Apr 14, 2009 23:25
Wróciliśmy ze wsi, a w domu piec był wyłączony. Trochu chłodno.
Czuję się, jakby czas się cofnął. Mama wyciągnęła miseczkę wiśni z wiśniówki, a ja zostałam odgoniona. Alkoholu mi pochłaniać nie wolno. Lol.
A poza tym, to wzięłam się, jak głupia, do robienia referatu na temat, o którym totalnie NIC nie wiedziałam. Nawet nie wiedziałam, gdzie szukać książek albo w jakich książkach w ogóle szukać tego tematu. Chaos totalny i zero możliwości połączenia tego czegoś z czymkolwiek, co już wiem. (Tak to niestety jest, jak się olewa radośnie instytucje europejskie. Teraz żałuję...)
Spędziłam pół poniedziałku na góglowaniu finansowania rozwoju regionalnego gdzieś z serca polskiej wsi i znalazłam ledwie jedną stronę, która odlegle i nie do końca wytłumaczyła mi, o czym właściwie mam mówić w czwartek.
Dzisiaj spędziłam półtorej godziny w bibliotece i znalazłam wszystko. (A z tego czasu i tak jakieś pół godziny spędziłam bez książki, bo jakaś sprytna pani wyciągnęła ode mnie tę książkę podstępem, żeby ją skserować. Tak długo mi trajkotała nad uchem podpytując, gdzie może znaleźć europejskie podatki, że z radością oddałam jej podręcznik, byleby zniknęła na chwilę. Ugh.) A potem zresztą jedną z wykopanych książek kupiłam i teraz mam takie śliczne 800 stron z hakiem o finansach publicznych, których chyba do egzaminu nie przeczytam w całości, ale za to jak ładnie wygląda to na półce!
W każdym razie, wniosek jest prosty. Internet się do BUWu nie umywa. Nic a nic. A referat się pisze.
A po buwingu przeszłam się po centrum. Wynikiem przechodzenia jest porządek w szufladzie z przyborami do pisania (nareszcie kupiłam sobie przegródki), nowiutkie dwa liczniki do rządków (na małe i średnie druty) oraz druty bambusowe na żyłce - perfekcyjnie wygodne, ciepłe, nieklikające, no i szorstkie, czyli śliska włóczka bambusowa (kocyk dla Natalki, mojej niechrześnicy) nareszcie nie spada. No i jeszcze igły do włóczki, które były mi coraz bardziej potrzebne.
dziergaństwo,
studia,
dziennik