Opowieść wigilijna, roz II

Dec 25, 2012 13:46




Roz. 2. Co było a nie jest

Dziesięcioletni Mycroft siedział pod ogromną choinką, postawioną pośrodku salonu i z zapałem rysował samochody wyścigowe. Obok na złożonym kocu leżał trzyletni Sherlock i podpierając twarz na rękach obserwował procesy twórcze starszego brata. Najmłodszy Holmes ściskał kurczowo wysłużonego, zmechaconego misia, ofiarę jego ostatnich eksperymentów z sokiem pomarańczowym, sodą oczyszczoną i wybielaczem. Miś był w zasadzie nieustannie prany, co poważnie nadwątlało jego plastikowe oczka i wełniany nos.

W rezydencji było niezwykle cicho. Główne światła były wyłączone, paliły się jedynie boczne lampy i światełka na choince. Za oknami padał gęsty śnieg, tworząc coraz to nowe zaspy na schodach domu i dookoła ogrodowych ścieżek. Mamusia siedziała w swojej sypialni z koniakiem, niania drzemała na kanapie w pokoju obok, oglądając przyciszony dyskretnie teleturniej a ojca nie było. Jak zawsze.

"Tata pojechał w ważnych sprawach do Budapesztu." poinformował młodszego brata Mycroft, nie odrywając wzroku od swojego rysunku. "Ale obiecał, że na święta wróci i przywiezie prezenty."

Sherlock milczał, tylko patrzył na Mycrofta szeroko otwartymi, poważnymi ślepkami i ściskał mocno spranego misia. Może rozumiał już, że ojciec zawsze obiecuje, że przyjedzie na święta i nigdy nie przyjeżdża. A może po prostu miał chęć narysować swój własny obrazek.

"Trzymaj."

Mycroft wcisnął Sherlockowi w dłoń świecową kredkę i podsunął mu nowy arkusz papieru. Sherlock, chociaż za niecałe dwa tygodnie będzie miał dopiero czwarte urodziny, był niezwykle inteligentnym dzieckiem. Zamiast złamać kredkę i podrzeć papier mały Holmes zabrał się do rysowania rozwleczonego, koślawego konia w kolorze pomarańczowym. Stwór miał rozwianą, pokręconą grzywę, chwiejne kopyta i lewe oko większe od prawego, Mycroft uznał jednak, że trzeba brata pochwalić za jego dzieło.

"Bardzo ładnie Sherlock. Narysuj coś jeszcze. Pokażemy tacie, jak przyjedzie."

Sherlock skinął głową i z wytkniętym językiem zaczął rysować na kolejnej kartce. Tym razem chwiejną, rozklapioną niemiłosiernie żabę.

"Będzie rysował żaby przez dobre cztery miesiące." oznajmił duchowi przeszłych świąt dorosły Mycroft. "Wszędzie. Na ścianach, na stole, na desce klozetowej. Potem zajmie się pszczołami."

Mycroft nie miał pojęcia, czemu udzielił duchowi tak bezsensownej informacji, ale zjawa najwyraźniej doceniła gest, ponieważ uśmiechnęła się szeroko.

Chłopcy rysowali w ciszy, podając sobie kredki. Starodawny zegar z dwoma ciężkimi, mosiężnymi szyszkami wiszącymi na łańcuchach wybił ósmą, mamusia nadal nie schodziła na bożonarodzeniową kolację a Sherlock narysował jeszcze zieloną sowę i niebieskiego królika. Gdy młodszy Holmes kończył rysunek fioletowego wilka w biegu, ojciec wrócił. W zaśnieżonym płaszczu, ze srogą miną, rozwianymi, burymi włosami i teczką pełną papierów pod pachą. Mycroft i Sherlock rzucili kredki i pobiegli do przedpokoju. Obserwowali ojca w milczeniu, stojąc przy wejściu do salonu i kryjąc się za framugą.

"Wesołych świąt." odezwał się Mycroft, czując, że coś należy do rodziciela powiedzieć.

Sherrinford Holmes spojrzał na Mycrofta Holmesa płaskim, ciężkim wzrokiem, a potem zaczął się śmiać. Okropnie. Szyderczo. Mycroft pożałował, że się w ogóle odezwał, że czekał na ojca, że nie schował się w swoim pokoju, tak jak mamusia. Sherlock ścisnął nerwowo rękę brata i pociągnął go lekko w głąb domu, ale Mycroft się nie poruszył. Śmiech Sherrinforda Holmesa brzmiał w ciszy domu po prostu strasznie. Jakby wyśmiewał Mycrofta, że jest dzieckiem, że czeka na święta, że liczy na życzliwość świata i jest w swoich oczekiwaniach tak naiwny, tak żałośnie ufny.

Mycroft miał chęć zapaść się pod ziemię.

A potem przyszła niania, zgarnęła obu chłopców do kuchni na świąteczną kolację. Ani mamusia ani ojciec nie przyszli. Nikt nie rozstawił długiego stołu w największej jadalni w rezydencji, nikt nie upiekł indyka, nikt nie śpiewał, tak jak dawniej bywało podczas świątecznych spotkań w rezydencji rodziny Holmesów. Niania puściła małym Holmesom w kuchni telewizor i zjadła z nimi samowolnie upieczoną gęś i zrobione naprędce ciasto piernikowe. Pani Higgins była wyjątkową kobietą i miała świetną rękę do dzieci, nawet tak arystokratycznych jak Mycroft i Sherlock.

Niania wyjątkowo pozwoliła chłopcom otworzyć po jednym prezencie wcześniej, przed drugim dniem świąt, a potem posłała ich szybko do sypialni. Obaj dostali książki i obaj umiarkowanie się z nich ucieszyli, bo w sumie Sherlock liczył na kolejnego misia i butelkę wybielacza, a Mycroft na atlas geograficzny z adnotacjami do różnych istotnych historycznych wydarzeń.

"Dziękujemy pani Higgins. " powiedzieli chórem, ponieważ nauczono ich, że dziękuje się za prezenty, nawet jeżeli oryginalnego dawcy prezentów nie było z nimi.

Pani Higgins tylko uścisnęła ich pośpiesznie i zagnała do łóżek. Dorosły Mycroft i duch przeszłych świąt podążyli za nimi bez słowa.

Sherlock nie chciał spać sam więc Mycroft pozwolił mu zanocować u siebie. Leżeli razem pod przykryciami i wpatrywali się w wymalowane na suficie konstelacje gwiazd. Wymyślone i kompletnie bezsensowne dziecinne fantazje na temat prawdziwych konstelacji, a mimo to niesamowicie przyciągające wzrok.

"będę duży będę zabierał cię do siebie na święta Sherlock. I będziemy się wspaniale bawili, całe dwa dni."

"A będą renifery?" zapytał sennym głosem najmłodszy Holmes, który od momentu obejrzenia Rudolfa Czerwononosego rozwinął ogromną fascynację parzystokopytnymi.

"Ciekawe, że nie spytał, czy będą rodzice." zauważył ponuro dorosły Mycroft, ale mały Mycroft jedynie uśmiechnął się szczerbatym uśmiechem i przygarnął młodszego brata bliżej.

"Wszystko będzie. Renifery, prezenty, choinka, indyk. I będziemy tylko my dwaj. Najlepsza gwiazdka jaką możesz sobie wymyślić!"

Mały Mycroft fantazjował, ale starszy Mycroft rozpoznawał, że w tym danym momencie historycznym fantazjowanie było mu to bardzo potrzebne. Żeby przeczekać okres, w którym jest jedynie bezbronnym dzieckiem, żeby przetrwać do momentu, w którym będzie stanowił sam o sobie i żaden człowiek, włączając w to ojca, nie będzie psuł mu nastroju tylko dlatego, że może.

Sherlock, ułożony ze swoim misiem równo obok Mycrofta przysunął się bliżej, zarzucił ramię na brzuch brata i westchnął głęboko.

"Jak będziesz miał renifery to do ciebie przyjadę." zadecydował, zamykając oczy. "Renifery i pszczoły."

"Nie przeciągaj struny młody."

Ale Sherlock już spał, ściskając mocno zarówno swojego eksperymentalnego misia jak i Mycrofta.

"Wesołych świąt Sherlock."

" ...i pszczoły..."

Sherlock od początku był dzieckiem niezwykłym i dość trudno było za nim trafić, zanim nie rozpoznało się jego wewnętrznego systemu hierarchii. Mycroft rozpoznał go pierwszy i jako pierwszy, zanim jeszcze psychologowie i psychiatrzy zajęli się najmłodszym Holmesem, wiedział, że Sherlock jest genialny i łatwego życia mieć nie będzie.

Ale teraz mały Mycroft i jeszcze mniejszy Sherlock spali, otuleni przykryciami i ciemnością sypialni, ze zmyślonymi konstelacjami wiszącymi nad nimi na suficie. Teraz wszystko jeszcze było dobrze, sowy były zielone, króliki niebieskie, a Sherlock ufnie przytulał się do swojego starszego brata ponieważ tylko jego miał do przytulania i bardzo mu to odpowiadało.

Mycroft przyglądał się zasypiającym braciom przez długi moment, z zaciśniętym gardłem i ramionami, założonymi bojowo na piesi.

"Po co to oglądamy?" zapytał retorycznie ducha. "To tylko wspomnienia. Bezsensowne i nieważne. Byłem głupi, że czekałem na ojca i dobrze, że mnie w tej kwestii uświadomił. Natomiast gwiazdka z Sherlockiem to byłby jeden wielki niewypał. Urwalibyśmy sobie głowy zanim zasiedlibyśmy do stołu."

Duch przeszłych świąt wydął pogardliwie usta, po czym złapał Mycrofta za dłoń i szarpnął lekko. Sypialnia chłopców zniknęła, zastąpiona wyłożonymi kocimi łbami uliczkami i masywnymi murami uczelnianymi, podświetlanymi mglistym światłem ulicznych lamp. Znajome przejście pod rektoratem, skwerek z ławkami, skryty przy Galerii Obrazów, malutki, wciśnięty między Bramę Cantenbury a bibliotekę sklepik z owocami i bułkami.

"Oksford i budynki Meadow." wymknęło się Mycroftowi, gdy stanął z duchem na dziedzińcu otoczonym przez kamienne budynki stylizowane na zamkowe bastiony.

"Znasz tą okolicę?" zapytał retorycznie duch, uśmiechając się dziecinnymi ustami Sherlocka, ale w jego oczach nie było nic z małego Holmesa.

Mycroft skrzywił się.

"Oczywiście, że znam okolicę." mruknął niechętnie. "Dostałem się na Oksford w wieku szesnastu lat i zostałem w tutejszych dormitoriach aż do ukończenia drugiego fakultetu. W dniu mojego pierwszego awansu w MI6 wyniosłem się z dormitorium Tom Quad. Czy naprawdę musimy?..."

Duch wskazał szczupłą dłonią jedno z niewielu okien pokojów sypialnianych dla męskiej części studentów, w którym paliła się lampka. Podłużna, pojedyncza, zielona lampka, taka jakie posiadano w Bibliotece Londyńskiej. Starszy Holmes rozpoznał tą lampkę od razu.

Świat wygiął się, zafalował i Mycroft zaklął, dokładnie w środku swojego brzucha czując kolejne magiczne przeniesienie. Gdy wyciągnął rękę, aby się podeprzeć i złapać równowagę był już w dobrze znanym sobie pokoju. Ze znajomymi bordowymi tapetami w złote wzory, z niedomykającą się szafką na płaszcze i biurkiem, samowolnie przesuniętym pod samo okno. Mycroft podczas nauki lubił patrzeć na Wieżę Toma i nie obchodziły go idiotyczne oksfordzkie regulacje, dotyczące umeblowania dormitoriów.

Duch przeszłych świąt stanął przy Mycrofcie i dotknął mu drobnymi, chłodnymi palcami nadgarstka.

"Od kiedy dostałeś się na Oxford nie wracałeś do domu na święta."

" Nie."

"A Sherlock czekał."

" Tak. Sherlock czekał..."

Duch przeszłych świąt nie powiedział już nic więcej tylko wskazał na scenę, rozgrywającą się w dormitorium.

Osiemnastoletni Mycroft stał przy oknie i trzymał słuchawkę telefonu stacjonarnego przy uchu. Nad ponurymi zamkowymi założeniami Oksfordu zapadał już zmrok a lampy, oświecające uliczki pomiędzy biblioteką a katedrą uniwersytecką błyszczały już żółtawym światłem. Wszystko było fioletowo-pomarańczowe tego zimnego, grudniowego, świątecznego wieczoru.

"Wesołych świąt Sherlock." powiedział osiemnastoletni Mycroft do słuchawki telefonu i zamknął oczy, oczekując odpowiedzi.

"Nie. Nie mogę przyjechać w tym roku na święta. Tak, wiem, że nie przyjechałem też w zeszłym roku. Sherlock, proszę, nie histeryzuj. Przecież nikt ci tam krzywdy nie robi."

Osiemnastoletni Mycroft potarł agresywnie brzeg nosa i zacisnął mocno powieki.

"Nic nie obiecywałem. Nigdy nic nie obiecuję." mówił coraz bardziej uniesionym głosem. "Nie rób z tego takiej dramy, Sherlock i bądź mężczyzną! To tylko święta. Twój prezent powinien dojechać do ciebie drugiego dnia, wysłałem odrobinę za późno, bo miałem egzaminy."

Młody Mycroft rozłączył się, nie dając swojemu rozmówcy możliwości odpowiedzi, po czym odłożył z rozmachem słuchawkę telefonu na widełki i szybkim krokiem ruszył ku wąskiemu, zgrzebnemu przedpokojowi. Zarzucił płaszcz, założył buty i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. W torbie miał nieskończony esej na zajęcia ze Stosunków Międzynarodowych i parę lektur, które obiecał sobie przez święta przeczytać, ale po prostu nie mógł zostać w dormitorium. Musiał gdzieś wyjść.

Duch przeszłych świąt i dorosły Mycroft, poruszony, zagniewany i zawstydzony, zostali sami w oksfordzkim apartamencie.

"Poszedłem wtedy do..." zaczął niepewnie Mycroft, czując, że musi się wytłumaczyć i nienawidzi się za to, ale duch jedynie ścisnął mu dłoń. Świat zafalował a bordowe ściany zawirowały i przemieniły się w tłum roześmianych ludzi, siedzących w pubie dookoła telewizora i oglądających świąteczne orędzie jej wysokość miłościwie panującej królowej Elżbiety.

"Mógłbyś uprzedzać mnie o tych przeniesieniach, duchu. Mój żołądek!..."

Mycroft odwrócił się i spojrzał prosto w twarz młodemu, osiemnastoletniemu Gregowi. Lestrade, jak wszystkie postaci w tym szalonym widzie z duchem świąt przeszłych, nie dostrzegł Mycrofta dorosłego. Dostrzegł natomiast dostrzegł Mycrofta osiemnastoletniego. I od razu podszedł do niego z kuflem piwa, miską orzeszków i wspaniałym uśmiechem kogoś, kto w życiu nikogo nie poderwał, ale jest zdeterminowany.

"Hej. Czemu czytasz książkę w pubie i to w święta na dodatek? Nie, żebym był ciekawski, ale ludzie tutaj raczej piją i świętują, bo nie mogli na Boże Narodzenie pojechać do rodziny. Ktoś kto się uczy wygląda...dziwacznie."

Osiemnastoletni Mycroft podniósł wzrok znad swojej książki, gotowy werbalnie wychłostać idiotę, który przeszkadzał mu w lekturze Dzieł Zebranych Lenina (skądinąd fantastyczne studium jak retoryką zamącić masie w głowach). A potem spojrzał w brązowe, przymrużone zabawnie oczy Grega, spojrzał na jego szczerą, uśmiechniętą twarz i nagle zgubił wszystkie słowa.

Lestrade wyszczerzył się w kolejnym oślepiającym uśmiechu i dosiadł się do stolika Mycrofta, podsuwając mu swoje orzeszki.

"Jesteś z Oksfordu, tak? Masz szalik z ich kolorami. Daruj, ale tylko ktoś stamtąd mógłby czytać książkę pośród zabawy świątecznej."

"Ty jak sądzę, jesteś z akademii?" odpowiedział pytaniem na pytanie osiemnastoletni Mycroft, w sposób widoczny denerwując się, że ktoś wykazuje zainteresowanie jego osobą.

"Nie. Ja tutaj jestem bo kumple mnie zaciągnęli. Powiadają, że w pubach koło Oxfordu odbywają się najlepsze imprezy. No i racja. Wyglądasz... dość młodo jak na studenta."

"Jestem geniuszem." wyjaśnił z prostotą Mycroft, uśmiechając się na zabawną minę Grega. "W trybie przyśpieszonym skończyłem wszystkie szkoły i w końcu znalazłem się tutaj."

"Z książką Lenina." dopowiedział grobowo Greg, po czym wyszczerzył się w uśmiechu i wyciągnął do Mycrofta rękę. "Cześć. Jestem Greg i nie jestem geniuszem. Ale chciałbym w przyszłym roku dostać się do akademii policyjnej. Co ty na to, abyśmy rzucili w kąt książki i spili się świątecznym wydaniem piwa Guinness?"

"Mycroft."przedstawił się Mycroft, czerwieniejąc na czubkach policzków i uszu. "Nie piję."

Ale wypił, wspomniał z niewygodnym rozrzewnieniem Mycroft, zaciskając zęby i ignorując współczujące, nieco kpiące spojrzenie ducha świąt przeszłych. Wypił, spił się w trzy zady a potem Greg holował go do akademika, gdzie Mycroft przenocował go na swojej kozetce. Spędzili ze sobą całe dwa dni świąteczne, zachwyceni łatwością z jaką się rozumieli, przyjemnością płynącą z prostych rzeczy gdy robi się je w dwójkę. Nie mogli się rozstać. Mycroft po raz pierwszy w życiu doświadczył czegoś takiego i czuł, że nie zdarza się to często i wszystkim, a więc musi to mocno przy sobie trzymać.

Greg, radosny i zawsze ochoczy wyskoczyć gdzieś na piwo adept akademii policyjnej in spe pozwolił się trzymać. Ba, wkrótce trzymał Mycrofta równie mocno. To były piękne lata, a potem wszystko spłynęło z deszczu pod rynnę.

Ale teraz, w zatłoczonym pubie, pełnym wiwatujących studentów jeszcze nie było potem. Teraz młody Greg uśmiechał się do młodego Mycrofta i trzymał go za koniec szalika, a młody Mycroft odpowiadał niepewnym, podejrzliwym uśmiechem, w którym widać było czającą się, ostrożną nadzieję.

Żałosne.

"Zabierz mnie stąd." oznajmił mocnym głosem Mycroft i wyrwał dłoń z uścisku ducha. "Nie chcę tego dłużej oglądać. Iluzja miłości, jakkolwiek przyjemna, zawsze wydawała mi się dość tania. I krótkotrwała. Nie widzę potrzeby inwestować swojego cennego czasu w tego typu brednie!"

"Dobrze." zgodził się nadspodziewanie potulnie duch i nie zrażony ujął ponownie dłoń Mycrofta.

Pub, razem ze swoim gwarem, brzękami szklanek i śmiechem zniknął, zostawiając duży, przestronny pokój w rezydencji Mycforta Holmesa. Rezydencji, którą kupił sobie sam w wieku dwudziestu trzech lat i mieszkał w niej do dziś dzień.

Przestronny pokój okazał się sypialnią, oświetloną intymnie miękkimi światłami bocznych lamp i choinki, utkniętej barbarzyńsko pomiędzy okno a stolik nocny z wiśniowego drzewa. Cały pokój sypialny utrzymany był w stylu empire, krzesła, obrazy, stiuki na sufitach i misternie ułożone fałdy zasłon. I tylko choinka z tanimi światełkami i piernikowymi bałwankami nie pasowała, ponieważ choinkę przyniósł Greg. Lestrade oznajmił, że nie spocznie, dopóki świąteczny kicz nie stanie pośród wysmakowanego wystroju sypialni i ostatecznie dopiął swego, za pomocą przekupstwa, maślanych ciastek i seksu oralnego, entuzjastycznie wykonanego pod choinką.

To były... całkiem udane święta. Mycroft westchnął, rozpoznając je bez wahania. Śnieg za oknem, mrugające, kolorowe lampki na sztucznej choince i swój własny wyjściowy garnitur, przerzucony niedbale przez poręcz łóżka.

Nie chciał patrzeć na łóżko, ale zmusił się siłą woli. Wiedział, kogo tam zobaczy.

Dwudziestotrzyletni Mycroft leżał w objęciach dwudziestotrzyletniego Grega, owinięty dookoła niego ciasno ramionami i udami. Jego twarz wyrażała zadowolenie, spokój i szczęście. Greg przesuwał dłonią po zmierzwionych, pomimo młodego wieku już rzednących włosach Mycrofta i mówił coś mrukliwym, przyciszonym, bliskim głosem.

"Nie musimy iść jak nie chcesz, ale moja mama chciałaby cię zaprosić na świąteczną kolację. I w ogóle poznać. Zawsze pracujesz w święta, odpuść sobie..."

"Zostańmy tak jak jesteśmy." wymamrotał w ramię Grega Mycroft i uścisnął go mocniej. "...Nie będę pracował, masz moje słowo, tylko tak zostańmy..."

"Wykręcasz się znowu, ale wiesz, że nie potrafię ci odmówić." Greg uśmiechnął się miękko i cmoknął Mycrofta prosto w oko, przy okazji łapiąc go sugestywnie za pośladek. "Zaraz po świętach jadę na szkolenie policyjne, nie będziemy się widzieć dwa tygodnie...więc odbijmy to sobie w ten świąteczny wieczór..."

"Mhmmmm..." mruknął Mycroft, po czym obrócił się, całym swoim ciężarem przycisnął Grega do łóżka i pocałował go głęboko.

Przez moment para całowała się leniwie, somnambulicznymi ruchami obejmując się, głaszcząc i wzdychając raz po raz, gdy natrafiali na szczególnie czułe miejsce. Za oknami padał śnieg, błękitny, coraz gęstszy i bardziej puchaty, a w sypialni było ciepło, przytulnie i bezpiecznie.

Mycroft i duch stali w milczeniu obok łóżka, w którym dwóch kochanków świętowało po swojemu wigilię Bożego Narodzenia..

Mycroft opamiętał dobrze ten wieczór. Pamiętał, jak myślał, że oto w końcu znalazł szczęście, chociaż w zasadzie go nie szukał, że samo do niego przyszło i już nigdy nie wypuści go z rąk, że już nigdy nie wypuści z rąk Grega. Pamiętał smak pocałunków Grega, gdy ten wymykał się na papierosa, pamiętał kłótnie o rzucenie palenia, wspólne spacery wieczorem, gdy Greg wracał z ćwiczeń na strzelnicy a Mycroft wracał z pierwszych zebrań w gabinecie ministra sprawiedliwości. Nade wszystko jednak Mycroft pamiętał wspólny śmiech. Swobodny, szczery, piękny śmiech. Radość. Zawsze radość i żart, nawet podczas seksu. Mycroft już nigdy z nikim nie śmiał się w łóżku, nie po Gregu... W zasadzie z nikim nigdy już nie był prawdziwy podczas seksu.

Nie chciał tego pamiętać. Pokazywało mu to tylko jakim pustym człowiekiem się stał, jak wiele stracił.

Wiedział, jakie będą następne święta. Wiedział, co się podczas nich stanie. Zacisnął powieki i odwrócił głowę.

"Nie chcę tego oglądać, duchu. Nieważne, czy to wszystko tylko mi się wydaje, czy jest naprawdę... po prostu... zabierz mnie stąd."

"To tylko cienie tego, co już się wydarzyło. Nie wiń mnie za to, że są tym czym są."

"Nie..."

Ale duch już przeniósł ich obu do gabinetu. Pierwszego gabinetu, który Mycroft dostał od ministra skarbu w jego rezydenckim pałacu. Pierwszego i ostatniego gabinetu, który Mycroft zniszczył, wyżywając się na meblach, ścianach i oknach w sposób gwałtowny i obcy swojej raczej skrytej i powściągliwej naturze.

Do dziś dzień Mycroft nie lubił odwiedzać ministra skarbu.

"Nie życzę sobie tego oglądać!" fuknął gniewnie do ducha, na co ten jedynie popatrzył na niego jasnymi, błękitnymi oczyma małego Sherlocka i wskazał na kolejną bożonarodzeniową scenę.

W południe pierwszego dnia świąt dwudziestopięcioletni Mycroft stawił się w swoim gabinecie, zaalarmowany, że minister skarbu oraz osobisty doradca królowej pojawią się u niego na herbacie. Greg mówiąc delikatnie nie był zadowolony, narzekał, że chce w końcu przedstawić Mycrofta rodzinie, a nie tylko pokazywać jego zdjęcia. Tym razem jednak Lestrade nie zdołał przekonać Holmesa. Mycroft wiedział, że okoliczności takie jak spotkanie się naraz z ministrem i doradcą królowej nie zdarzają się często a już na pewno nie wszystkim, więc trzeba było łapać chwilę a nie rozdrabniać się na sentymentalne, małomiasteczkowe pierdoły. Był zdeterminowany, aby spotkanie z urzędnikami doszło do skutku.

Greg nie był zbyt zadowolony, ale zrozumiał. Zawsze rozumiał.

Minister, gruby jegomość w wełnianym myśliwskim garniturze i doradca królowej, zasuszony złośliwiec w ubraniu od Armaniego zjawili się w gabinecie Mycrofta dokładniej o pierwszej popołudniu.

Nie tracili czasu na konwenanse.

"Królowa i jej grono najbliższych doradców zaprasza cię, Mycroft na świąteczną kolację z twoją towarzyszką." oznajmił od proga minister skarbu, widocznie zadowolony, że to jemu przypadło przyniesienie dobrej nowiny oraz wynikające z tego profity. Wdzięczność, drobne przysługi, na tym opierało się w gruncie rzeczy wiele ministerstw w rządzie angielskim.

Mycroft uśmiechnął się wąsko.

"Nie mam towarzyszki na tego typu okazje."

"Tak. Wiemy. To niezbyt fortunne położenie, jeszcze trochę minie zanim na salony zaprosić będzie można i swoich...ekhem...partnerów.” doradca królowej odchrząknął, nieudolnie kryjąc zadowolenie, że może skrytykować kogoś, kto doszedł wyżej od niego w trzy razy krótszym czasie.

"Rozumiesz, Mycroft, samotny dwudziestopięciolatek nie będzie dobrze widziany. Sugeruję znaleźć jakąś dyskretną panią, która będzie mogła podać się za twoją narzeczoną."

"Tak. Oczywiście." zgodził się gładko Mycroft, uśmiechając się życzliwie. Żeby tego doradcę królowej pokręciło. Gdy już wszystkie plany starszego Holmesa dojdą do skutku, trzeba upewnić się, aby królowa miała pod ręką znacznie bardziej kompetentnego i panującego nad emocjami doradcę.

"Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik." perorował dalej doradca królowej i jadowitym uśmiechem dobrodusznego kolegi, doradzającego młodzikowi. "Twoja kariera nabiera rozpędu, a nie masz jeszcze trzydziestu lat. Dopuszczamy cię do naszego towarzystwa, ponieważ jesteś niewątpliwie geniuszem, o niezwykłym umyśle i przenikliwości, ale decorum trzeba zachować. Narzeczona, albo żona, żaden niefortunny policjant."

"Greg Lestrade nie do końca pasuje do naszego towarzystwa. Sam to zapewne dostrzegasz." łagodził dyplomatycznie minister, kładąc dłoń na ramieniu Mycrofta. "Z jego pospolitym pochodzeniem i radykalnymi poglądami na pracę organów ścigania na pewno popsułby atmosferę. Populizm powinniśmy promować gdzie indziej i kiedy indziej, tutaj idzie o zbyt wysokie stawki.."

Mycroft ze ściśniętym gardłem i pustką w głowie patrzył jak dwudziestopięcioletni Mycroft uśmiecha się i godzi się na wszystkie warunki, jak wyraża zrozumienie i obwieszcza, że na osiemnastą będzie miał odpowiednią narzeczoną w roli eskorty na przyjęciu bożonarodzeniowym. W końcu Greg nie musi wiedzieć, tak sobie wtedy powtarzał. Greg nie musi wiedzieć. Powie mu się, że jest dużo pracy, nawet w święta, potem zabierze się go gdzieś na krótkie ferie w jakimś egzotycznym kraju. Greg zrozumie...

Drzwi do gabinetu otworzyły się z trzaskiem i stanął w nich Greg Lestrade. Z pobladłą twarzą, zaciśniętymi zębami i foliową torbą z ciasteczkami w ręku. Minister i doradca pożegnali się szybko i wyszli, wymijając Lestrade`a ostrożnie i strzelając w Mycrofta znaczącymi spojrzeniami.

Mycroft został sam na sam ze swoim w sposób widoczny rozwścieczonym, rozgoryczonym kochankiem.

"Greg... Ile słyszałeś z naszej rozmowy?"

Z Gregiem zawsze lepiej było grać w otwarte karty, zawsze reagował lepiej na najgorszą prawdę niż najlepiej skrojone kłamstwo. Mycroft nie cofnął się przed gniewem Lestrade`a, w końcu ważyły się losy jego kariery i nie mógł pozwolić sobie na głupie, osłabiające hart ducha sentymenty...

"Usłyszałem wystarczająco, aby powiedzieć ci, żebyś się ugryzł w dupę Mycroft." wycedził zza zaciśniętych zębów Greg i rzucił torbę z ciasteczkami na wykładaną atłasem kanapę. "Jeżeli uważasz, że mnie będziesz trzymał w sypialni a na przyjęciach będziesz się pokazywał z narzeczoną, to się grubo mylisz!"

"Greg. Pracowałem ciężko na to zaproszenie..."

"Wiec zaproszenie jest ważniejsze ode mnie?!” huknął Greg, wyraźnie czekając na odpowiedź negatywną ze strony Mycrofta. Nie doczekał się, a więc kontynuował jedynie drżącym z wściekłości głosem. "Może jestem pospolitym gejem pochodzenia plebejskiego, może jestem z rodziny robotniczej, ale przynajmniej mam głowę i serce na odpowiednim miejscu!"

"Greg, uspokój się!..."

"Nie! Widzisz, to się dobrze składa, że się rzecz wyjaśniła! Niedługo zażądają, abyś się ożenił po trzydziestych urodzinach, spłodził syna i zasadził drzewo. A ty im nie odmówisz, boś jest dwulicowy, fałszywy kłamca, panie Holmes! Tak więc cóż. Lepiej teraz niż później..."

Greg czekał na jakąś reakcję ze strony Mycrofta, ale nie doczekał się. Ponieważ Mycroft właśnie zobaczył, z jakim wąskotorowym, zacofanym, nielogicznym mężczyzną się związał. Tacy osobnicy jak Greg Lestrade nigdy do niczego nie dochodzili, hamowani przez swoje przesądy, obyczaje, przez brak elastyczności, która była niezbędna, jeżeli chciało się obracać sumami z większą niż siedem ilością zer. Uczciwi, szczerzy nieudacznicy, spłacający całe życie jeden pieprzony kredyt i spędzający lata całe przykuci do jednego miejsca. Niewolnicy. Mycroft Holmes brzydził się nimi równie silnie jak przeżartymi korupcją, hipokrytami w gabinecie królowej.

Mycroft milczał a Greg, zawsze świetny w interpretowaniu milczenia Holmesa, zrozumiał wszystko bez słów. Nastroszył się, wbił ręce w spodnie, wysunął bojowo szczękę, po czym obwisł bezradnie. Mycroft prawie go wtedy objął, prawie pocałował. W końcu Greg był jego jedynym, drogim człowiekiem, należał do niego, ufali sobie nawzajem i nie powinni w ten sposób się oceniać... Wziął głęboki oddech, opanował się. Mycroft Holmes zawsze się opanowywał, żeby go cholera jasna wzięła.

"Po świętach wrócę po swoje rzeczy, Mycroft."

Greg wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą cicho drzwi. Mycroft został sam, wrócił za swoje mahoniowe biurko, usiadł na puchatym fotelu i ukrył twarz w dłoniach.

Myślał wtedy, że Greg nie odejdzie, że wróci, pokłócą się i pogodzą się i jakoś dojdą do ładu. Myślał wtedy, że jego kariera jest na dobrych torach i nie może pozwolić sobie na takie emocjonalne szarpaniny. Myślał wtedy, że Greg zrozumie, że przetrzyma wyboistą ścieżkę kariery swojego kochanka... Mylił się, a gdy do tego doszedł było już za późno. Mycroft nie miał już miejsca w swoim życiu dla kogoś tak szczerego i prostodusznego jak Greg. Lestrade natomiast rzucił się w wir swojej kariery, jednocześnie jak dobry biseksualny obywatel szybko znalazł dziewczynę a jeszcze szybciej ożenił się z nią i kupił dom. Rozminęli się, nie wyczuli odpowiedniego momentu, może w ogóle nie powinni ze sobą być...

Nieprawda, szepnęło coś, co Mycroft od lat trzymał głęboko ukryte i zapieczętowane. Nieprawda. Nigdy już nie spotkasz kogoś takiego jak Greg. Zmarnowałeś szansę, jedną z niewielu w swoim życiu. Mycroft złapał się za serce, tak nagle ścisnął go żal. I to tutaj, przy jakiejś wywołanej ziółkami na bóle dziąseł zjawie... Duch świąt przeszłych spojrzał na Mycrofta skośnymi ślepkami małego Sherlocka a gabinet pociemniał, osnuwając się powoli granatowo fioletowym mrokiem. Wkrótce wszystko ogarnęła ciemność a jedynym źródłem światła została zapalona na biurku samotna, zielona lampka biblioteczna.

"Nie chcę już tego oglądać. Zabierz mnie stąd." odezwał się pustym głosem Mycroft. Duch świąt przeszłych zmarszczył nos i prychnął, całkiem jak Sherlock.

"Po co te emocje? To jedynie cienie twojego dawnego życia. Nie moja wina, że było ono takie jakie widzisz."

"Zabierz mnie już stąd!"

"Jeszcze jedno wspomnienie."

Świat zafalował, zadrżał i oto Mycroft i duch świat przeszłych znaleźli się w szpitalu. Oddział intensywnej terapii, sterylne okna bez firan i długie, puste korytarze z okropnymi, gumowymi wykładzinami, zarysowanymi kółkami toczonych raz po raz noszy.

Mycroft nie czekał na ducha. Sam podążył w dół szpitalnego labiryntu. Znał drogę.

Na końcu korytarza znajdowała się wykupiona prywatnie izolatka a w niej, na łóżku pełnym wykrochmalonych na sztywno pościeli leżał Sherlock. Dorosły, niemal trzydziestoletni mężczyzna, obłożony rurkami od kroplówek i urządzeń pomiarowych, blady jak ściana, z zapadniętymi policzkami i żyłami, prześwitującymi niepokojąco przez delikatną skórę na wnętrzu ramion. Byłby piękny, w końcu odziedziczył urodę po mamusi. Gęste, czarne loki rozsypane na poduszce, pełne usta, mocne kości policzkowe i zdecydowany nos. Byłby piękny, gdyby nie był tak zniszczony.

Mycroft popatrzył na leżącego nieruchomo pod kroplówkami Sherlocka.

"Przedawkował. W święta, tuż przed swoimi trzydziestymi urodzinami." objaśnił krótko duchowi przeszłych świąt." Znalazłem go na czas, ale nie był mi za to wdzięczny."

"Czemu?" zapytał duch nagle brzmiąc jak prawdziwy pięciolatek, nie ogarniający, czemu ludzie robią sobie sami krzywdę, czemu sami sobie zadają cierpienie.

Mycroft uśmiechnął się blado.

"Sherlock twierdził, że to był eksperyment i dokładnie wiedział, ile powinien sobie wstrzyknąć, aby nie przenieść się na tamten świat."

"Nie uwierzyłeś mu."

"Sam sobie nie wierzył. Przykręciłem mu wtedy kurek z pieniędzmi. Zarządzałem majątkiem, mogłem... wiele, ale nic nie przemawiało mu do rozumu. Zabierz mnie już stąd."

Duch patrzył się na Mycrofta oczyma małego Sherlocka a jego spojrzenie było niewygodnie nieruchome i wszystkowiedzące. Szczere. Nagle w szpitalu zapanowała grobowa cisza, nawet maszyny, sprawdzające puls i pracę serca Sherlocka zamilkły. Mycroft słyszał tylko swój własny, chrapliwy, przyspieszony oddech i to tylko jeszcze bardziej go denerwowało.

"Zabierz mnie stąd, duchu! Mam dość! Dość mar i zjaw! Dość wspomnień, wywołanych zepsutym kurczakiem i ziółkami!!!"

Mycroft złapał ducha świat przeszłych za wątłe ramionka Sherlocka i potrząsnął nim z całej mocy, unosząc go niemal z podłogi.

"Dość! "

Duch nie zaskoczony wcale wybuchem Mycrofta tylko pokręcił z niedowierzaniem głową. A potem kopnął go w krocze tak, że starszy Holmes skulił się i trzymając się za obolałe przyrodzenie upadł do tyłu, lądując w swoich własnych, skłębionych pościelach w swojej własnej sypialni.

"Stary głupcze. Patrz i wyciągaj wnioski!" usłyszał jeszcze a potem gęsty mrok zasnuł pokój sypialny i Mycroft został sam.

Duch czy nie, nieźle potrafił kopnąć. Gdy Mycroft zdecydował się, że może zacząć znowu normalnie oddychać a jego przyrodzenie jednak jakoś przetrwało ten nagły atak metafizyki, usiadł chwiejnie pośród skotłowanej pościeli i wymacał leżącą na stoliku nocnym komórkę. Północ. Hm.

Spod zamkniętych drzwi sypialni mignął lekki, zwiewny blask. Najpierw jeden, potem kilka. Mycroft zmrużył oczy i wstał z łóżka, kuśtykając aby nie urazić znokautowanych klejnotów rodzinnych bardziej niż to konieczne.

Blaski wydostawały się już teraz przez wszystkie szpary w drzwiach, frywolne, chybotliwe i radosne. Wyglądały jak blask światełek choinkowych, tylko Mycroft nie ubierał choinki od czasu rozstania z Gregiem.

Zniecierpliwiony i gotowy stawić czoła nowej halucynacji (a także zawałowi serca a być może także i udarowi) starszy Holmes otworzył z rozmachem drzwi i spojrzał na rozciągający się przed nim obrazek. Pośrodku głównego holu rezydencji, do którego prowadziły schody z sypialni, stała monstrualna, obwieszona prezentami, paczuszkami, piernikami, ciastkami i pierogami z kapustą choinka. Było na niej dosłownie wszystko, od świątecznych potraw, po świąteczne ozdoby, rozwieszone na Big Benie światełka, zabawki dziecięce, laptopy, wełniane czapki i bałwanki z lukru. Na szczycie zaś tej niezwykłej choinki siedziała pani Hudson, ubrana w długą, aksamitną suknię koloru wina i wieniec z ostrokrzewu. Wyglądała na dość zadowoloną, bo gdy dostrzegła Mycrofta zaśmiała się dźwięcznie i puściła do niego oko.

"Witaj mój drogi! Jestem duchem świąt teraźniejszych. Podejdź bliżej i poznaj mnie lepiej, Mycroft!"

Mycroft wsparł się ciężko o balustradę schodów.

"Oj nie nie nie! Nie mamy czasu na załamanie nerwowe mój kochany! Mamy dużo do zobaczenia!" pani Hudson całkiem nie po kobiecemu ujęła rąbek sukni i ześlizgnęła się z czubka wielgachnej choinki rozmaitości, tak, aby stanąć na schodach przed Mycroftem.

"Nie mazgaj się, kochanie, tylko pomyśl o płatkach śniegu, kocich wąsikach i zasnutych mgłą polanach! Pomyślałeś już? No! To ruszamy w drogę!"

end

by Homoviator 12/2012

Co pokaże Mycroftowi pani Hudson? Co zrobi Mycroft, odkrywając, jak na Baker Street świętuje się święta Bożego Narodzenia? O tym w następnym rozdziale :D

Dajcie znać, czy podążacie za tą wigilijną opowiastką, pomimo świątecznych obiadów i spotkań:) bardzo fajnie jest pisać w ten sposób przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Mycrofta, ale jeszcze weselej jest, jak wen jest dokarmiony komentarzami :)

greg lestrade, mycroft holmes, bbc series, sherlock holmes, slash, john watson, opowieść wigilijna, fanfiction

Previous post Next post
Up