Na przyszłą rzeczy pamiątkę, part II, cz 1

Aug 09, 2011 11:13


Roz.2

Przyjaciele nie należą do was. To wy należycie do przyjaciół

przysłowie

Senny poranek w rezydencji Charlesa miał w sobie coś filmowego. Nastrój melancholii i sepia niemal sączyły się z kątów. Eryk pomyślał, że gdyby teraz zaczęła grać jakaś muzyka, lekki, dźwięczny jazz, wszystko byłoby jak z filmowego obrazu. Długie, oświetlone nikle korytarze, przedzierające się przez drewniane story, poranne słońce, marmurowe schody, obrazy przodków i kolekcja kurzejących antyków, a wszystkie drogi, chociaż pokręcone i mnogie, prowadziły do kuchni. Bladozłotej, drewnianej i ciepłej, pachnącej mieloną kawą paloną i kanapkami z dżemem.

Alex jadł swoje śniadanie nieuważnie, jeszcze wewnętrznie śpiąc, ale mimo to zachowując marginalną czujność. Pewnie, Magneto na terenach Xaviera przebywał na prawach gościa, ale mimo to wciąż pamiętali, kim jest. Eryk nie winił Alexa za nieufność, raczej ją pochwalał. Dobrze, że Charles posiadał przy sobie tego typu ludzi, tego typu wojowników.

"Profesor jest w laboratorium." obwieścił Summers znad swojej kanapki z dżemem. "Razem z Hankiem i waszym bąblem. Dawno nie widziałem Charlesa tak ożywionego."

Eryk podszedł do kuchennego blatu i sięgnął po kubek. Poruszał się sprawnie w znajomej przestrzeni i było w tym coś kojącego i alarmującego jednocześnie. Nic się nie zmieniło, wszystko pozostało takie samo, całkiem jak pułapka na wspomnienia Eryka Lehnsherra. Kubki w tym samym miejscu, maszynka do kawy terkocząca tak samo jak zwykle, chleb, dżem, lodówka. Uspokój się, panujesz nad wszystkim, usiądź i oddychaj.

Eryk i jego mały atak paranoi. Przetrzymał przy pomocy mocnej, czarnej kawy i patrzenia za okno. Przecież trudno oczekiwać, żeby Charles przearanżowywał wszystko po misji na Kubie, żeby przestawiał szafki, naczynia i kuchenne sprzęty.

Jednak mała rysa na wylakierowanej, pięknej powierzchni obrazu pozostała. Było tutaj zbyt spokojnie, zbyt... gładko.

"Jak Charles znosi..." zaczął pytanie Eryk i zamilkł, zaciskając dłoń na kubku. Jego pytanie było aroganckie i chociaż szczere, mogło być źle odebrane.

Alex po raz wtóry udowodnił, że jest nie tylko dobrym wojownikiem, ale i dobrym przyjacielem.

"Wózek? Nie trzeba unikać tego słowa." Summers spojrzał na Eryka spod przymkniętych kpiąco powiek. "Widywałem już okaleczonych ludzi, w więzieniu, unieruchomionych, bez szans. Profesor przeżywa to, nie mogę powiedzieć, że jest niewzruszony. Ale u niego jest inaczej. Nie wiem, może po prostu telepaci podchodzą do takich rzeczy inaczej."

Ciekawa diagnoza.

"Telepaci podchodzą inaczej do ciała?" zapytał Eryk, odstawiając kubek i wyciągając dwie kromki chleba z celofanu, wetkniętego bezceremonialnie w otwarty chlebak. "Interesująca teoria."

"E tam, interesująca. Moc profesora sama przez się sprawia, że spędza on sporo czasu poza ciałem." Alex podsunął Erykowi maselniczkę i słoik dżemu. "To chyba oczywiste, całe te mentalne siły... Czasami myślę, że profesor postrzega świat inaczej niż my, chociażby właśnie dlatego, że może pooglądać ludzkie głowy od środka."

Eryk skinął głową i zaczął w zamyśleniu smarować swój chleb masłem. Diagnoza Alexa była nadspodziewanie trafna. Gdy ktoś był tak ściśle związany ze swoją mocą, jak Charles, musiał także oglądać rzeczywistość z innej perspektywy. To było logiczne. Eryk miał podobnie. Czasami łapał się na tym, że raczej wyczuwa ułożenie, skład i konsystencję metalu, niż faktycznie patrzy na świat dookoła. Bieguny ziemi, pola elektromagnetyczne, małe kopnięcia prądu, wytwarzane przez ciała ludzi, wszystko to składało się na obraz świata Eryka. Obraz świata Charlesa, przez analogię, mógł się składać ze wspomnień, ciągłego trajkotania goniących się, często bezsensownych myśli, pragnień, emocji. Możliwość zapomnienia o kalectwie, ucieczki w krajobraz mentalnych projekcji musiała być dla Xaviera tak kusząca, jak kuszące było dla Eryka postrzeganie ludzi jako chmury impulsów elektrycznych.

"Nie powinienem z tobą rozmawiać." wymamrotał Alex z rozbrajająco szczerą miną młodego człowieka, postawionego w nowej i niewygodnej sytuacji. "Jeżeli chcesz wiedzieć, jak profesor znosi siedzenie na wózku, lepiej sam go zapytaj."

"Myślisz, że mi odpowie?" Eryk westchnął i usiadł na przeciwko Alexa z talerzem z kanapkami i na nowo napełnionym kubkiem kawy. Summers spojrzał na niego z ukosa.

"Nie było cię, jak pierwsze dni leżał w szpitalu." powiedział równym, wystudiowanym głosem, ewidentnie siląc się na obojętność. "W ogóle cię nie było. Nigdzie."

Eryk nie odpowiedział na niezamierzony atak, zajął się za to kanapką i słodkim dżemem truskawkowym, zmieszanym nieporządnie z masłem. Nie chciał przyznawać się, że owszem, był. Wtedy, w szpitalu głównej kwatery CIA w Waszyngtonie, Eryk Lehnsherr był przy Charlesie, nad którym pracował cały sztab najlepszych chirurgów i wysoko wyspecjalizowanych profesjonalistów. Nie mógł zostawić Xaviera na pastwę ludzi i ich lekarzy, nie mógł ryzykować, że zrobią mu coś, uszkodzą, że w lęku przed jego mocami pozwolą sobie na małą lobotomię, tak w ramach chronienia ludzkości. Azazel nie skomentował, tylko od razu przeniósł Eryka do szpitala.

Łatwo odnaleźli Charlesa, był jedynym pacjentem na piętrze. Hank, Alex i Sean stali za drzwiami intensywnej terapii, oszołomieni, niepewni. Gdyby teraz ludziom przyszło do głowy zabić Charlesa, nikt by nie zareagował. Nie od razu. Na szczęście Eryk zachował wystarczająco przytomny umysł, żeby zatroszczyć się o przyjaciela. Chirurgowie, którym objawił na moment swoją obecność i życzenie, że lepiej, aby Xavier przeżył tą operację, doświadczyli z pierwszej ręki jego wściekłości i determinacji.

Nie przeszkadzał im, nie patrzył na ręce i nie wtrącał się. Stał tylko z boku, z Azazelem, i lewitował od niechcenia trzema skalpelami. Chirurdzy byli bardzo profesjonalni i precyzyjni, co tylko udowadniało, że CIA płaciła im słuszne pieniądze za ich kompetencję i trzymanie języka za zębami.

Charles przeżył operację., wyrok na jego nogi zapadł jednak bezapelacyjnie. Uszkodzone kręgi lędźwiowe, punktowo, nieodwracalnie przesunięty rdzeń, bez szans na jakąkolwiek rehabilitację. Tyle, że nikt Charlesowi mózgu przez przypadek, pooperacyjnie nie uszkodził. Xavier odwieziony do odosobnionego pomieszczenia wydawał się pośród wykrochmalonych na sztywno pościeli przerażająco drobny. Eryk odprawił ostatniego doktora, grożąc, że jeżeli ktokolwiek powie Xavierowi o jego obecności w szpitalu, zginie powolną i bolesną śmiercią. Nikt nie kwestionował jego życzenia a on i tak na wszelki wypadek zniszczył wszystkie kamery monitorujące budynek.

Azazel wyszedł z sali pooperacyjnej, w której umieszczono Xaviera, oznajmiając, że muszą za pięć minut iść, bo ktoś w końcu zaalarmuje ochronę. Eryk usiadł przy łóżku Charlesa i ujął go za rękę. Za chwilę przybędą Hank i reszta, przypilnują Xaviera dalej...

Nigdy nie dowiedział się, czy Charles miał świadomość, że Eryk czuwał nad nim w czasie operacji. Nigdy nie przestał żałować, że nie było go przy Charlesie, gdy ten usłyszał o stanie swojego kręgosłupa i o utracie władzy w nogach.

Alex patrzył na Eryka intensywnym, świdrującym spojrzeniem, kanapka zapomniana w jego ręku.

"Nie rozumiem, czemu odszedłeś. Znaczy, rozumiem twoje pobudki, ale nie rozumiem... czemu." wydusił z trudem Summers, i tylko pozornie była to wypowiedź bez związku.

Eryk uśmiechnął się wąsko. Wspomniał na zaskoczone twarze chirurgów podczas operacji Charlesa, na ich porozumiewawcze skinienia i dobrze skrywany strach. Wspomniał na plan, który mieli względem mózgu Charlesa tak bardzo ukochani przez niego ludzie, a który w porę został udaremniony. Wspomniał na wychudzoną, kościstą dłoń, którą ściskał w szpitalu.

„Oderint, dum metuant."

"Słucham?" nie zrozumiał Alex.

"Niech nienawidzą, byleby się bali." wyjaśnił Eryk i z pogodnym smutkiem popatrzył na zaskoczoną twarz Alexa. "To mówisz, Charles jest w laboratorium. Chyba się tam do niego przejdę."

//////////////

Hank pochylony nad stosem papierów, pisał coś zawzięcie w notesie i przeglądał zdjęcia rentgenowskie. Azazel, zapakowany w nosidełko, przytulał mu się do piersi i postękując sennie, puszczał bąbelki ze śliny, od czasu do czasu chowając nos w niebieskim futrze. Raven siedziała na blacie obok, przy ogromnym, nowoczesnym mikroskopie, i patrzyła na McCoya miękkim, rozczulonym wzrokiem. W sposób widoczny Mystique odkryła swoją macierzyńską, opiekuńczą stronę, i że nie miałaby nic przeciwko urodzeniu Hankowi jego własnego, niebieskiego bobasa. Tak dla równowagi w nosidełku.

Eryk nie mógł powiedzieć, że rozumie scenę, która rozciągała mu się przed oczyma. Nigdy nie miał nic do czynienia z dziećmi i raczej go do tego nie ciągnęło. Świat był okropnym miejscem, pełnym niebezpieczeństw, zdrad i okrucieństwa, sprowadzanie na niego kogoś niewinnego, kogo się kochało, było aktem odwagi, na który Eryk, być może, nigdy się nie zbierze. Mógł to być instynkt samozachowawczy, ale mogło to być zwykłe tchórzostwo. W ostatecznym rozliczeniu nie miało to w zasadzie znaczenia. Mutanci jako tacy posiadali dość niepewny status polityczny i jako tacy powinni raczej skupić się na przetrwaniu, a dopiero potem na rozmnażaniu. Miękki wzrok Raven i Hank, mimochodem głaszczący wielką, futrzastą łapą główkę małego diabełka, wskazywały jednak na coś innego.

"Może jesteśmy kolejnym ogniwem w ewolucji, ale imperatyw posiadania potomstwa i troszczenia się o przetrwanie naszego materiału genetycznego, mamy nadal ludzki."

Eryk spojrzał na Charlesa, który wtoczył się do laboratorium, zgrabnie parkując przy nim swój wózek. Xavier wyglądał na odświeżonego, wypachnionego, wykremowanego człowieka, który nie spał. Tą noc i poprzednią, a także wiele innych. Nic dziwnego, że jego studenci się martwili.

"Dzień dobry, Charles." przywitał się Eryk, opierając się o blat obok Raven i biorąc łyka kawy. "Nadal wcześnie wstajesz."

"Nadal wcześnie pijesz kawę." uśmiechnął się Charles i po raz pierwszy można było uznać jego uśmiech za naturalny.

Reszta dnia upłynęła leniwie, pomiędzy uprzejmymi, ale pełnymi rezerwy konwersacjami z Alexem i Hankiem, oraz surrealistycznymi wymianami zdań z Seanem, który wciąż ćwiczył swój soniczny krzyk na coraz to nowych ofiarach. Gdy butla z sokiem, przygotowana specjalnie na poobiedni deser dla Azazela, pękła Raven w dłoniach, a zlew w apartamencie Eryka zaczął się powolutku, ale widocznie kruszyć od dołu i wcale nie chodziło o śpiewające rury, Xavier zgarnął swojego niesfornego studenta na dodatkowy trening. To było interesujące do oglądania, przy okazji pozwalało obejrzeć z bliska sposoby ataku telepaty.

Sean nie miał szans, ale Charles używał jedynie krótkich porażeń mentalnych, aplikowanych przypadkowo i paraliżujących na chwilę delikwenta. Widać telepacie dość ciężko było dopaść kogoś w nieustannym ruchu. Sean dobrze wykorzystywał moc, poruszał się jak żywe srebro, śmigając na swoich skrzydłach, wydymanych sonicznym krzykiem. Rudzielec był szybki i zwrotny, ale musiał uważać na powtarzające się figury powietrzne, ponieważ Charles, gdy raz odkrył wzór, używał go już potem bezlitośnie.

Gdy Sean padł rażony atakiem mentalnym po raz trzeci, trening uznano za zakończony. Charles przyjął od Alexa ręcznik i otarł sobie spoconą twarz.

"Czemu pozwalasz wrogowi oglądać swoje ćwiczenia?" zapytał Eryk, gdy już przenieśli się do kuchni. "To niezbyt polityczne posunięcie."

"Chciałem cię przestraszyć, ukazując rąbek swojej mocy." odparł z prostotą Charles i Eryk nie potrafił powiedzieć, czy przyjaciel kpi, czy mówi prawdę. Nie mógł zapytać ponownie, więc przełknął swoją ciekawość. Wniosek nasuwał się jeden. Telepata mógł walczyć jedynie z telepatą, reszta powinna nosić hełmy, chroniące przed psychicznymi atakami.

/////////

W ten sposób upłynęło kilka przyjemnie nudnych i przewidywalnych dni. Azazel nie teleportował się, uspokojony telepatycznie przez Xaviera, i stał się najzdrowszym okazem rosnącego bobasa pod słońcem. Podtrzymywany, potrafił już chwiejnie stawać na nóżkach i chociaż do chodzenia było mu jeszcze daleko, widać było, że taka możliwość już istnieje w jego zasięgu. Raven wydawała z siebie zachęcające okrzyki, zdrabniała wszystkie słowa, które dały się zdrobnić i nie tylko, a Azazel wyciągał do niej łapki i tupał w miejscu nóżkami, nie potrafiąc jeszcze używać ich do stawiania kroków.

"No chodź tu słoneczko! Chodź do cioci Raven! No chodź tutaj, mój ty śliczny indyczku ty!"

Raven nie zdawała sobie chyba sprawy jak mocno ugrzęzła w roli zastępczej mamy, Alex i Sean cichcem się z niej podśmiewali, ale gdy tylko na horyzoncie pojawiał się Hank, milkli. McCoy po swojej przemianie w niebieską bestię, przestał być zahukanym, nie do końca przekonanym o swojej racji okularnikiem, teraz pewne rzeczy rozumiał iście po zwierzęcemu i co ważne, to działało. Hank nie musiał warczeć ani rozpruwać ścian pazurami, żeby pokazać, kto w tym stadzie jest samcem i w razie czego, gotowy był walczyć o swoją pozycję. Obecność małego Azazela chyba zaostrzała tą potrzebę. Hank miał pod opieką Raven i "indyczka", i nikt nie ośmielał się wchodzić mu w drogę. Eryk z dziwnym uciskiem w gardle patrzył, jak McCoy swoimi pazurzastymi łapskami zmienia małemu pieluchę, zręcznie i delikatnie, a Raven patrzy na niego rozmarzonym wzrokiem, przysuwając się coraz bliżej, całkiem blisko.

Być może Eryk lepiej rozumiał teraz pęd Charlesa do ojcowania mutantom. Potrzebę obserwowania, jak ktoś wzrasta, rozwija się, mądrzeje, jednocześnie potrzebuje twojego wsparcia, obecności. Nigdy nie miał tych myśli, uważał dzieci za ciężar, skutecznie przeszkadzający w realizacji swoich planów.

"Masz ponad trzydzieści lat, Eryku. Prędzej czy później konfrontujemy się z imperatywem posiadania potomstwa." zauważył Charles pewnego wieczoru, gdy Magneto przyszedł do jego gabinetu na kolejną partyjkę szachów.

"A ty, jak ty się z tym skonfrontujesz?" ukąsił Eryk, nagle niezadowolony z faktu, że Xavier tak łatwo podejmuje z nim intymne, osobiste tematy, całkiem, jakby mieli jeszcze do tego prawo. "Po wypadku, na wózku. Jak?"

"Nie sądzę, żebym mógł mieć dzieci bez jakiejś boskiej ingerencji z zaświatów." Charles skrzywił się, marszcząc nos. "A jeżeli już przy tym jesteśmy, nie sądzę, żebym mógł... hm, normalnie uprawiać seks."

"Przepraszam, Charles."

"Oj odpieprz się."

Tego wieczoru Charles grał agresywnie, nie patyczkując się i dając Erykowi poznać, że owszem, na nad nim przewagę i wrodzona serdeczność nie zatrzyma go przed jej wykorzystaniem. Nie dało rady odpierać jego ataków, grał na osiem ruchów na przód, bez pardonu. Eryk usiłował się bronić, jego strategie szalone i zaskakujące, ale wynik był oczywisty. Charles wygrał, zabierając Erykowi najpierw królową, potem króla, na koniec oklapł nieszczęśliwie na wózku, zdyszany i poruszony. Ciemnogranatowe oczy wilgotne, zaczerwienione powieki i lekko opuchnięte usta. Eryk nie odwrócił wzroku. Charles też nie.

"Będzie lepiej, jak już sobie pójdziesz."

Eryk wstał bez słowa z fotela i wyprosił się z gabinetu Charlesa, z poczuciem, że z Xavierem dzieje się coś strasznego i nikt, kto nie jest telepatą, nie jest w stanie dociec, czemu. Nikt nie chciał nic mówić, ani Hank, ani Alex, ani tym bardziej Raven.

Wstydliwa sprawa wyszła na jaw po paru dniach. Hank badał wtrwale małego Azazela, Emma infiltrowała akta rządowe, dotyczące współpracy Charlesa z CIA, a Eryk powoli odkrywał małe, mroczne tajemnice rezydencji Xaviera. Frost wysyłała mu śmieszne smsy na temat funkcjonujących alkoholików.

Po czym funkcjonujący alkoholik poznaje, że nadszedł poranek?

Po tym, że białe myszki przestają biegać.

Śmiałby się, gdyby nie chodziło o Charlesa.

Rzecz objawiła się parę dni po ich pierwszej wspólnej sesji szachowej. Na początku profesor X i Magneto grali, rozmawiali o polityce i udawali, że incydent na plaży kubańskiej nie miał miejsca. Śmiali się, Eryk jowialnie i głośno, Charles po cichu, skryty za dłonią, i wszystko było względnie w porządku. Emma od kilku dni nie odzywała się, co mogło oznaczać tylko jedno, że coś odkryła i jest zbyt zajęta, żeby się kontaktować. Eryk obawiał się tego, jednocześnie czuł się na tyle bezpiecznie, żeby się nie zadręczać. Nie musiał pilnować zbytnio swoich myśli, Charles wciąż powstrzymywał się przed telepatycznym czytaniem go, chociaż robił wyjątki. Zwykle późną nocą, gdy Eryk schodził do kuchni, obudzony kolejnym koszmarem, i zastawał tam Xaviera. Z prawie pustą butelką rumu i tuńczykiem w sosie własnym.

Eryk złapał go tak trzy noce pod rząd. Nic nie mówił, chociaż ilości alkoholu, spożywane cichcem przez Charlesa wskazywały, że jest on na dobrej drodze do uzależnienia. Za dnia się trzymał, działał, organizował i pertraktował, nocami zaś... nocami wielki umysł Xaviera potrzebował znieczulenia. Żeby nie pamiętać o utracie czucia w nogach, o braku mobilności, żeby przestać roztrząsać, co by było gdyby.

"Kolejny koszmar?" pytał Charles i z gwinta brał łyka rumu, krzywiąc się komicznie.

"Kolejny napad żałości i litowania się nad samym sobą?" odpowiadał pytaniem na pytanie Eryk i wyjmował z rąk Charlesa butelkę. "Ale widzę, że już zdołałeś się niemal wykurować."

Szybko stało się to dla nich zachowaniem zwyczajowym, ostatnia partyjka szachów około jedenastej w nocy, a potem spotkanie w kuchni, w okolicach drugiej. Obaj nie mogli spać, obaj z podobnych powodów, chociaż Charles i jego wózek zaogniały tylko potrzebę nie myślenia, neutralizacji, odcięcia się od pewnych emocji. Eryk pozwalał mu się wtedy czytać. Z przymkniętymi oczyma oddawał się delikatnym głaśnięciom umysłu Charlesa, jego subtelnym, jakby nieco wilgotnym dotykom, jak niuchający ostrożnie, włochaty psi nos. Charles, zawiany i znieczulony, kiwał się wtedy miarowo na swoim wózku, uśmiechnięty i nieważki. Nie wyglądał na genialnego mentora, prowadzającego nowy gatunek człowieka w nowe tysiąclecie, wyglądał jak cierpiący człowiek, który łyknął proszek przeciwbólowy i z nadzieją czeka, aż przestanie boleć.

Czytanie Eryka sprawiało Charlesowi widoczną przyjemność, Eryk nigdy się nie zdobył, żeby spytać, czemu.

Nie chciał naruszyć delikatnej równowagi, którą krok po kroku, odbudowywali. Stąpał z uwagą, ważył słowa i myśli, albo wydawało mu się, że tak robi. Spożycie rumu we wczesnych godzinach porannych nadwerężało poczucie etykiety, savoir vivre`u i przyzwoitości.

"Nie sądziłem, że miałeś na mnie chęć." oznajmił niespodzianie Charles, uśmiechając się sam do siebie pod nosem. "Wtedy. W klubie u Angel."

Eryk popatrzył trzeźwo na Charlesa, a widząc, że ten nie żartuje, zmarszczył tylko nos.

"Miałem na ciebie chęć znacznie częściej."

Charles przez długą chwilę przeżuwał jego słowa, jakby nie do końca rozumiejąc ich sens.

"Cholera. Ale teraz to i tak nie istotne." machnął ręką Xavier, zarumieniony od alkoholu i nieważki. "Jestem, jak zapewne zauważyłeś, kaleką na wózku. Nie chciałbyś niczego od kaleki na wózku. W końcu jesteś złowrogim samozwańczym liderem mutantów, nieobliczalnym i potężnym Magneto. Nie sypiasz z byle kim, a już na pewno z kimś na wózku."

Dobrze było wiedzieć, że nawet tak potężnemu telepacie, jak Charles, umykały czasami rzeczy całkiem proste i oczywiste.

"Głupek z ciebie, Charles."

"Że co proszę?"

Eryk nie odpowiedział i zasępił się nad swoim kubkiem rumowej herbaty, leniwie mieszając ją srebrną łyżeczką. Nie używał mocy, czasami fajnie było zrobić coś manualnie. Charles odpuścił sobie najwyraźniej wszelkie indagacje, bo oparł twarz na dłoni i wyglądał, jakby się na chwilę zdrzemnął. Eryk przechylił się i poklepał Xaviera czule po kolanie. Wielki, wszechwiedzący telepata, za mądry, żeby być mądry, psia mać.

Tej nocy, gdy po raz ostatni grali w szachy przed starciem na Kubie, tej nocy Eryk Lehnsherr był bliski rzucenia się na Charlesa, zdarcia z niego ubrań i wzięcia go od tyłu, choćby i na kamieniu. A najlepiej na stole, na szachownicy, pośród rozrzuconych pionków, wywróconych kubków po herbacie i papierów. Chciał go jakoś naznaczyć, odcisnąć na nim swoje piętno, podpis, cholerne iniciały. Nawet nie chodziło o rozładowanie seksualnego napięcia. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek pragnął kogoś tak mocno, żeby czuł się tak blisko z kimś, kto być może nie zgadzał się, ironizował, wytykał błędy, ale w ogólnym rozrachunku rozumiał. Charles był bliski, nie tylko przez swoją telepatię, ale przez chęć zrozumienia, gotowość do współpracy, współczucia, współodczuwania. Eryk nie spotkał nigdy kogoś, kto byłby tak zaangażowany w jego osobę, a więc uciekł. Napompowany adrenaliną, wściekły i zawstydzony, gdy tylko nadarzyła się pierwsza nuklearna okazja.

Oczywiście, mógł to wszystko ukryć i ukrywał, roztaczał ideologiczne sztandary, z przekonaniem głosząc swój manifest. Mutanci byli homo superior, ludzie będą się ich bać a więc postarają się ich unicestwić, więc trzeba się szykować, zbroić, gotować do walki. Rozmowy o pokoju były poza wszelką dyskusją, zwłaszcza po tym, jak już wystrzelono w kierunku mutantów głowice nuklearne.

Charles drgnął i zamrugał niepewnie, wzbudzając się ze swojej rumowej drzemki.

"Hmnso? Głowice nuklearne? Nie gadaj głupot, uch..." usta Xaviera były nadspodziewanie łagodne i wrażliwe. "Wiesz, że zawsze możesz do mnie wrócić."

Eryk nie mógł się nie uśmiechnąć, a więc wyszczerzył się po rekiniemu, tak, że gdyby był tutaj Azazel, zapewne zacząłby płakać.

"Jesteś niepoprawny, Charles."

"Nie ma za co."

"Co nie ma, za co?"

Charles wykonał niezgrabny ruch ręką, marszcząc się w skupieniu i przymykając oczy.

"Nie ma za co, powiadam. Nie trzeba mi dziękować, że powiedziałem na głos coś, co wszyscy już dawno pomyśleli."

Eryk nie powiedział nic, tylko dolał Charlesowi rumu do herbaty. Za oknami panował czarny mrok, coś pohukiwało miłośnie w ogrodowych krzewach, a tutaj, w kuchni, oblanej pomarańczowym blaskiem malutkiej, bocznej lampki, mrok nie miał wstępu. Było ciepło, przytulnie, było blisko. Charles oddychał sobie spokojnie, posapując lekko przez nos. Pachniał włoską wodą kolońską, książkowym kurzem, migdałami i parującym alkoholem. Zarumieniony chorobliwie, przeczesywał w zadowoleniu umysł Eryka, mimochodem, bez zastanowienia, bardziej jakby głaskał kota niż czytał myśli.

"Lubisz to." wymamrotał Charles i wyciągnął ramię, ostrożnie, tak jakby zbliżał się do wystraszonego zwierzęcia. Jego dłoń zawisła dwa centymetry nad czołem Eryka, a Eryk, całkiem poza sobą, pochylił się i naparł na nią.

Powinna teraz zagrać jakaś muzyka. Irlandzki folk, albo jakoś. Coś z przestrzenią, zawartą pomiędzy taktami, z dźwięcznymi akordami rozległych pól wrzosowych i wilgotnych poranków pośród wzgórz.

"Nic nie zagra." wyszeptał intymnie Charles, przysuwając policzek do policzka Eryka. "Tutaj nigdy nic nie gra. Lepiej się jeszcze napijmy."

Eryk popatrzył rozżalonym zezem na cofającą się z jego czoła dłoń Charlesa. Xavier uśmiechał się i jakby ktoś odkręcił mu jakiś zawór z energią, poruszał się bez przerwy, z wigorem opowiadając jakieś anegdoty na temat cerebro i treningu mutantów. W pewnym momencie zapomniał nawet o wózku i spróbował wstać, co skończyło się upadkiem na kuchenną klepkę. Eryk podniósł go, łapiąc z pewną obawą pod pachy, i odkładając z trudem na koc.

Tej nocy pozostali już na podłodze, dolewając sobie rumu do herbaty, a gdy herbata się skończyła, po prostu pijąc rum i zagryzając go rybnymi rolmopsami. Nie wracali do tematu, kto kiedyś miał na kogo chęć było już mocno poza nimi. Chociaż w jednym Xavier się mylił, Erykowi wózek nie przeszkadzał nadal go pragnąć. Nie było sensu tego tłumaczyć, dociekać znaczeń i motywacji. Dobrze było jak było, z tym ich małym zawieszeniem broni, z chwiejną przyjaźnią.

O piątej nad ranem Eryk zapakował Charlesa na wózek i odholował go do sypialni, po czym zszedł do kuchni, zrobić sobie kawę. Wiedział, że już nie zaśnie, więc właściwie mógł już zacząć nowy dzień. Hank i Raven, którzy pojawili się w kuchni około szóstej, patrzyli z zaskoczeniem na jego cienie pod oczyma.

Charles nigdy nie przywodził w rozmowach dziennych ich nocnych spotkań a Eryk nie nalegał na to. Intymne spotkania rumowe miały zostać ich wspólnym sekretem i tak było lepiej.

////////////

Atak nastąpił dnia ósmego wieczorem, nagle, i Eryk zareagował na niego z natychmiastowo. Gdy tylko pancerne samochody pojawiły się na obrzeżach ogrodów rezydencji, pełnym pędem zbiegł po schodach do laboratorium, otworzył z trzaskiem drzwi i krzyknął.

"Siły zbrojne! Trzy kilometry stąd! Musimy je odeprzeć!"

Raven i Hank zszokowani spojrzeli na Eryka znad obłożonego aktami i zdjęciami stołu. Sean przygarnął bliżej małego Azazela, którym balansował wygodnie na biodrze, a Alex przełknął głośno ślinę i odwrócił wzrok. Charles na swoim wózku stał na wprost drzwi, jego twarz była blada, ściągnięta i zdeterminowana.

Fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsce z ogłuszającym trzaskiem. Eryk zachwiał się. Charles spojrzał na niego błagalnie, ale nadal nic nie mówił.

"Ty... wiesz, że zbliżają się siły zbrojne." wypowiedział powoli Eryk, czując, jak ziejąca chłodem pustka otwiera mu piersi, boli i gniecie. Zdrada. Zdrada. W końcu nie po raz pierwszy został zdradzony, powinien nie przyjmować tego jako nieprzyjemnej niespodzianki, powinien się uodpornić. Sąsiedzi zdradzili jego rodziców i wydali ich Niemcom, Francuzi zdradzili sojuszników, przyjmując splamione krwią Żydów pieniądze, Klaus Schmidt zdradził Niemców, umykając z ich pieniędzmi i wyłuskanymi w obozach informacjami o mutantach. Zawsze ktoś kogoś zdradzał. Takie było życie. Eryk powinien być mądrzejszy i wyciągać lepiej wnioski.

Charles podjechał do niego wózkiem i wyciągnął rękę. Eryk odskoczył jak oparzony, nie pozwalając się dotknąć.

"Przyjadą tutaj, aby dostarczyć maszynę i użyć jej." wyszeptał Charles nieczytelnym tonem. Wciąż trzymał wyciągniętą rękę. "Proszę, wysłuchaj mnie, Eryku."

"Chcesz użyć na nas tej maszyny. Nie pytając nas o zdanie."

Alex i Sean spojrzeli oburzeni na profesora, z otwartymi ustami i zszokowanym spojrzeniem osób zdradzonych po raz pierwszy. Biedni głupcy. Hank nie wyglądał na zdziwionego, ale jego przepraszająca mina, gdy Raven odsunęła się od niego ze wstrętem, mówiła wszystko. Spisek, Xavier, McCoy i CIA zamierzali zamienić za pomocą swojego wynalazku wszystkich odnalezionych mutantów w dzieci. I uczynić z nich niewolników, bezwolne istoty, nigdy nie znające wolności, więc do niej nie tęskniące.

"Profesorze! On... on kłamie!...Prawda?" zaczął gorączkowo Sean, odsuwając się w stronę ściany i przytulając mocniej małego diabełka, zerkającego ciekawie na gadających zbyt głośno dorosłych. "Niech pan powie, że on kłamie!"

"Xavier?" zapytał twardo Alex, nastraszając się i naprężając mięśnie ramion. Nie cofał się, gotował się do ataku. Przynajmniej jeden miał wystarczająco instynktu samozachowawczego, żeby nie ufać nikomu w stu procentach.

Charles nie wyglądał jak ktoś, kto powinien się obawiać, ponieważ właśnie zdradził znajdujących się w bezpośredniej odległości od niego mutantów. Charles zapewne całkowicie panował nad sytuacją, w każdej chwili gotów odłączyć umysł komuś agresywnemu, komuś, kto śmiałby mu się sprzeciwić. Eryk pożałował, że zostawił swój hełm w sypialni, z drugiej jednak strony Xavier nie objawiłby tak od razu swojego planu, gdyby jego nemezis ukrywał swój umysł.

"Wyjdźcie." powiedział spokojnie Charles, odsuwając się wózkiem od drzwi. "Zostawcie nas samych z Erykiem. Musimy porozmawiać."

x-men first class, eryk lehnsherr, slashy content, na przyszłą rzeczy pamiątkę, fanfiction, charles xavier

Previous post Next post
Up