Fandom: Avengersi (to znaczy, wiecie, tego filmu wciąż nie ma)
Ilość słów: ~1 400
Opis: miałabym ładny opis, gdyby udało mi się znaleźć cytat z Isherwooda (którego część służy za tytuł), ale nie udało mi się, więc opiszmy ten fik jako "ten kolejny słodki fik o przyjaźni"
Zbyt skomplikowane mechanizmy
Jedną z pierwszych ważnych rzeczy, których uczy go dwudziesty pierwszy wiek, jest to, że Tony Stark nie jest swoim ojcem.
Steve nigdy nie był jednym z tych ludzi, którzy oceniają innych po wyglądzie, a ten jedyny raz, kiedy pofolgował pierwszej myśli, która pojawiła się w jego głowie, kiedy usłyszał imię i nazwisko człowieka, który właśnie mu się przedstawił, miał go dręczyć dość długo. Nawet nie przypuszczał, że może wywołać taki efekt jednym:
- Mogłem się domyśleć, cały Howard.
Kiedy tylko skończył mówić, Tony Stark uśmiechnął się drwiąco.
- Oczywiście, że ty wiedziałbyś najlepiej, Kapitanie. - Odwrócił się do Steve’a plecami, jakby sam jeszcze przed chwilą nie okazywał na jego widok radosnego entuzjazmu. - Potrzebujesz jeszcze czegoś ode mnie, Fury? Właśnie przypomniało mi się, że powinienem spieszyć się na spotkanie. Bardzo ważne spotkanie. W mojej równie ważnej firmie, może wiesz, o której mówię…
- Jeśli dobrze sobie przypominam, to nikt cię tutaj dzisiaj nie zapraszał, Stark - odparł dyrektor Fury ostro, chociaż patrzył na Tony’ego z dziwnym rozbawieniem.
Tony Stark opuścił laboratorium, nie spoglądając w stronę Steve’a ani razu. Steve nie wiedział, dlaczego, ale miał wrażenie, że słyszy w głowie głębokie westchnięcie Bucky’ego Steve, Steve, po którym zazwyczaj następowało lekkie trzepnięcie w głowę i targanie włosów.
*
Następnym razem Steve spotyka Tony’ego Starka w czasie walki z zaczarowanymi przez Lokiego - nie poświęcił nawet chwili na zastanawianie się nad tym, że ten Loki, to może być ten sam Loki, co w nordyckiej mitologii - bezrozumnie biegającymi po Manhattanie rzeźbami z wystawy sztuki zbyt współczesnej jak na gusta Steve’a. Iron Man ląduje za jego plecami, powstrzymując w ostatniej chwili żyrafo-autobus od zmiażdżenia go, przyklejonego do ziemi przez poprzednie dzieło sztuki (wielkie jajko ze skorupek małych jajek, wypełnione jakąś bardzo lepką substancją).
- Nie ma za co, Kapitanie - powiedział mechaniczny głos, kiedy Steve odwrócił się, otwierając usta.
- Poradziłbym sobie, Stark - odparł zadziornie.
- Z zostawaniem cordon bleu-rouge-blanc z pewnością. - Iron Man wzruszył ramionami.
- Wybaczcie, iż nadchodzę z odsieczą tak późno, przyjaciele! - W tej samej chwili rozmowę przerwał im donośny okrzyk Thora.
Za nim podążał ogromny ptak z puszek po coca coli połączony nicią dentystyczną. Iron Man uniósł się w powietrze, a Steve zaczął biec, osłaniając tarczą głowę, ponieważ, nie wiedzieć, czemu, aluminiowy ptak zionął ogniem.
*
Trzecie spotkanie sam na sam ma miejsce w środku nocy, kiedy koszmary pełne przeszłości budzą Steve’a czwarty raz w przeciągu godziny. Kiedy Steve wszedł do kuchni z myślą o szklance ciepłego mleka, Tony Stark akurat przemawiał do ekspresu do kawy - a przynajmniej tak wydawało się Steve’owi zanim przypomniał sobie o JARVISie.
- Utknąłem, nie wiem, mógłbyś wypróbować prawdopodobieństwo dla wytrzymałości spoiwa po rozrzedzeniu stopu…
- Cześć - powiedział Steve, postanawiając dać znać Starkowi, że ma towarzystwo i nie potrafiąc zadecydować, czy druga czterdzieści sprzyja bardziej przywitaniu słowami „dobry wieczór”, czy już „dzień dobry”.
- Kapitanie, kawy? - W odpowiedzi Stark wskazał na pracujący cicho ekspres do kawy.
- Nie, dziękuję. - W lodówce nie było mleka, więc Steve musiał poprzestać na zimnym soku pomarańczowym.
Sięgając po szklankę, kątem oka obserwował Starka. Mężczyzna nie wyglądał dobrze, zarazem jakby nie spał od tygodnia i trawiła go gorączka.
- Wszystko w porządku? - zapytał w końcu Steve, nalewając soku do szklanki. - Panie Stark?
Stark aż podskoczył.
- Co? A, tak, wszystko w jak najlepszym porządku. Superporządku. Na swoim miejscu i w ogóle, czy ta kawa nigdy się nie zrobi? Będę musiał zajrzeć do matrycy, jeszcze wczoraj nie musiałem tyle czekać na poczwórne espresso. - Stark postukał szumiący cicho ekspres. - A ty, Kapitanie, czemu nie śpisz grzecznie w środku nocy?
Steve pomyślał o swoich snach - o brudnym Brooklynie, o umierającym doktorze Erskinie, o czerwonej sukience Peggy, o Buckym spadającym w przepaść, o niewyobrażalnym mrozie, który zdawał się wciąż krążyć w jego żyłach.
- Koszmary - odpowiedział krótko, odwracając wzrok. - Nic takiego, po prostu… Nieważne, panie Stark, przepraszam, że panu przerwałem...
- Po pierwsze, w niczym mi nie przeszkodziłeś, pracuję nad tym problemem od trzech dni, potrzebowałem chwili przerwy. A po drugie… Błagam, przestań z tym „panem Starkiem”, nikt tak na mnie nie mówi. Nawet Kapitan Ameryka. - W tej samej chwili maszyna skrzypnęła i rozległ się plusk kawy napełniającej pusty kubek.
- Tylko jeśli to ma działać w obie strony, panie Stark.
Steve uniósł hardo wzrok, napotykając rozbawione spojrzenie Tony’ego Starka.
- W takim razie, twoje zdrowie, Steve. - Tony uniósł w toaście parujący kubek.
*
Avengersi działali w pełnym składzie od dobrego pół roku, kiedy Steve wreszcie uświadomił sobie, że nie wyobraża sobie tego wszystkiego bez Tony’ego.
- Czy to nie Stark? - Natasza zapytała, włączając telewizor i siadając obok smętnie grzebiącego w owsiance Clinta.
- Tony wyszedł na spotkanie… - Steve odwrócił się i zamarł.
- I chyba z niego właśnie wyleciał. - Clint westchnął, odsuwając od siebie ledwo napoczęty talerz. - Miejmy nadzieję, że nie będzie wykorzystywał tego wypadku jako wytłumaczenia swoich nieobecności na kolejnych spotkaniach, bo panna Potts zamorduje nas wszystkich…
Ale Steve nie słyszał i nie widział nic z tego, tylko to nagranie puszczone w zwolnionym tempie pokazujące wypadającego przez okno Stark Industries Tony’ego. Kiedy znowu mógł oddychać, zalała go fala wściekłości i strachu, nie znowu, nie znowu to samo, nie pozwoli, to nie może…
- Kapitanie, zbieraj się, jesteśmy potrzebni - Bruce powiedział bardzo spokojnym głosem i wyłączył telewizor. Steve opanował zdenerwowanie.
- Avengersi, zbiórka!
*
- Nic mi nie jest. - Tony kuśtykał po swojej pracowni jak gdyby wcale kilka godzin temu nie leżał jeszcze w szpitalu. Steve nie wiedział, czy odczuwa na ten widok więcej gniewu, czy ulgi.
- Oczywiście, że nic ci nie jest, miałeś tyle szczęścia, że zamiast karku, skręciłeś tylko prawą nogę i połamałeś parę żeber. Powinieneś leżeć. - Steve całą siłą woli powstrzymywał się od włożenia sobie Tony’ego pod pachę i zaniesienia do łóżka. Udawało mu się tylko dzięki świadomości, że nie byłoby to skuteczne rozwiązanie.
- Leżałem tydzień, czyli o siedem dni za długo. To wszystko wina Lokiego, ale przecież nie możemy tak naprawdę nic mu zrobić, bo wtedy Thor po raz kolejny skieruje swój młot przeciwko nam - zaczął wyliczać Tony. - A z Thorem nie sposób się dogadać, ciągle tylko powtarza, że to jego wina i jego zadanie, i on to wszystko załatwi ze swoim bratem, ale coś szczęśliwego końca historii nie widać…
- Tony, cieszę się, że nic ci nie jest, ale wiesz, że i tak przez najbliższy miesiąc nie pozwolę ci wziąć udziału w żadnej akcji?
Tony natychmiast porzucił to, czym się zajmował, żeby pokuśtykać do Steve’a i, patrząc mu prosto w oczy, powiedzieć:
- Nie ma mowy. Nie będziesz mną rządził, Kapitanie.
Coś ukłuło Steve’a w sercu na te słowa, a chwilę później poczuł, że się rumieni.
- Tony, nie o to mi, nam, chodzi, tydzień temu spadłeś z szesnastu pięter bez zbroi i to cud, że żyjesz, i wszyscy cieszymy się, że czujesz się dobrze, ale to nie oznacza…
- Nie wiem, co do mnie mówisz. - Tony zmarszczył brwi. - Ale nie pozwolę wyrzucić się z drużyny. Jeśli mam odejść, to z własnej woli.
- Nie! Nie, Tony, po prostu… - Steve złapał go delikatnie za ramię, pamiętając o sińcach, które widział, kiedy Tony przebierał się ze szpitalnej piżamy w jedną ze swoich drogich koszul. - Daj swoim żebrom trochę odpoczynku. Jesteś moim, naszym, przyjacielem i nie chcę musieć się martwić, że podczas walki obruszysz złamane żebro i przebijesz sobie płuco. Albo… stanie coś innego. Złego.
- Jesteś taki sentymentalny, Steve. Takich dobrych chłopców już nie produkują. Ale nie musisz się o mnie martwić, ja sobie dam radę, w zbroi nic nie ruszy moich żeber. - Tony uśmiechnął się lekko.
- Muszę się martwić, jesteś moim przyjacielem, Tony. - Steve lekko nim potrząsnął, mając nadzieję, że nie zostanie doprowadzony do głębszych wyznań typu: „Jesteś moim pierwszym przyjacielem w tym stuleciu. Jedynym przyjacielem. Nie chcę cię stracić tak, jak straciłem moich poprzednich przyjaciół. Nie każ mi patrzeć, jak umierasz.”
Ale Tony chyba to wszystko wreszcie zrozumiał, bo przestał się uśmiechać, za to złapał Steve’a za nadgarstek tej ręki, którą wciąż ściskał jego ramię.
- Tylko jeśli to ma działać w obie strony - powiedział z błyskiem w oku.
*
Jedną z najważniejszych rzeczy, których Steve uczy się w dwudziestym pierwszym wieku, jest to, że Tony Stark nie jest tym, kim się wydaje. Nie jest swoim ojcem, nie jest Tonym Starkiem, którego można poznać z mediów, nie jest także robotem, ani tylko tym, co się chowa pod błyszczącą zbroją.
Tony Stark, nade wszystko, jest przyjacielem, a reszta, tak naprawdę, nie ma żadnego znaczenia.
fin