Cardiff

Aug 18, 2010 23:52

Wielki Epicki Barłóg Cardiff wita ponownie!

Były już zdjęcia typowo barłogowe, teraz czas na notkę otwartą.

Jak większość z Was zapewne nie wie, bardzo lubię robić zdjęcia. Nie znam się na tym jakoś specjalnie i prawdopodobnie powinnam poświęcać swojemu aparatowi dużo więcej czasu, żeby coś z tego było, ale lubię. Jeśli jadę w miejsce, w którym spodziewam się zobaczyć coś pięknego, biorę ze sobą aparat (tak zwany „tryb japoński turysta” - przez pół roku nic, a potem wyruszam w podróż i przez tydzień robię kilkaset zdjęć). Wolę fotografować przedmioty i miejsca niż ludzi, a potem zmuszam wszystkich krewnych i znajomych Królika do oglądania przecudownych łuków przyporowych albo interesującej serii nagrobków etruskich.

Zaniepokojonych informuję, że w Cardiff nie było żadnych ponętnych łuków, a nawet jeśli pojawiły się nagrobki, to z całą stanowczością nie etruskie.



Jechałam do Cardiff bez wielkiego przekonania. Od bardzo dawna marzyłam, żeby w ogóle pojechać do UK, ale nie miałam jakiś konkretnych preferencji, to Skye i Arian wybrały miasto. Wiedziałam, że to stolica Walii i że mają jakąś fontannę, niewiele poza tym. Jeszcze dzień przed wylotem inteligentnie pytałam Skye, co ja właściwie jadę zwiedzać. Skye pokazała mi obrazki na Google Earth, które powiedziały mi tyle, ile zwykle mówią mi obrazki na Google Earth - zupełnie nic. Oglądanie Torchwood też niewiele dało, bo trudno podziwiać widoczki, kiedy próbuje się nadążyć nad sto czterdziestą szóstą aluzją seksualą Jacka Harknessa.

Wróciłam bardzo zakochana. W mieście, nie Jacku.

Prawdopodobnie zawiniła dziwna mieszanka pięknych widoków, morskiego klimatu, ludzkiej życzliwości i niesamowitej atmosfery. Cardiff jest miejscem, gdzie ceni się uprzejmość, mieszkańcy prawdopodobnie żywią się głównie kawą i kanapkami (a przynajmniej na to wskazuje struktura lokalnej gastronomii), zachmurzenie nie ma żadnego związku z deszczem, wiatr znad zatoki jest zimny ale nie przenikliwy, antykwariaty chowają się w wąskich uliczkach jak z bajki, a chodniki szoruje się mydłem. Aha, i żyją tu smoki.

Cardiff Bay

Najczęściej bywałyśmy nad zatoką, którą próbowałyśmy ze Skye bezskutecznie obejść dookoła (zadanie na przyszły rok - sprawdzić, czy zatokę da się obejść dookoła bez konieczności przefruwania nad obwodnicą czy uprawiania innych tego typu sportów estremalnych).

Na początek dwie panoramy, których nawet nie próbuję wrzucać bezpośrednio, bo są niewymiarowe i po zmniejszeniu straciłyby cały urok. Zapraszam do oglądania w pełnych wymiarach. Pierwsza to zbliżenie na samo serce zatoki: Mermaid Quay, Millenium Centre i siedzibę Parlamentu Walijskiego. Druga to szerszy widok z większej odległości, obejmujący spory kawałek linii brzegowej (jeśli dobrze popatrzycie, to w prawym górnym rogu dostrzeżecie kopułę Millenium Centre i stojącą przed nim ceglaną siedzibę jakiegoś bliżej przez nas niezidentyfikowanego stowarzyszenia handlowego).

Spróbuję przeprowadzić Was dookoła zatoki, choć będzie to wymagało pewnej dozy wyobraźni. Chętnym polecam w tym momencie włączenie sobie początku odcinka 1x11 Doctora Who, który gdzieś na samym początku ma śliczne ujęcie z kamerą idącą od brzegu morza wzdłuż placu aż do fontanny. Ale po kolei.

Kiedy wchodzi się nad zatokę od strony miasta (można też wpłynąć łódką od morza, będę musiała kiedyś tego spróbować), najpierw widzi się wielką, miedzianą kopułę Millenium Centre, która w słoneczny dzień świeci się na złoto, w pochmurny dostosowuje się do pogody i jest szarobura, a nocą okna układają się w dwujęzyczny napis.





Tuż obok stoi fontanna, którą fani Torchwood znają w wersji bez truskawek. Ale taka też nam się bardzo podoba i uznałyśmy, że bardzo pasuje do Owena





Idziemy dalej prosto, aż dochodzimy do karuzeli.



Z tego miejsca można skręcić w lewo lub w prawo. Pójdźmy najpierw krótszą drogą, w prawo. Natkniemy się najpierw na Mermaid Quay czyli nagromadzenie restauracji, kawiarni i małych sklepików, a potem drewniane tarasy, na które należy wejść i dać się porwać widokom. Musicie mi uwierzyć na słowo, że są cudowne - niestety mój aparat zawiódł w kontakcie z taką przestrzenią i na zdjęciach przedstawiających widok na zatokę nie widać nic ciekawego. Na pocieszenie pozostał widok na plac.





Ścieżką w lewo można dojść wzdłuż brzegu aż do sąsiedniej miejscowości po drugiej stronie zatoki, Penarth. Spacer zajmuje około pół godziny do godziny (trudno mierzyć czas, kiedy się po drodze zatrzymuje celem kontemplowania krajobrazów, kupowania kanapek, rozważania tajemnic egzystencji itp). Trzeba przejść obok pomnika Ivora Novello (kto oglądał Gosford Park, ten wie, o kogo chodzi)



i dalej w stronę diabelskiego młyna



a potem często oglądać się za siebie i podziwiać.









W końcu dociera się do śluzy (widać stąd Flat Holm) i można przejść do sąsiedniego miasteczka, Penarth.



Penarth to taka miejscowość - sypialnia z dużą ilością niskich domków i niewielką mariną.



Spacer stanowczo jest wart zachodu, wysiłku i narażenia się na urywający głowę wiatr. Dopiero tutaj czuć zapach morza, widać przypływ i odpływ. Świst wiatru, gra świateł i Cardiff w pełnej krasie.





Cardiff Castle

Oczywiście nie mogłyśmy sobie darować zamku, a w zasadzie dwóch zamków.



Starszy, średniowieczny, w pewnym momencie zrobił się zbyt mały i nie dość reprezentacyjny, więc w XVII wieku właściciele porzucili go i w obrębie tych samych murów zbudowali sobie nowy.



Nie ma tam teraz nic oprócz tarasu widokowego i łopoczącej flagi, którą usiłowałam sfotografować, bo była taka romantyczna, i oczywiście nic z tego nie wyszo, bo wiatr był zbyt słaby na odpowiednio fotogeniczne łopotanie.

Nowy zamek jest dużo większy i ma już typowe cechy rezydencji. Ten biały statek kosmiczny w tle to Millenium Stadium, gdzie Walijczycy czczą bóstwo Rughby. Nie, wcale nie stoi tuż obok zamku. Po prostu jest aż tak ogromny.







W nowym zamku, w przeciwieństwie do starego, jest wyposażenie.









Oba budynki są bardzo blisko siebie, a dookoła rozciąga się ogromna połać zieleni. Turyści muszą zapłacić za wstęp, ale jeśli ktoś mieszka lub pracuje w Cardiff, może wyrobić sobie kartę wolnego wstępu. Z tego, co zauważyłam, niektórzy skwapliwie z tego korzytają i urządzają sobie rodzinne pikniki na zamkowych błoniach. Takim to dobrze...

Krajobrazy

Generalnie Cardiff jest miastem pełnym parków, zieleni i sprzyjających okoliczności przyrody. Przepływająca przez środek rzeka Taff jest zastanawiająco czysta jak na tak duży ośrodek, a boiska do rughby ciągną się po sam horyzont.











Domy nad rzeką. Prawdopodobnie mieszkałoby się w nich cudownie, gdyby nie to, że na drugim brzegu jest gigantyczny stadion i w sezonie rughby zapewne ze spania nici ;). Chyba, że mieszkają tam prawdziwi Walijczycy, którzy w sezonie rughby nie śpią, nie jedzą i nie sikają, tylko oglądają mecze.





W ramach wisienki na torcie - kreatywne podejście do ławki w parku.



Fauna

Aż byłam zaskoczona, na jak dużo zwierząt się natykam. Pierwszej nocy na naszym polu namiotowym rozgościł się jeż (byłam zbyt padnięta, żeby sfotografować go od razu, a potem drań zmienił lokal), a potem przez cały tydzień pchały mi się przed obiektyw wiewiórki tudzież ptactwo rozmaite.











Ulice

Żeby nie było, że pojechałam do stolicy oglądać wiewiórki i chabazie, zajmiemy się teraz czymś nieco bardziej zabudowanym.

Cardiff generalnie jest dość niskim miastem, dominują kilkupiętrowe domy z kamienia (podczas wyjazdu występujące pod oficjalną nazwą Te Domki, Które Wyglądają Jak Domki z Piernika). Są dosyć wyludnione, co drugi ma w ogródku gustowną tabliczkę „For Sale” albo „For Rent”, ale wrażenie robią niesamowite.





W Walii nie ma miejsca na półśrodki. Jak kwietnik, to porządny,



a jak biblioteka, to taka, że moje zazdrosne, wschodnioeuropejskie serce aż płacze.



Kościół w centrum miasta również kamienny.



Ale najbardziej urokliwe były chyba puby, nie mogłam się na nie napatrzeć. Strasznie mi się podobają te drewniane albo kafelkowane wejścia.









Wiktoriański cmentarz

Poszłyśmy tam tak trochę pod wpływem impulsu i bardzo dobrze się stało. Paradoksalnie stary cmentarz powiedział mi sporo o żyjących w mieście ludziach. Groby stoją dość chaotycznie, nie ma między nimi wytyczonych alejek ani pól, brak też konsekwencji chronologicznej (stojące tuż obok siebie nagrobki dzieli czasem nawet sto lat). Każdy napis zaczyna się od formułki „In loving memory” i zawiera choćby krótką informację o człowieku - czyim był ojcem, czyim mężem, w jaki sposób jest spokrewniony z innymi osobami pochowanymi w tym samym grobie. Generalnie większą wagę przywiązują do ludzi niż do dat.





Główna brama:



Cymru

Dwujęzyczny lj-cut na początku notki nie jest czystą pretensjonalnością z mojej strony, nie jest też próbą zadowolenia walijskiej obsesji Skye. Po prostu dwujęzyczność jest integralną częścią lokalnego kolorytu. Język walijski należy do grupy języków celtyckich (co oznacza, że jest kompletnie niezrozumiały i do niczego niepodobny, chyba że do irlandzkiego) i przez długie lata nie wolno było się nim posługiwać. Teraz jednak jest równoprawnym z angielskim językiem urzędowym i władze robią wszystko, żeby upowszechnić jego znajomość. Nie za bardzo słyszy się go na ulicach Cardiff, ale kiedy wyjechałyśmy ze stolicy, to już zdarzyło mi sie spotkać w knajpie dwie kobiety rozmawiające po walijsku.

Za to w całym regionie wszystkie napisy (a także ulotki, plakaty, przewodniki audio, a nawet kasy samoobsługowe w Tesco) muszą być dwujęzyczne.





Równie wszechobecny jest występujący w herbie Cardiff smok. Można go spotkać w oczywistych miejscach, na przykład na ratuszu



ale także na przęsłach mostu



oraz chodnikach, koszach na śmieci, sklepach z pamiątkami, ubraniach... Podejrzewam, że mają nawet papier toaletowy w czerwone smoki, ale chowają przed turystami. Na wystawie poświęconej regimentowi walijskiemu znalazła się za to smocza zapalniczka do cygar.



Regiment, oprócz rzeczy naturalnie regimentowych (jak mundury, broń, ordery i obsesja na punkcie rughby) posiada też kozę bojową. Nie, nie wiem dlaczego akurat kozę.



Drugą ciężką próbą dla mojego poczucia absurdu było lokalne piwo marki Brains. Spróbujcie nie mieć fazy na temat zombie, kiedy na taki szyld czai się na każdym kroku...



I jeden z moich prywatnych faworytów - wyrzucanie śmieci a wyższa kultura odzieżowa.



Parada

Zupełnym przypadkiem trafiłyśmy na wielki festyn i paradę. Zdjęcia robione mocno na oślep i ze środka tłumu, ale udało się uchwycić to, co najbardziej charakterystyczne: fantazyjne stroje, ogólną radość życia i to, że zabawa jest dla wszystkich. Młodsi, starsi, ładni, brzydcy, grubi, chudzi. Jeśli ktoś ma ochotę, może nawet iść w paradzie z małym dzieckiem w wózku.

















Doctor Who

Doctor Who, chyba najbardziej znana produkcja BBC Cardiff. Musiało się to jakoś odcisnąć na samym mieście. Mamy więc pub z drzwiami w kształcie Tardis



a także niedużą wystawę z rekwizytami z planu. Wielkie brawa dla twórców za niezwykle sugestywne Daleki!









Bridgend

Nie chciałyśmy siedzieć przez cały czas w jednym miejscu, więc wybrałyśmy się na jednodniową wycieczkę do Bridgend oddalonego od Cardiff o niecałą godzinę drogi autobusem (przejazd przez rondo w ruchu lewostronnym - bezcenne przeżycie). Pogoda uniemożliwiła nam planowany spacer do pobliskiego zamku, ale i tak było warto. Przespacerowałyśmy się trochę przez pola i łąki







zobaczyłyśmy stary most na rzece Ogmore



a potem grzecznie wróciłyśmy do Bridgend. Nieco zszokowała nas knajpa urządzona w budynku starego kościoła (ale nie na tyle, żeby nie zjeść tam obiadu, zresztą bardzo pysznego).





W Bridgend nie ma niczego wyjątkowego ani niepowtarzalnego, ot, walijskie miasteczko jakich wiele. Niskie domy, spokojne ulice





a na pobliskim wzgórzy ruiny zamku oraz stary, kamienny kościół z cmentarzem.





Prawdopodobnie zwariowałam, ale zamierzam wrócić do Walii, kiedy tylko będę mogła. Jestem w stanie uwierzyć, że jest to miejsce równie niedoskonałe i trudne we współżyciu jak każde inne na świecie, ale zamierzam się zdobyć na jakąś nutę zdrowego krytycyzmu najwcześnej po tym, jak już pójdę na swój wymarzony spacer dookoła zatoki i rytualnie spożyję ogromną kanapkę z welsh cheddar.

przyjaciele: skye, epicki barłóg cardiff, przyjaciele: arian, fandom: torchwood, yay, omg mam flistę, prawdziwe życie

Previous post Next post
Up