C

Dec 03, 2007 00:18


Tytuł: Na Cito 9/?
Autor: Still amazing me

Wojtek ze szwungiem wpadł do restauracji, znowu zwracając na siebie całą uwagę. Obrzucił salę spojrzeniem, aż jego wzrok zatrzymał się na Mikołaju. Sprężystym krokiem podszedł do niego i wyszarpnął mu z ręki swój referat.

- Nie umiesz czytać? - Syknął

- Właśnie umiem, to jest całkiem ciekawe

- Nie bądź taki dowcipny - Palcem wskazał mu swoje nazwisko pod tytułem - Wojciech Gołębiewski. Powinieneś spytać, zanim wziąłeś to w ręce - Mikołaj czuł, że nie powinien ruszać referatu lekarza, ale nie spodziewał się, aż takiej reakcji.

- Nie uważasz, że jesteś trochę przewrażliwiony na punkcie swojej osoby? - Wstał od stolika i teraz patrzyli sobie prosto w oczy.

- Naprawdę, jestem głęboko wdzięczny za tę wnikliwą diagnozę, doktorze - Ofuknął podopiecznego i krzywiąc się z niesmakiem wycofał się z sali, ściskając w dłoniach swoją pracę. Mikołaj stał w miejscu jeszcze chwilę, a potem również wyszedł. Kelnerzy mieli już dosyć tej wybuchowej pary, a nie minęła nawet pora śniadania. Młodszy nie miał ochoty na następne ścięcie z lekarzem, więc zamiast do pokoju, udał się w kierunku sali konferencyjnej, przed którą była wystawiona tablica z przywieszonym do niej planem sympozjum. Z tego co wyczytał, to Gołębiewski miał wystąpić o czternastej, a pierwszy odczyt miał się odbyć za pół godziny. Dookoła zaczynało robić się coraz gwarniej i tłoczniej. Mikołaj postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza i wyszedł przed budynek. Na ulicy było zimno. Nawet bardzo zimno. Szybko dłonie mu zgrabiały, policzki nabrały malinowej barwy, a on sam, zaczął przestępować z nogi na nogę. Kiedy zrobiło mu się tak zimno, że myślenie o czymś innym niż to, zrobiło się niemożliwe, postanowił skorzystać z chwilowego wyzwolenia się spod władzy własnego mózgu i zapalił. Wczoraj, doskonale to wiedział, zachowywał się niewiarygodnie nieodpowiednio. Połączenie tych tabletek i whisky było niemądre ale chociaż na chwilę dało mu możliwość niebycia Mikołajem Życińskim wielce poważnym i odpowiedzialnym, pełnym dobroci, wyrozumiałości i pokładów cierpliwości młodym mężczyzną. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz robił to, na co miał ochotę, albo chociaż uprawiał seks. Dlatego lubił takie momenty, kiedy musiał myśleć tylko o sobie, chociażby o tym jak strasznie mu zimno. Nagle, jak spod ziemi wyrósł obok niego ciemnowłosy mężczyzna i zaczął mówić coś po niemiecku. Mikołaj zrobił na niego duże oczy, ale po chwili otrząsnął się

- Boże… - Westchnął - Sorry, do you speak English, I don’t understand you.

- Polak? - Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie, zaskakując Mikołaja. Lekarz przytaknął, skinięciem głowy i odpowiedział uśmiechem - Przyjechałeś na sympozjum?

- Tak - Ponownie skinął - Mikołaj Życiński - Wyciągnął ku niemu dłoń, którą mężczyzna przyjął.

- Kamil Miniszewski - Ścisnął jego rękę - Musi ci być zimno.

- Trochę. A tak właściwie, o co mnie pytałeś po niemiecku?

- Prawie zapomniałem - Kamil roześmiał się - Pytałem czy mógłbyś mnie poczęstować papierosem.

Mikołaj wyciągnął z kieszeni paczkę i zapalniczkę i podał mężczyźnie; sam też wziął jeszcze jednego.

- Nie obraź się - Zaczął brunet - Ale nie wyglądasz mi na profesora. Mówię oczywiście o wieku, nie o potencjale intelektualnym - Usprawiedliwił się szybko, unosząc kącik ust.

- Jestem stażystą w Poznaniu.

- Naprawdę? - W oczach nowego znajomego zobaczył żywe zainteresowanie - U kogo?

- Pewnie ci to nic nie powie. To dość młody lekarz.

- Zaryzykuję.

- Gołębiewski - Wyrzucił z siebie to nazwisko, jakby parzyło go w język. Ku jego zdziwieniu zobaczył jak na twarzy Kamila pojawia się coś na kształt satysfakcji, a potem maluje się na niej zdziwienie.

- No to ci współczuję… Współpraca z nim, to ciągły trening silnej woli, żeby mu nie przyłożyć. Chociaż, nie można mu odmówić pewnego uroku, jeśli wiesz o czym mówię - Sugestywnie mrugnął do Mikołaja, tak, że chłopakowi przeszły po plecach ciarki.

- Taaak… - Nie wiedzieć czemu, pomyślał o tym jak Wojtek wczoraj pociągająco wyglądał - Co nie zmienia faktu, że silna wola się przydaje - Rzucił swój niedopałek na ziemię, wdeptał go w ziemię,  po czym skopnął go do kanału ściekowego - Skąd go znasz?

- Byliśmy razem na - Mężczyzna nie zdążył dokończyć, kiedy poczuł jak ktoś go potrąca - Hej! - Krzyknął oburzony. Już miał powiedzieć coś jeszcze, kiedy zauważył, że między nim, a tym…Mikołajem, stoi Wojtek.

- Mikołaj, chodź ze mną - Chwycił podopiecznego za ramię i próbował popchnąć w stronę wejścia.

- Po co? - Cofnął rękę, wyrywając się. Kątem oka zerknął na Kamila, który z uwagą przyglądał się scenie.

- Nie będę się tutaj tłumaczył, wejdź do środka - Ponownie pchnął go w kierunku drzwi.

- W tej chwili rozmawiam - Wskazał wolną ręką Kamila - Znacie, hej! - Wrzasnął Mikołaj, który nawet nie zdążył dokończyć zdania, bo został brutalnie wepchnięty do hotelowego holu.

- Co ty robisz do cholery - Mikołaj powstrzymał się od krzyku, chociaż bardzo mu się zbierało. Stanął za to na tyle blisko Gołębiewskiego, żeby jego cichy, jadowity szept był dla niego słyszalny. Wolał nie ściągać na nich uwagi wszystkich lekarzy.

- Wyświadczam ci przysługę. Znajomość z Kamilem nikomu nie wyszła na dobre.

- Tak jakby znajomość z tobą była drogą usłaną różami, naprawdę, odrobina samokrytyki nikogo nie zabiła - Pokręcił głową z dezaprobatą - Daj mi spokój - Mikołaj odwrócił się na pięcie i ruszył do Sali, gdzie właśnie miał się zacząć referat. Wojtek odprowadził go wzrokiem, ale nie poszedł za nim. To co przed chwilą zaszło… Chociaż złe emocje często w nim buzowały, to tak jak teraz nie czuł się dawno. Kiedy schodząc na inaugurację konferencji, zobaczył Mikołaja i Kamila razem prawie dostał szału. Nagle wszystko się w nim zagotowało. Nie mógł pozwolić, żeby to ścierwo było przy Mikołaju, nie chciał, żeby Kamil z nim rozmawiał, żeby czarował go tym swoim urokiem osobistym. Gniew prawie przyćmił mu wzrok, ale wiedział, że jeśli nie chce doprowadzić do bójki na ulicy to musi wziąć się w garść. Gdyby tylko Mikołaj wiedział, jaki naprawdę jest Kamil, to by go zrozumiał i nie był taki nieprzyjemny. Wojtek zniechęcony, trzeci już raz tego dnia, wszedł do restauracji, ale tym razem usiadł przy barze.

- Setka - Machnął na barmana

- Jest pan pewien? Nie ma nawet południa - Mężczyzna odstawił szklankę, którą czyścił i przyjrzał się klientowi. Wojtek się zawahał. Barman miał rację. Jeśli teraz zacznie pić, to nie skończyłby do wieczora niestety, a nie mógł zapomnieć o swoim wystąpieniu. Napije się wieczorem.

- Czarna kawa - Zmienił zdanie, a barman tylko kiwnął głową.

***

Oklaski zebrał największe jak do tej pory. Kiedy podchodził do mównicy i rzutnika nogi mu się trzęsły, ale kiedy już zaczął mówić, to popłynął. I chociaż cała sala słuchała go z uwagą, to szukał tylko jednej twarzy, której tam nie było. Schodząc po stopniach ze sceny ciągle rozglądał się w poszukiwaniu Mikołaja, zobaczył to przez wielkie okno, jak stoi za szybą i też na niego patrzy. Zbierając po drodze gratulacje od kolegów po fachu, słuchał ich jednym uchem, chcąc po prostu wyjść. Kiedy w końcu mu się to udało, chłopaka już tam nie było. Według planu mieli teraz dwie godziny przerwy na obiad, ale tak naprawdę, z tego co słyszał, niewielu lekarzy zostawało w hotelu. Większość miała w planach realizacje list prezentów, w pobliskim KaDeWe. Wojtek miał nadzieję, że Mikołaj nie wyszedł, bo chciał z nim normalnie, poważnie porozmawiać. Zrozumiał, że musieli sobie wyjaśnić niektóre rzeczy.

Mikołaj tymczasem, siedział na fotelu, tak ukrytym pod schodami, że dla kogoś, kto stał przy wejściu, był zupełnie niewidoczny. Obserwował go od kiedy wszedł na podest i zaczął mówić. A mówił świetnie, ciekawie i z taką znajomością tematu, że nie można było go nie słuchać. I w pewnej chwili Mikołaj zauważył w nim nie tylko aroganckiego buca, hipokrytę, który mówi zawsze o dwa słowa za dużo, tylko kogoś, z kim mógłby…  I wtedy właśnie zobaczył jak Wojtek schodzi i rozgląda się, jakby kogoś szukał. Teraz schowany pod schodami, ciągle przyglądał się mężczyźnie, który budził w nim tak skrajne emocje, że jednego dnia go nienawidził, a zaraz potem… no właśnie, co potem? Przecież nie mógł przestać myśleć o Mateuszu, o tym co u niego i jak się czuje. Jak Wojtek w ogóle mógł mu przyjść do głowy w takim kontekście…  Jęknął głośno, odrzucając głowę do tyłu. Niestety nieszczęśliwie uderzył potylicą w ścianę i zaklął z bólu. Zanim się zorientował, że prawdopodobnie było go słychać, obok stał Wojtek.

- Chowasz się?

- Nie - Rozcierał obolałe miejsce. Kiedy podniósł wzrok, pierwsze co zobaczył, to rozporek Wojtka i… znowu uderzył głową w ścianę.

- Nic ci nie jest?

- Nie - Odtrącił rękę, którą Wojtek do niego wyciągał - Od kiedy się tak mną przejmujesz? - Warknął, próbując go zniechęcić.

- Odkąd wczoraj o moją uwagę zabiegałeś - Odgryzł się Wojtek, zamykając Mikołajowi buzię. Młodszy zagryzł usta i speszony wstał, żeby po prostu uciec - Czekaj. Nie po to cię szukałem, żeby się znowu pokłócić.

- Znowu pokłócić? - Mikołaj zatrzymał się, założył ramiona na piersi i przyglądał się mężczyźnie z agresywną miną - Przecież my się żremy bezustannie. Już się pogodziłem z faktem, że moim opiekunem stażu jest… - Ugryzł się w język, zanim powiedział to, co chciał. Wojtek tylko uśmiechnął się ironicznie

- Dokończ, proszę bardzo

- Nie, nie lubię się zniżać to twojego poziomu i wdawać się w pyskówki. Idę do pokoju - Wojtek usunął się, robiąc Mikołajowi przejście. Kiedy tu podchodził, zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo, ale miał nadzieję, że uda im się zamienić chociaż kilka słów jak dorośli a nie jak para rozwydrzonych nastolatków. Słyszał jak Mikołaj biegnie na górę, tupiąc nad jego głową. Usiadł w fotelu, w którym przed chwilą zatopiony był drugi mężczyzna, ale za długo tam nie zabawił. Zerwał się na nogi i pobiegł do góry. Otworzył swoje drzwi, niemal je wyważając. Stojąc na środku, próbował sobie przypomnieć co poprzedniego wieczoru zrobił z whisky, którą napoczął z Mikołajem. W końcu znalazłszy ją w lodówce, chwycił za zimną szyjkę. Już miał wybiec na taras, ale zatrzymał się przed drzwiami. Jeśli je otworzy, to będzie znaczyło, że on czegoś chce. Jeśli Mikołaj otworzy swoje… Nie będzie odwrotu. Zamknął oczy, położył dłoń na plastikowej rącze i pociągnął. Owiało go lodowate powietrze, zatykając powietrze w płucach. Wojtek zrobił krok na przód, stawiając nogi na wilgotne płytki. Jeśli złapie zapalenie płuc, to będzie jego wina. Podszedł bliżej drugich okien i zapukał w tarasowe. Przez chwilę nic się nie działo, ale potem zobaczył Mikołaja na progu sypialni. Podniósł wyżej butelkę, tak, żeby młodszy zobaczył. Chłopak nie zareagował, tylko lustrował jego sylwetkę.

- Trochę tu marznę - Rzucił Wojtek, mając nadzieję, że po drugiej stronie go słuchać.

- Trzeba było się ubrać - Odpowiedział w końcu Mikołaj, podchodząc bliżej.

- Wpuść mnie, przychodzę z misją pokojową - Młodszy wahał się, wolno kierując rękę na klamkę, ale w końcu ją pociągnął.

- Zapraszam - Wskazał ręką pokój. Wojtek wskoczył do środka, bo na dworze było naprawdę zimno - Słucham?- Oparł się o parapet, kiedy lekarz usiadł na małej kanapie i sięgnął po dwie szklanki.

- Chcę zakopać topór wojenny. Zachowujmy się jak przystało na poważnych ludzi.

- Czyli?

- Porozmawiamy?

cito, opo

Previous post Next post
Up