Tytuł: Na cito (3/?)
Autor: Wymarzona
Ostrzeżenia: Angst
Wojtek leżał wygodnie rozłożony na kanapie, ze swoim laptopem na kolanach. Mały salonik zapewniał mu maksimum wygody i intymności, kiedy tylko chciał pobyć sam. Na oparciu sofy leżał, zwinięty w kłębek, kot. Co jakiś czas, pragnąć zainteresowania, trącał mężczyznę ogonem. Wojtek przetarł oczy wierzchem dłoni i ziewnął. Zegar wiszący na ścianie wskazywał dwudziestą drugą. Od dwóch godzin był w domu, a nadal nie spał. Był pewien, że gdyby miał już za sobą rozmowę z Maćkiem, zasnąłby bez problemu. Zatrzymał na moment swoje myśli na kochanku. Młodszy mężczyzna za kilka minut powinien się tu pojawić. Jak zwykle, będzie nalegał na wspólne wyjście, wyjazdy, zaangażowanie. Wojtek niemal wzdrygnął się na ostatnie słowo. Otrząsając się z zamyślenia, wrócił do czytania artykułu, zachęcającego do wakacji na Maderze. W chwili kiedy kończył, usłyszał dzwonek do drzwi. Bez pośpiechu zwlekł się z kanapy i przechodząc przez całe mieszkanie, dotarł do wejścia.
- Mógłbyś mi kurcze, w końcu dać klucz - Usłyszał zaraz po tym jak Maciek przekroczył próg. Zignorował go bez słowa i wrócił do salonu - Też się cieszę, że cię widzę - Młodszy dodał z przekąsem, ale i tak pochylił się nad kochankiem i złożył na jego ustach lekki pocałunek. Wojtek spojrzał w twarz mężczyzny i jeszcze raz zawahał się, czy na pewno chce to zrobić. Czy jest pewien, że chce to zrobić w taki sposób… - A może pojechali byśmy do moich rodziców, do Jaworzna w weekend? - Spytał Maciej, spychając z kanapy nogi Wojtka i sadowiąc się na ich miejscu. Lekarz poczuł jak jego irytacja znowu dobija granic - tak był pewien.
- Nie mogę, mam dyżur
- No tak - Mężczyzna nie krył w głosie żalu - To może chociaż na obiad w niedzielę? - Nie dawał za wygraną - Położył dłoń na brzuchu kochanka, wsuwając palce pod jego bluzę.
- Może - Zbył go zdawkowym uśmiechem i strącił jego dłoń - Przyniósłbyś mi coś na ból głowy? - Spytał, na nowo kładąc nogi wyżej
- Źle się czujesz? - Maciek odruchowo położył mu dłoń na czole. Cholera jedna wie, co można złapać od tych tabunów pacjentów, przewalających się po szpitalu.
- Nie, tylko głowa mnie trochę boli od zmęczenia. Przynieś mi proszki - Uśmiechnął się zdawkowo - Albo nie! - Zatrzymał kochanka w pół kroku - Lepiej coś nasennego. Buteleczka leży w pierwszej szufladzie biurka - Pokierował go, a sam wrócił do poprzedniej, wygodnej pozycji na sofie. Z zamkniętymi oczami oczekiwał kolejnych wydarzeń. Przez chwilę nasłuchiwał jego kroków na panelach, potem skrzypienia szuflady i odgłosów grzebania w niej. Przez moment nawet wydawało mu się, że słyszy gruchotanie tabletek w plastikowej fiolce, a potem zrobiło się cicho. Wojtek wsadził ręce pod głowę i czekał na kolejną falę dźwięków. Nie minęło nawet pięć minut, a w drzwiach salonu stanął Maciek, blady jak śmierć, tylko z dwoma czerwonymi plamami gniewu na policzkach. Dłoń miał zaciśniętą na czymś. Wojtek z trudem powstrzymał wpływający na twarz kpiący uśmieszek satysfakcji - Znalazłeś tabletki? - Spytał z dobrze markowanym zainteresowaniem i podniósł się z sofy. Rozmowa, która teraz miała się odbyć, wymagała tego, żeby stał. Maciek zagryzł dolną wargę, jakby zamyślał się nad czymś intensywnie, a potem zrobił kilka kroków w jego stronę. Na szklany stół, przy którym stał starszy mężczyzna, rzucił to, co gniótł w ręce. Wojtek spojrzał na rozrzucone po blacie fotografie. Na kilku było widać czyjąś męską twarz, wykrzywioną w zadowoleniu, czyjeś ręce, brzuch. Na zdjęciu, które wylądowało najbliżej Wojtka widać było z całą pewnością dwie twarze, scalone w namiętnym pocałunku. Zdjęcie było robione z ręki, trochę poruszone, jednemu męczycie ucięło kawałek twarzy, ale nie mogło być wątpliwości, że jednym z kochanków jest Wojtek. Starszy mężczyzna uniósł wzrok z nad stołu i spojrzał na Maćka, który teraz wyglądał na mniej wściekłego niż wcześniej. Teraz na jego twarzy malowało się coś na kształt nadziei, na wyjaśnienia - jakiekolwiek - Wojtek mógł powiedzieć, że to nie on, że to pomyłka, albo chociaż, że bardzo żałuje i nigdy przenigdy już mu tego nie zrobi. Zamiast tego Wojtek stał jak słup soli, z rękami w kieszeniach bluzy i z beznamiętnym wzrokiem przypatrywał się twarzy kochanka.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - Nie wytrzymał Maciek.
- A co mam ci powiedzieć? - Wzruszył ramionami Wojtek i ruszył w stronę sypialni. Po drodze natrafił na przeszkodę w postaci maciejowego ramienia, opartego o framugę. Próbował się nieagresywnie przepchnąć na drugą stronę, ale młodszy był zdeterminowany.
- Myślisz, że tak to załatwimy? - Warknął na Wojtka. Mieszające się w nim uczucia falami wydostawały się na zewnątrz.
- Załatw to jak chcesz. Ja nie będę się tłumaczył. Z resztą wszystko masz tu - Machnął dłonią w stronę szklanego stołu i w końcu przedostał się na korytarz. Maciek wyskoczył za nim, wpadając do sypialni, gdzie Wojtek gramolił się już do łóżka. Bez zbędnej delikatności szarpnął go za bluzę, ciągnąc w stronę ratanowego fotela pod oknem. Zmusił starszego do tego, aby usiadł, a sam klęknął przed nim, zagłębiając drżące dłonie w puchaty dywan.
- Czy ty uważasz, że nic nie zrobiłeś? - Zapytał już łagodniej, podpierając się o ramiona fotela i odcinając tym samym Wojtkowi drogę ewentualnej ucieczki.
- Przespałem się z facetem. To nie jest nic, ale nie mam zamiaru nic z tym robić. Jeśli chcesz urządzać aferę to proszę bardzo, ale nie oczekuj współpracy - Wojtek bardziej mamrotał pod nosem, rozglądając się w poszukiwaniu papierosów, niż mówił do Macieja. Zirytowany tym młodszy mężczyzna, sięgnął do kieszeni po paczkę i rzucił nią w Wojtka. Sam nie palił, ale zawsze nosił papierosy dla kochanka. Wściekły na jego totalny brak zaangażowania i skruchy zerwał się na nogi i obszedł pokój kilka razy, z ramionami oplecionymi wokół głowy.
- Ja muszę… - Zaczął, ale przerwał przykładając czoło do zimnej powierzchni lustra na szafie - Ja chyba muszę przemyśleć to na spokojnie… To czy chcę - Spojrzał w odbicie, gdzie widział Wojtka - Z tobą być - Wojtek obrócił powoli głowę, patrząc na kochanka tym wzrokiem, którym częstował stażystów. Wtedy na twarzy Maćka wykwitło zdumienie, a zaraz potem coś na kształt zrozumienia - Tylko czy ty nadal chcesz, żebym z tobą był? - Wojtek przez chwilę kontemplował jego słowa, wypuszczając z ust kółeczka dymu.
- Rób co chcesz - Rzucił po chwili, ponownie się zaciągając i wstając - Ja idę spać - Nie patrząc więcej na chłopaka, zgasił papierosa na parapecie za oknem i poszedł do łóżka, uprzednio ściągając z siebie tylko bluzę. Kiedy zamknął oczy, nadal czuł obecność Maćka w pokoju. Dopiero po dłuższej chwili usłyszał kroki i głośne trzaskanie drzwiami wejściowymi. Misja zakończona.
Za każdym razem robił im to samo. Wolał, żeby go nienawidzili tak naprawdę, niż żeby po zerwaniu mieli jeszcze jakieś płonne nadzieje. Wolał, żeby myśleli o nim jak o skończonym draniu, chociaż tak naprawdę to ich nie zdradzał. Te zdjęcia, które przewinęły się już przez co najmniej pięć par rąk jego kochanków, były stare. Żaden z nich nie zorientował się, że to mistyfikacja, widzieli to co chcieli zobaczyć. To go cieszyło - nie musiał się wysilać. Tylko że z drugiej strony czasem było mu przykro, że żaden z nich nie próbował nawet zawalczyć. Gdyby go kochali, tak jak żarliwie deklarowali, to by zostali. Wojtek by został…
Mikołaj zerwał się ze snu tak nagle, że jego kotka, śpiąca na poduszce obok, też się obudziła wystraszona. W pierwszym odruchu spojrzał na tę stronę materaca, na której zwykle spał Mateusz, ale tym razem była ona pusta i zimna. Coś jakby ciężki głaz opadł mu na dno żołądka. Zauważył, że ogromne oczy Twix wpatrują się w niego uważnie, jakby pytając, czemu obudził ją w środku nocy i dziwnie się zachowuje
- Śpij Twix - Pogłaskał ją po łepku i spojrzał na zegarek stojący na szafce nocnej. Była trzecia trzydzieści… Mężczyzna jęknął przeciągle, znowu opadając na poduszki. Coś dziwnego ścisnęło go w środku i nie pozwalało zasnąć. Po pół godziny walki z samym sobą i rzucania się po łóżku, skapitulował i poszedł się czegoś napić. Kiedy tak stał oparty o kuchenny blat, ze szklanką wody w ręce, w oczy rzuciło mu się zdjęcie. Mateusz rozwieszał je wszędzie gdzie się dało i pewnie gdyby nie to, że bał się potrzaskać kafelki, w łazience też by je popowieszał. To było nowe, Mikołaj zbliżył się, żeby lepiej zobaczyć. Uśmiechnął się smutno, widząc ich roześmiane, opalone twarze. Byli wtedy na wakacjach nad Balatonem. To były ostatnie wakacje zanim Mateusz zachorował. Nagłe uczucie żalu przeszyło mężczyznę, na myśl, że nigdy więcej czegoś takiego razem nie zaznają - tego spokoju, wyluzowania. Już nigdy nie będzie bez strachu, sprawdzania czy on oddycha i czy wziął tabletki. Za każdym razem kiedy spoglądał na uśmiechniętą twarz Mateusza bryła uciskająca żołądek wywracała się na nowo, powodując kolejną falę mdłości. Wolałby mieć go obok siebie, byłby o wiele spokojniejszy. Nie chcąc, żeby myśli za bardzo rozpanoszyły się w jego głowie, postanowił poszukać sobie zajęcia. W takich chwilach naprawdę żałował, że już nie studiuje. Kiedyś po prostu wziąłby notatki albo podręcznik i czytał, aż zaśnie, a teraz… Z braku lepszego pomysłu położył się na kanapie i włączył telewizor. Zanim się zorientował, zasnął oglądając jakiś film na włoskim kanale. Obudził go jak zwykle budzik, dzwoniący w sypialni. Zdziwiony faktem, że jednak udało mu się na kilka godzin przysnąć, trochę po omacku nasypał kotu żarcia, przyszykował się do wyjścia i poszedł do samochodu. Wolał nie myśleć o tym, że dzisiaj czeka go całodobowy dyżur razem z Gołębiewskim. Kiedy parkował pod szpitalem, ucieszyła go jedynie myśl, że jest na tyle wcześnie, że zdąży wpaść do Mateusza przed obchodem. Potem, w ciągu dnia, może być zbyt zalatany, żeby zajrzeć do niego na dłużej. Myśląc o partnerze, wszedł do środka i udał się prosto na oddział. Bez pukania wszedł do jedynki, w której leżał Mateusz. Prawie mu serce stanęło, kiedy zobaczył pościelone, puste łóżko. Czuł jak cała krew uderza mu do twarzy, a potem z niej gwałtownie odpływa.
- O matko! Ale mnie doktor przestraszył! - Chociaż w uszach mu szumiało, to za plecami usłyszał głos salowej. Zebrał całą swoją siłę, żeby odwrócić się i odezwać
- Gdzie jest… - Wskazał palcem łóżko, bo poczuł, że nie jest w stanie wymówić jego imienia.
- Zabrali go w nocy. Dopiero przyszłam i pierwsze co robię, to ścielę, dla nowego pacjenta - Kobieta zabrała się za zmienianie poszewek, ale kiedy zorientowała się, że młody lekarz ciągle wpatruje się w łóżko, przestała - Co się doktorowi stało? To był pana pacjent? - Zainteresowała się, ale Mikołaj nawet nie odpowiedział. Zmusił swoje nogi do wysiłku, jakim było wyjście na korytarz. Jedną ręką przytrzymywał się ściany, a drugą zasłaniał sobie usta. Było mu niedobrze. Fale gorąca i nudności uderzały co chwila z coraz większą siłą. Miał ochotę usiąść na podłodze, bo wydawało mu się, że nie dojdzie do krzesła. Wydawało mu się, że był na to przygotowany. Wiele godzin spędzili na rozmowie o… Przecież był do cholery lekarzem, wiedział, że taka jest kolej rzeczy, że… Łzy zaczęły napływać mu do oczu, ale starał się je powstrzymać. Na korytarzach jeszcze nikogo nie było, ale zaraz zaczynał się obchód i pacjenci zaczynali się budzić. Wsadził głowę między kolana oddychając głęboko i powstrzymując płacz, co było coraz trudniejsze. Nie mógł sobie wybaczyć, że go przy nim nie było, że on był tu zupełnie sam. W nocy… W nocy kiedy nie mógł spać, to wtedy na pewno… Jego ciałem wstrząsnął szloch, który wyrwał się z jego piersi. Wściekły i zrozpaczony uderzył w kolano pięścią. Potem drugi raz, trzeci. Nawet jeśli ktoś by go teraz zobaczył, to miał to gdzieś. Nie było teraz nic co by go obchodziło, wszystko odeszło z Mateuszem. Nagle uderzyła go przerażająca myśl, że nigdy nie spojrzy w jego oczy, że nie usłyszy jak się śmieje, ani nawet jak na niego krzyczy. Oddałby wszystko, żeby móc usłyszeć chociażby jego krzyk. Cokolwiek, co znaczyłoby, że on żyje, że zaraz wyjdzie z sali i powie mu, że jest durny, że tak ryczy i że go przytuli i uspokoi. Kolejna fala szlochu targnęła mężczyzną, który zdał sobie sprawę, że nawet go nie poinformowano o tym, że Mateusz nie żyje, bo ustalili, że dopóki on pracuje w tym szpitalu, nie będą podawać go jako osobę, którą trzeba powiadomić. Chcieli chronić jego cholerną reputację w imię czego!! Nie, nie mógł tu zostać. Czuł, że zaraz zwariuje, jeśli nie wyjdzie.
- Chodź stąd - Zobaczył przed oczami męską dłoń, a na ramionach poczuł silny napór, który zmusił go do wstania. Nogi ciągle miał jak z waty, ale ramię mocno go podtrzymywało. Przed nim stał Gołębiewski, ściskając go za nadgarstek - Przestań ryczeć do cholery - Warknął na Mikołaja, a ten momentalnie zareagował agresywnie. Ten palant mógł być jego szefem, ale nie miał prawa tak do niego mówić. Odepchnął go od siebie, wyrywając dłoń z jego uścisku. Miał go ochotę uderzyć, rzucić na ścianę i tłuc do nieprzytomności - Przestań idioto! On żyje! - Złapał stażystę za nadgarstki, powstrzymując ciosy wymierzone w jego twarz. Mikołaj zamarł w szoku - Leży na OIOMie, jego stan się gwałtownie pogorszył, ale żyje! - Gołębiewski poczuł jak pięści młodszego się rozluźniają, a oczy przestają być takie dzikie. Przeczuwając co stażysta chce zrobić, zatrzymał go - Nie możesz do niego iść, mamy obchód
- Nie. Muszę go zobaczyć - Stanowczo postawił się lekarzowi, odpychając go
- Jesteś w pracy, nie zapominaj o swoich obowiązkach - Gołębiewski nie dawał za wygraną, trzymając jedną ręką kurtkę Mikołaja
- On jest moim obowiązkiem - Odparował mu zły, tym razem naprawdę brutalnie odpychając od siebie lekarza - A jak ci nie pasuje, to mnie zwolnij.