Slot Art Festival, czyli kultura niepopularna i nieznana

Aug 01, 2012 18:36


To all my English-speaking readers: this post should totally be in English (and I'll probably write it soon), because Slot Art Festival is absolutely amazing and it feels like it's been happening in some other, better world. I know, half of the fun with the so-called alternative art is being not really known, but I want to spread the news, because it's worth it, and the people that create it deserve more attention. So take a look at the photos, please. :) They tell more of the overwhelming awesomeness than my babbling, anyway.



Fot. Marta Surowka
Ten wpis kisił się w mojej głowie od momentu powrotu ze Slot Art Festival i osobiście traktuję go jako ostateczny dowód na to, że nie jestem w stanie zabrać się za nic porządnie bez przekroczenia krytycznego progu niewyspania, wypicia pół litra kawy i odbycia przynajmniej jednej wizyty w laboratorium. Na szczęście dla wpisu wspomnienia ze Slotu są wciąż wyraźne i świeże.

O samym Slocie już kiedyś pisałam - poza "dużym" SAF, trwającym 4 dni, o którym będzie ta notka, organizowane są też "małe" Sloty (w Krakowie regularnie od kilku lat, od niedawna też w Rzeszowie), w swojej formie nie różniące się wiele od konwentów, z tym, że spora część programu poświęcona jest aktywności fizycznej, głównie kuglarstwu. Z kolei SAF łączy w sobie koncerty, warsztaty, prelekcje, wystawy i instalacje, targi... absolutnie wszystko. Kryterium jest jedno: cokolwiek ma się znaleźć w programie, powinno być intrygujące, ciekawe, nowatorskie, najlepiej poparte jakąś pozytywną filozofią lifestyle'ową. I dobre.

Sam festiwal odbywa się w pięknym miejscu: dawnym barokowym klasztorze cystersów w Lubiążu. Należące do kompleksu klasztornego budynki są zaniedbane i w częściowej ruinie, odnowione zostały tylko niektóre sale, dachy i główna brama. Niestety, jak się dowiedziałam, głównym problemem stojącym na przeszkodzie renowacji jest ogrom klasztoru. Sama część mieszkalna ma kilka pięter, a poza nią na terenie zabytku znajdują się także kościoły i pomieszczenia gospodarcze. Ten powolny rozkład ma jednak swój urok; spacerując po okolicy i po wnętrzach, niemal na każdym kroku można zobaczyć fragmenty rzeźb, stiuków i ozdób, a surowy wystrój i klimat tego opuszczonego miejsca świetnie współgrają z atmosferą festiwalu.



Bifrost nad Lubiążem, fot planararchitect

Na czas trwania SAF dziedzińce stają się polami namiotowymi, a sale zostają zaadaptowane na potrzeby warsztatów i kawiarni. W piwnicach można po prostu wypocząć (nigdy nie sądziłam, że dzięki płóciennym workom z kulkami styropianu i namiotom obwieszonym światełkami choinkowymi można osiągnąć efekt takiej przytulności - srsly, nie dało się stamtąd wyjść) lub potańczyć na jednym z kilku dancefloorów, w zależności od preferowanej muzyki. Rewelacyjne okazały się slotowe kawiarnie, zorganizowane przez wolontariuszy i prześcigające się w pomysłowych reklamach i ofertach. Jestem też głęboko przekonana, że niejeden właściciel hipsterni na Kazimierzu dałby się pokroić za wystrój każdej z nich.



Tu równie dobrze mogłyśmy się przeprowadzić. Fot planararchitect



Pralnia. Fot planararchitect



Kawiarnia z ambicjami literackimi. Na szczęście miałkość paneli dyskusyjnych i prelekcji nadrabiała wystrojem. Fot planararchitect



Wirydarz indyjski, zorganizowany przez Chrześcijańską Inicjatywę Dla Indii: herbata z kardamonem, filmy dokumentalne i przekąski, które wypalały kubki smakowe. Fot. planararchitect



Wszystkie drogi prowadzą do Kiwi. Fot planararchitect



Scena w Wozowni. Niestety w kadrze nie zmieściło się superbohaterskie menu, portrety Avengersów ani pop-artowe plakaty z NY. Fot. Kraina Łęgów Odrzańskich
Jeśli chodzi o atrakcje na festiwalu, zdecydowanie najbardziej zapadły mi w pamięć warsztaty - głównie dlatego, że razem planararchitect rowadziłyśmy codziennie kurs chainmailu, który zwykle kończył się znacznie później, niż zakładał program, a zainteresowanie raczej rosło, niż malało. Mimo że liczba chętnych nawet dwukrotnie przekraczała określony przez nas limit, a wiszenie nad stołem ze zgiętymi plecami i objaśnianie wzorów przez kilka godzin pod rząd okazało się naprawdę męczące, warsztaty wspominam świetnie - kreatywność i entuzjazm uczestników nie przestawały mnie zaskakiwać, wspólne zaginanie kółeczek stało się też okazją do poznania wielu ciekawych osób. Widząc, że niektórzy zainteresowali się tą techniką i przychodzili po kilka razy, coraz lepiej realizując coraz trudniejsze projekty, odkrywałam w sobie nowe pokłady energii (a czasem i cierpliwości). Bariera między prowadzącymi a uczestnikami bardzo szybko się zatarła; po prostu współdzieliliśmy flow. I to było absolutnie świetne


Chainmail w Cynamonie. Fot. ja



Efekty dwugodzinnego dłubania. Fot planararchitect



Ostatniego dnia wieczorem zorganizowałyśmy kameralne i nieoficjalne warsztaty po angielsku. Fot planararchitect

Choć chainmail zajmował nam większość czasu, udało nam się też wziąć udział w kilku warsztatach. Oferta była bardzo bogata: od rzeźbienia w drewnie, diabolo i odlewania świec, poprzez tańce etniczne, chór nieśpiewający i grę na didgeridoo, po coaching, wizaż i robienie dredów. Spróbowałyśmy czerpania papieru, kowalstwa, linorytu, drutowania rzeźb. Załapałyśmy się też na creative writing, niestety w dniu, w którym zaproszony autor nie przybył - w efekcie zamiast warsztatów odbył się spontaniczny panel dyskusyjny poprowadzony przeze mnie. Poświęcony literaturze internetowej, bo o czym innym mógł być.


Bezimienne zdrutowane kiwi w rękach twórczyni i właścicielki, czyl planararchitect. Fot. ja

Po południu odbywały się wykłady, prezentacje i te punkty programu, które nie zmieściły się w trzech turach warsztatów. Największym zainteresowaniem cieszyły się rozmowy - z Zanussim, Żakowskim, Sedlackiem. Wielu słuchaczy pojawiło się na wykładach poświęconych przedsiębiorczości, spotkaniu z amiszami i występach człowieka, który przedstawiał treść i przesłanie Biblii w lekkiej, pozytywnej formie, zbliżonej nieco do stand-up comedy. Już na samym festiwalu spontanicznie dołączyłam do ekipy tłumaczy (co okazało się wyjątkowo fajnym doświadczeniem) i dzięki temu w tym czasie pośredniczyłam w konsultacjach dla aspirujących przedsiębiorców, jakie organizował doradca finansowy z Cumbrii, Keith - doskonale realizujący stereotyp Anglika z nienagannymi manierami, ironicznym poczuciem humoru i bezbłędnym akcentem. Konsultacje zazwyczaj kończyły się wspólnym brainstormem i dyskusją nad różnymi pomysłami na biznes. Nigdy w życiu nie miałam nic wspólnego z tą dziedziną i te rozmowy były dla mnie tym ciekawsze.


Jeszcze inne oblicze Slotu, czyli anatomia motocykli. Fot planararchitect

Wieczorami działał dyskusyjny klub filmowy oraz odbywały się koncerty. Niestety byłam tylko na kilku, ale większość z nich była co najmniej intrygująca. Dominowała muzyka eksperymentalna, łącząca w sobie klubowe brzmienie i zaczerpnięte z folkloru melodie oraz teksty. Najgłębiej w pamięci utkwił mi oniryczny występ zespołu Chłopcy Kontra Basia w Art Katedrze: minimalistyczny, pomysłowy i dosłownie przyprawiający o dreszcze



Chłopcy Kontra Basia. Fot. Dominika Dubowik

Drugi szczególny dla mnie koncert był autorstwa egipskiego zespołu metalowego, Massive Scar Era. O ile utworami muzycy wpisywali się w pewną klasyczną konwencję, o tyle zwrócili moją uwagę wyrazistym głosem wokalistki i jej zdolnością do przechodzenia od growlu do typowo wschodniego stylu śpiewu, oraz zastosowaniem elektrycznych skrzypiec. Pewnej nocy prezentowano film o egipskiej scenie muzycznej i roli różnych zespołów w trakcie tak zwanej arabskiej wiosny, później miała miejsce rozmowa z członkami MSE, ale niestety nie uczestniczyłam w tym punkcie programu


Próba na głównej scenie. Fot planararchitect

Art Katedra to wręcz temat na osobny wpis; zdecydowanie jedna z najciekawszych galerii, w jakich byłam. Mam trochę przemyśleń na temat tego, co w niej wystawiono (od rzeczy błyskotliwych, ale prostych, po dziwne i skłaniające do refleksji), ale chyba lepiej będzie, jeśli pokażę (jeszcze trochę) zdjęć


Fot planararchitect



Fot. Julia Wasążnik



Fot planararchitect
Slot uważam za wspaniałe miejsce do tego, by poznawać nowe rzeczy - i nowych ludzi. Byłam pozytywnie zaskoczona liczbą gości z innych stron świata. Poza zaproszonymi gośćmi i wykonawcami wielu przyjechało w charakterze uczestników. Tłumacze mieli pełne ręce roboty. I, z tego co zauważyłam, żaden z nich na to nie narzekał.

Najbardziej doceniam jednak sposób, w jaki SAF "odczarowuje" różne zjawiska i ruchy, zwykle takie, które ludzie są skłonni stereotypizować: między innymi religie i wyznania, ekologiczny styl życia, fair trade, weganizm. Miałam okazję zapoznać się z tymi podejściami czy ideologiami w atmosferze pełnej wzajemnego szacunku i obustronnej ciekawości, i mam wrażenie, że potrafiłam wyciągnąć z tych spotkań i rozmów coś dla siebie, a także - mam nadzieję, że byłam w stanie przekazać coś od siebie.

I jeszcze jedno bardzo ważne dla mnie doświadczenie: wolontariat. Na około 8500 osób obecnych na festiwalu przypadało 1100 wolontariuszy. I ci ludzie (a raczej, jak powinnam napisać, my) wykonali świetną robotę, bez względu na to, czy zajmowali się sanitarką, czy ochroną, czy kawiarniami, czy dowolnym innym aspektem festiwalu. Nie dało się stamtąd wrócić bez dużego zapasu wiary w ludzi.

Myślę, że wystarczy mi jej do kolejnego Slotu


Kuglarze przy platanie. Fot. Michał Kuciński

Tymczasem kolejny krakowski "mały" Slot już 10. listopada. Motyw przewodni: TOURcja. Zapraszam serdecznie wszystkich, którzy będą mieli możliwość przyjść - tym razem jako współorganizator

slot, inspiracje

Previous post Next post
Up