Jak lud zauważa tylko moje złe nastroje, to w ogóle nie chce mi się być w tych dobrych. Tako rzekłam i tyle tytułem wstępu, zupełnie nie mającego związku z tym co poniżej. Bo znowu będzie literacko.
Wydawało nam się, że wiele wspólnie zbudowaliśmy, ale nie udało nam się osiągnąć ani jednej rzeczy. Byliśmy zbyt szczęśliwi.
Haruki Murakami, "Na południe od granicy, na zachód od słońca"
Urodziłem się 4 stycznia 1951 roku. W pierwszym tygodniu pierwszego miesiąca pierwszego roku drugiej połowy dwudziestego wieku. Watro było to uczcić, więc rodzice nadali mi imię Hajime - po japońsku "Początek". Poza tym moje narodziny były w stu procentach normalne.
Ale nasz Hajime normalnym człowiekiem nie był. To znaczy był na tyle normalny i przeciętny na ile normalni i przeciętni są bohaterowie Murakamiego. To właśnie w nim podziwiam, że tworzy postaci na wskroś zwyczajne, a mimo to są niezwykłe. Pjur dżinjus.
Mimo to... Nie przesadzę, jeśli powiem, że książka mnie lekko rozczarowała. Nie polecam brać na początek. Przeczytałam w dwa dni, bo zapowiadało się ciekawie. Ale już rozwijało dziwnie, a skończyło - wybaczcie - dość durnie i schematycznie wręcz.
Co się nie podobało: zerowe informacje o Shimamoto, bo mam przez to straszny niedosyt, a co za dużo domysłów to niezdrowo.
Śmiało twierdzę, że najbardziej podobał mi się tytuł plus to w treści, co się z nim bezpośrednio wiąże.
- Na południe od granicy, na zachód od słońca - wyrecytowała.
- Na zachód od słońca?
- Słyszałeś o takiej chorobie, która się nazywa hysteria siberiana?
- Nie.
- Czytałam o niej dawno temu. Może jeszcze w gimnazjum. Za nic nie mogę sobie przypomnieć, w jakiej to było książce. W każdym razie ta choroba dotyka chłopów mieszkających na Syberii. Spróbuj to sobie wyobrazić. Jesteś chłopem, żyjesz sam jak palec w syberyjskiej tundrze. Dzień po dniu orzesz swoje pola. Dookoła nic, jak okiem sięgnąć. Na północy - horyzont, na wschodzie - horyzont, na południu i zachodzie - to samo. Co rano, kiedy słońce wstaje na wschodzie, wychodzisz do pracy w polu. Kiedy znajduje się dokładnie nad tobą, robisz przerwę na obiad. Kiedy znika na zachodzie, idziesz spać do domu. (...) I któregoś dnia coś w tobie umiera.
- Co masz na myśli?
Pokręciła głową.
- Nie wiem. Coś. Dzień po dniu patrzysz, jak słońce wstaje na wschodzie, wędruje przez niebo, znika na zachodzie, i coś w tobie pęka i umiera. Ciskasz pług i z pustką w głowie ruszasz na zachód. Kierujesz się w stronę miejsca, które leży na zachód od słońca. Jak opętany maszerujesz dzień po dniu, bez jedzenia i bez picia, aż padasz na ziemię i umierasz. To właśnie jest hysteria siberiana.