Na przyszłą rzeczy pamiątkę, part I

Aug 04, 2011 20:48


Tytuł: Na przyszłą rzeczy pamiątkę
fandom: X-Men First Class
slashy content, no rating trough
Charles, Erik and others deal with after-Cuba mess

Akcja dzieje się po dramacie na kubańskiej plaży. Okaleczony Charles gromadzi dookoła siebie studentów, Eryk odszedł, stając się jego najgorszym wrogiem i wspomnieniem najlepszego przyjaciela.

CIA za pomocą sekretnej broni zmienia Azazela, podopiecznego Eryka, w jednoroczne dziecko. Małe diablę zachowuje swoją moc. Eryk nie potrafi poradzić sobie z dzieciakiem, zwraca się więc do Charlesa o pomoc, jednak Xavier, którego spotyka nie jest już tym Xavierem, którego wcześniej znał.

FF ów posiada fabułę i nie ma nic wspólnego z drablami Z pierwszych ważniejszych odkryć, no, chociaż motyw herbaty, kawy i kuchni nieuchronnie się pojawi :) Bo ja jestem Evil Author i ubóstwiam herbatę.

Hint o małym Azazelu podsunęła gokuma , chuchacz męczyła mnie o tego ff dość intensywnie, a więc to tym wilkom dedykowany jest ten ff.

Dziękuję za cierpliwość i grabki koralgol owi, jednocześnie całuję go w nos, bo kochany z niego wilkomiś. Never change, wolfbear *nuzzles*



Na przyszłą rzeczy pamiątkę

roz. 1

Zwycięzca ma przyjaciół wielu, zwyciężony ma przyjaciół dobrych

przysłowie

Na pomysł ten wpadła Raven. Chociaż Eryk nie mógł powiedzieć, że zwrócenie się o pomoc do Charlesa nie przeszło mu przez głowę. Tak jednak było wygodniej. Raven mogła swobodniej rozmawiać na temat Xaviera i jego grupy mutantów, w końcu była jego siostrą. W sposób naturalny mogła zwrócić się do niego po poradę...

"Pomoc. Pomoc, Eryk. Nie uciekaj przed tym słowem." Raven stanęła przed nim i podparła się rękoma pod biodra. "I na pewno nie pójdę tam sama. Ty, jako lider, powinieneś jechać ze mną. I nawet nie próbuj się wymigać. Chcesz znowu go szukać, jak zniknie?"

Eryk potarł dłonią zmęczoną twarz i zmierzył Raven ciężkim, złowrogim wzrokiem. Raven nie drgnęła nawet powieka, prychnęła lekko i pochyliła się nad łóżeczkiem. Mały, jednoroczny, czerwonoskóry diabełek spał sobie w nim spokojnie, ssąc kciuk i wyglądając absolutnie niewinnie i błogo, zapakowany w żółty kocyk w niebieskie kaczuszki. Pozory jednak myliły.

Odkąd nowa broń CIA zmieniła Azazela z dwudziestopięcioletniego diabła o mocy teleportacyjnej w siusiającego w majtki, śliniącego się, szczerbatego roczniaka, świat Eryka Lehnsherra zmienił się w piekło. Pewnie, Magneto dał popalić agentom CIA, miażdżąc niemal całą ich bazę we Północnej Karolinie, ale ci partacze, naukowcy, pracujący dla rządu, nie potrafili w szczegółach powiedzieć, co owa nowa broń dokładnie robiła z mutantem, jak na niego działała. Eksperyment, powiedzieli, bladzi na twarzach i przerażeni. To miał być tylko eksperyment. Eryk spektakularnie zawalił im na głowy dach, upewniając się mimo wszystko, że mieli otwarty korytarz do schronu. Przeklęty głos rozsądku w jego głowie, niebezpiecznie podobny do głosu Charlesa, wciąż gadał o odpowiedzialności, o litości i miłosierdziu. Niewinni, wykonujący jedynie rozkazy idioci, z tytułami naukowymi, statusami, artykułami, i ich pieprzony eksperyment.

Cholera, hełm nie hełm, Eryk zaczynał przypuszczać, że głosu Charlesa ze swojej głowy nigdy się nie pozbędzie.

Prawdziwa zabawa jednak zaczęła się później, gdy już po konfrontacji, wrócili do swojej siedziby. Riptide ze ściągniętą dziwnie, skurczoną twarzą, Raven z małym diabełkiem w ramionach, Emma zanosząc się ze śmiechu i dogadując coś o niańczeniu, przedwczesnym ojcostwie i łysieniu plackowatym. Eryk czasami zastanawiał się, czemu w ogóle to wszystko zaczął. Trzeba było zostawić mutantów z Xavierem i dać sobie spokój z polityką, teraz jednak było już za późno. Teraz Charles był tak zacięty, zawzięty i wściekły jak Eryk, teraz czas na pojednanie już przeminął.

Natomiast sytuacja z Azazelem, która mogłaby się wydawać kuriozalna i zabawna, objawiła szybko swoje mniej przyjemne, zębate dno.

Nie mieli pojęcia, czy Azazel zamienił się w dziecko na stałe, czy to tylko tymczasowy efekt i po kilku dniach wróci do swojego naturalnego wieku. Nie wiedzieli też, że zachował swoje moce nawet jako roczny bajtel, bo i skąd mieli wiedzieć, skoro czerwony diabełek, znokautowany bronią CIA, spał smacznie cały następny dzień i nie okazywał najmniejszej chęci do teleportacji. Teleportować się znienacka zaczął w momencie, gdy Emma spróbowała go telepatycznie uspokoić i wyjaśnić jego jednorocznemu umysłowi, co się dzieje. Nie, żeby było to dla Eryka zaskoczeniem, ale najwyraźniej panna Frost nie miała ręki ani głowy do dzieci. Azazel źle tolerował jej obecność, zanosił się wręcz płaczem, gdy tylko Emma się do niego zbliżała.

Przy trzeciej próbie telepatycznego uspokojenia rozhisteryzowanego bobasa, Raven stwierdziła, że dość tego i wyprowadziła rozbawioną i wkurzoną jednocześnie Frost, obwieszczając, że Eryk musi się zająć swoim nowym, małym towarzyszem w inny sposób. Żeby to było takie łatwe. Azazel był dzieckiem specjalnym nie tylko z powodu koloru swojej skóry, czy umiejętności nagłego teleportowania się bóg wie gdzie. Pierwsze, czego dowiedzieli się o jego cechach osobowości, to fakt, że źle znosił tłumy. Gdy w jego pokoju znajdowało się więcej niż dwie osoby, zaczynał krzywić się, płakać, kopać i uciekać, co owocowało, cóż, teleportacją. Mały diabeł po prostu znikał i nikt nie wiedział gdzie, szukali go potem nerwowo po całych kwaterach, po ogrodzie, okalającym ich siedzibę. To było jak jakaś koszmarna odmiana zabawy w berka, tylko nie wiadomo było, na którym kontynencie ukrył się poszukiwany i czy jeszcze będzie żył, gdy go odnajdą.

Emma, częściej niż rzadziej, potrafiła odnaleźć telepatycznie małego diabła, ale nie dawała rady go uspokoić i raz dwa okazała zniecierpliwienie.

"Boi się i ucieka przed telepatią. Zresztą poszłam z tobą po to, żeby niańczyć jakiegoś bachora, Lehnsherr!"

Raven była nieco bardziej wyrozumiała, być może dlatego, że mały Azazel lubił, gdy go trzymała w ramionach i uwielbiał bawić się jej włosami. Czy raczej czerwonymi, sztywnymi piórami, które potrafiły imitować różnego koloru włosy. Azazel kochał włosy Raven prawie tak, jak bał się uśmiechu Eryka. Gdy tylko widział go zbyt blisko, robił podkówkę, dostawał wilgotnych oczu kopniętego szczeniaka i zaczynał znowu znikać. Na ogół go znajdowali, zwykle nie teleportował się daleko. Ot, czasami mały Azazel siedział sobie zadowolony w wannie na drugim piętrze siedziby, albo przy lodówce, czasami zasuwał radośnie, raczkując po ścieżce ogrodowej i piszcząc entuzjastycznie. Bywało jednak, że znajdowali go, zapłakanego i wystraszonego, w centrum Nowego Jorku, albo czołgającego się w trawie na polach elizejskich. Raz prawie utonął na plaży w Złotych Piaskach w Bułgarii. Eryk był wdzięczny niebiosom za Emmę, która po mistrzowsku namierzała Azazela, sytuacja jednak stawała się coraz bardziej niewygodna. CIA już parę razy zakatalogowało w swoich aktach ucieczki małego, niewątpliwie też prowadzili dalej badania nad swoją zamieniającą mutanty w dzieci bronią.

"Nie możemy tak tego zostawić." zadecydowała pewnego poranka Raven, gdy znalazła małego Azazela w swojej garderobie, schowanego pod toaletką i bawiącego się jej jedwabnymi chustami. "Zrobi sobie kiedyś krzywdę i to będzie nasza wina."

"Może jakoś wróci do swojego wieku..." zaczął Eryk bez przekonania, które Raven wyczuła od razu i od razu zareagowała.

"Jak się nie zamienił po dwóch tygodniach, to się już nie zamieni. Nie damy sobie z nim rady. Ucieka od Emmy jak diabeł od święconej wody, a swojej teleportacyjnej mocy wcale nie kontroluje. Musimy zwrócić się o pomoc do Charlesa i koniec. Przełknij dumę, Eryk, bo zapłaci za to dziecko.”

Eryk burczał i wściekał się, miotając się pomiędzy młotem a kowadłem, sytuacja była jednak patowa. Azazel uciekał, szukali go, przywozili do domu, zajmowali się jak mogli, a potem mały znowu uciekał. I tak w koło Macieju. Eryk nie mógł jeść i przestał spać, miał wrażenie, że zaraz wybuchnie, zabierając ze sobą pół Stanów Zjednoczonych.

Nie wiedział, co zrobiłby bez Raven, która zajmowała się pieluchami, ubrankami, zasypkami na otartą pupę, i generalnie znalazła się w roli surogatniej matki nadzwyczaj dobrze. Nie mógł jednak wymagać od niej permanentnego poświęcania się w ten sposób, i tak stąpał po kruchym lodzie. Raven tęskniła za Charlesem, wysyłała mu cichcem pocztówki, jej motywacja, żeby zostać z Erykiem nie była aż tak silna, jak pęd, żeby być częścią rodziny, częścią czegoś większego, bardziej serdecznego niż zimna współpraca z Emmą, milczące porozumienie z Riptide`m czy sporadyczny seks z Magneto.

Przełknięcie dumy zabrało Erykowi równy tydzień.

"Dobrze, Raven. Jedziemy do Xaviera."

Imię Charlesa od jakiegoś czasu nie przechodziło mu przez gardło.

///////////////

Spodziewał się, że rezydencja Xaviera będzie jakaś inna, bardziej rozbudowana, uzbrojona. Tymczasem z zewnątrz wszystko wyglądało tak, jak dawniej. Ogrody z przyciętymi równo klombami i żwirowymi ścieżkami, ławki, wielkie okna z drewnianymi storami, tarasy i schody. To jedno uległo zmianie, przy schodach pojawiły się wjazdy dla wózków. Eryk zignorował dźgnięcie winy, żył z tym już pół roku i będzie z tym żył do końca, więc lepiej było oswoić się z tym uczuciem.

Charles spodziewał się ich przybycia. Raven zadzwoniła do niego parę dni wcześniej, coś tam razem długo szeptali i namawiali się. Eryk nie słuchał, to było wystarczająco trudne. Oto przychodził po pomoc do kogoś, kto był jego wrogiem, a o kim wciąż myślał, jak o swoim przyjacielu, jedynym przyjacielu. Niemalże kimś więcej niż przyjacielu. Nie chciał o tym myśleć. Okaleczył Charlesa Xaviera, nieumyślnie i w afekcie, ale to go akurat nie usprawiedliwiało. Pierwszy od lat... pierwszy w ogóle przyjaciel, z którym Eryk nawiązał kontakt natychmiastowy i całkowity, niczym dwóch sześciolatków w piaskownicy, z którym od razu podzielił się swoimi obawami, zarzutami, przed którym nie wahał się odsłonić swojego bólu.

Decyzje podjęte przypadkowo trudno realizować z prawdziwym przekonaniem, Eryk nigdy by się do tego nie przyznał, ale jego odejście od Charlesa w chwili, gdy ten potrzebował go najbardziej, było najmniej przemyślanym ruchem, przypadkiem. Nie potrafił się z niego wytłumaczyć i wycofać, zbyt zatwardziały, nieufny, zbyt przyzwyczajony do samotności.

Nie mógł o tym nie myśleć. Myślał o tym w każdej wolnej od prowadzenia swojej grupy mutantów chwili. Gdyby Charles umiał przebić się przez jego hełm, wyłby ze śmiechu, takim żałosnym, zapętlonym, wymęczonym stworzeniem był teraz Eryk Lehnsherr.

Wszedł do rezydencji z pustym uczuciem, kurczącym mu w żołądku i Raven, ściskającą go za ramię. Azazel spał, przytulony do jej piersi i mamrotał coś po swojemu. Powrót sponiewieranych losem wygnańców, i to jakże symboliczny powrót. Mężczyzna, kobieta i dziecko, umknęli z raju, nażarli się jabłek i teraz płacą. Nie należało spodziewać się niczego innego niż kpina, pobłażanie i lekceważenie.

Miał nadzieję, że przetrzyma to dla Azazela. Że przetrzyma to dla siebie.

"W czym mogę ci pomóc, Eryku." zapytał retorycznie Charles, brzmiąc raczej twierdząco niż pytająco, gdy weszli już do jego gabinetu i stanęli przed ogromnym, mahoniowym biurkiem, wypełnionym papierami. Charles odpowiedział spokojnie na spojrzenie Eryka, jego twarz nieporuszona i kamienna. Przeklęty telepata.

"Chyba już wiesz, w czym możesz mi pomóc, Xavier." odpowiedział Eryk, nastroszony, z ramionami założonymi na piersi i wysuniętym bojowo podbródkiem. Chełm go uwierał, w kark, w uszy. "Raven dzwoniła."

Charles uśmiechnął się. Powoli, z grymasem, brzydko. Siedział na swoim wózku, z kocem, okrywającym mu szczelnie bezwładne nogi, jak zwykle w kardiganie, jak zwykle z książką na kolanach. Był bledszy i szczuplejszy, niż Eryk pamiętał. I wyglądał na chorego, chociaż ciężko było wskazać wyraźne oznaki choroby. Być może tak właśnie wyglądały osoby pozbawione dość istotnego fragmentu swojego życia, takiego jak władza w nogach. Nieco bledsze, nieco osowiałe, nieco bardziej zrezygnowane, nieco mniej żywe.

"Nie. Chcę to usłyszeć od ciebie, Eryku." powiedział cicho Charles, jego granatowe oczy szeroko otwarte, jego usta ściągnięte z dezaprobatą. "Po tym wszystkim, po... incydencie na Kubie, teraz wracasz i szukasz pomocy. Mam nadzieję, że nie umyka ci ironia sytuacji."

"Nie dajesz mi szansy na to, żeby umknęła." mruknął, zgrzytając zębami Eryk, i usiadł na krześle, na przeciwko wózka Charlesa. "Twoi przyjaciele z CIA swoją nową zabawką na mutanty zamienili Azazela w dziecko. Ma roczek, teleportuje się bez żadnej kontroli. Boi się Emmy, nie daje się jej czytać i ucieka. W końcu zrobi sobie poważniejszą krzywdę."

Charles słuchał Eryka z dłońmi złożonymi przed sobą i przymkniętymi oczyma. Raven, stojąca pod oknem, z małym diabełkiem w ramionach, patrzyła to na Xaviera, to na Lehnsherra, zniecierpliwiona i zła, ale nie odważyła się przerwać im ich małej wojny.

"Jednego tylko nie rozumiem." odezwał się wreszcie Charles i otworzył oczy, spoglądając prosto na Eryka, jakby usiłował czytać mu myśli, jakby wyciągał ku niemu swoją moc. "Co pozwala ci sądzić, że będę chciał udzielić ci pomocy. To twoja grupa mutantów i powinieneś dbać o nią sam. Wziąłeś za nich odpowiedzialność, gdy mnie... gdy nas opuściłeś."

Raven zerknęła na Eryka ostrzegawczo, a on zacisnął tylko mocniej szczęki. Charles miał prawo powyżywać się teraz na nim, wytknąć mu wszystko, wylać, co mu na sercu zalegało. Jak długo zechce pomóc, Eryk był zdecydowany przetrzymać jego wyrzuty i oskarżenia. Byle tylko pomóc Azazelowi. Może i małe diablę było uciążliwe, ale nikt, kto znajdował się pod opieką Eryka Lehnsherra, nie powinien przez swój wybór cierpieć...

Twarz Charlesa złagodniała, na chwilę odzyskując swoją dawną przyjemną dostępność, otwartość. Eryk zagapił się, czuł, że się zagapia, czuł... sam nie wiedział, co czuł, ale było to daleko bardziej intensywne niż wszystko, co przeżył w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Raven i Hank, pochylający się obecnie nad marudzącym po cichu Azazelem, drgnęli, odskakując od siebie. To chyba właśnie przerwało zaklęcie, Charles na powrót przyodział maskę zgorzkniałego, pobladłego profesora, przykutego do wózka.

"Uważasz, że pomogę ci w imię starej przyjaźni, która trwała cały miesiąc. Że wzruszę się, bo pokazujesz swoją miękką, opiekuńczą stronę, bo chcesz ocalić Azazela." zaczął zniechęconym, nagle smutnym głosem Charles, a Eryk spuścił wzrok, nie wiedząc, czy telepata wyczytał coś z jego umysłu mimo hełmu, czy tylko trafnie zgaduje. "Ale dobrze uważasz. Nawet, jeżeli nie ufam ci, nie mogę pozwolić, żeby z powodu naszej waśni ucierpiało dziecko."

Raven uśmiechnęła się i podeszła do Xaviera, po drodze z rozmachem wsadzając Hankowi w ramiona małe diablę. McCoy odchrząknął niepewnie, ale Azazel tylko zacisnął piąstki w jego niebieskim futrze, wierzgnął nóżkami i odetchnął z zachwytem. Najwyraźniej mały kochał futrzaki, niezależnie od kolorystyki i gabarytów maskotki.

"Dziękuję Charles, nawet nie wiesz, jak się martwiłam... Dzięki, na pewno znajdziemy jakiś sposób, żeby przywrócić go do jego właściwego wieku..." zaczęła trajkotać Raven, pochylając się nad swoim przyrodnim bratem i przygarniając go do siebie, razem z wózkiem, kocem i książką. "Wiedziałam, że nas tak z tym nie zostawisz, braciszku..."

"Jak to rozegramy logistycznie?" zapytał niskim, ochrypłym głosem Eryk, miał wrażenie, że przez ostatnią godzinę postarzał się o dobre dziesięć lat. "Zostawimy tutaj Azazela a sami dopadniemy CIA, czy Raven zostanie tutaj z Azazelem, żeby nie było, że zostawiamy swojego członka..."

"Nie. Chciałbym sprawą CIA zająć się sam. Już się z nimi skontaktowałem. Dali nam kilka dni, aby Hank zrobił analizy i przesłał im wyniki. Wtedy przyjadą tutaj, z maszyną, postaramy się odwrócić proces, któremu został poddany Azazel."

"Dlaczego miałbym ci ufać? Może po prostu chcesz mnie wydać w ręce ludzkich władz."

"Po prostu chcę uniknąć ofiar śmiertelnych. CIA nie ma szans w konfrontacji z tobą, oni to wiedzą, ty to wiesz." głos Charlesa wskazywał na znużenie powtarzaniem tej frazy przez ostatnie miesiące, chociaż nawet to nie do końca przekonywało Eryka.

"Nie wierzę, żeby tak łatwo oddali broń, która może zneutralizować mutantów."

"Współpracuję z różnymi rządami różnych państw już jakiś czas. Ja, Moira i kilku myślących naszymi kategoriami agentów, będziemy czuwać nad całą akcją. Natomiast wy, jesteście z Raven zaproszeni do zostania w rezydencji." Charles oczekująco wyciągnął do Eryka rękę. "Wasze pokoje są gotowe."

Po chwili wahania Eryk ujął dłoń Xaviera, ściskając trochę za mocno.

"Nie uwzględniłeś naszej odmowy, Charles."

"A powinienem?" użądlił Xavier i spojrzał twardo Erykowi prosto w oczy. Był czas, kiedy telepata patrzył na niego tylko miękkim, rozumiejącym wzrokiem, był czas, kiedy odzywał się łagodnie, nawet, gdy chciał skrytykować, zganić i wyrazić sprzeciw. Eryk nie był pewien, jak długo wytrzyma obecność tego Charlesa, bladego, nerwowego, podejrzliwego. I jeszcze ten wózek... Nie było sensu tego rozgrzebywać, lepiej trzymać się prostych wyznaczników, a te były jasne. Aby pomóc Azazelowi, trzeba zostać w Westchester.

"Nie, nie powinieneś." westchnął Eryk, puścił dłoń Charlesa i wstał z fotela, rozprostowując zgniecione na kolanach spodnie. "Z przyjemnością przyjmuję twoje zaproszenie. Rozumiem, chcesz nas trzymać w szachu. Beze mnie, Azazela i Mystique nasza grupa jest dość osłabiona. Nie rozumiem tylko, jak mamy odkryć, co CIA zrobiło Azazelowi, gdy będziemy tutaj uziemieni.”

"O to się nie martw. Ja z nimi porozmawiam, na pewno dowiem się, jak ten proces odwrócić. Hank pomoże." Charles potarł dłonią grzbiet nosa i zmarszczył brwi. Boli go głowa, pomyślał Eryk, ledwie się trzyma. Boli go głowa i kto wie, co jeszcze, a mimo to walczy, chce pomóc... nie, poprawka, mimo to chce współpracować z ludźmi. Głupi, naiwny, szlachetny Charles.

"Wiesz, wpuściłeś mnie tutaj tak łatwo.” zauważył z nieprzyjemnym uśmiechem Eryk i podszedł do kominka, przesuwając palcami po rzeźbionych kamiennych hermach. Kamienne głowy Gorgony odpowiedziały mu nieruchomymi spojrzeniami. "A mógłbym w jednej chwili zwalić wam wszystkim ten gmach na głowy."

Czekał na gniew, postawę obronną lub oburzenie, ale oczywiście pomylił się. Charles, będąc Charlesem, telepatą w stopniu profesorskim, aroganckim pacyfistą i megalomanem w jednym, odczytał przekaz całkiem inaczej. I, cholera, trafnie.

"Nie lituj się nad litującymi się, Eryku. Nie potrzebuję twojej litości i przypominam, to ty potrzebujesz tutaj mojej pomocy a nie ja twojej."

//////////////////

Stanął w wejściu do pokoju, który onegdaj oddał mu we władanie Charles, i nie bardzo wiedział, jak się zachować. To wszystko było bardziej niż krępujące, uwłaczające, nie na miejscu.

Raven, oczywiście, zachowywała się, jakby wróciła do domu po dłuższych wakacjach.

"To ja wezmę małego do laboratorium, żeby Hank zobaczył, co tam z nim jest." obwieściła Raven i klepnęła Eryka w ramię. "Wejdź i odpocznij, a nie stoisz i się patrzysz."

Eryk mruknął coś niezrozumiałego, co Raven i tak zrozumiała, jako zgodę, po czym radośnie oddryfowała za Hankiem. Mały diabełek wciąż siedział McCoy`owi w ramionach, uczepiony jego futra i wyraźnie nim zafascynowany. Ciekawe, czy Charles już zaczął telepatyczną współpracę z Azazelem, bo maluch, od kiedy przestąpili próg rezydencji, ani razu nie zapłakał, ani nie usiłował się teleportować.

"Mógłbyś ten hełm zdjąć." zauważył Sean, przemykając obok Eryka korytarzem i machając mu na powitanie. "To dom jest, nie poligon. Profesor nic ci nie zrobi."

Eryk przewrócił oczyma, ale i tak się uśmiechnął.

"Cześć Sean."

"Hej. Lecę, bo mam trening, a profesor ostatnio taki nerwowy!" i z tymi słowy Sean wyszczerzył się w uśmiechu, skręcił teatralnie, piszcząc tenisówkami po linoleum, i zniknął na schodach, prowadzących na trzecie piętro. No tak, pewne rzeczy się nie zmieniały.

Eryk wszedł do swojego byłego pokoju z odczuciem dejavu. Czas tutaj stanął w miejscu. Całkiem, jakby na Kubie nic się nie stało, jakby Charles nadal mógł chodzić a Eryk nigdy go nie opuścił.

Jego pokój był w dokładnie takim stanie, w jakim go pozostawili, przed pamiętną misją na Kubie. Tego samego koloru poszwy na pościeli, ta sama kapa na łóżku, ta sama kryształowa karafka, tak samo do połowy pełna, te same odsunięte kompletnie zasłony. Nawet zapach był ten sam, lekki kurz dywanowy i woda toaletowa, którą Eryk lubił się skropić od rana, a która obecnie stała na półce nad zlewem w łazience, jak wyrzut sumienia.

Po incydencie kubańskim nie wrócił po swoje bagaże do rezydencji Charlesa, zostawił wszystko, zresztą i tak było tego niewiele. Eryk chlubił się tym, że jest osobą bardzo mobilną, nie przywiązującą się do drobiazgów i w zasadzie potrzebującą jedynie swojego portfela, z kontaktami, kartami kredytami i serią kilku podrobionych dowodów tożsamości. Pozostawił swój skromny dobytek a Charles go zakonserwował i ułożył na odpowiednich miejscach, jak eksponaty w muzeum.

Trzy pary golfów, dwie pary spodni w szafce, skarpetki w bieliźniarce, kurtka na wieszaku. Wyprane, wyprasowane, gotowe do użycia. Walizka z książką, rewolwerem i przenośnym zestawem do golenia pod łóżkiem. Charles nic nie wyrzucił, nic nie zniszczył, dając upust swojemu rozgoryczeniu i złości. Charles zakonserwował wszystko, jak jakieś cenne wspomnienie. Eryk nie kpił, ani nie kwestionował, on robił dokładnie to samo, chociaż miał mniej pamiątek po szczęsnym czasie, spędzonym z Xavierem.

Nagle poczuł się głupio. Charles obiecał pomoc, kwatery i pertraktacje z CIA, analizy Hanka. Może i Xavier był zgryźliwy, ale generalnie nie odwrócił się tyłkiem, tak jak tego Eryk oczekiwał. W takim ujęciu, noszenie hełmu w rezydencji jawiło się jako dziecinna głupota. Gdyby Charles chciał walczyć, walczyłby, a nie wyzłośliwiał się werbalnie i proponował rozwiązanie problemu, którego Magneto nie był w stanie sam rozwiązać.

Wszedł do łazienki i rozebrał się, patrząc na swoje odbicie w lustrze i dochodząc do wniosku, że śmiesznie wygląda w hełmie i w cywilnym ubraniu. Nie do pary, nie na miejscu. Tak właśnie się czuł, od kiedy Charles oznajmił, że walczą o różne idee a on, na adrelinowym wyżu, oznajmił, że odchodzi. Kilka miesięcy wywiniętych sowizdrzalsko, na opak. Eryk zdjął hełm, przeczesał włosy dłonią i poczuł, jakby ktoś uwolnił mu głowę, ściskaną w imadle tak długo, że już przywyknął do jego ucisku. Gdzieś w oddali usłyszał telepatyczny śmiech Emmy, jak diament, rysujący szkło.

Nie musisz się obawiać, Eryku. Nie zasadzam się na twój umysł.

Zignorował głos Charlesa w swojej głowie i wlazł pod prysznic, pozwalając gorącej wodzie zmyć stres, napięcie i złość całego dnia. Był zmęczony, ale już czuł, że zaczyna się rozluźniać. Śmieszne, że aby się całkowicie zrelaksować potrzebował jedynie spotkać rozgniewanego Charlesa i zostać zaproszony w gościnę do jego rezydencji. Oby sprawa małego Azazela nie trwała zbyt długo. Eryk nie powinien się do tego przyzwyczajać.

Kolejnych kilka godzin spędził drzemiąc w swoim pokoju, rozłożony na łóżku w szlafroku, ze statycznym szumem w głowie, oznaką, że Charles bardzo się stara nie sięgnąć do jego umysłu. Myśl ta była ożywcza i kojąca, i Eryk po raz pierwszy od bardzo długiego czasu odpoczął. Dawno tak nie odpoczywał, spokojnie, bezpiecznie, bez zmartwień. Emma, Angel i Janos poradzą sobie sami, Raven z małym Azazelem byli pod kuratelą Hanka. Eryk w końcu mógł przestać rozważać, jaki będzie ich kolejny ruch, którą bazę CIA zaatakować, gdzie szukać kolejnego mutanta. Nikomu by się do tego nie przyznał, ale jego początki jako lidera grupy mutantów nie były idealne. Nie nawykł do współpracy z innymi, zwykle działając w pojedynkę i martwiąc się tylko o siebie. Teraz musiał się organizować, musiał myśleć kilka kroków na przód, jednocześnie biorąc odpowiedzialność za swoich podwładnych. Znalezieniem miejsca na siedzibę zajęła się Emma i dobrze, inaczej zapewne grupa Eryka nadal zamieszkiwałabym podmiejskie hoteliki i żywiła się chińskimi daniami na wynos. Frost uruchomiła swoje moce i znajomości, oznajmiając, że ona stawia na prezencję, a nie praktycyzm skrytobójcy. Rezydencja Magneto może nie była podobna do rezydencji Xaviera, ale była równie duża, przestronna i o wiele lepiej uzbrojona. Eryk był zadowolony, Mystique także, Angel mamrotała coś o kompleksach a Janos tylko wzruszył ramionami i rozpakował swoją pojedynczą, smętną walizkę.

Dobrze było mieć siedzibę, chociaż ciężko było nazwać ją domem. Eryk większość czasu spędzał śledząc ruchy polityczne różnych państw oraz działania Xaviera, rzadko zdarzało mu się wypić ze swoimi podwładnymi kawę, o posiłkach nie wspominając. Byli osobno, żyli osobno, osobno jedli, pili i bawili się. Jedyne, co robili razem to treningi. Pozwalało to utrzymać dystans i nie angażować się zanadto. A potem Azazel stał się małym Azazelem i wszystko stanęło na głowie, bo nagle stali się jedynymi opiekunami diablęcia.

Eryk był pewien, że zaczął siwieć i to właśnie bezpośrednio za sprawą Azazela.

Postanowił potraktować pobyt w rezydencji Xaviera jako swoje własne, prywatne wakacje. Charles, jak zwykle honorowy i z zasady serdeczny, nie będzie mu zakłócał wypoczynku, ani grzebał w głowie... chociaż, właściwie, Charles nigdy nie grzebał mu w głowie. Jego telepatia była raczej delikatnymi dotykami, niezbyt ingerującymi w treść czujkami, nastawionymi raczej na współodczuwanie, niż wpływanie. Charles zawsze pytał, czy może użyć swojej mocy, zawsze uważał, żeby kogoś nie urazić.. Charles był naiwniakiem, który dałby się odstrzelić ludziom jak kaczka, gdyby nie pokaz siły, jaki zgotował Stanom Zjednoczonym i Rosji Eryk. Inna sprawa, że to właśnie Eryk odbił pamiętną kulę, która uszkodziła Xavierowi kręgosłup. Zwalanie winy na Moirę było tchórzostwem. Ludzie chcieli, w ferworze walki, strachu przed czymś nowym, zestrzelić mutantów, ale to Eryk zestrzelił Charlesa Xaviera...

Raven zapukała ostrożnie i wsunęła się do pokoju. Jej niebieska skóra odcinała się ostrym kontrastem od drewnianych boazerii.

"Hej. Słuchaj, z małym jest w porządku. Charles przetłumaczył mu telepatycznie, że nie ma się czego bać a Hank wykonuje badania krwi, genów i innych cudeńków. Jeżeli ktoś to może badać taką sytuację, to tylko Hank."

"Stara miłość nie rdzewieje." zauważył leniwie Eryk i przeciągnął się, aż krychnęło mu w plecach. Raven błysnęła uśmiechem na swojej niebieskiej twarzy.

"Przygadał kocioł garnkowi."

"Nigdy nie kochałem Charlesa." żachnął się lekko Eryk a Raven przemieniła się na chwilę w Emmę Frost i odpowiedziała jej idealnie ironicznym, kpiącym głosem.

"A kto mówi o Charlesie."

Eryk mruknął gardłowo, usiadł na łóżku i potarł twarz dłońmi, odganiając resztki snu.

"Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego zakłócasz mi wypoczynek, Raven?"

"Tak. Charles pyta, czy masz chęć coś zjeść, czy się tutaj zabarykadowałeś na dobre?"

"Zabarykadowałem się na dobre. Wyjdę, kiedy wyjdę, niech się o mnie nie kłopocze." fuknął Eryk, ale wstał z łóżka i zaczął wciągać na siebie spodnie. Mógłby jeszcze pospać, mógłby jeszcze podrzemać, albo tak sobie poleżeć, z książką. Mógłby całkiem unikać swojego gospodarza, a ów gospodarz nic by z tym nie zrobił, bo był bardzo uprzejmym, niezbyt wścibskim gospodarzem. Eryk wypuścił głośno powietrze nosem i rzucił szlafrok na łóżko, rozglądając się za koszulą.

"Znasz Charlesa, on zawsze się o kogoś kłopocze, tak już ma." uśmiechnęła się Raven i podała mu koszulę. "Chodź. Dzisiaj są klopsiki."

/////////////////

Klopsiki były nadspodziewanie smaczne. Sean gotował. Eryk odnosił się do potraw, przygotowanych przez Banshee z rezerwą, ale jego nieufność szybko ustąpiła dobrze ukrytemu błogostanowi. Może Sean był roztrzepany, często się rozkojarzał i miał tendencje do przypalania sosu pomidorowego, ale klopsiki robił niezłe. Domowe jedzenie zdarzało się w życiu Eryka Lehnsherra niezwykle rzadko i wróg nie wróg, należało się cieszyć chwilą.

Azazel także był zadowolony i posłusznie zajadał swoją gotowaną marchewkę z groszkiem, którą pasł go Hank. McCoy warczał jak samolot, kołując łyżeczką dookoła buzi małego, a diabełek, cały w uśmiechach, otwierał posłusznie swój „hangar”, z którego czasami, mimo najszczerszych chęci, jakiś groszek wypadał. Raven siedziała koło Hanka, raz po raz ocierając Azazelowi usta, a Alex robił zabawne miny, wywołując kolejne salwy radosnego, marchewkowego śmiechu. Atmosfera w kuchni była nienaturalnie naturalna, rodzinna niemalże. Dzieci chyba faktycznie rozładowywały konflikty i napięcia.

Charles patrzył na Eryka znad swojego talerza z nieczytelnym wyrazem twarzy. Jadł, ale mało, za co Raven gruntownie go opieprzyła, najwyraźniej ponownie zajmując swoje miejsce upierdliwej, młodszej siostry. Sean i Alex wymienili porozumiewawcze spojrzenia, gdy Charles po dwóch klopsikach ogłosił, że jest już pełny i idzie do swoich apartamentów, odpocząć. Hank zasępił się i nawet niezrozumiałe zagadywanie małego Azazela nie rozczmuchało go.

"Jesz coraz mniej, profesorze." zauważył McCoy i poprawił sobie na kolanach małego diabełka, który zamachał rączkami i wydał z siebie serię pożądliwych dźwięków. Hank pochylił się nad Azazelem, pozwalając mu pomacać się po wąsach i zwierzęcej szczecinie, dookoła twarzy.

Charles uśmiechnął się wąsko i położył dłoń na ramieniu McCoya.

"Wszystko w porządku, Hank. Po prostu jestem trochę zmęczony."

"Ciągle jest zmęczony." wymamrotał ze złością Alex, gdy Charles wytoczył się już ze swoim wózkiem z kuchni. "I ciągle się zamyka w tym swoim gabinecie. Jedynie na treningach trochę ożywa, a i to nie zawsze..."

"Alex!" warknął Hank i obnażył groźnie zęby. "Nie powinniśmy teraz roztrząsać tego typu rzeczy."

Eryk zmarszczył się, a Raven otworzyła i zamknęła usta, nie potrafiąc tak od razu sformułować koherentnej myśli. No tak, w końcu byli już teraz elementami obcymi, wrogiem, tymczasowo wpuszczonym za granice, nawet nie na zasadzie chwilowego sojuszu, czy unii. Nie mieli prawa znać tajemnic rezydencji Xaviera, nawet tych dość oczywistych, takich jak kiepski stan Charlesa...

Eryk wymknął się z kuchni bez słowa i podążył do gabinetu Xaviera. Zastał tam otwarte drzwi, więc nie uznał za stosowne pukać, ani obwieszczać w żaden inny sposób swojego przybycia. Charles na niego czekał, jak zwykle, zaparkowany ze swoim wózkiem przy stoliku, na którym rozstawione były szachy.

"Zagrasz?" zapytał Xavier, wskazując na szachownicę. "Nie będę cię czytał, obiecuję."

"Z przyjemnością." odpowiedział Eryk i usiadł na kanapie, na przeciwko Charlesa. "Nie graliśmy dość długo."

"Tak. Czasami grywam z Hankiem. Genialny umysł, ale przyznam, dość przewidywalny."

Eryk wyciągnął nogi pod ławą, rozparł się na poduszkach i uśmiechnął się koślawo.

"Brakuje mu mojego polotu?"

Brakuje mu twojego szaleństwa.

"Miałeś mnie nie czytać Charles." fuknął rozeźlony Eryk i wykonał ruch, aby wstać i opuścić gabinet, ale Charles wyciągnął ramię i dotknął jego nadgarstka. Jego dłoń była żylasta i nienaturalnie gorąca.

"Nie czytam cię, tylko wysyłam ci moje myśli. Robię to instynktownie." wyszeptał Xavier z pociemniałymi nagle, błyszczącymi oczyma. "Wybacz."

Z jakiś przyczyn brzmiało to jak prośba, chociaż słowa wcale tego nie zdradzały, uważnie przemyślane i ostrożne. Co się działo w tej rezydencji do diabła? Eryk zapadł się głębiej w miękkie poduszki kanapy. Najwyraźniej rozłam, wynikły z akcji na Kubie, był dotkliwy dla nich obu, i chociaż nie przyznawali się do tego, tak naprawdę nic to nie zmieniało. Eryk Lehnsherr źle spał, napięty jak struna planował rzeczy, których rok temu nie przypuszczał nawet istnienia, zestresowany i gniewny. Charles Xavier, uziemniony na zawsze, złamany, izolował się i w samotności prowadził pertraktacje z CIA, rządem USA i wszystkimi świętymi, jadąc na hektolitrach kawy i dwóch klopsikach dziennie.

To nie tak miało wyglądać. Eryk gniewnie wykonał pierwszy ruch zwykłego pionka. Początki legendy nie powinny wyglądać jak chaotyczna, rozmamłana, nie prowadząca donikąd porażka.

"Początki zwykle są chaotyczne." westchnął Charles i przesunął swojego pionka, po czym poczerwieniał. Rumieniec na jego bladej twarzy wyglądał jak kłębki popękanych, czerwonawych naczynek. "Przepraszam. Przeczytałem cię."

"Nic nie szkodzi." uśmiechnął się Eryk i jednym, posuwistym, krótkim ruchem strącił pionka Charlesa. "Nie jestem ciekawym obiektem do czytania."

"Mylisz się, Eryku." mruknął Charles, pocierając w zamyśleniu podbródek.

Przez długą chwilę patrzyli na szachownicę, tworząc swoją taktykę tej partii. Ich waśnie na chwilę zawieszone różnice, odłożone uważnie na bok i bacznie ignorowane. Teraz, tutaj liczyła się tylko partia szachów i dwóch ludzi, którzy w idealnym świecie byliby dobrymi przyjaciółmi, byliby być może kimś więcej, ale idealny świat nie istniał, a to, co istniało, wpychało ich w role wrogów. Umysł Charlesa, jak zwykle piękny, elastyczny i wnikliwy, tworzył coraz to nowe szachowe zasadzki, w które Eryk po części tylko pozwalał sobie się złapać, coraz bardziej zrelaksowany i nietypowo kontent.

Około północy rozegrali już osiem partii. Trwali dzielnie, na połamanych krakersach, herbatach i kawach, zalewanych przez Charlesa wrzątkiem z elektrycznego czajnika, który przeszmuglował do swojego gabinetu wbrew życzeniom Hanka. Najwyraźniej McCoy chciał zmusić profesora do częstszego bywania w kuchni, do socjalizowania się i lepszego jedzenia. Eryk pojmował, że nie było to łatwo wrócić do tak zwanej normalności komuś dotkliwie, permanentnie, bezsensownie okaleczonemu.

"Nie." powiedział cicho Charles i wziął łyka herbaty, wzdychając głośno. Eryk drgnął i spojrzał pytająco na Xaviera.

"Co nie?"

"Nie czuj się winny."

Eryk odwrócił wzrok.

Skończyli swoje sekretne spotkanie na dziewiątej partii. Eryk wyraził chęć uczynienia z partyjek szachów ich małego, nocnego rytuału, w końcu kto wie, jak długo CIA będzie sprawę Azazela rozpatrywać, a grudniowe noce takie długie. Charles nie odpowiedział. Już to powinno zaniepokoić Eryka, wzbudzić czujność, ale był zbyt senny i zrelaksowany, by zareagować podejrzliwością. Pożegnał się, życząc dobrej nocy i posyłając Charlesowi ostatnie spojrzenie, o którym po prostu wiedział, że było łagodne i nie licujące z jego image`m radykalnego, agresywnego obrońcy mutantów.

Charles patrzył na niego pociemniałymi oczyma o rozszerzonych niemożliwie źrenicach, usadzony w swoim wózku jak w gnieździe, nieruchomy i samotny.

Tej nocy Eryk spał i śnił o kubańskiej plaży. Było ciepłe, listopadowe popołudnie, morze pluskało cicho w zatoczce a mewy pokrzykiwały, szybując ponad falami. Na białej, czystej plaży leżał Charles, z rozrzuconymi ramionami i zamkniętymi oczyma. Bez koca, bez ręcznika, bez niczego, nagi na gołej ziemi. Eryk siedział obok Charlesa i odgarniał mu włosy z czoła, strącając z jego twarzy zabłąkane ziarnka piasku.

//////////////

Poranek Eryk przespał, zakręcony w pościele i zapachy rezydencji Charlesa jak w bezpieczny kokon. Nad ranem nie śnił o niczym, po prostu wpadł w sen jak kamień w wodę i wynurzył się dopiero w okolicach południa. Słonce wchodziło do jego pokoju przez do połowy zaciągniętą zasłonę, oblewając wnętrze czerwono pomarańczowym, ciepłym blaskiem. Nie miał ochoty się ruszać, jeszcze nie, odwrócił się od słońca i zarył głębiej w pościele. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak długo i dobrze spał. Zastanowił się, czy to czasem nie sprawka Charlesa i jego telepatycznych podstępów, ale w sumie było mu wszystko jedno. Jeżeli Xavier chciał go wypoczętego i rześkiego, Eryk nie miał nic przeciwko.

Zlazł na śniadanie w szlafroku, powolutku tocząc się po schodach i przytrzymując się poręczy. Wiedział, że nie powinien ukazywać takiej słabości, nie powinien być tak ufny, ale jakoś nie mógł wykrzesać w sobie energii na gniew. Nie chciał teraz myśleć o konflikcie zbrojeń mocarstw takich jak Rosja, USA i Chiny, o eksperymentach CIA, godzących w mutantów. Nie miał fantazji rozmyślać nad podstępnymi zakusami przykutego do wózka profesora, który siedział właśnie w kuchni, owinięty kardiganem i szalikiem, i smarował grzanki dżemem.

"Późne śniadanie?" Eryk dotoczył się do maszynki do kawy i włączył ją, ziewając i ledwie zdążając zakryć sobie twarz. Charles uśmiechnął się tylko ustami.

"Tak. Dobrze spałem."

Śniadanie upłynęło w pozornej ciszy, przerywanej jedynie biegającym i wrzeszczącym Alexem, bredzącym coś o zawalonej szopie, i Seanem, który wsunął się boczkiem do kuchni i trenował swój soniczny szept na szklance soku pomarańczowego. Eryk nie wnikał, zamiast tego koncentrował się na śniadaniu. Pożarł z nadspodziewanym apetytem pięć grzanek z dżemem, dwa jajka na miękko, trzy pomidory z cebulą i smażony bekon. Zapił to wszystko czterema kubkami kawy, zwykłej czarne, latte i dwoma cappucino, a na koniec rozsiadł się na krześle i odetchnął z aprobatą. Charles obserwował go w milczeniu, z dziwnym błyskiem w ciemnogranatowych oczach.

"Telepatia jest wspaniałym narzędziem do relaksu." zauważył dobrodusznie Eryk i puścił do Xaviera prześmiewcze perskie oko. "Nie wiem tylko, czemu tak usilnie starasz się mnie rozluźnić. Czyżbyś chciał mnie zaatakować znienacka?"

Charles zrobił głośny wydech nosem i zaróżowił się wdzięcznie na swoich bladych policzkach. Jego rumieniec wyglądał odrobinę zdrowiej niż wczoraj.

"Gdzieżbym śmiał, Eryku. Ale teraz kończ tę ucztę, Hank czeka na nas. Trzeba mu podziękować, bardzo dobrze zajął się Azazelem."

W laboratorium Hanka przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny powstało coś na kształt pokoju dziecinnego. Kącik, wypełniony pluszakami, klockami, wyłożony kocem i odgrodzony bezpiecznie, od sprzętów laboratoryjnych, których McCoy kumulował coraz większe ilości. Mały Azazel siedział sobie pomiędzy ogromnym misiem a Raven, i czarnym mazakiem rysował zawzięcie na ogromnym kawałku brystolu. Koślawe mazaje przypominały ludzi, czasami zwierzęta i kwiaty. Wszystkie stwory posiadały ręce i za ręce się trzymały.

Eryk przez długą chwilę patrzył na działania artystyczne Azazela, po czym spojrzał podejrzliwie na Charlesa.

"Mam nadzieję, że nie wykrzywisz jego umysłu mrzonkami na temat ogólnoludzkiej przyjaźni, między mutantami i ludźmi."

"Gdyby istniała przyjaźń między mutantami i ludźmi nie można byłoby jej nazwać ogólnoludzką." Charles wzruszył ramionami i wyprostował zrolowany na kolanach koc. "I nie, nie napycham mu głowy niczym. Sam sobie opowiada historie. Takie, które chciałby zobaczyć."

"Myślisz, że coś z tego będzie pamiętać, jak już wróci do normy?"

Charles przymknął oczy i skoncentrował się. Eryk poczuł jego telepatię, jak lekki przeciąg, powiew, stawiający mu włosy na karku, nie do końca nieprzyjemny, nie do końca pożądany.

"Technicznie Azazel wcale nie odbiega od normy. Jest zdrowym na ciele i umyśle jednorocznym maluchem, tylko uboższym o traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa." wyjaśnił pół głosem Charles, wciąż z zamkniętymi oczyma. "Jako dziecko nacierpiał się... ale to pewnie wiesz. Jego też zwerbował swego czasu Shaw, jak ciebie."

"Mnie Shaw nie zwerbował. Ja byłem schwytany i więziony. O żadnym werbunku nie było mowy."

Azazel, słysząc twarde tony w głosie Eryka, usiadł wyprostowany, wypuścił z rączki mazak i skrzywił się nieszczęśliwie. Charles spojrzał znacząco na Eryka, ale nie skomentował, tylko podjechał wózkiem i wyciągnął ramiona. Raven sprawnie podniosła diablątko i położyła Xavierowi na kolanach. Charles przygarnął Azazela mocno, a ten ułożył mu główkę na ramieniu i ukrył buzię w pole rozciągniętego, profesorskiego kardigana.

"Mógłbyś nie siać negatywnych myśli, Eryk. Straszysz bobasa, jeszcze znowu zacznie uciekać." zauważyła Raven, a Charles uśmiechnął się blado i pogłaskał Azazela po plecykach.

"Nie zacznie. Nie wiem, jak długo to zadziała, ale zablokowałem mu jego moc póki co. Nie mogę go jednak ciągle tak trzymać, nie chcę zahamować jego naturalnego rozwoju."

"Tak, bo nasi przyjaciele ludzie z CIA całkiem naturalnie cofnęli go do wieku dziecięcego." ukąsił Eryk, z zadowoleniem widząc nerwowe drgnięcie w twarzy Charlesa. Xavier opanował się szybko, przybierając maskę autorytetu, pewności siebie i kompetencji.

"Zajmę się tym, Eryku. Obiecuję. Rozumiem ludzką ciekawość, strach, ale mnie też nie podoba się eksperymentowanie na mutantach."

Hank pochylił się nad Charlesem, dotykając delikatnie czoła Azazela i przygładzając mu sztywne, czarne włoski. Małe diablę wywinęło się w ramionach Xaviera, wyciągając rączki i wydając z siebie przeciągłe, niezadowolone stęknięcie.

"Co on się tak kręci?" zapytał Hank, przejęty nagłą aktywacją Azazela. Charles postawił sobie diablątko na kolanach i poklepał go po zapakowanym w pieluchę tyłku.

"Nie wiesz, co to znaczy, jak dziecko się kręci, Hank?"

"No jak boga kocham, wiem! Wiem! Spokojnie, zaraz tutaj coś wykombinujemy...." Hank wziął Azazela od Charlesa, zarzucił go sobie sprawnie na ramię, wywołując serię radosnych pisków, po czym popędził do łazienki. Raven wstała, otrzepała spódnicę i podążyła za nim, niosąc torbę z potrzebnymi do przewijania małego utensyliami.

"Kiedy spotkasz się bezpośrednio z szefami CIA, Charles? Wolałbym, żeby Azazel nie pozostawał zbyt długo w tej uroczej, zasikujacej wszystko regularnie formie." Eryk oparł się o blat, wypełniony próbkami, fiolkami, szklanymi bulwami i nie dokończonymi notatkami, rozsianymi dookoła na powyrywanych ze skoroszytów kartek.

"Dzisiaj wieczorem mają zadzwonić z góry, szefowie szefow. Dadzą nam... Hankowi kolejne kilka dni na przebadanie małego. Coś poszło nie tak, mały nie powinien zachować mocy i CIA sami nie wiedzą, w czym przyczyna. Postaram się, aby jak najszybciej przywieźli nam dane na temat tej broni i samą broń. Pewnie obawiają się jej bardziej niż my."

"Na pewno nie." zaprzeczył z mocą Eryk, po czym chrząknął niechętnie. "Nie sądzę, abyś swoją elokwencją przekonał ich do tego, żeby oddać taką broń. Może nie działa idealnie, ale działa wystarczająco, żeby kogoś unieszkodliwić."

"Albo zafundować komuś nowy, lepszy początek." wszedł Erykowi w słowo Charles i potarł dłonią skroń. Był spocony, pot gromadził mu się na skroni i czole, na górnej wardze, karku. Eryk zmrużył oczy.

"Dobrze się czujesz, Charles?"

"Tak. Tak. Jestem tylko... zmęczony." w ustach Xaviera stwierdzenie to brzmiało jak kłamstwo powtarzane tyle razy, że niemalże można było w nie uwierzyć. "Powinienem teraz pójść do swojej pracowni, wykonać parę telefonów. CIA będzie współpracować, tego możesz być pewny."

Z jakiś przyczyn Eryk nie był tego pewien, nie, gdy Charles był tak wyzuty z sił, blady i w sposób widoczny usiłował coś ukryć. Pomyślał, że powinien zostać w swoim hełmie i, że źle zrobił w ogóle prosząc Xaviera o pomoc. Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Charles najwyraźniej także znał to powiedzenie i także wprowadzał je w życie.

Charles podążył do swojego gabinetu, wciąż spocony i drżący, a Eryk podążył do kuchni, zrobić sobie kolejną kawę i zadzwonić pod używany tylko w razie sytuacji awaryjnej numer telefonu Emeraldy Frostheit. Bez słów nakazał Emmie infiltrację CIA, zwłaszcza głównej centrali w Nowym Jorku, współpracującej z Charlesem najbliżej. Frost odpowiedziała na jego wezwanie rozmazaną, kolorową, trudną do uchwycenia myślą, którą można było przetłumaczyć jako "nareszcie zdecydowałeś się na jakiś ruch."

Dobrze, bo Xavier z pewnością swój ruch już wykonał.

end

by Homoviator 07/2011

Autor uprasza o komentarze, bo chociaż pisze się dobrze, z komentarzami zawsze lepiej :) rzecz mieć będzie dwa, w porywach trzy rozdziały so stay tuned :)

x-men first class, eryk lehnsherr, slashy content, na przyszłą rzeczy pamiątkę, fanfiction, charles xavier

Previous post Next post
Up