczywiście wziąwszy poprawkę na fakt, że znaczenie tych trzech słów zmieniło się nieco, gdy społeczeństwo zapałało nagłą ochotą do ożenku. Gaeta planował właśnie ostrzyc na łyso bądź zafarbować na zielono następną osobę usiłującą go przekonać, że tapirowanie to dobry pomysł, gdy do salonu wpadł Gaius, w stanie skrajnej agitacji.

Co samo w sobie nie musiało właściwie świadczyć o niczym. Gaiusowi zdarzało się wpadać w skrajną agitację z powodu kończącego się cukru, a kiedyś miał nawet atak paniki, gdy wydawało mu się, że znalazł na skroni siwy włos. Do takich zachowań Gaeta już dawno zdążył się przyzwyczaić i nie robiły na nim specjalnego wrażenia.

Gaius zdążył tylko rzucić pospieszne „cześć” w kierunku gabinetu Andersa na zapleczu i ukłonić się nieco zaskoczonej Ósemce Shebie, po czym przeszedł w tryb graniczący z hiperwentylacją.

Felix zgromił go spojrzeniem i wysyczanym „dwie minuty!” po czym dokończył utrwalanie lakierem fryzury stylizowanej na baranie rogi. Gdy patrzył na to fryzjerskie pobojowisko, nie pocieszała go świadomość, że prawdopodobnie czeka go tego samego dnia układanie włosów w jeszcze bardziej pokrętne dziwactwa.

Odesławszy zachwyconą Shebę, zwrócił się do nerwowo wiercącego się na siedzeniu obok Gaiusa z pytającym spojrzeniem.

- To jest skandaliczne! I oburzające! To godzi w twój honor!

Felix nie przerywał. Istniała szansa, że prędzej czy później, w wypowiedzi pojawi się jakieś modicum sensu. Przy wszystkich swych wadach, Gaius miał w zwyczaju przechodzić do rzeczy; po prostu jego drogi nie zawsze były najprostsze.

- Ta podła kobieta! Mnie to nawet przez usta nie przejdzie!

Felix westchnął i złapał za list, którym Gaius energicznie wymachiwał.

- Nie jest to w sumie nic nowego - oznajmił po chwili. - Znalazło się paru religijnych fanatyków, gotowych głosić, że atak Cylonów był karą za grzechy i zepsucie ludzkości; niektórzy przez zepsucie rozumieli genetyczne modyfikacje, inni jedzenie mięsa, a inni… cóż.

- „Mężczyźni kochający mężczyzn ściągnęli na nas boski gniew, wyrażony przez atak naszych dzieci”. To jest obrzydliwe! Ona oskarża twój rodzaj o… o bycie ograniczonymi!

Gaeta policzył w myślach do dwudziestu, a potem powtórzył tabliczkę mnożenia od siedmiu do dwunastu. Gdy otworzył oczy, Gaius wciąż miotał się po pokoju.

- Dyskusję na temat „mojego rodzaju” odbyliśmy już tak wiele razy, że nie mam ochoty jej powtarzać - oznajmił Gaeta. - Nie zamierzam przejmować się chorymi majaczeniami jakiejś pozbawionej celu w życiu staruszki. Ja tutaj pracuję!

- To się nazywa kryzys tożsamości - oznajmił na odchodnym Gaius. - Kto wie, może pomogłaby ci zmiana nazwiska.

- Udam, że tego nie słyszałem - stwierdził Gaeta, w duchu poświęcenia na rzecz świętego spokoju. Chwilę później Anders wychylił głowę ze swojego gabinetu.

- Szczerze ci współczuję - oznajmił z szerokim i szczerym uśmiechem pełnym nieskrywanej schadenfreude. - Jak coś, mogę ci dać namiary na lekarza Lee!

Felix bohaterskim aktem siły woli powstrzymał cylońską nogę od zrobienia czegoś pochopnego i nieodwracalnego.

- Wracaj lepiej do masowania, Anders.

*~*~*

- Ciociuuu - zaczęła Faith, obdarzając Laurę Roslin spojrzeniem rozkosznego małego szczeniaczka. - Ciociuuu?

Roslin natychmiast pojęła, o co chodzi małej.

- Nie, Faith - powiedziała stanowczo. - Obiecałam twojej mamusi.

- Mamusia się o niczym nie dowie - odparła natychmiast Faith. - Ciocia D’Anna też nie - dodała przebiegle.

- Faith… - Roslin zaczynała się łamać.

- No ciociuuu. Obiecałaś!

Roslin zamknęła oczy i policzyła w myśli do dziesięciu.

- No dobrze - powiedziała wreszcie. - Chodźmy.

Zainstalowana w piwnicy miniśluza zaszumiała przyjemnie, kiedy Roslin przełączyła odpowiednie przyciski na tablicy rozdzielczej.

- Ostrożnie - zwróciła się do Faith, przyglądającej się z niecierpliwością urządzeniu. - Pamiętaj, żeby niczego nie dotykać.

Mała pokiwała głową.

Roslin otworzyła metalowe drzwi z wmontowaną szybą i wskazała Faith znajdującą się za nimi półkę. Wspólnymi siłami ustawiły na niej zabraną z salonu doniczkę z kwiatkiem (słabo rósł i Roslin już dawno myślała, że należy mu się lekcja), a potem zamknęły drzwi.

- Teraz uważaj - powiedziała Roslin i, biorąc Faith za rękę, przekręciła pierwszą rączkę.

Alarmy zapiszczały. Roslin odczekała chwilę dla lepszego efektu i nacisnęła na drugą rączkę.

Przez szybę zobaczyły, jak drzwi za półką, na której stał kwiatek, otwierają się powoli. Szum wzmógł na intensywności, a po chwili kwiatek zniknął, wessany w próżnię.

- Ale zajebiste, ciociu - stwierdziła z nabożeństwem w głosie Faith.

*~*~*

- Daj spokój, no co takiego się stało? - zapytała Kara. - Za kilka lat będzie używała przekleństw zamiast przecinków. Wtedy możemy zacząć się martwić.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że ta logika jest… nie, oprogramowanie nie pozwala mi obrażać logiki. Martwić musimy się teraz! Poza tym w dupie mam właściwie przekleństwo.

- No to o co chodzi?

- O całokształt! Faith jest młodym, podatnym umysłem. Jaki my dajemy jej przykład?

Kara spojrzała na Caprikę badawczo.

- Czy tak naprawdę twoje pytanie brzmi „jaki ty dajesz jej przykład?”

Caprica obruszyła się.

- Wcale nie! Nie wiem, o co ci chodzi!

- Wydaje mi się, że wiesz bardzo dobrze.

- Co to niby ma znaczyć? - Caprica położyła ręce na biodrach i wlepiła w Karę zimne spojrzenie.

- Powiedz to, co chcesz powiedzieć. Że jakbym miała własne dziecko, to bym zrozumiała.

Caprica zamrugała.

- Wolę się nie zastanawiać, jak byś przeżywała własną ciążę, gdy przypominam sobie, jak przeżywałaś moją. Nigdy mi przez myśl nie przeszło, że Faith miałaby w jakiś sposób nie być twoja.

Kara rozchmurzyła się nieco.

- No tak. Wy Cyloni i wasze dzikie poglądy na rodzicielstwo!

- Nie ciesz się tak, mówiłam poważnie. Koniec z niestosownym zachowaniem przy dziecku. Dotyczy to nas obu.

- Zupełnie koniec?

- Stuprocentowo.

- No, to może wykorzystajmy te ostatnie chwile wolności, bo Roslin odwiezie Faith za jakieś dwie godziny.

- Miałam zaproponować to samo.

Półtorej godziny później, gdy leżały na łóżku i Caprica walczyła z ogarniającą ją sennością, Kara podniosła się nagle na łokciach.

- Czekaj czekaj.

- Tak?

- Czy ja dobrze zrozumiałam, że powiedziałaś mi, że Faith powiedziała „zajebiste” zobaczywszy jak działa mała śluza Roslin?

Caprica pokiwała głową.

- Dlaczego Roslin pokazywała Faith jak działa śluza?!

*~*~*

Na dźwięk dzwonka telefonu Helo podskoczył nerwowo. Athena powstrzymała komentarz, zdjęła dziecko z kolan i postawiła na podłodze i odebrała.

- Domostwo Agathonów.

- Jest Helo?

Helo pokręcił głową z energią niemal wystarczającą do skręcenia karku.

- W żadnym wypadku. Jest absolutnie nieobecny - odpowiedziała Athena. - Powiem więcej, nigdy go tu nie było i nie będzie.

- Bardzo śmieszne - powiedziała Kara. - Dawaj go tu natychmiast.

- Naprawdę go nie ma - oznajmiła Athena lojalnie. - Wyszedł na zakupy. Sama nie wiem, co mu tak długo zajmuje.

- Pewnie spotkał którąś Ósemkę i zaczęła go podrywać - westchnęła Kara. -Ostatnio to była ta, jak jej tam, Lena. Biedny Helo, nie mógł się od niej opędzić.

- Ach, tak - Athena utkwiła w mężu ponure spojrzenie.

- No cóż, to na razie. Przekaż Helo, że dzwoniłam.

- Nie omieszkam - zapewniła ją Athena i z głośnym trzaskiem odłożyła słuchawkę.

*~*~*

- Helo nie ma - wyjaśniła Kara na wypadek, gdyby Caprica przegapiła meritum jej rozmowy z Atheną. - Cholera, miałam nadzieję, że nam coś poradzi.

- To co teraz robimy? - zapytała Caprica.

Kara wzięła głęboki oddech.

- Ja chyba pójdę porozmawiać z Roslin - powiedziała. - Nie może tak sobie bezkarnie deprawować naszego dziecka.

Caprica skinęła głową.

- Ja pójdę porozmawiać z D’Anną - stwierdziła po chwili namysłu. - Tylko co z Faith?

- Podrzucimy ją Lee i Samowi - odparła Kara natychmiast. - Dawno nie odwiedzała wujków.

na dobre i na lepsze, athena, kara, sam, gaeta, helo, laura roslin, faith, caprica six, lee, gaius, racetrack

Previous post Next post
Up