Title: Zanim powiesz: żegnaj
Author:
nickygabrielFandom: Starsky & Hutch
Characters/Pairing: Starsky & Hutch (gen)
Rating: R
Warnings: none
Word Count: 2101
Notes: in Polish
Hutch kończył właśnie przygotowywanie śniadania i czekał tylko aż zagotuje mu się woda na kawę, kiedy Starsky wyszedł z łazienki - jeszcze z mokrymi włosami i usiadł przy stole. Przez chwilę przeglądał prospekty z mieszkaniami, które pożyczyła mu Minnie, więc Hutch nie poświęcał mu większej uwagi i zajmował się smarowaniem tostów. Starsky wreszcie dał spokój reklamom i sięgnął po poranną gazetę. Hutch skończył przygotowywanie śniadania i położył talerz na stole.
- Nie jestem pewny, czy nadal tego chcę - odezwał się w tym momencie Starsky odkładając "Bay City Times'a".
Hutch popatrzył na niego zaskoczony. Różnych rzeczy się spodziewał, ale nie tego - od miesiąca przyjaciel nie robił nic innego tylko męczył go szukaniem dla siebie nowego mieszkania.
- Sam powiedziałeś, że chcesz się wyprowadzić. Zmieniłeś zdanie? - zapytał, unosząc jedną brew i przechylając głowę. Hutch nie miałby nic przeciwko temu, żeby partner został, ale nie miał zamiaru zatrzymywać go siłą.
Tym razem to Starsky spojrzał na niego zdumiony.
- Nie, nie chodzi mi o mieszkanie. Muszę się w końcu wyprowadzić - wyjaśnił. - Nie jestem tylko pewny, czy nadal chcę pracować w policji - dokończył jakimś dziwnym tonem.
Hutch zamrugał całkiem zdębiały. Gdyby Starsky oświadczył, że zamierza ożenić się ze Słodką Alice, nie byłby bardziej oszołomiony. Przez chwilę przyglądał się przyjacielowi, ale kiedy ten nie dość, że nie odwrócił wzroku, to jeszcze w jego spojrzeniu wyraźnie widoczna była żelazna determinacja - prawie przecząca oświadczeniu 'nie jestem pewny', Hutch machinalnie wyłączył gaz i powoli podszedł do stołu. Starsky nadal nie odwrócił wzroku, więc Hutch usiadł naprzeciwko niego i położył dłonie na blacie.
Obaj zdawali sobie sprawę, że od wyniku tej rozmowy zależy cała ich przyszłość, więc Hutch najpierw wziął głęboki oddech, zanim się odezwał.
- Dlaczego? - zapytał. Bał się odpowiedzi, ale musiał wiedzieć, na czym stali.
Starsky na moment zamknął oczy, po czym spojrzał na wyniki badań lekarskich, które leżały pomiędzy nimi na stole od wczoraj.
- To nie dlatego, Hutch - wskazał na te kartki, jednak nie uniósł wzroku.
- Jest tam coś, o czym powinienem wiedzieć? - Hutch zmarszczył brwi, bo nie przypuszczał, żeby Starsky go poprzedniego dnia okłamał. Nie czytał jego aktualnych orzeczeń lekarskich, ale wiedział, że od trzech tygodni Starsky pełnił już aktywną służbę i jakoś nie sprawiał wrażenia zniechęconego do swojej pracy. Rutynowe badania sprzed dwóch dni również nie wykazały niczego podejrzanego w jego stanie fizycznym.
Ten potrząsnął jedynie głową.
- Nie. Oni nie widzą przeciwwskazań.
Na chwilę zamilkł, a Hutch nie zamierzał go ponaglać. Wiedział, że tego dnia pewnie znowu się spóźnią do pracy, ale tym razem nie dbał o to. Kiedy Starsky nadal milczał, Hutch wyciągnął rękę i objął jego nadgarstek. Starsky odwrócił dłoń i ich palce się splotły.
- Nie chcesz w ogóle pracować w policji, czy nie chcesz pracować ze mną? - podsunął ostrożnie, bo wiedział, że jeśli to było problemem, wtedy Starsky mógł mieć obiekcje przed poruszeniem tego tematu.
Dopiero wtedy przyjaciel na niego spojrzał.
- Możesz mi podać przynajmniej jeden powód, dlaczego miałbym nie chcieć z tobą pracować? - zapytał równie zirytowany co rozbawiony.
Hutch też się uśmiechnął nerwowo.
- To ty powinieneś mi jakiś podać - zauważył, ale nadal nie zabrał dłoni, a Starsky nie protestował.
- Nie ma - wzruszył tylko ramionami.
Hutch z trudem oddychał, ale kontynuował.
- To jest twoje życie, Starsky - sprecyzował z przekonaniem. - Ty kochasz pracę w policji.
- Nie bardziej niż ciebie - prostota tego oświadczenia wstrząsnęła Hutchem bardziej niż poprzednie wyznanie. Uśmiechnął się lekko i odetchnął odrobinę lżej.
- Już żeśmy taką rozmowę prowadzili - przypomniał ostrożnie.
- Wiem, że już żeśmy tego próbowali - zgodził się Starsky.
Kiedy Starsky nie powiedział nic więcej, Hutch przechylił głowę.
- Nie bardzo wyszło, co? - podsunął.
- Wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze wyszło - Starsky roześmiał się cicho. - Hutch, dlaczego się wtedy zgodziłeś wrócić? - zapytał z zaciekawieniem.
Hutch dopiero wtedy zabrał dłoń. Pomimo że od czasu, kiedy poprzednio postanowili rzucić pracę minęło już pół roku, Starsky jeszcze nigdy go o to nie zapytał. Hutch bał się odpowiedzi, ale przyjaciel zasługiwał na nią, więc był gotowy mu jej udzielić.
- Wtedy chciałem uciec - przyznał. - Od wszystkiego - dodał, widząc zawód w oczach przyjaciela. - Od tego, co łączyło nas z Riegerem i całym tym chorym systemem. Od odpowiedzialności - Hutch nie mógł mówić dalej, bo to co się wtedy stało nadal bolało.
- Ode mnie? - zapytał cicho Starsky.
Hutch uniósł wzrok i potrząsnął głową. Sam wiele razy zadawał sobie to pytanie i po wielu bezsennych nocach znał już odpowiedź.
- Nie - powiedział szczerze. - Wiedziałem, że mnie znajdziesz.
Starsky zmarszczył brwi.
- Ale mimo to chciałeś samotnie rzucić tę odznakę w ocean - wytknął.
Hutch uśmiechnął się łagodnie.
- Wiedziałem, że za mną stoisz - oznajmił. - Wiedziałem, że spróbujesz mnie powstrzymać.
Ale Starsky potrząsnął głową.
- Nie próbowałem - zaprotestował.
- Nie, nie próbowałeś - zgodził się Hutch.
Przez chwilę panowała cisza.
- Więc wiesz, że są dla mnie ważniejsze rzeczy niż bycie gliną - przerwał ją Starsky.
- Ja? - podsunął szeptem Hutch.
Starsky wzruszył ramionami.
- Ty, mama, Nicky - wyliczył. - I znalazłoby się jeszcze parę innych osób.
- Dla nich nigdy nie zrezygnowałeś z kariery w policji - zauważył Hutch.
Starsky wstał i ponownie włączył gaz.
- Oni tego nie potrzebowali - wyjaśnił.
Hutch tylko przechylił głowę, patrząc w jego plecy.
- Chyba raczej nie wymagali - upewnił się, że dobrze zrozumiał.
Starsky odwrócił się jego stronę i przeciągnął sobie dłońmi po twarzy.
- Wręcz przeciwnie - wyszeptał. - Mama ciągle się o mnie boi. Po tym, jak tata zginął na służbie, to raczej nic dziwnego i trudno ją o to winić. Nicky nienawidzi mojej pracy, bo jesteśmy daleko od siebie. On wie, że ty jesteś dla mnie jak brat i jest zazdrosny o nasze relacje, co jeszcze bardziej utrudnia nam życie. Ale oni tego nie potrzebują. Ty potrzebowałeś. Dlatego to zrobiłem - podkreślił. - Hutch, ja nie wymagam od ciebie, żebyś... ja...
Hutch wstał.
- Hej, gdzie ty, tam ja - położył mu dłoń na ramieniu. - I wiem, że ty też tego chcesz w taki, a nie inny sposób. Coś wymyślimy, jak zawsze. Razem.
Starsky przez chwilę stał w bezruchu, patrząc gdzieś przed siebie, ale wreszcie nakrył dłoń Hutcha swoją.
- Problem w tym, że ja wiem, czego nie chcę robić, ale nie wiem, co chciałbym robić.
Hutch uścisnął jego ramię po raz ostatni i sięgnął po puszkę z kawą, żeby dla nich zaparzyć.
- Nadal nie odpowiedziałeś mi dlaczego chcesz zrezygnować z pracy - wrócił do tematu ich rozmowy.
Starsky usiadł na krawędzi stołu i wzruszył ramionami.
- Ze względu na ciebie - powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Nie chcę cię stracić. Nie chcę, żebyś musiał przez to znowu przechodzić. Nie wiem, czy ja zniósłbym to kolejny raz. Bez względu na to, który z nas tym razem byłby ranny.
Hutch przez chwilę przyswajał sobie jego słowa, ale wiedział, że Starsky tylko wypowiada to, co on sam rozumiał doskonale.
- Starsk, ty się nie boisz - zaprotestował mimo wszystko. - Przynajmniej nie bardziej niż zwykle. Nie bardziej niż jest się bezpiecznie bać w naszym zawodzie. Wiem że nie, bo byłem z tobą przez ten cały miesiąc - zmarszczył brwi i przechylił głowę. - Myślisz, że to ja?
Starsky westchnął ciężko, ale poświęcił temu pytaniu chwilę uwagi.
- Nie, Hutch - powiedział wreszcie. - Nie myślę, że to ty. Sam nie wiem, co myślę.
Przez moment patrzyli sobie w oczy, ale wreszcie Hutch podsunął mu talerz z kanapkami i odwrócił się, żeby nalać im kawy.
- Nieszczególnie mi się spieszy, ale powiedz mi, kiedy będziesz wiedział - dodał, kiedy usiadł przy stole i zaczął jeść śniadanie.
Starsky zszedł ze stołu i usiadł naprzeciwko niego.
Hutch wiedział, że chociaż kilka tygodni temu przyjaciel skończył rehabilitację, to jego apetyt nadal nie wrócił do stanu sprzed tamtego pamiętnego dnia w maju, ale Hutch nauczył się czym go kusić, żeby zjadł przynajmniej tyle, żeby przetrwać na tym do lunchu - bo biorąc pod uwagę jego metabolizm, głodny Starsky oznaczał zirytowanego Starskiego. A to nie było coś, z czym Hutch gotowy był spędzać po dziesięć godzin dziennie w tym samym samochodzie.
Starsky sięgnął po tost i wrócił do przeglądania ogłoszeń drobnych w gazecie.
* * *
Hutch usłyszał jak Starsky parkuje przed domem, więc podszedł do okna, żeby upewnić się czy to aby na pewno Torino przyjaciela. Było mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek inny w okolicy nagle wszedł w posiadanie podobnego samochodu, ale Hutch wolał się przekonać na własne oczy, nie tylko uszy. Kiedy ujrzał, jak Starsky wysiada z auta wyciągając z niego książki, po które pojechał do biblioteki, Hutch sięgnął po zapałki i zapalił świece na stole w pokoju gościnnym. Tego wieczoru była kolej Starskiego na gotowanie obiadu, ale Hutch postanowił zrobić mu niespodziankę i teraz czekał tylko aż dogotuje się makaron. Po ich porannej rozmowie nie poruszali już tematu, jednak Hutch zrozumiał coś, co nie dawało mu spokoju od dawna i postanowił zrobić pierwszy krok w stronę znalezienia jakiegoś rozwiązania tej sytuacji.
W chwilę później usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i strzępy rozmowy z korytarza. Hutch rozpoznał głos właścicielki kamienicy, ale nie potrafił powiedzieć, o czym Starsky z nią rozmawiał.
Hutch nie miał zamiaru podsłuchiwać, więc poszedł do kuchni - wiedząc, że jeśli to ważne, Starsky powie mu w czym problem, a jeśli nie, wtedy Hutch i tak nie miał zamiaru wysłuchiwać bezpodstawnych upomnień starszej pani. Odkąd Starsky wprowadził się do jego mieszkania - po tym, jak wypisano go ze szpitala z zaleceniem prawie nieprzerwanej opieki medycznej, ta stara zmora wynajdywała codziennie jakiś powód, żeby im uprzykrzyć życie. Był to również jeden z motywów wzmożonych wysiłków Starskiego w sprawie poszukiwań nowego lokum.
Hutch właśnie stawiał miskę z makaronem na stole, kiedy Starsky wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Uśmiech na jego twarzy był szczery i Hutch zmarszczył brwi zaskoczony, bo to jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się po rozmowie z panią Dalton.
- Hej, Hutch - powitał go kolega i zdaje się miał zamiar powiedzieć coś więcej, ale jego wzrok padł na stół i Starsky zamarł wpół słowa.
- Czego chciała? - Hutch wskazał brodą na drzwi.
Starsky zamrugał i spojrzał na niego zaskoczony.
- Co to za okazja? - zapytał niepewnie.
Hutch oparł się o framugę przepierzenia między kuchnią i sypialnią i wzruszył ramionami.
- Od kiedy to potrzebujemy okazji, żeby miło razem spędzić wieczór?
Starsky położył książki na stoliku przy telewizorze i podszedł do Hutcha uśmiechając się lekko.
- Nie potrzebujemy, ale dzisiaj jest okazja, prawda? - w jego głosie Hutch wyczuł jakiś dziwny ton. Starsky używał go, kiedy planował coś, o czym Hutch nie powinien wiedzieć wcześniej. Ale teraz nic takiego nie miało miejsca, więc Hutch nie wiedział, co o tym myśleć. Ostatecznie jednak nie miał żadnego powodu żeby podejrzewać jakiś podstęp, więc postanowił nie zwracać na to uwagi. Zresztą Starsky w mgnieniu oka się opanował i już nic nie wskazywało na to, że chwilę wcześniej w jego oczach gościła psota.
- Jest okazja - Hutch położył mu dłoń na ramieniu. - Dzisiaj... dzisiaj zrozumiałem, że niewiele nam już takich wieczorów zostało, więc chcę ich spędzić w ten sposób tyle ile możliwe.
Hutch wiedział, że kilka miesięcy temu Starsky obróciłby takie oświadczenie w żart stwierdzając, że nie lubi ckliwych scen, ale od tamtego czasu wiele rzeczy się zmieniło i kolega nic nie powiedział - uśmiechnął się tylko lekko i skinął głową.
- Umyj ręce, a ja wyciągnę wino - Hutch klepnął go w plecy, a Starsky zasalutował mu żartobliwie.
- Tak, mamo - i pomaszerował do łazienki.
Hutch potrząsnął tylko głową i sięgnął po wino i kieliszki. Przez chwilę przyglądał się butelce. Wino miało prawie trzydzieści lat i pochodziło z winnicy jego dziadka. Była to renomowana marka i kosztowała fortunę.
- Tęsknisz za nim? - Hutch poczuł na ramieniu dłoń Starskiego.
Otrząsnął się więc z tych rozmyślań i skinął głową.
- Czasami - przyznał.
Starsky przekrzywił głowę.
- Nie mówisz o nim często - zauważył. - O Paulu ciągle opowiadasz, a o Harrym nigdy.
Hutch zmarszczył brwi, nie zdawał sobie sprawy, że tak postępuje. Jednak po chwili zastanowienia musiał przyznać, że Starsky miał rację.
- Dzisiaj mogę ci o nim opowiedzieć - zaproponował prawie nieśmiało.
Starsky uśmiechnął się łagodnie.
- Tylko jeśli chcesz - powiedział. - Ale najpierw obiad. Umieram z głodu! - Mężczyzna usiadł przy stole, a Hutch uniósł pokrywkę tacy.
- Makaron linguine? - brwi Starsky'ego powędrowały w górę. - I przygotowałeś nawet małże?
Hutch wzruszył ramionami.
- Nauczyłeś mnie, że trzeba stawiać czoło swoim lękom - Hutch postawił przed nim kieliszek i nalał mu wina.
Od trzech lat Hutch nie mógł zmusić się do zjedzenia spaghetti. Ciągle pamiętał ową noc, którą spędził próbując uratować życie przyjaciela. Niewiele brakowało, a obaj zginęliby w tamtej restauracji. Ale Starsky udowodnił mu, że nie ma niczego, co by go powstrzymało, jeśli chciał osiągnąć cel. Starsky stawił czoło śmierci i zwyciężył. Później stawił czoło życiu i również zwyciężył. Czym więc były w porównaniu jakieś małże i makaron?
Starsky spojrzał mu w oczy.
- To nie tylko o linguine chodzi, prawda? - zapytał ostrożnie.
Hutch usiadł naprzeciwko niego i pokręcił głową.
- Wiem, że muszę... pozwolić ci odejść - powiedział powoli. - Nie chcę stać ci na drodze.
- Hutch, ty nigdy nie stoisz mi na drodze - zaprotestował Starsky.
- Wiesz, o czym mówię - machnął ręką Hutch.
- Wiem - Starsky nie powiedział nic więcej.
Hutch sięgnął po kieliszek z winem.
- Za przyszłość. Cokolwiek przyniesie - wzniósł toast.
Starsky przez chwilę patrzył na niego w milczeniu.
- Za nas - wyszeptał.
KONIEC