Wolna

Dec 04, 2012 14:23


Ponieważ ostatnio nie mogę się zmobilizować do napisania niczego rozsądnego na blogu, postanowiłam się zmobilizować i wkleić przynajmniej moje ostatnie (i pierwsze od bardzo dawna) dokonanie na niwie creative writingu. O tym, co mi się w nim podoba, a co nie, już pisałam, zatem zamiast uprawiać autoerotyzm grafomana, oddaję tekst pod osąd Wam. Propozycje, co z tego tekstu wyrzucić, a co zostawić, mile widziane. A co najważniejsze:

Po pierwsze - tekst jest dedykowany użytkowniczce panna_marchewka, bez której propozycji pojedynku pewnie by w ogóle nie powstał. Dziękuję zatem Marchwi za motywację, kopanie w tyłek i całokształt. I za jej Aifrica Dingwall i prawdziwą Meridę.

Po drugie - jest dedykowany Lab, do czego nie bardzo wypadało mi się przyznawać przed pojedynkiem, bo gdybym o tym napisała, anonimowość poszłaby na grzybki daleko w las. Gdyby nie betowanie Śmierciowiska, czyli książkowego debiutu Labrui, o którym pewnie niektórzy słyszeli (a niektórzy nie, więc usłyszą teraz) i godziny spędzone na gadaniu o relacjach rodzinnych, pomysł, od którego się to wszystko zaczęło, czyli tak silnie destruktywna, niemożliwa do wyleczenia relacja matki i córki, nie przyszedłby mi w ogóle do głowy.

Po trzecie - teraz, wklejając, dedykuję go wszystkim, którzy czytali, oceniali i którym się podobał lub nie. Nic tak nie motywuje, jak móc przeczytać opinię o swoim tekście - a już szczególnie, jeśli ktoś pisze, że specjalnie obejrzał kanon, żeby ocenić pojedynek. Dzięki, Czytelnicy! :)

A w skrócie:
Fandom: Brave/ Merida Waleczna,
Temat: Matka i córka, wariacja na temat,
Tonacja: Serio,
Długość: około 10 stron TNR 12, a wyszło, jak wyszło,
Bez bety.
Link do pojedynku: http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?f=19&t=18951



Wolna

I
Księżniczka

Jak, gdzie to się wszystko zaczęło, pyta samą siebie. I gdzie zacząć? Umownie zakreślmy granice świata: zima, pochmurne popołudnie, miasto szykujące się do świąt, Europa, Północ. Na nagich drzewach, zamiast liści, złote lampki, które właśnie zaczęły się zapalać. Kwiaty kwitnące na szybach, mróz. Ona - to ta kobieta, która właśnie weszła do księgarni, ma zielone oczy i gęste, rude włosy. Kiedy oddycha, powietrze osiada na wysuwających się spod czapki lokach. Wygląda młodo w zielonej kurtce, kolorowym szaliku, żółtych rękawiczkach.
     W środku panują półmrok i cisza. Między stołami i półkami, na których drzemią książki - leżąc, stojąc - przemykają pojedyncze postacie. Jest tu na pewno cieplej niż na zewnątrz, a przy kasie podają kawę. Płaci za kubek i siada obok przy stoliku dla gości z gazetą zakleszczoną w drewnianej ramie. Chce przeczekać, ogrzać się, tylko na chwilę. Nie czyta uważnie.
     W kąciku dziecięcym, naprzeciwko jej stolika, siedzi inna kobieta - mniej kolorowa, mniej młoda. Na kolanach trzyma dziecko, pokazuje dziewczynce książeczkę. Kobieta przy stoliku nic nie rozumie z dziecięcego seplenienia i cierpliwych pomruków matki. Jest zbyt daleko. A mimo to walczy z chęcią, żeby zerwać się na nogi i uciec. Odwraca głowę, bo pod powiekami znowu widzi obraz pod tytułem: Potwór z dzieckiem na rękach. Madonna z Dzieciątkiem. Opanowuje się. To nic, to tylko złudzenie, złudzenie. Kiedy kończy kawę, jej ręce lekko drżą. Dziecka i matki już nie ma w pobliżu. Ruda kobieta podchodzi do półki, na której została książeczka. Baśń o księżniczce, która zaklęła matkę w niedźwiedzia. Uśmiecha się.
     Baśnie kłamią.

***
     Baśń jest tak nieprawdziwa, że aż piękna. Kłamstwa zawsze potrafią się przedstawić w dobrym świetle. Co powiedziałaby temu dziecku ona, gdyby trzymała je na rękach, zastanawia się, a jednocześnie czyta, składa zdania, których nie napisała, słowo do słowa, w piękną baśń.
     Słuchaj: dawno, dawno temu, daleko, dalej, niż możesz sobie wyobrazić, w pięknym królestwie mieszkała księżniczka, która chciała być wolna. Być panią samej siebie, jak to się ładnie mówi. Nie chciała słuchać mamy, która postanowiła zrobić z niej prawdziwą damę, przyszłą królową, bo tata-król rozpieszczał księżniczkę, pozwalał na wszystko, dawał prezenty, którymi dziewczynki nie powinny się bawić, pozwalał jej robić to, co mogą robić chłopcy.
     Jednak oczywiście nie umiał stanąć w obronie jej wolności. To było przecież jasne - póki jest dzieckiem, niech będzie córeczką tatusia, ale potem liczy się tylko zdanie mamy.
     Dlatego księżniczka uciekła z zamku, zanim ją zaręczono, a w lesie znalazła chatkę mądrej kobiety, która umiała czarować. I kupiła od niej zaklęcie, które odmieni jej matkę. Wiedźma dała jej kęsek ciasta i kazała nim nakarmić królową, a księżniczka usłuchała. W kąsku ukryte było potężne zaklęcie, które zamieniło królową w niedźwiedzia.
     Księżniczka musiała wykonać wiele trudnych zadań, stawić czoła wielu niebezpieczeństwom, ale wreszcie, dzięki żalowi za własny grzech nieposłuszeństwa i dziecięcej miłości do matki, odczyniła zły urok. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
     Baśnie zawsze kłamią, myśli Księżniczka. W baśniach wszystko jest na opak. Uśmiecha się do księżniczki z obrazka. Czy ty wiesz, jak brzmi twoja prawdziwa historia?

***
     Słuchaj: dawno, dawno temu, daleko, dalej, niż możesz sobie wyobrazić, w pięknym królestwie mieszkała księżniczka, która chciała być wolna.
     Jej matka była dumna, bardzo dumna, i wolała wprowadzać własne zwyczaje zamiast trzymać się dawnych dróg. Jej ojciec był wojownikiem, któremu się poszczęściło i oprócz kawałka ziemi zdobył koronę, ale matka chciała czegoś więcej: być prawdziwą królową, choć w jej żyłach nie płynęła ani kropla królewskiej krwi. I - nie może jej tego odmówić - zachowywała się jak królowa, rządziła jak królowa. Była mądra, przebiegła, silna. I jak prawdziwy władca postanowiła zawrzeć korzystne sojusze przez małżeństwa. A potem rządzić rękami swoich dzieci. Dzieci, które będą myślały i czuły tak jak ona. Zwłaszcza córka, piękna córka, klejnot w jej koronie.
     Ale córka nie była klejnotem. Była kawałkiem krzemienia, który uderzony sypał iskrami.
     Kiedyś matka uderzyła za mocno.
     I pożar pochłonął wszystko.

***
     W prawdziwej historii księżniczka uciekła z zamku nocą przed zrękowinami. Na śmigłym koniu przebyła wrzosowiska, lesiste doliny i kamieniste góry. Ukryła się wśród kapłanek dawnych bogów. Jednak jej matka znalazła ją tam i zażądała, aby wydały jej córkę. Nie zrobiły tego. Nie ugięły się wobec woli królowej, chociaż znały przyszłość i wiedziały, czym to się skończy.
     A może właśnie dlatego?
     Królowa przybyła na czele wojowników i zniszczyła święty gaj, zabiła kapłanki, a córkę zabrała siłą. I księżniczka przeklęła ją za jej okrucieństwo.
     Księżniczka, dokładniej rzecz ujmując, powiedziała: Jesteś potworem, nie matką.
     Nie ujechali daleko. W górach królową opanowało szaleństwo i uciekła w las, a kiedy ją znaleźli, nie była już człowiekiem, tylko wielkim niedźwiedziem. Jej mąż płakał, jej synowie płakali, a ona uciekała coraz dalej, nie mogąc znieść takiego upokorzenia. W środku lata krainę nawiedziła zima, zapanował głód, ludzie obrócili się przeciwko sobie i przeciwko królowi. Ziemia jest przeklęta, bo królowa jest przeklęta. Królowa i król muszą być bez skazy, mówili. Kazali królowi wziąć włócznię i polować na potwora w zimowym lesie. Jednak król zbyt mocno kochał swoją żonę. Nie mógł jej zabić, nawet widząc, kim się stała. Zwrócił się zatem do córki, aby odczyniła klątwę.
     Jeśli mnie kochasz, powiedział.
     Księżniczka obiecała ojcu, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby oddać mu matkę.
     Ten raz, ten jeden raz. W zamian za wolność, której tak bardzo pragnęła.
     Weszła do leża niedźwiedzicy i choć walka z nią trwała od zmierzchu aż do brzasku, a królewna wyniosła z niej wiele blizn, wyszły razem na słońce, obie nagie i zakrwawione.
     Wydawać by się mogło, że nigdy nie były sobie bliższe, ale to nie była prawda.
     Śnieg stopniał, zakwitły kwiaty, wzeszło zboże, do lasów powróciła zwierzyna, ptaki sfrunęły na jeziora, a w potokach zaroiło się od ryb. Wszyscy świętowali. A na świątecznej uczcie królowa podniosła rękę, żeby przemówić, i zrobiło się cicho, gdyż królowa mówiła o tym, że jej córka odczarowała ją z miłości do niej. I że ona też niezmiernie kocha swoją córkę i dlatego w podzięce za jej posłuszeństwo i poświęcenie przedstawi jej teraz kandydata na męża, którego dla niej wybrała. Był to książę, którego nikt nie znał, którego przyprowadziła z lasu. Książę w czarnym, niedźwiedzim futrze. Władca wszystkich gór i lasów, powiedziała królowa. Będziesz jego żoną, zajmiesz u jego boku miejsce, którego ja nie mogę zająć.
     Księżniczka wstała od stołu i podniosła obie ręce, i przeklęła swoją matkę za jej kłamstwo.
     Prędzej umrę ja lub ty, niż jeszcze mnie zobaczysz.

***
     Tak by to wyglądało, gdybym była bardem i opowiadała tę historię na scenie, myśli kobieta o rudych włosach. Dramatycznie i strasznie. W zasadzie tak było. Jednak po tym przekleństwie matka nie padła trupem, nie buchnął z rozdartej ziemi ogień, całe królestwo nie zamieniło się w proch i pył, co to, to nie. Zainterweniował ojciec. Obiecał jej czas. Czas, żeby się zastanowić, a może żeby przywyknąć do własnego losu. Wypełniony pytaniami: Zatem kiedy wreszcie podejmiesz decyzję? i Nie możesz być wiecznie dzieckiem, i Jak długo będziesz uciekać?, i Chcę tylko twojego dobra, i On jest przystojny, Pomyśl o nas, Nie bądź krnąbrna, i tak dalej.
     Haczyk: obietnica, którą dał jej ojciec, nie zawierała żadnej klauzuli, że matka ma milczeć i nic nie robić. Niestety. I matka starała się wymóc na niej decyzję per fas et nefas. Włącznie z oddaniem klucza do jej sypialni księciu w niedźwiedziej skórze. Tej nocy ojciec był na polowaniu, księżyc świecił jasno, służba bawiła się na dziedzińcu i nikt nie słyszał krzyków Księżniczki.
     Nad ranem wyszła ze swojej komnaty w podartej i zakrwawionej koszuli, niosąc odciętą głowę księcia. O tak, Królowa upewniła się, że nikt nie będzie mu przeszkadzał w pokładzinach, bo uznała, że to jedyny sposób, by wreszcie nagiąć wolę córki do swojej. Nie sprawdziła jednak, gdzie Księżniczka chowa otrzymany od ojca miecz.
     Księżniczka rzuciła do stóp tronu ojca i matki głowę, która była łbem niedźwiedzia, i przeklęła matkę za jej zdradę. A trzeci raz wypowiedziane przekleństwo nabrało wreszcie mocy.
     Jesteś potworem, nie matką. Prędzej umrę ja lub ty, niż jeszcze mnie zobaczysz. A ja będę wolna.
     Przekleństwa w rodzinie mają wielką siłę. I lubią być przewrotne. Wtedy nie myślała o tym, że zaklęcie wiąże je ze sobą, wiąże węzłem bez końca. Że żeby się spełniło, będzie musiała przed matką uciekać. I nie wiedziała, jak długo będzie trwać ta ucieczka.
     Wychodzi z księgarni w noc: zimną, świetlistą, nieskończoną.
     Czas jechać dalej.

II
In fabulis

Zima się kończy, a ona jest już o setki kilometrów i godzin oddalona od tamtej chwili w księgarni. Zaczyna nowy rozdział w nowym miejscu. Zainstalowana w nowym mieszkaniu gdzieś na przedmieściach Nowego Jorku. Pracująca w nowej bibliotece uniwersyteckiej. Tylko baśnie wciąż te same.
     Wśród książek zatrzymuje się i wyobraża sobie - tylko wyobraża - że pisze dysertację naukową. Teza: Baśnie kłamią, ponieważ ludzie kłamią. Szukają wygodnych kłamstw zamiast nieprzyjemnej prawdy, a prawda jest taka, że pewnych słów nie powinno się wypowiadać, bo nic nie ma większej mocy, niż klątwa tego, kto jest ci najbliższy. Oczywiście: nie wprost, nie tymi słowami, pod płaszczykiem. Jednak baśń o córce, która zaczarowała matkę, domaga się odpowiedzi córki, która rzuciła klątwę.
     Doskonale wie, że trudno jej będzie znaleźć materiał. W baśniach to matki przeklinają dzieci. Schemat: zamieniają synów w kruki i łabędzie, a pasierbice w brzydule. Zadaniem córki jest zdjąć matczyną klątwę. Czy tylko matka, zastanawia się Księżniczka, czytając w zaciszu nowojorskiej kawiarni opracowanie antropologiczne o baśniach z różnych stron świata, czy tylko matka potrafi zatem zdjąć klątwę córki?
     Pytanie trafia w próżnię. Córki nie przeklinają matek, matki nie rzucają klątw na rodzone córki. Nie tak jest urządzony świat. Baśni o księżniczce, która zaklęła swoją matkę w niedźwiedzia i nie chciała zdjąć z niej klątwy, nie wydrukują w żadnym zbiorze. Lepiej, żeby ta obrzydliwość została zapomniana na zawsze.
     Może powinna pisać o innych baśniach. Tych, które napotkała, uciekając przed własną matką. Gdyby miała je wszystkie uporządkować, zebrałoby się tego wcale niemało. Przez całe życie baśnie przychodziły do niej, kiedy najmniej się tego spodziewała. Kiedy akurat miała czas, a nie miała zajętych rąk i głowy. Zostawały, żeby nawiedzać ją w snach i na jawie, jak opuszczone dworzyszcze z jej własnej historii. Od którego starała się oddalić jak od nawiedzonego domu.
     Nie udaje się, nigdy się nie udaje.

***
     Zakreślmy wstępne granice, wyznaczmy punkt w miejscu i czasie: w czternastowiecznej Italii, w Rzymie, u progu renesansu. Księżniczka chrupie kandyzowane migdały i czyta, siedząc w cieniu portyku, wystrojona w jedwabie i perły tak, jak tylko wystrojona potrafi być tylko rzymska kurtyzana. Czyta greckie baśnie i znajduje opowieść, która jest pierwszym wspomnieniem, bardzo starym, starszym niż ona sama. Jej i nie jej.
     Historia królowej, która pod nieobecność króla bierze kochanka, opowieść, jakich wiele - Księżniczka zna je z doświadczenia, choć częściej to ona jest kochanką. Król powraca po dziesiątku lat z wyprawy wojennej. Wiezie brankę, nie wiezie pierworodnej córki, którą zabił w intencji powodzenia wyprawy, grzeszny poganin. Królowa i kochanek mordują grzesznika w kąpieli. Jednak wendetta dopiero się zaczyna: córka królowej wysyła brata, królewicza, w daleki świat, by uchronić go przed śmiercią z rąk ojczyma. Zostaje na dworze, śniąc o zemście. Aż pewnego wieczora wprowadza pod dach królowej brata, wręczając mu miecz, który tej nocy przebije serce ich matki.
     Agamemnon, Klitajmestra, Orestes, Elektra, powtarza Księżniczka. Zna grekę. Elektron znaczy bursztyn. Zawija na palec pasmo bursztynowych włosów. Gra słów.
     Jej matka przyprowadziła z gór księcia, który miał zająć miejsce jej ojca, choć jako zięć, nie kochanek. Matka przyprowadziła niedźwiedzia. Będziesz jego żoną, zajmiesz u jego boku miejsce, którego ja nie mogę zająć. Słowa, których nie można się pozbyć z pamięci. Podszyte podwójną zdradą.
     W greckiej baśni pojawiają się boginie słusznej pomsty. Elektry jednak nie nawiedzają, ponoć dzięki temu, że nie ona zadała ostateczny cios. A i jej bratu darują wreszcie winę. Być może bogowie rozumieją, że dzieci czasem chcą zabić swoich rodziców. Być może ważą ich racje sprawiedliwie.
     To jest pierwsza baśń.

***
     Następny punkt w czasie: zima w Hesji, czas Napoleona i pierwsze wydanie wielkiego zbioru bajek. Czyta je w zadymce, wędrując ulicą, ona - panna służąca, która wydaje zarobek na książki. Krzywi się. Jeśli powieść jest zwierciadłem na gościńcu, ten zbiór opowiastek ad usum Delphini to dom krzywych luster. Małpują i maskują, rozciągają i przykracają, biorą na tortury prawdziwe historie, jak Damastes z przydomkiem Prokrustes. A jednak jeśli podważyć paznokciem warstwę oszustwa, zetrzeć puder z brzydkich obliczy, nagle staje twarzą w twarz z historią tak bliską, że nieledwie rodzinną.
     Tak, ludziom łatwiej uwierzyć w zazdrosne królowe - macochy, niż w Śnieżkę i jej matkę, która usiłuje otruć swoje dziecko, żeby się nie zestarzeć. Grimmowie uciekają przed prawdą, bo sedno tkwi nie w tym, jak matka prześladuje córkę, stwierdza Księżniczka, raz jeszcze przeglądając manuskrypt zbioru Kinder- und Hausmärchen, w grudniu roku 1812 dan przez Wilhelma Karla i Jacoba Ludwiga Karla Grimmów. Może strach pomyśleć o tym, że matka, jak upiór, przybywa na wesele i tańczy w rozpalonych do czerwoności trzewikach przed oczami swojej córki, a potem umiera. Czy Śnieżka patrzy - biernie? A może sama wydaje rozkaz? Gdy się nad tym zastanowić - jeżeli jesteś bajkopisarzem - lepiej chyba zabić matkę na samym wstępie. Znaleźć kozła ofiarnego, który weźmie jej winę na siebie. To już nie czas dla Elektry. Jak pogodzić się z tym, że w baśniach córka chce czasem śmierci matki? Wykreślić, zapomnieć. Księżniczka nie zapomina, nie wykreśla. W końcu najlepiej wie - gdy matka zmienia się w potwora, nie pomogą zaklęcia, łzy i odczynianie uroków. Nie pozostaje nic innego, jak użyć miecza.

***
     Zakreślmy następne granice: Europa, podróż w powozie przez rozległe równiny północno-wschodniej Europy (Lietuva, mówią tutejsi, kiedy o to pyta), a Francuz, a może Polak, który ją tu zabrał, zabija czas opowieściami o upiorach, mamidłach, błędnych ognikach na bagnach i świteziankach. Recytuje jej wiersze, a ona uśmiecha się zza wachlarza, bo już wie, że za chwilę usłyszy kolejną opowieść, w której dogoni ją jej matka.
     Lokis, opowiada szlachcic, człowiek, który jest dzieckiem kobiety zhańbionej przez niedźwiedzia. Wyobraża sobie pani, że taki niedźwiedź porywa chłopkę, podróżującą mieszczkę, a czasem nawet możną panią i więzi w swej jaskini, póki nie wyda ona na świat dziecięcia, w którym mieszają się natura człowieka i bestii? Potem Lokis poślubia urodziwą pannę i rozszarpuje ją w łożnicy, a sam, wyjąc, ucieka do lasu, do swego potwornego ojca.
     W moich rodzinnych stronach, mówi Księżniczka, też znano taką legendę, Hrabio. Różnica polega na tym, że to niedźwiedzica spłodziła z człowiekiem pół dziewczę, pół niedźwiedzia.
     Nie może być, Diuszeso. Jakże człowiek dobrałby się do groźnej bestii? Pół dziewczę, pół niedźwiedź? Lecz które?
     Powiadają, że pod skórą, od wewnątrz, Lokis jest włochaty. Nosi swoje futro jak kożuch wywrócony na nice.
     Dzieweczka niedźwiedź...
     Mijają godziny, powóz jak łódka brodzi wśród fali łąk szumiących, wśród kwiatów powodzi. Nadchodzi jednak zmierzch, ręce Hrabiego brodzą po ciele Księżniczki w poszukiwaniu szuby z niedźwiedziej skóry. Czy panna Niedźwiedzica też kogoś rozszarpała? Tak, odpowiada Księżniczka, natrętnego adoratora, którego sprowadziła jej z lasów matka. Chce się pan przekonać, co potrafią małe niedźwiedzice? Turkot kół zagłusza odgłos wystrzału. Hrabia posunął się za daleko, uznaje Księżniczka. Drzwi uchylają się, poetyczny miłośnik niedźwiedzi wpłynął na suchego przestwór oceanu.
     Księżniczka składa wachlarz. Na koźle kołysze się błędny ognik, z bicza strzela cień.

***
     Kolejny postój - wiosna, na przedstawieniu teatru kabuki w Kioto. Matka nie zamieniła się w niedźwiedzia, zrozumiała Księżniczka tamtego dnia wśród kwitnących wiśni, gdy z nieba sypały się płatki, zima w sercu wiosny, jak wtedy, kiedy ona sama była dzieckiem przeklętej matki, małym dzieckiem, a nie wiecznym dzieckiem. W teatrze obejrzała baśń Kuzu-no-Ha o lisicy, która w ludzkiej postaci poślubiła człowieka i spłodziła z nim dziecko. A potem została przez dziecko rozpoznana i musiała uciec z powrotem w góry, w lasy.
     Przyszła do ojca z lasów, z gór, mówi do siebie Księżniczka. Nikt nie widział jej bliskich, bo twierdziła, że wszyscy zginęli, a gdyby nawet żyli, nie zgodziliby się na jej ślub z byle wodzem klanu, któremu akurat poszczęściło się w bitwie na tyle, by mógł ogłosić się królem. A Królowa powtarzała, że zobaczyła w ojcu coś więcej, coś prawdziwie królewskiego. Na tym kłamstwie postanowiła zbudować swoje własne królestwo.
     Być może, myśli księżniczka, patrząc na płatki unoszące się w powietrzu, matka urodziła się potworem i po prostu w pewnym momencie odrzuciła ludzką postać, którą przybrała, żeby spłodzić z królem potomstwo? W japońskich baśniach lisice zmieniają się w powabne kobiety i zostają żonami arystokratów. Ale zawsze ich wspólne dziecko zobaczy kiedyś wymykający się spod szaty lisi ogon. Tylko ono może to zrobić, bo jest z natury pól lisem.
     Czy tylko ja mogłam zobaczyć w matce potwora, bo jestem nim w połowie?

***
     Na to pytanie odpowiedzieć można inną baśnią: w jej rodzinnym kraju zimą opowiadano sobie legendy o ludziach, którzy spędzili prawie tysiąc lat w królestwie elfów, kochankach królowych z zaświatów, o promiennych książętach, którzy galopowali przez fale z Krainy Młodości, by dotknąć ziemi ojczystej i zamienić się w zasuszonych starców. Opowiadano wreszcie o księciu, który targnął się na własną rodzinę, na ojca i braci, i za karę został zaklęty w niedźwiedzia. Włóczył się nocami po wiatrołomach i gołoborzach, wyjąc z rozpaczy, gdzieś na dnie zwierzęcego serca zachowując cząstkę ludzkiej duszy, mówiono. I żywił do ludzi nienawiść za swoją niedolę. Dlatego zabijał każdego, kto stanął mu na drodze - chłopca, dziewczę, dziecko równie łatwo i bez żalu jak rosłego wojownika. Mówiono, że wyrywa im serca i pożera je z zazdrości o własne utracone. Nie imały się go strzały, włócznie i miecze, nie imał się ogień ni żelazo.
     Księżniczki też się nie imają. Dlatego musi żyć i skosztować w życiu wszystkiego, co ludzkie. Jestem jego odwrotnością, mówi sobie czasem, kiedy się nad tym zastanawia. On chciał być człowiekiem w ciele niedźwiedzia. Ja jestem niedźwiedziem w ciele człowieka.

***
     I kolejna baśń, która nie jest już baśnią. Zaczyna się to tak: Słuchaj! Pani matka nie jest zadowolona. Królowe nie bawią się ze swoimi dziećmi, nie pieszczą ich, nie noszą. To zadanie mamek, nianiek, bon, całego tego fraucymeru. Ale oczekują wyrazów szacunku. Wyrazów miłości. Dlatego, ponieważ Księżniczka nie zasypia w ramionach matki, ale niani i zamiast na krótkich, tłustych nóżkach rzucić się matce do nóg, czepia się ciepłych, otulonych wełnianą suknią nóg niani, niania musi odejść z dworu. Matka zastępuje ją inną, która będzie trzymać wobec Księżniczki odpowiedni dystans. Nie zmiękczy jej zanadto, przyzwyczai do tego, że Królowa może być dla niej obca, daleka, ale jednak wciąż jest jej matką i ją kocha. Jednak Księżniczkę nie tak łatwo oszukać.
     Za to ona oszukuje z łatwością. Nie zawsze jest księżniczką. Odkąd opuściła rodzinny dwór - po raz kolejny, pierwszy z wielu - uciekając w jednej sukience na grzbiecie, imała się najrozmaitszych zajęć. Bywała złodziejką i ladacznicą, bywała damą i arystokratką. Czasem pracowała, czasem pozwalała, by inni pracowali na nią, obie wersje losu przyjmując z filozoficzną godnością. Kiedy po pierwszym stuleciu zrozumiała, że to się już skończyło, to się nigdy nie skończy - tyle razy próbowali ją zastrzelić, ściąć, powiesić, spalić, utopić, niekoniecznie w tej kolejności, ale zawsze bez skutku - zrozumiała, że może być każdym. Poza tym, że nie może nie być przeklęta.
     Księżniczka nie zawsze jest księżniczką, więc nie zawsze jest bogata, ale ponieważ może być w zasadzie kim chce, wybiera tym razem - Londyn, koniec dziewiętnastego wieku - pracę guwernantki. Księżniczka zna biegle wiele języków, historię świata, literaturę, jeździ konno, gra na pianinie, tańczy jak anioł i strzela jak sam diabeł. Jest idealna, a pensja w rodzinie książęcej (choć co to za książęta, Germanie na ziemi Albionu?) może jej wystarczyć na dostatnie życie. Dość zarabiania jako dama do towarzystwa, choćby prowadząca własny salon literacki. Dość, myśli Księżniczka, kiedy po raz pierwszy wchodzi na pokoje. Jednak kiedy widzi dziecko, którym ma się zajmować, rozważa, czy nie cofnąć się natychmiast.
     Dziewczynka jest mała, jej wspomnienia związane z Księżniczką będą jej pierwszymi świadomymi wspomnieniami. Ma gęste, kasztanowe włosy, skromnie przycięte, ale niesfornie wijące się nad piegowatym czołem. I też jest księżniczką.
     Jej rodzice preferują zimny wychów. Księżniczka i księżniczka chodzą na spacery do parku w posiadłości, choć dookoła mżawka i szarość. Powtarzają łacińskie deklinacje i francuskie conjugaisons. Rok później jeżdżą konno. Tańczą. Muzykują. Wcześniej Księżniczka nie szukała kontaktu z dziećmi, teraz - ma takie wrażenie - coś zaczyna kiełkować między nią a tym małym dzieckiem, obarczonym dziedziczną inteligencją, jak inni arystokraci syfilisem. Śpi w pokoju tuż przy jej sypialni. Kiedy dziecko nocą płacze, przychodzi do niej i opowiada jej baśnie. O Krainie Wiecznej Młodości, o elfach, o niedźwiedziach.
     Sama nie wie, kiedy odkrywa, że są zbyt sobie bliskie. Być może wtedy, kiedy zabija na miejscu konia, który zrzucił księżniczkę. Jeden precyzyjny cios sztyletem, noszonym dla samoobrony przed rabusiami w torebce. Dziewczynka mdleje na ten widok. Upadek był dla niej mniejszym szokiem. Księżniczka wyjeżdża tego samego dnia, choć rodzice proszą i zaklinają, już nieco mniej zimni, aby została, aby nie porzucała wychowanki.
     Wszystkie więzi kończą się źle. Baśnie kłamią. Pod skórą żyje bestia. Pod skórą żyje matka. Im dalej od niej, tym do niej bliżej. Trzeba uciekać, zanim cała kraina obróci się w ruinę.

III
Ursa Minor

Trzeba uciekać, żeby nie stracić wolności, mówi do siebie, kiedy po raz pierwszy w czasie nowej, drugiej wojny (jakby było ich tylko tyle) siada na fotelu swojego samolotu transportowego. W latach trzydziestych pojechała do Szkocji, zawróciła w głowie przystojnemu mężczyźnie - może nawet kilku - zebrała pieniądze, zainwestowała. Wtedy jeszcze miała fantazję osiadać na kilka lat w wybranym starannie miejscu. Mimo kryzysu było ją stać na wiele. Już nie tylko piękne tweedy, polowania na lisa w doborowym towarzystwie, rauty, wymiana uśmiechów wśród dobrze urodzonych, gotyk, czerwone liście, edynburski zamek. Kupiła samolot. Dotknięcie wolności, której nie dawał jej nawet koń, nawet automobil. Zupełna samotność i osobność. Relaks bez snu, w stanie wzmożonej świadomości siebie, maszyny i pustki, która ją otacza.
     Księżniczka zachłystuje się niebem. W niebie nie można śnić, to dobrze, bo sny są pełne zębów, pazurów i krwi. Jawa nie, przynajmniej na jakiś czas. Zaciąga się - nie może służyć jako pilot wojskowy, więc pracuje w służbie pomocniczej, ale ciągły ruch, bieg, zagrożenie dodają jej skrzydeł. Jest wolna, jest żołnierzem jak wszyscy. Dotąd - oprócz przelotnego romansu z kilkoma powstaniami - zazwyczaj oglądała wojnę z pozycji siedzącej (jako sanitariuszka) lub leżącej (markietanka). Teraz, z góry, rozkoszuje się powierzchownymi relacjami, które nawiązują się w cieniu wojny. Czuje się w nich jak ryba w wodzie. Jej kochankowie odejdą do innych jednostek, do cywila lub umrą. Nie będzie marzeń o domku, płowych gończych u kominka, gromadce dzieci.
     Królestwo obraca się w ruinę, a ona odnajduje w tej ruinacji smak wolności. Nie wolno jej stracić, mówi do siebie. Ta wojna powinna trwać, szepcze, kiedy leci nocą do bazy. Nie czuje się zdrajczynią, bo lata bez radia. Nikt jej nie usłyszy. Jednak wreszcie docierają do niej meldunki, informacje, w które nie chce wierzyć. Zdjęcia, przemycone mikrofilmy, świadectwa. Wie, że jej marzenie o wojnie, która da jej wolność, to kolejny ślad matki na jej ścieżce. Stara niedźwiedzica dogania ją nawet w powietrzu.
     Jednak impuls do ucieczki przychodzi dopiero, kiedy w szkockim obozie wojskowym widzi przywiezionego przez Polaków niedźwiedzia, który tańczy, pije i zjada papierosy. Sympatyczny, udomowiony zwierzak. A Księżniczka jest jego przeciwieństwem. A może dokładniej: chce nim być.
     Lepszy potwór pod błazeńską maską niż błazen w skórze potwora, mówi sobie, kiedy niedźwiedź ryczy żałośnie, bo nie dostał jeszcze przydziałowej porcji wódki. Ten ryk przypomina jej matkę, przypomina jej księcia, przypomina jej ją samą. Łapie pierwszy samochód na lotnisko. Odlatuje nocą, udaje jej się zmylić ochronę przeciwlotniczą, nawiguje patrząc tylko na gwiazdy.
     Mała Niedźwiedzica.

***
     Zastanawia się, jak to możliwe - być tu i być tam, być kiedyś i być zawsze. Być ciągle i nigdzie. W wielkich miastach Europy jest obcą w obcym kraju, zawsze i wszędzie. Ogląda w kinach filmy, na które nie miała czasu przed wojną. Czyta na nowo o dawnych potworach. Nie spotkała w swoim życiu innego, a żyje już przecież prawie od tysiąca lat. Widziała Hastings, Jerozolimę, rzeź albigensów, dżumę, katedry, wojnę stuletnią, Dantego, Francesca Bernardone, inkwizycję. Widziała rekonkwistę i wyprawy do Nowego Świata, renesans i rzeź świętobartłomiejową. Zwiedziła płonące nową wiarą Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. Mogłaby długo wymieniać, gdzie była i co widziała. W końcu jej życie dzieli się na setki, tysiące drobnych żywotów, którymi można by obdzielić wielu ludzi, a żaden nie dożyłby starości. Ona jest wieczna, bo klątwa jest wieczna. Dlatego żyje w jednej tożsamości krótko. Trzeba wciąż uciekać.
     Mogłaby chcieć to zakończyć. To byłoby proste - zatrzymać się, osiąść, zaprosić matkę, jak wampira, któremu trzeba pozwolić wejść. Jednak chociaż jest znużona, bo nowa Europa po wojnie nuży, to nie na tyle, żeby nie pragnąć wolności, choć jej smak jest cierpki i nie pozwala o sobie zapomnieć.
     Europa nuży, więc wyjeżdża do Nowego Świata.

***
     Kolejne miejsce, kolejny przystanek na drodze. Na Manhattanie ogląda nocną panoramę miasta i zadaje sobie pytanie, czy tak naprawdę chodzi jej tylko o wolność, czy o to, że musiałaby znowu stanąć twarzą w twarz z matką.
     Kilka dni później, ubrana niedbale, rusza za miasto w nowym samochodzie. Mija posiadłości nowych ludzi, gwiazd filmu, śmietanki towarzyskiej. Ludzi, którzy uciekli tak samo jak ona, ale wierzą, że tutaj będą budować, że się uda, w nowym świecie nowy świat. Koniecznie wspaniały. Zatrzymuje się w okolicach willi, gdzie paru mężczyzn pomaga jej naprawić drobną usterkę w samochodzie, a młoda kobieta w ciąży podaje jej lemoniadę i opowiada - dzieli się spontanicznie swoim szczęściem, że wkrótce będzie mieć dziecko.
     Księżniczka uśmiecha się krzywo. Dziewczyna jest piękna jak z baśni. Baśnie kłamią. Macierzyństwo to krew i nienawiść. Nie chciałabym nigdy mieć dzieci, brzydzę się samą tą myślą. Lepiej umrzeć, niż być matką. Odjeżdża, zostawiając zaskoczoną Amerykaneczkę z jej wielkim brzuchem i poczuciem zgorszenia.
     Dzień później zatrzymuje ją policja, bo ktoś widział ją w tamtej okolicy, spędza noc w areszcie. Ogląda zdjęcia, ale dopiero po wyjściu na wolność dowiaduje się, co się wydarzyło w tamtym domu. Jedzie w kierunku Zachodniego Wybrzeża, obracając w myśli swoje słowa, rzucone tej bezwstydnie ucieszonej dziewczynie, takiej dumnej z tego, że zostanie matką.
     Nie widzi w tym wszystkim klątwy, powiązania, ale może jednak jest inaczej. Może to matka przemawia jej ustami. Cedzi słowa zaklęć, a potem, nocą, z pustyni nadjeżdżają zbójcy i wbijają małej Amerykaneczce nóż w ciężarne łono. Niedźwiedź wychodzi z ciemności i pożywia się ludzkim mięsem.

***
     Uciekam tak długo, mówi do siebie, patrząc na poznaczoną geometrycznymi bryłami linię nocnego miasta, sama już nie wie gdzie, bo miasta nocą są jak koty - wszystkie czarne. Granice stają się płynne, wczoraj jest jutrem, a jutro jest teraz, więc jakie znaczenie ma miejsce? Mieszkanie - przezroczysta klatka wysoko na skałach, ptasie gniazdo wśród gór, wystarczy wyciągnąć rękę i dotknąć gwiazd. Dotyka szklanej szyby palcami. Gwiazdy błyszczą, ale są dalej, niż można pomyśleć. Uciekam tak długo, powtarza na głos, którego nikt tu nie słyszy.
     Mieszkanie na szczycie góry. Wynajęte na kilka dni, może na tygodnie, może na miesiące. Póki sen się nie powtórzy, póki nie ponagli jej do dalszej drogi.
     Są sposoby, żeby uniknąć snów i baśni. Skok w miasto z wysokości podniebnej dziupli. Głęboko, dać nurka w morze fałszywych gwiazd i prawdziwej ciemności. W szampan, błyski fleszy, nagie ciała, pocałunki pachnące dymem, papierosowym popiołem, pot, zapach perfum i seksu. Czy nie jestem księżniczką, pyta swojego odbicia i sięga po kieliszek.
     Chciałam być wolna.
     Wolność smakuje popiołem, strachem. Wolność znaczy: ucieczka.

***
     Wolność znaczy, że nie masz nic, mówi do kota w edynburskim zaułku. Minął jakiś czas, trudno powiedzieć, jak długi, i znowu jest tam, gdzie spotkała dziewczynkę, kobietę i baśń. Zima, pochmurne popołudnie, miasto szykujące się do świąt, Europa, Północ. Tyle że tym razem jest wieczór, wczesna jesień. Jej życie już od dawna dzieli się na pory roku i pory dnia, przestała mierzyć je w latach. Kot jest miękki, pręgowany, poddaje się pieszczotom z rutyniarską miną zawodowej prostytutki.
     Wolność znaczy, że nie można mieć kota, psa, konia szybkiego jak wiatr, samochodu, domu, zdjęcia rodziny oprawionego w ramkę na biurku. Kiedyś próbowała, kiedy miała wrażenie, że można przełamać klątwę. Teraz wie jedno - klątwa jest trudniejsza do złamania, niż jej się wydaje, a cenę płacą zawsze inni. Ty żyjesz dalej, oni umrą.
     Ty jesteś potworem, oni nie.

IV
Królowa

Spotyka matkę. W zasadzie spotyka ją na każdym kroku, teraz znacznie częściej niż w czasach, kiedy Europę porastały pełne zwierza bory. W przeszłości łatwo było jej unikać - trzymać się z daleka od obrazków szczęśliwego macierzyństwa, pod którymi czai się terror i „bo ja tak chcę”. Spędzać czas wśród kobiet wolnych. Wiedźm, złodziejek, kurtyzan. Nie roztkliwiać się nad Madonną z Dzieciątkiem. Pieta: matka, która dopadnie cię nawet po śmierci, myśli mściwie.
     Dziś czuje, że się dusi - wszędzie widzi jej obecność. Nie może przed nią uciec na ulicach, w parkach, centrach handlowych. Restauracjach, teatrach, operach. Na biwakach. W dziczy. W górach. Na morzu. Tam, gdzie biednie i gdzie bogato. Twarz matki objawia się jej - prywatna Madonna bez Dzieciątka - w slumsach Kalkuty i Boskim Buenos. W armii i w burdelu.
     Najgorzej, że jest na wielkich, nachalnych billboardach, w telewizji, w kinie, w książkach. Świat zmienił się, jest pełen słów i obrazów, przed którymi nie wypada uciekać. Stare opowieści wracają falami, w nowych formach, bardziej lub mniej prawdziwe. Tam w księgarni, którą odwiedziła w zimowe popołudnie, jej własna opowieść wróciła w pełnej krasie. Z matką, a jakże. Księżniczka nie może potem przez kilka nocy spać. Ogrom oszustwa zapiera jej dech w piersiach.
     A może, chociaż do tego nie przyznałaby się nawet - może przede wszystkim przed sobą samą - nie śpi, bo boi się, żeby miałaby sen, w którym to mogłoby być tak proste. A przecież prawdziwe historie nie niosą nigdy łatwego pocieszenia, kłamstwem należy się brzydzić.
     Czasem, na przykład kiedy staje na paryskim bulwarze i przygląda się rodzicom, którzy prowadzą swoje dzieci do domów z wielkiego placu zabaw w Ogrodach Luksemburskich, przyłapuje się na myśli, że może to jednak nie musi być fasada. Może powinna wreszcie dopuścić do siebie myśl, że niektóre matki i córki mogą się kochać bez cierni i noży.
     Potem wraca do domu i na booking.com albo easy.travel bukuje bilet. Najlepiej jutro, najlepiej najdalej. Choć świat się skurczył, choć jest okrągły i choć czuje, że im szybciej ucieka, tym prędzej staje twarzą w twarz z matką. Być może powinna uważać: pewnego dnia dogoni siebie samą. Jak będzie wyglądać z daleka?

***
     Na wiosnę wyjeżdża z Edynburga, podróżuje, zwiedza, aż wreszcie pod wpływem impulsu zatrzymuje się wreszcie na dłużej, bo podoba jej się dom. Jest kamienny i bardzo stary, rozciąga się z niego widok na jezioro. Wokół drzewa. Rano słońce powoli toruje sobie drogę przez warstwę mgły, jak człowiek usiłujący przejść przez kościół w noc zaduszną idzie wśród gęstwiny duchów. Potem na trawie osiada rosa. Śpiewają ptaki.
     Sielanka, która wymaga od niej kilku tygodni walki z grzybem, zapadającym się dachem. Księżniczka zaprzyjaźnia się z młotkiem, gwoźdźmi, piłą. Sama szpachluje ściany. Jest tym wszystkim tak bardzo zmęczona, że noce nie przynoszą snów.
     Miejsce jest bezludne, chociaż w środku Ziemi, na osi wszechświata, gdzie spotykają się północ z południem, jak odległy jest wschód od zachodu, tak Pan oddalił od nas nasze winy, śpiewa kantor w kościółku kilka mil lasem stąd. Wokół tego kościółka - wieś i staruszkowie. Nic, co mogłoby prowokować koszmary. Nie dosięga tutaj żadna sieć komórkowa, internet mobilny, telewizja. Jest tak, jak powinno być. Księżniczka jest usatysfakcjonowana, po raz pierwszy od dawna. Zapuszcza włosy, nocami chodzi po zdziczałym sadzie wokół domu nago. Po raz pierwszy nie tylko czyta, ale pisze. Własną wersję opowieści o Księżniczce, która zaklęła swoją matkę w potwora. I wiele innych historii.
     Odziera baśnie z błyszczącej skórki, obłupuje miąższ, który jest zawsze zbyt słodki, aż dociera do pestki. Gorzkiej, pachnącej świeżym papierem i prawdą.

***
     Oswaja książki i ma wrażenie, że oswaja też własny strach i potrzebę wolności, która prędzej czy później okazała się po prostu strachem przed zniewoleniem. Teraz znacznie trudniej będzie zmusić ją, żeby zrobiła coś wbrew sobie.
     Dlatego kiedy pojawia się u niej policja, żeby zapytać, czy nie zetknęła się z takim a takim, który okazuje się być niebezpiecznym przestępcą, zbiegiem, banitą, który mógłby ją skrzywdzić, wzrusza ramionami, że nie. Funkcjonariusze są uspokojeni, ona też.
     Taka jest jedna z wersji baśni.
     Inna mówi o mężczyźnie, który wybrał się zmierzyć z dziką przyrodą i własną samotnością, znaleźć samego siebie. Znalazł ją.
     Taka jest kolejna wersja.
     Jeszcze inna, zupełnie melodramatyczna, zawiera trzech młodzieńców rywalizujących o jej rękę. Spędziła noc z każdym, a oni zabili się nawzajem.
     Dobrze, gdy żyje tylko jeden mężczyzna, który mnie miał, ale jeszcze lepiej, gdy nie żyje żaden, powiedziała im wtedy, kiedy spychała zwłoki w bagno.

***
     Nie, mężczyzna nigdy nie był jej w zasadzie potrzebny, miała ich wielu i przy żadnym nie zagrzała miejsca. Natomiast nagle czuje, że dość już uciekania i może wreszcie trzeba coś w tej sprawie zrobić, stawić czoła. Nawet jeśli oznacza to, że będzie musiała zaprosić do domu upiora własnej matki, żeby ściągnął ją w śmiertelność, w czas, zamienił w proch. Tym razem postanawia zatem przeprowadzić eksperyment: czy można zmierzyć się z matką nie tylko na papierze, nie tylko we śnie. Dać się zniewolić w najbardziej intymny, najsilniejszy znany sposób.
     Pierwszą ciążę roni samoistnie, drugą usuwa chałupniczym sposobem, chociaż stać by ją było na coś, co byłoby bardziej porządne i ostateczne. Ale woli mieć świadomość, że wszystko zależy od niej, do samego końca, że ma kontrolę. Niestety, nie ma, a potem jest za późno i dziecko rodzi się okaleczone.
     I następne. Chłopcy, pokryci gęstym futrem. Miauczą jak koty i rodzą się zbyt wcześnie, czasem nie miauczą, bo nie potrafią zaczerpnąć pierwszego oddechu, umierają bez mleka, którego dla nich nie ma. Poświęca im mniej więcej tyle smutku, ile zagryzionym przez lisy dzikim królikom. Jej ciąże trwają krótko, a zresztą - czym jest dziewięć miesięcy wobec tysiąca lat i wiecznej młodości w zapasie.
     Dziewczynka jest czwarta.
     Teraz pozostaje tylko czekać na matkę, ale ona zwleka. Zamiast śmierci pojawia się miłość.

***
     Miłość jest zaprzeczeniem wolności, przynajmniej takiej, jaką zna.
     Wymaga zatrzymania w pędzie, przerwania ucieczki. Owszem, zdarzało jej się zatrzymać na rok, dwa, trzy. Teraz tkwi w jednym punkcie już znacznie dłużej. Nie fizycznie, bo przecież nie o to chodzi; dom w lesie nad polodowcowym jeziorem to tylko wspomnienie, przejechała już w tym czasie wiele granic. Ale nie może wciąż zmieniać masek, tożsamości. Nie może już obudzić się rano i namalować sobie zupełnie nowej twarzy, kazać mówić do siebie innym imieniem. Ze względu na Dziewczynkę.
     Miłość pachnie strachem. Ziemia jest okrągła, jej matka może pewnego dnia ją dogonić. A wtedy Księżniczka straci Dziewczynkę, albo raczej - Dziewczynka straci Księżniczkę.
     Strach jest tym, czym oddychamy, kochając.

***
     Dziewczynka rośnie, łakoma na mleko, na miłość i życie. Na początku Księżniczka zastanawiała się, czy nie być rozsądną i nie zostawić jej gdzieś w lesie, razem z jej trzema kosmatymi braciszkami. Ale potem wzięła małe, kudłate niedźwiedziątko na ręce i pozwoliła mu ssać. Była zima i głowę Księżniczki musiał wypełniać jakiś wyjątkowo miły, otumaniający zimowy sen. Na wiosnę dziecko było już większe i trudniej było od niego odejść nawet na chwilę.

***
     Starała się być dla Dziewczynki bardziej ojcem niż matką - na tyle, na ile go zapamiętała. Dać wolność. Narzędzia do zbudowania własnego domu. Broń, żeby móc się obronić. Niczego nie nakazywać, niczego nie projektować.
     Nauczyć, że można wyfrunąć z gniazda bez żalu, bez oglądania się za siebie.
     Tak jej się przynajmniej zdawało.
     A jednak gdzieś musiał zakraść się błąd.

***
     Być może była po prostu zbyt szorstka. Może oczekiwała od niej inteligencji zbyt wcześnie, dobrego wychowania - zanim jej go nauczyła. Początkowo zresztą akceptowała jej bunt, bo był dla niej znakiem, że jej program pedagogiczny odnosi skutek. Będzie samodzielna, będzie mieć własne zdanie i w końcu odejdzie, zwolni ją z tego podszytego strachem i pachnącego miłością czuwania nad jej łóżkiem.
     W pewnym momencie jednak coś zaczęło się łamać - nie wie nawet, po której stronie leżała wina za to, że runęła pierwsza ściana domku z kart. Nie potrafi sobie już przypomnieć. Może chodziło o to, że Dziewczynka zaczęła przynosić do ich wspólnego domu to, co na zewnątrz? Ubranka koleżanek, pożyczone na chwilę, pachnące potem, czekoladą, spalinami i mdlącą wonią chińskich barwników. Słodycze, których nie powinna tak dużo jeść. Książki z bajkami, które przekazują najbardziej tandetne, jarmarczne wersje prawdziwych historii. W domu Księżniczki leżą baśnie pachnące krwią, bólem, zwierzęcym futrem, seksem, przemocą, nienawiścią. Dziewczynka ucieka od nich konsekwentnie w lukier, falbanki, uniesione wysoko nóżki baletnic, pocałunki na pałacowym balkonie. Księżniczka burzy się, a potem rezygnuje z presji, do następnego razu, do następnych urodzin, do momentu, kiedy może jej Dziewczynka zmieni się w Dziewczynę i wreszcie zaakceptuje to, że prawda jest brzydka i boli, ale lepsze to niż słodkie kłamstwa i ślepota na prawdziwy świat.

***
     Dziewczyna wymyka się wieczorami i wraca nad ranem albo wymyka nad ranem, a wraca wieczorem. Ich kłótnie zyskują dzięki temu rytm. Nabierają też wyrazistej tematyki. Zaczynają zmieniać się w walkę o koronę.
     Księżniczka przemyśliwuje je dopiero, kiedy Dziewczyna znika na cały dzień w szkole - jakiejś, kolejnej, nie jest już w stanie określić, której z kolei, bo wciąż szuka dla niej takiej, w której nauczą ją, jak być sobą. Albo nocami, kiedy Dziewczyna szaleje w jakimś klubie, co do których Księżniczka dawno skapitulowała, bo na pewno niczego jej nie nauczą.
     W każdym razie - tak, chodzi o koronę. Bo Dziewczyna niczego bardziej nie pragnie, jak być księżniczką. A nawet - królową. A Księżniczka nie może jej powiedzieć przecież, że w tym domu nie ma miejsca dla dwóch księżniczek, że prawdziwą Księżniczką jest tylko ona, bo kim może być Dziewczyna, córka niewiadomego ojca, dziecko niedźwiedziej jamy, urodzone wśród ogryzionych kości, pokryte futrem?
     Pogódź się z tym, chce jej powiedzieć, ale zamiast tego mówi o potrzebie niezależności, o sile, którą powinna w sobie pielęgnować. I ma wrażenie, że im więcej i bardziej przekonująco mówi, tym mniej Dziewczyna chce słuchać. A jeszcze mniej - zrozumieć.

***
     W domu, w jej sypialni, do której wpuszcza Dziewczynę bardzo rzadko - zresztą po co, skoro Dziewczyna szuka koronek, pereł, perfum, a tego tu jak na lekarstwo - wisi jednak atrybut kobiecości, lustro, w którym jednak nie wypatruje oznak starzenia, ale czegoś zupełnie innego: nadciągającej matki.

***
     Przesilenie następuje, kiedy Dziewczyna stwierdza, że jest zakochana i że zamierza zacząć „się spotykać”. Księżniczka obserwuje jej wybranka z okna taksówki. Własnym samochodem nie mogłaby podjechać pod szkołę incognito, bo jest zbyt duży, zbyt terenowy i zbyt inny, żeby nie zwracać na siebie uwagi. To jej wóz, wóz kobiety, która wie, czego chce od życia. Jej Dziewczyna, Dziewczynka, kudłate dzikie dziecko, zupełnie tego nie wie. Już, już chce frunąć na swobodę, z pierwszym lepszym, z zupełnie niewydarzonym, który będzie sobie budował ego na tym, że kocha się w nim najładniejsza, najbardziej rozchwytywana dziewczyna w szkole, księżniczka, królewna, której zazdroszczą inne, ale zawsze chcą być w jej świcie. Brzydki troglodyta, który będzie traktował ją jak kuchtę, choć na zewnątrz będzie chwalił się, że jego dziewczyna jest perłą, diamentem, klejnotem.
     Kłócą się dobrze po zapadnięciu zmroku i tylko to, że mieszkają w domku na peryferiach miasta, a ich szyby są naprawdę dźwiękoszczelne i dobrze zakryte roletami antywłamaniowymi, ratuje je przed interwencją sąsiadów i policji. Bo w powietrzu unosi się mord, kiedy Księżniczka drze kolorowe, odblaskowe sukienki Dziewczyny, a Dziewczyna drze i depcze ukochane, krwawe baśnie z półki Księżniczki. Padają pytania, na które nie ma odpowiedzi.
     Jak możesz się tak zachowywać po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?
I odpowiedzi na zupełnie inne pytania.
     Nie jesteś matką, jesteś potworem! Prędzej umrę albo ty umrzesz, niż...
I jeszcze inne pytania.
     Dlaczego mnie nie kochasz?

***
     W końcu córka ucieka, a matka znajduje w sypialni pęknięte lustro. I książkę o Królowej zaklętej w niedźwiedzia. Córka rzuciła z całej siły w taflę i rozbiła szkło. Matka powoli zbiera odłamki, porządkuje mieszkanie.
     Następnego dnia nad ranem córka wraca, a ona prawie przemocą wsadza ją do samochodu. Jadą w miejsce dawno, dawno temu, daleko, dalej, niż możesz sobie wyobrazić. Do domu nad jeziorem. Tu się urodziłaś, mówi matka. Pokazuje zdjęcia. Tu mieszkałam całkiem sama, ale to nie miało znaczenia, umiałam się bronić. Nie, nikt mnie nie zgwałcił. Po prostu nie potrzebowałam tych mężczyzn. Leżą tam, wskazuje niedbale zagajnik na zboczu opadającym łagodnie w roziskrzony błękit wody. Pokazuje córce zdjęcia. Różne stadia rozczłonkowania zwłok. Potem dzieci - martwe albo porzucone, pokryte futrem. One leżą dalej, a może już nie leżą, bo groby były płytkie albo ich nie było, może zwierzęta zrobiły swoje.
     Kto to?
     Twoi braciszkowie.
     To nie są ludzie.
     A to? - pokazuje jej ostatnie ze zdjęć kosmatych noworodków - Kim w takim razie ty jesteś?
     Wracają, przez całą drogę milcząc. Pierwszy nocleg w hotelu w pierwszym większym mieście, a nad ranem Księżniczka wymyka się, zostawiając Dziewczynie kluczyki do samochodu, klucze do domu i numery konta. Instrukcje, co mówić dorosłym.
     Żadnej wiadomości, gdzie jej szukać. Jest pewna, że teraz pójdzie to już najpewniej szybko. Wraca w jednej zmianie ubrań, z małym plecakiem, stopem, do swojej chatki. Rozpala ogień w kominku. Wszystko znowu obróciło się w ruinę, klątwa została rzucona, choć niewypowiedziana.
     Teraz pozostaje tylko czekać, aż u drzwi pojawi się Królowa.

***
     A jednak czekanie trwa znacznie dłużej, niż się spodziewała i na wiosnę, kiedy śniegi odsłaniają wierzchołki wzgórz, nadal jej nie ma. Urządza się w międzyczasie, zmienia znowu tożsamość, znajduje pracę, mebluje dom. Zjeżdża rowerem do miasteczka po drugiej stronie jeziora, gdzie kupuje jedzenie, papierosy i prasę. Czasem czyta o swojej córce. Księżniczce. Nie czuje potrzeby jej gonić. W końcu ona i tak ją znajdzie.
     Nie ucieka już, bo wie, że wolności nie da się znaleźć za widnokręgiem, choćby nie wiem jak szybko pędzić na koniu przez wrzosowiska, wypuszczając strzały w stronę zachodzącego słońca.

***
     Czasem budzi się nocą. Nie daje jej spać wciąż ten sam sen: ściga ją potwór, który gdzieś tam, pod skłębioną masą futer, morderczych kłów, rozdzierających ciało pazurów i furii - jest jej matką. I kiedy ją dogania, bo we śnie zawsze biegniesz zbyt wolno, i kiedy jest przyparta do muru, musi się przecież bronić.
     Tak, wie, to jest jej matka. Ale jej matka chce ją dopaść, osaczyć, przycisnąć do ziemi masą swoich mięśni, kości, sierści, już to robi, leży na niej i nie można nawet złapać oddechu. Jak zmora, która siada na piersi i dusi.
     We śnie zawsze jest pod ręką coś ostrego. Włócznia, miecz, kawałek stłuczonego lustra. I dużo, dużo uderzeń na oślep.
     Matka wyje. Stoi nad nią, wyprostowana, krwawiąca, sam ból. Ta krew zlepia palce, przesiąka przez ubranie, zalewa jej łóżko, jej pokój, płynie przez cały dom, krew, a potem łzy, bo potwór potrafi płakać. Księżniczkę porywa słona breja. Wypełnia jej płuca. To woda, którą można oddychać. Jedyna, której nie chce już nigdy pić.
     Wizja: matka, która wielkimi łapami usiłuje wepchnąć ją z powrotem do brzucha, zamknąć w sobie, połknąć.
     Dlaczego mnie nie kochasz?! - krzyczy potwór i ona też krzyczy i budzi się, a potem nie można już spać. Co najwyżej chodzić po kuchni, zmywać, hałasować naczyniami w zlewie, siadać w koszuli nocnej na ganku i palić papierosa za papierosem, póki niebo na wschodzie nie będzie w smutnym kolorze blue.
     W dzień śpi się lepiej. Koszmary nie lubią dnia. Owija się wełnianym szalikiem, zdusza w popielniczce cienkiego Irisa, który pachnie błękitem i smutkiem. Wraca do domu. Budzą się pierwsze ptaki.
     Jest wolna.

fanfiction, o miłości i innych upiorach

Previous post Next post
Up