May 16, 2008 23:11
Zbudziłam się dziś za dwadzieścia piąta, sama z siebie, czasem tak mam. I mały zonk, bo centralnie na moje ołówkowe rysunki na ścianie pada duża plama światła. To słoneczko se wschodziło. Szybka kalkulacja: przeca mój pokój to siedziba zła i wiecznego mroku, okna jego wychodzą tak ciekawie, że słońca w nim się nie uświadczy. Ki diabeł? Ale mgliście, na wpół śpiąca, przypominając sobie z geografii, że słońce wcale nie wschodzi w tym samym miejscu w którym zachodzi, dziwować się temu zjawisku przestałam. I wiecie co zrobiłam? Wstałam i przez równo trzy minuty gapiłam się na wschodzące słońce, nie wiedząc nawet po jakiego grzyba.
A jak już położyłam się z powrotem spać, przypomniałam sobie nagle o czymś takim jak "Kraj Wschodzącego Słońca". Ech.
japonia,
schizy