Roz. 4. Płonący dach
Nieco mroczniejszy rozdział niż poprzednie. Nikt nie mówił, że samym fluffem żyje człowiek :)
Przy tobie będę artystą
wzruszeniem duszy do łez.
Przy tobie będę z umysłu
inteligentny jak bies.
Przy tobie w jednej osobie
Efebem będę ja, bądź
poetą, mędrcem… A z kobiet -
brunetem dużym ty bądź!
Więc kim byś był - włóż
na siebie coś i rusz!
Jeżeliś w śnie - z pościeli wyjdź,
przeciągnij się i przyjdź!
Inwokacja, Jeremi Przybora
"Nie wierzę, że to zrobiłeś."
Sherlock milczał ponuro, wpatrzony w szybę taksówki. John patrzył na niego wciąż wstrząśnięty. Nagie uda zaczynały powoli przylepiać mu się do pseudo skórzanego fotela.
"Praktycznie mnie stamtąd wyniosłeś! Bez słowa! A co z Moriarty`m? Co z Mycroftem?"
"Mycroft sobie poradzi." mruknął Sherlock, wciąż nie nawiązując kontaktu wzrokowego. John wrzał.
"Zostawiłeś go z psychopatą! Co ty w ogóle robisz? Co się do diabła dzieje?! Może nie jestem geniuszem, ale widzę, że w coś gracie!"
"Mycroft i Moriarty byli tam razem już wcześniej. I to ty powinieneś mnie wynieść, a nie ja ciebie, John." wytknął Sherlock oskarżycielsko, po czym znowu zagapił się w szybę.
John zamknął usta z głuchym klapnięciem. No tak, można się było tego spodziewać. Gra nie miała jednego dna tylko jak zwykle cztery. Jak trójwymiarowe szachy. I nikt oczywiście nie uświadomił Johna, że jest pionkiem w rozgrywce. Watson zapatrzył się w szybę po swojej stronie taksówki. Marzły mu ramiona i kark, nie miał ze sobą nawet tego pieprzonego ręczniczka z klubu.
Ostatnie piętnaście minut było jednym z najbardziej surrealistycznych wydarzeń w życiu Johna Watsona a na brak surrealizmu w życiu to on nie narzekał. Siostra lesbijka, zmieniająca partnerki jak rękawiczki i pogrążająca się w nałogach, instytut medycyny, przed którym na trawniku można było czasami znaleźć wyrzucone z okien przez studentów części ciała w kontenerach z naftaliną. Wojna, Afganistan, ludzie zabijający ludzi, żołnierze, cywile, dzieci, wszyscy w jednym piekielnym kotle walących się budynków i wybuchów bomb. Surrealizm był częścią świata Johna Watsona, ale to, co zdarzyło się w Klubie Wargi wyrastało ponad jego zwykły poziom.
Wszystko stało się tak szybko. Mycroft chciał wypalić wzrokiem dziurę w głowie Johna, Jim zaniósł się makabrycznym, rozedrganym śmiechem wpół nagiego wariata a Sherlock... Sherlock spojrzał na Jima, potem na Johna, a potem rzucił się w swoich fioletowych bokserkach, złapał Watsona w pół i wypchnął z Komnaty.
Sherlock nie był ułomkiem, owszem, był wyższy, szczuplejszy i w ostatecznym rozrachunku miał mniej masy mięśniowej niż John. Teraz jednak dał popis swojej ukrytej siły. John nie miał nic do powiedzenia. Został siłą usunięty z bezpośredniego otoczenia Moriarty`ego i pognany po schodach prosto do wyjścia. Zaskoczona twarz Lavidy, Chris na poduchach, obmacujący jakiegoś wiotkiego młodzieńca, lekkie poruszenie innych swingujących gości. John usiłował zaprotestować, ale Sherlock był szybszy. I tak w samych gatkach znaleźli się w podstawionej magicznie pod klub taksówce, w drodze na Baker Street.
Ucieczka musiała być obmyślona znacznie wcześniej. Nikt nie czepiał się o negliż, o pospieszne opuszczenie Klubu i pozostawione w szafkach rzeczy. John, ogłupiały i z wrażeniem, że mu się to wszystko śni, siedział obok Holmesa młodszego i obracał w głowie wydarzenia ostatniego kwadransa.
Jego nagie stopy drętwiały stopniowo na gumowym chodniczku taksówki.
Taksówkarz bez słowa odstawił ich na Baker Street i nie wziął od nich ani pensa, widocznie Mycroft i jego opłacił wcześniej. John przemknął szybko do drzwi, w których już stała zmartwiona pani Hudson.
"Chłopcy! W co się znowu wpakowaliście?"
Pani Hudson matczyną ręką zagnała ich obu do swojej kuchni, jak dwa zagubione psiaki. Sherlock z nietypową dla siebie potulnością pozwolił zaopiekować się sobą, nie komentując i nie oponując. Nie-gosposia nie przestając narzekać na ekscesy i nagie, blade łydki swoich lokatorów, owinęła Holmesa w koc, podsunęła kapcie i wetknęła w dłonie kubek parującej herbaty. John, zdrętwiały i zobojętniały, patrzył na tą akcję jak zza dwóch szyb. Gdy pani Hudson skierowała swój strumień opiekuńczości w jego stronę, John nie odpowiadając na jej pytania skierował się na górę do swoich apartamentów.
Wziął gorący, parzący skórę prysznic i wyszorował się odrobinę za mocno. Gruntownie wydrapał się po plecach gąbką z płynem do kąpieli o zapachu owocowym, starł pumeksem stopy, dwa razy umył włosy, a na koniec wytarł się ostrym ręcznikiem tak, że aż poczerwieniały mu ramiona. Gdy wyszedł z łazienki, w grubych spodniach od piżamy i szlafroku, cały pachnący grejpfrutami, był już gotów stawić czoła całej intrydze.
Sherlock czekał na niego , usadowiony na kanapie, także świeżo umyty i przebrany w piżamę. Mokre włosy, nagie stopy. John skrzywił się.
"Gdzie zgubiłeś pantofle od pani Hudson? Korzonki sobie załatwisz. Zakładaj skarpety."
Szaroniebieskie oczyska Holmes zmierzyły go intensywnym spojrzeniem. Po skarpety oczywiście nie sięgnął.
"Myślałem, że nie będziesz chciał teraz ze mną rozmawiać."
John wydął usta, po czym żołnierskim krokiem podszedł do kanapy i usiadł na niej obok Sherlocka.
"To źle myślałeś. Chcę usłyszeć prawdę, dopiero potem mogę zadecydować, czy wkurzyłeś mnie wystarczająco."
Cisza. Cisza. John niemal słyszał, jak trybiki w mózgu Holmesa przekręcają się szybko, coraz szybciej. Co takiego wymyślił Sherlock tym razem, że nie chciał pochwalić się swoim genialnym pomysłem?
"Wystarczająco, żeby się wynieść?" chciał wiedzieć Sherlock, jego ton wyniosły i arogancki, ale jego dłonie zaciśnięte kurczowo na kolanach.
John uśmiechnął się ze znużeniem.
"Nie. Wystarczająco, żeby przyłożyć ci przez gębę union jackiem. No naprawdę, Mycroft z klubie swingersów, psychopata Jim Moriarty w szlafroczku w jakiejś cholernej Komnacie i my, rozebrani do gatek. "
Dłonie Sherlocka rozluźniły się znacznie, ale pozostały zwinięte w pięści. John westchnął i sprzedał Sherlockowi sójkę w bok.
"To był tam jeszcze jeden plan tak poza naszym czy nie?"
"Nie sadzisz chyba John, że dla byle szantażysty obnażałbym się w Klubie." fuknął Sherlock, urażony. "Oczywiście, że był jeszcze jeden plan. Nie sądziłem tylko, że tak cię zatka i nie zagrasz odpowiednio swojej roli."
John nie wytrzymał. Rozmach był krótki, ale wystarczający. Cios union jackiem wylądował na szczęce Sherlocka, odrzucając mu w nienaturalny sposób głowę do tyłu. Czarne, mokre loki rozsypały się dramatycznie. Holmes przez moment siedział w bezruchu i trzymał się za twarz, patrząc na Johna spokojnym wejrzeniem analityka.
"Za co to było tym razem?
"Za używanie mnie w podwójnych planach." z uprzejmym uśmiechem udzielił odpowiedzi John. "Nie sądzisz, że powinieneś mnie wtajemniczać w tego typu rzeczy? Zwłaszcza jeżeli chodzi o seks i Jima Moriarty`ego w klubie swingersów? Mogę zrozumieć napakowaną halucynogenem kawę, która mi zaserwowałeś. Mogę zrozumieć, że nie wszystko możesz mi powiedzieć, żeby nie pokrzyżować swoich cennych dedukcji, ale to?... Gadasz mi o tym, jak cię napastują seksualnie w Klubie, ciągniesz mnie tam potem, świecąc gołym tyłkiem a potem spotykamy tam znienacka słynnego psychopatę. "
Sherlock wzruszył ramionami.
"Zwykła manipulacja. Czym się różni od innych manipulacji, którym cię poddawałem? I nie świeciłem tyłkiem. Miałem bokserki."
John poczuł się nagle bardzo stary i bardzo zmęczony. Spojrzał ciężko w szaroniebieskie ślepia Sherlocka.
"Idę spać. Lepiej dojrzej do podzielenia się ze mną swoim sekretnym planem, zanim wdepniemy w kolejną zasadzkę."
Sherlock skinął powoli głową. Wciąż milczał. Pani Hudson, która właśnie stanęła w drzwiach, podeszła do Holmesa, cmoknęła z zatroskaniem i ponownie podsunęła mu kapcie na bose nogi.
"Napijcie się jeszcze szałwii, chłopcy. Dopiero co zaparzyłam. Oby was sąsiedzi w tym negliżu nie zauważyli przed domem, bo plotki będą jak stąd do Vegas!"
Tej nocy John spał bardzo źle. Śnił mu się nagi, nieszczęśliwy Sherlock, ściśnięty jak naleśnik pomiędzy kłócącym się małżeństwem uprawiającym seks. Nad całą sceną unosił się na połach szlafroka jak na nietoperzowych skrzydłach Jim Moriarty i zanosił się bezlitosnym śmiechem szaleńca na wolności. John obudził się z kołaczącym sercem i suchością w gardle, wskazująca na to, że krzyczał przez sen. Dziwne, bo w końcu patrząc logicznie sama scena nie była jakaś niezwykle okrutna, owszem, konfundująca, nieprzyjemna ale.... po prostu myśl o nieszczęsnym prawiczku Holmesie, pozwalającym się tak traktować, tak obserwować była nie do zniesienia. Ale John Watson też obserwował, też lubił śledzić poczynania Sherlocka...
O godzinie szóstej rano zszedł na dół z bólem głowy. Może faktycznie powinien znaleźć bardziej normalnego współlokatora a do Sherlocka wpadać po pracy, jak będzie chwila. Ale nie, to by było nie fair, zostawić genialnego detektywa samego i tylko wizytować podczas spraw... Nie, ktoś musiał przypilnować, żeby Holmes zjadł śniadanie, włożył drugą skarpetkę, żeby nie polazł eksperymentować z seksem za pomocą osoby pewnego psychopaty...
W salonie Sherlock i Mycroft siedzieli na przeciwko siebie w fotelach i mierzyli się drapieżnym wzrokiem. Wyglądali jak rozważający każdy ruch osiem posunięć w przód szachiści, nieruchomi i skupieni do granic możliwości. Aż dziw, że im jakaś żyłka nie pęknie, pomyślał John, stając w drzwiach i obserwując dziwną, napiętą ciszę pomiędzy braćmi Holmes. Kolano zaprotestowało w tym właśnie momencie uciskiem i pociągnięciem tępego bólu. No tak, akurat dzisiaj noga postanowiła dać się Watsonowi we znaki. Świetnie.
"Dzień dobry."
"Dzień dobry John." przywitał się starszy Holmes swoim standardowym gadzim uśmiechem. "Zjawiłeś się akurat w porę."
"Nie sądziłem, że mam wyznaczone jakieś pory w których mogę wejść do swojej własnej kuchni." zauważył zgryźliwie John i poczłapał w kierunku kuchenki gazowej. "Herbaty?"
"Nie, dziękuję." odpowiedział Mycroft, na co Sherlock spojrzał na brata z ukosa i w tym samym momencie oznajmił.
"Zielona. Bez cukru. Dziękuję."
Z jakiejś przyczyny wypowiedź ta spowodowała na ciastowatej twarzy Mycrofta naznaczone dezaprobatą skrzywienie. John wygiął usta, przewrócił oczyma i zaczął przygotowywać herbatę, która najwyraźniej także mogła stanowić zarzewie konfliktu pomiędzy braćmi Holmes.
Poczekali ze swoją rozmową aż John wróci z herbatą do salonu. Watson odniósł jednak wrażenie, że lwia część tej konwersacji już się odbyła i to bez słów.
Mycroft odchrząknął i zaplótł dłonie na brzuchu. Wyglądał na zniechęconego, wyczerpanego i mającego wszystkiego dość szefa wszystkich szefów świata. Gdyby John nie znał starszego Holmesa zmusiłby go do zjedzenia śniadania i wypicia herbaty, ale ponieważ go znał, pozwolił mu mówić. Przynajmniej Mycroft, w odróżnieniu od Sherlocka, wyczuł, że albo wtajemniczą Watsona przynajmniej częściowo, albo Watson eksploduje im prosto w twarze.
Bracia Holmes powrócili do patrzenia na siebie kalkulującymi spojrzeniami starych graczy.
"Jim określał cię jako Prawiczka, ale nie ingerował, żeby zmienić ten status." oznajmił Mycroft Sherlockowi. "Wolał obserwować cię w ten sposób. Gdy urządziłeś sobie kampanię pod tytułem jak stracić dziewictwo siłą rzeczy ściągnąłeś jego zainteresowanie. Chciał popatrzeć. Nie mógł dotknąć, obserwował."
"Ukartował te szantaże w Klubie Wargi. Chciał mnie tam wciągnąć." dopowiedział Sherlock, z beznamiętną miną sięgając po swój kubek herbaty. "To było dość oczywiste. Nie ma szantażystów nieuchwytnych, nawet w klubach takich jak Wargi."
"Tak. Jim liczył na to, że zechcesz rozwiązać sprawę a przy okazji się rozdziewiczysz. W końcu Klub Wargi to idealne miejsce do tego typu przedsięwzięć." uśmiechnął się obślizgle Mycroft. "Właśnie wtedy złapałem Jima Gdy rolowałeś się z tym wariackim małżeństwem po poduszkach. Wyniosłem cię stamtąd rychło w porę."
John ze swojego miejsca na kanapie bez ceregieli łyknął dwa ibuprofeny i popił herbatą. Klub swingersów idealnym miejscem na tracenie dziewictwa, zdziwniej i zdziwniej.
"Nie mogłeś go po prostu ująć Mycroft?"
Mycroft spojrzał na Johna zmęczonym wzrokiem osoby, która wie o dużo za dużo, żeby utrzymać całkowite zdrowie psychiczne.
"Osoby takie jak Moriarty... mamy świadomość, że istnieją. Nie możemy ich zlikwidować, są zbyt nieuchwytni, nieobliczalni. Z niebezpiecznymi radzimy sobie, ale nieobliczalni... " Mycfort skrzywił się, jakby rozgryzł coś gorzkiego w smaku. "Powiedzmy, że wolimy z nimi nie ryzykować. Koneksje zbyt zawiłe. Stawki za wysokie. "
"O, a komfort twojego własnego brata podczas sytuacji intymnych jest tańszy?"John prychnął z pogardą i odstawił ze zdecydowanym brzękiem kubek herbaty.
Mycroft zmilczał pytanie i po raz pierwszy, od kiedy John go spotkał, spuścił wzrok. Sherlock patrzył na brata, twarz blada jak papier, oczy jak zamknięte okna weneckie. Bracia Holmes nie powiedzieli już do siebie nic więcej, gniew, żal i głupie, poczciwe pytania poczciwego człowieka zostawiając Johnowi. Jak, cholera jasna psia krew, zawsze.
"Czy wy sumienia nie macie? Tak pogrywać sobą? Mycroft, wystawiłeś Sherlocka Jimowi, żeby sobie popatrzył i nie wywinął jakiegoś grubszego przekrętu? Dobrze to zrozumiałem?"
"Nie do końca." odezwał się płaskim głosem Sherlock i wyciągnął się z fotela, wykonując ruch, jakby chciał go złapać za rękę. Watson odsunął się. Holmes młodszy zrozumiał odmowę i nie napierał więcej.
"Jim chciał zobaczyć z kim to zrobię. Dlatego tak się napalił. Dlatego chciałem, abyś poszedł ze mną, żeby pomyślał, że już po krzyku. Zrobiłem to z tobą, nie ma dziewictwa, nie ma o co kruszyć kopii."
Nie ma co martwić się o życie niewinnej, przypadkowej osoby, na której Moriarty na pewno wyżyłby się, jako na pierwszym partnerze seksualnym swojego zaciekłego wroga.
John wziął łyka herbaty. Jego dłonie były idealnie spokojne i pewne. To dlatego tak się Sherlock napraszał, tak biadolił i jęczał, żeby uprawiać seks z Watsonem. Chciał wytrącić oręż z dłoni Jima, nie chciał ściągać już więcej uwagi na swoje eksperymenty erotyczne, nie chciał więcej ofiar. Rozdziewiczony Sherlock, przyklepany i zawłaszczony nie byłby już tak pociągający dla Moriarty`ego, zwłaszcza, gdy miałby stałego partnera.
"Elisabeth Horn zginęła w nieszczęśliwym wypadku trzy tygodnie temu. Absolutnie przypadkowa awaria całkowicie nowego gazociągu." powiedział cicho Sherlock, nie spuszczając wzroku z Johna. "Małżeństwo z Klubu Wargi zginęło tydzień temu w wypadku samochodowym, jadąc swoim dopiero co kupionym ferrari. Mark zginął porażony prądem elektrycznej maszynki do golenia w swojej własnej łazience."
"Kto to jest Mark?" zapytał kwaśno John. Sherlock wygiął z obrzydzeniem usta.
"Facet o którego kolczyk rozciąłem sobie język."
"To teraz ja mam być następny na liście?" spytał ironicznie John, ale Sherlock tylko przewrócił oczyma.
"No naprawdę, potrafisz być czasami zadziwiająco toporny John. Oczywiście, że ty nie będziesz tak zagrożony jak moi inni potencjalni partnerzy seksualni. Moriarty cię nie ruszy. Uważa cię za mojego zwierzaczka, pupilka. To byłoby wbrew regułom gry. Coś jak otrucie kota nielubianemu sąsiadowi, może i da satysfakcję, ale na krótko oraz, nie zapominajmy, bardzo źle wygląda z boku."
Mycroft odchrząknął i poruszył się niewygodnie na fotelu.
"Rzecz można było rozwiązać tak, uniknąć dalszychj ofiar. Wystarczyło Jimowi pokazać was obu w Klubie Wargi." wyjaśnił starszy Holmes i zapatrzył się w rączkę swojego parasola. "Z opaskami na rękach, oficjalnie razem, bez potrzeby dodatkowych przygód. Nie chciał mi uwierzyć, drań. Widział was, ale chciał dowodu. Najlepszy dowodem było ujawnienie Moriarty`ego Sherlockowi..."
"...i wpuszczenie mnie prosto na nich." dopowiedział John, czując jak głowa pomimo łykniętych ibuprofenów boli go coraz bardziej.
"Miałeś zrobić pokaz zazdrości, ale zamiast tego zrobiłeś pokaz zdzielonego torbą po głowie wielbłąda." zgrzytnął zębami Sherlock, marszcząc nos i sięgając po skrzypce. "Powinieneś mnie złapać i wynieść jak najszybciej jak potrafiłeś. Wtedy Jim byłby pewien, że już ze sobą spaliśmy i straciłbym dla niego wartość cennej zabawki."
"Póki wciąż jesteś prawiczkiem będziesz dla niego bardziej interesujący, niż zwykły, uprawiający seks śmiertelnik." zracjonalizował sobie na głos John. Sherlock nie odpowiedział, tylko szarpiąc nerwowo struny zagrał żwawy, folkowy kawałek o wydźwięku celtyckim.
"Wiadomości, że Jim interesuje się pożyciem seksualnym Sherlocka krążą już od dobrych dwóch miesięcy." zauważył usłużnie Mycroft i zamilkł, gdy Sherlock strzelił w niego mściwym wzrokiem znad skrzypiec i zagrał wyjątkowo drażniącą, rozdygotaną, długą, wysoką nutę.
Czytaj, od kiedy Sherlock zaczął eksperymentować z seksem Holmes i jego potencjalni partnerzy znaleźli się na specjalnym celowniku Moriarty`ego. John zadecydował, że do tej pokręconej rozmowy potrzebuje nie herbaty, tylko porządnego śniadania, najlepiej jajecznicy z bekonem i czarnej, nie zabielanej kawy.
"Ale to ty mnie wyniosłeś Sherlock!"
"No ktoś musiał kogoś wynieść." wyjaśnił z prostotą Sherlock, nie przestawiając męczyć skrzypiec. "Zanim Jim rozpracowałby nas grupowo i każdego z osobna. Z mojego planu ocalenia paru obywateli i zagrania z Jimem kolejnej partii gry, nic nie wyszło. Mycroft niech rozkręca te swoje nuklearne ugody z Jimem, ja umywam ręce. Mam dość mięsa i seksu na następną dekadę."
Z tymi słowy Sherlock przestał grać. Odłożył ostrożnie skrzypce na ławie, wstał z kanapy, zawinął połami szlafroka i krokiem marszowym udał się w kierunku swojej sypialni. Efekt psuł fakt, że szlafrok należał do Johna.
"To mój szlafrok! Oddawaj!" warknął John, ale Sherlock tylko trzasnął za sobą teatralnie drzwiami.
Mycroft przez moment siedział bez ruchu, pogrążony głęboko w zadumie. Wyglądał, jakby właśnie odbywał wyjątkowo trudny dialog sam z sobą. John miał go chęć uderzyć czymś dużym i ciężkim. Gdy Watson wstał z kanapy, także zdecydowany nie sięgać jeszcze po argument siły i zjeść najpierw porządne śniadanie, starszy Holmes nagle się odezwał.
"Pilnuj go."
John skrzywił się i założył ramiona na piersi.
"Przed tobą, czy przed Jimem?"
Mycroft popatrzył palącym wzrokiem na Johna, mieląc już w ustach kolejne kłamstwo. Jak na niecałe dwadzieścia cztery godziny było to dla johna zdecydowanie za dużo. Wydarzenia w Klubie Wargi pozostawiły go w stanie poddenerwowania, roztelepanego i rozbitego, nawet pomimo prysznica i snu.
"Dobra. Mów jak to było naprawdę." zakomenderował bez ogródek John i założył ramiona na piersi, stając na przeciwko fotela Mycrofta. "I nie podawaj mi kolejnej ocenzurowanej wersji, wykrojonej specjalnie dla mnie., bo nie ręczę za siebie."
Mycroft uśmiechnął się i zaczął miarowo obracać rączką parasola w dłoni.
"Ja i moi przyjaciele z rządu doszliśmy do wniosku, że Jim ostatnio miesza się w bardziej niebezpieczne rzeczy niż zwykle. Niebezpiecznie nuklearne rzeczy. Trzeba było odwrócić jego uwagę, aby zablokować przynajmniej część jego planów. Poprosiłem Sherlocka o pomoc, oczywiście odmówił, ale gdy... powiedzmy, że Sherlock lubi Londyn i wolałby, aby nie wybuchnął jak mieszkanie świętej pamięci panny Horn. Moi przyjaciele i ja także bardzo lubimy Londyn. Nie chcemy tutaj żadnych katastrof nuklearnych w okolicy."
Jim i broń nuklearna. John poczuł jak gula podchodzi mu do gardła. Kuż raz na własnej skórze doświadczył wybuchowej zabawy Moriarty`ego. Gdyby faktycznie psychopata dostał broń nuklearną w swoje dłonie nie tylko Londyn zapłaciłby za jego nudę...
Mycroft, widocznie zadowolony z efektu, jaki jego słowa wywarły na Johnie, kontynuował.
"Umówiliśmy się, że ty procesem rozdziewiczania Sherlocka odwracisz uwagę Jima, a ja zajmę się jego planami.”
John zacisnął zęby i poruszył wściekle skrzydełkami nosa.
"Nie wypaliło."
"Nie wypaliło. I teraz musisz uważać, John."
"Na co?"
Mycroft nie odpowiedział.
John mógł się domyślić, że nagłe zainteresowanie Sherlocka jego skromną osobą podyktowane jest jakąś grubszą sprawą. W końcu John Hamish Watson nie był jakiś wspaniałym materiałem na kochanka dla genialnego, kapryśnego, przystojno-brzydkiego detektywa. John Hamish Watson był zwyczajny, a w zasadzie usiłował taki być, skrywając mnóstwo defektów, utrudniających życie codzienne.
John usiał ciężko na fotelu, który zwolnił wcześniej Sherlock, i zapatrzył się w stojącą na kominku czaszkę. Wyglądała, jakby z niego drwiła. Mycroft wstał i otrzepał garnitur.
"Nie oceniaj się tak surowo, John. Tylko teraz uważaj. Patrz i wyciągaj wnioski."
I z tą pomocną radą Mycroft Holmes opuścił gościnne podwoje Baker Street, stukając parasolem po schodach. John przygotował sobie samotne śniadanie i zjadł je, gapiąc się bezmyślnie za okno i w ogóle nie czując smaku jajecznicy.
Sherlock zszedł na dół, gdy tylko niebezpieczeństwo, że John wmusi w niego jakieś jedzenie minęło. Resztę dnia przeleniwili się, włócząc się po salonie i nie odzywając się do siebie. Nie umyślnie, jakoś tak samo wyszło. John poczytywał jednym okiem czasopismo medyczne, drugim okiem śledząc zwisającego bezwładnie z fotela Sherlocka. Genialny detektyw wciąż częściowo prawiczek, na przemian grał na skrzypcach rzewne sonaty i pogrążał się w melancholijnych rozmyślaniach, zagapiając się w sufit. Wciąż miał na sobie szlafrok Johna. Gdy przyszedł do niego klient, niski, postawny pan z plamami wątrobowymi na twarzy, Sherlock odprawił go jednym, dość obraźliwym zdaniem. John się nie wtrącał. John patrzył. Był przekonany, że gra toczy się dalej, jej główna część wciąż w jakiś sposób trwała, pomiędzy Sherlockiem, Mycroftem i Jimem. Może nie stali już w Komnacie Klubu Wargi, może nie byli już w dezawilu, ale wciąż grali. Tego John był stuprocentowo pewny.
Holmes nic nie chciał mu powiedzieć. I na pohybel prawiczkowi jednemu!...
Sherlock nie zjadł śniadania, ku oburzeniu pani Hudson wzgardził także obiadem i zabierał się właśnie za zignorowanie kolacji, gdy John nie wytrzymał.
"Przestań robić te sceny! Zjedz coś i już się nie katuj."
"Wygląda na to, że dla ciebie jedzenie to remedium na wszystkie problemy świata." sarknął Sherlock i skulił się na fotelu, podciągając kolana pod brodę i układając głowę na kościstych kolanach. "Bardzo mieszczańskie i bardzo głupie podejście. Co zmieni spożycie paru tysięcy kalorii w ogólnym rozrachunku?"
"Nie zagłodzisz się i będziesz miał energię do myślenia. Bo intensywnie myślisz, jak widzę. Podzielisz się o czym tak rozmyślasz?"
"Nie." nie zgodził się kategorycznie Sherlock, ale wyciągnął rękę po jabłko, zaoferowane mu przez Johna. "I dziękuję."
"Za co?" chciał wiedzieć John. Przystojnie brzydka gęba Sherlocka rozjaśniła się szerokim uśmiechem.
"Za całokształt."
///////////////////
Po paru nocach, spędzonych na bezowocnym, męczącym obracaniu się w pościelach, po paru snach o tematyce ewidentnie erotycznej, ale z udziałem płci brzydkiej, John zadecydował, że może jednak nie jest aż takim heterykiem, za jakiego się uważał. Wizyta w Klubie Wargi otworzyła mu nieco oczy a jego własne reakcje mocno go zaskoczyły. Gdyby miał pokazać moment, w którym zaczął postrzegać w nieco inny sposób ciało męskie, nie potrafiłby. Potrafiłby natomiast wskazać, jakie ciało byłoby dla niego idealnym ciałem męskim. Blade, wysokie i szczupłe, utknięte w jedwabne, fiołkowe bokserki. Burza czarnych loków, szaroniebieskie oczy i pełne, zmysłowe usta.
John przekręcał się na drugi bok, zgrzytając zębami. Usiłował wygnać z głowy podstępny obraz rozebranego do bokserek Sherlocka i zastąpić go wysoką, piersiastą, postawną brunetką. To zwykle prowadziło do masturbacyjnej jednoręcznej sesji pod prysznicem, we wczesnych godzinach porannych. Wtedy także okazało się, że Sherlock zaspokaja żądze swojego mięsa nie tylko w poniedziałki i soboty, ale także w inne, raczej przypadkowe dni, ale zawsze w nieprzyzwoicie wczesnych godzinach. Widocznie eksperyment erotyczny powiódł się tylko w połowie. Holmes wciąż był prawie prawiczkiem, ale z rozbudzonym libido i ogromnym, nierozładowanym napięciem...
"Problem?" zapytał oschle Sherlock, gdy już wylazł z łazienki i stanął przed Johnem, w lepiących mu się do wilgotnego ciała podkoszulku i bokserkach. Mokre włosy układały się dziko nad czołem Holmesa i John miał chęć ich dotknąć, przesunąć je jakoś, przearanżować. Nie zdobył się na ten krok.
"Nie. W porządku." odpowiedział John neutralnie i wkroczył do łazienki sztywnym krokiem, zamykając się w niej na trzy spusty i dokręcając gorącą wodę w prysznicu.
No więc wysoka, postawna brunetka o opływowych kształtach. Ogromna, z wąską talią, obfitymi, krągłymi udami, jędrnym tyłkiem i smukłym, idealnym do kąsania karkiem. Tak. Wielka, cycata brunetka powinna załatwić wszystkie problemy Johna Watsona. O.
"Ależ wy wcześnie te prysznice bierzecie." zagaiła pewnego poranka pani Hudson, przynosząc im kawał domowej roboty ciasta piaskowego i słoik akacjowego miodu, który właśnie przywiozła jej ze wsi siostra. "Tylko słyszę, jak ta woda u was dudni. Czwarta, piąta rano. Gdybyście chcieli coś na sen, mogę wam użyczyć moich ziołowych herbatek. Bardzo dobrze działają na takie nerwowe pobudzenie."
"Nie, dziękujemy pani Hudson." wydusił John, czerwieniejąc na końcówkach uszu. Pani Hudson nie zauważyła, zauważył natomiast Sherlock, który właśnie był w jednym ze swoich lepszych nastrojów i zgłosił się na ochotnika, aby rozłożyć sztućce i zastawę.
"Myślę, że potrwa to jeszcze z dwa, trzy miesiące a potem się unormuje." wygłosił Holmes z miną rzeczoznawcy i ze szczękiem postawił przed Johnem talerzyk na ciasto. "W naszym wieku nie mamy aż tak wysokiego popędu płciowego, żeby zniszczyć pani bojler, pani Hudson."
"Sherlock!" huknął oburzony John, ale pani Hudson tylko się zaśmiała i zaczęła nakładać ciasto.
"A w jakim to wy starczym wieku jesteście, robaczki? Wy to jeszcze macie kawal życia przed sobą, a o bojler się nie martwię. Nie takie rzeczy już widział." pani Hudson spojrzała znacząco na Johna, który przełknął głośno.
"John. Masz czerwone czubki uszu." zauważył usłużnie Sherlock i macnął po uszach Watsona długimi, chłodnymi palcami muzyka. "Jesteś chory?"
"To pewnie od tego biegania w samych gatkach." pani Hudson pokiwała głową, ale wciąż się uśmiechała. "Poczekaj, coś ci przyniosę. Korzonki mogą człowieka zaatakować nawet parę tygodni po takim balu, jak wtedy urządziliście."
John zrezygnowany przyjął rozgrzewające ziółka pani Hudson, łypiąc wściekle na Sherlocka, który zdezorientowany odpowiadał mu wzrokiem w stylu "ale o co ci chodzi?". To tyle odnoście wielkich, cycatych brunetek o ponętnych kształtach. Jeżeli miało się w domu jednego w świecie, genialnego Sherlocka Holmesa cała reszta niezależnie od płci bladła w tle, prostu nie wytrzymywała porównania.
John nie odpuścił sobie wykuwanej latami tożsamości płciowej tak łatwo. Postanowił nie myśleć o klubie swingersów i o Sherlocku w fiołkowych bokserkach. Chciał wziąć byka za rogi. Cała sytuacja z Klubem Wargi, prawiczkiem i jego wyprawą w poszukiwaniu straconego czasu, tylko wyostrzyła mu seksualne apetyty. Miał chęć na seks, spocony, dziki, wyuzdany seks, cholera, z pejczami i skórzaną uprzężą, jeżeli wola! John Hamish Watson miał chęć się porządnie gzić, rolować się z kimś intensywnie w łóżku aż do utraty tchu a po fakcie zjeść z tym kimś śniadanie i gadać o głupotach.
Pani Hudson miała rację. Nie można było się poddawać, w końcu John jeszcze nie umierał do diabła!
////////////////
Kolejne parę dni Watson koncentrował się tylko na pracy i na flirtowaniu z nową asystentką na wydziale zaburzeń neurologicznych. Angel była drobną, pulchną mulatką o małych, miękkich dłoniach i zaraźliwym śmiechu i Watson czuł się w jej towarzystwie wyjątkowo dobrze. Zważywszy, że jego najlepszy przyjaciel nadal chodził po ścianach, zrósł się z laptopem i w dziwnych porach bez słowa znikał z mieszkania, John z chęcią przyjął odrobinę normalności w swoim życiu.
Angel zaczepiła go podczas przerwy, pytając, gdzie stoi maszynka do kawy z kawą, zdatną do picia. John odpowiedział, że po taką kawę trzeba jechać do centrum i tak się zaczęło. Angel była wesołą, pogodną kobietą o nadspodziewanie silnej psychice, pozwalającej jej odnosić szybkie sukcesy w niełatwej branży neurologicznej. John podziwiał to i doceniał.
"Trudno się tak całkowicie czemuś poświęcić." mawiał żartobliwie, a Angel odpowiadała z szerokim uśmiechem, błyskając białymi zębami, kontrastującymi ciekawie z jej śniada twarzą.
"Tak. I dlatego, żeby odreagować piekę sobie w domu swój własny chleb na zaczynie. Jak już wrócę do swojego pustego mieszkania i kota. Zapach domowego wypieku mnie uspokaja."
"Chciałbym się tak relaksować." pokiwał głową John z przyjemnością konstatując, że Angel pachnie piżmem i czymś kwiatowym, i że bardzo podoba mu się ten zapach. "Piec umiem tylko ciastka owsiane, a jak wracam zwykle czeka na mnie tylko mój współlokator, chociaż ostatnio rzadziej niż częściej. Może też powinienem zakupić kota."
Sherlock zapewne zaraz przeprowadziłby na nim nie do końca bezpieczny eksperyment, ale tego John już nie powiedział. Nie chciał Angel wystraszyć.
To był bardzo miły, porządny flirt, a John po zajściach w Klubie Warga postanowił przejść od razu do rzeczy. Angel dość ochoczo zaprosiła go do swojego apartamentu, żeby poznał jej kotkę. To był miły, porządny seks, może nie jakiś nadzwyczajny i intensywny, ale John był po nim tak syty, że zasnął niemal natychmiast, zakopany w pachnących lawenda pościelach Angel.
Tej nocy nie wrócił na Baker Street. Tej nocy Sherlock nie wysłał mu ani jednego smsa z zapytaniem, czy kupi mleko i gdzie się podziewa.
Rano Angel spontanicznie zrobiła Johnowi śniadanie i poczęstowała swoim chlebem domowego wypieku. Było miło i jeszcze nie zobowiązująco, ale czuło się, że może być z tego coś więcej. John starał się o tym nie myśleć. Nadmierne myślenie prowadziło czasami na manowce, jeżeli chodziło o uczucia. Sherlock Holmes był tego doskonałym przykładem.
Wrócę po pracy około czwartej.
John wysłał Sherlockowi smsa, ignorując ukłucie niepokoju, że zostawia Holmesa na tak długo. No, ale przecież jedyny w świecie konsultant detektywistyczny był osobą dorosłą. Poradzi sobie. Zresztą to tylko osiem godzin... Sherlock nie odpowiedział na smsa Johna, zapewne zajęty jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawą albo artystycznym demolowaniem kuchni.
Poszli z Angel razem do pracy, w dobrych humorach, wymieniając się żartami o tematyce medycznej. Gdy John wrócił po swojej zmianie do domu, Sherlock z nieodgadnioną miną obmiótł go przenikliwym, sondującym wzrokiem, po czym wznowił swoją pracę na laptopie.
"I jak było?"
John wyszczerzył się w uśmiechu.
"Idealnie."
Sherlock ściągnął usta w ciup, nastroszył się na swoim fotelu i już więcej o nic nie pytał. Dobrze. John nie wiedział co mógłby mu powiedzieć.
Jeżeli Holmes zauważył kwitnący na boku romans Watsona, nie dał tego po sobie znać i był to z jego strony pokaz ogromnej siły woli. John nadal był heterykiem, z pewnymi odchyłami w stronę bi ale jednak, a Sherlock nadal był prawiczkiem z doświadczeniem oralnym. I tylko widmo Moriarty`ego nie pozwalało zapominać, jak kruche jest status quo, w którym żyli lokatorzy Baker Street.
//////////////
Angel zadzwoniła wieczorem i brzmiała dziwnie. John nie zwrócił na to uwagi, Sherlock ostatnio w ramach wyładowywania swojego sprawiedliwego gniewu rzucił jego komórką i czasami aparat nie działał tak jak powinien. John jeszcze nie zebrał się, żeby kupić nowy telefon, zresztą Angel miała dość ciężki dzień. Wydział Neurologiczny przeżywał w tym sezonie oblężenie, wypadki na budowie, wypadki samochodowe, trwałe uszkodzenia nerwów, piękny, szpitalny, chirurgiczny chaos. Angel miała prawo brzmieć niezbyt wesoło, John rozumiał to w pełni.
Zgodził się na spotkanie i oznajmił z uśmiechem, że z chęcią wpadnie do niej za jakąś godzinkę. Gdy się rozłączył, Sherlock uciekł od niego wzrokiem, udając, że nie podsłuchiwał . Zresztą, Watson nic przed Holmesem nie krył, włącznie ze swoim szpitalnym romansem, to raczej Holmes specjalizował się w maskowaniu prawdy.
John wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że Sherlock tak uparcie ukrywa swoje karty. Nawet przed nim, nawet przed przyjacielem, który wysłuchiwał jego jęków na temat rozdziewiczania, klubów swingersów i dziwnych odczuć związanych z mięsem. Ale Sherlock nigdy nie robił nic bez przyczyny jak pokazywała praktyka. Nie bez przyczyny także usiłował zbliżyć się do Johna. Na swój sposób Holmes chronił go przed Moriarty`m. Pewnie, w pokręcony, zawiły sposób, ale zawsze. Teraz zapewne nie bez przyczyny Sherlock pracował tak skrycie, nie dzielił się dedukcjami, nie wygłaszał swoich słynnych peror na temat logicznie działającego umysłu i innych pomniejszych umysłów, którym logika nie przytrafia się nawet w ciągu całego życia.
John nie popierał tego typu zagrań, ale rozumiał, że czasami są konieczne. Chciałby tylko, aby skrytość Sherlocka nie odwróciła się przeciwko niemu i nie ugryzła go w tyłek. Może i Holmes zawsze miał jakiś plan w zanadrzu, na każdą okazję i w każdym możliwym kształcie, ale w końcu chodziło o Moriarty`ego. Piętrowe plany nigdy nie były forte Johna, więc pozostawił tą sprawę w rękach Sherlocka i tylko miał nadzieję, że obaj wyjdą z tego cało.
Mieszkanie Angel było otwarte, ale to akurat nie było nic dziwnego, ponieważ mieszkała w dwupiętrowej kamienicy, w której znajdowały się tylko cztery apartamenty. Sąsiedzi byli ze sobą zżyci, czasami zamykali tylko drzwi wejściowe na klatkę, a te otworzyła akurat Watsonowi pani, która właśnie wychodziła z psem na spacer.
John wszedł do przedpokoju, rozglądając się uważnie dookoła. Nienaturalna cisza w mieszkaniu obudziła jego czujność, jak zwykle pewnie niepotrzebnie. Pewnie Angel poszła do łazienki, albo zdrzemnęła się. Przecież nie zawsze wszystko musi się kończyć jakimś dramatem...
Angel leżała w kuchni, z rozrzuconymi jak do lotu ramionami i wyrazem przerażenia na twarzy. John podbiegł do niej, zbadał puls, zajrzał w oczy. Tylko nieprzytomna, dobrze, ktoś uderzył ją z tyłu tępym przedmiotem...
Odwrócił się akurat wtedy, gdy napastnik zamierzył się na niego drewnianą pałką. Pierwszy cios sparował, drugi spadł mu na ramię, trzeci powalił go na ziemię. Usiłował wstać, ale ktoś przycisnął go do podłogi skórzanym, eleganckim butem.
Moriarty wykrzywił twarz w trupim uśmiechu.
"Tyle razy mówi się, żeby zwierzęta nie chodziły bez właściciela. Jeszcze ktoś weźmie je za bezpańskie i sobie przywłaszczy." Jim przykucnął przy ogłuszonym Johnie, wciąż usiłującym jakoś się podnieść. "Witaj John. Nie, nie ma potrzeby, żebyś wstawał. Twój pęd do erotycznych spotkań z uroczą panną Angel zaprowadził cię prosto w moje sidła. Ależ nie udawaj zdziwionego... Ach, ty nie udajesz, to ten cios w głowę. Mówiłem, Moran, nie w głowę! No trudno."
W ostatnim przebłysku świadomości John ujrzał stojącego nad nim Jima, wysyłającego smsa z jego własnej komórki.
"Sherlock na pewno będzie zachwycony, że znalazłem jego zwierzaczka. Może w nagrodę pozwoli mi się rozdziewiczyć, koniecznie w tych swoich fiołkowych spodenkach. Zmieniam reguły gry. Zaczęło się już robić nudno a na to, mój drogi, nie możemy sobie pozwolić."