roz. 9. Do diabła z tym wszystkim
And there never was an apple, in Adam's opinion, that wasn't worth the trouble you got into for eating it.
Neil Gaiman
Rozmawiał z Chrissem Sandersem dobre parę godzin, do południa. Nikt im nie przeszkadzał, nikt nie zaglądał, nikt nie wchodził, żeby zrobić sobie śniadanie czy złapać coś do jedzenia. Charles około dziesiątej zabrał dzieciaki do miasta i zostawił Eryka z jego własnym, pierwszym studentem sam na sam.
To było nietypowe przeżycie, tak sobie siedzieć z kimś i słuchać czyjejś historii, tak odległej, a jednocześnie, tak podobnej. Eryk nie był ignorantem, wiedział, że we współczesnym świecie i bez wojny dzieje się niesprawiedliwość, i tylko ta niesprawiedliwość nie dotykała go bezpośrednio, była więc dla niego dość nierzeczywista. Czytał gazety, oglądał wiadomości, słuchał radia, ale żył w swoim świecie, splecionym z okropnych wspomnień z czasów wojny, pragnienia zemsty i pustki, gdy tego pragnienia nie starczało. Tymczasem rzeczywistość dookoła nie oglądała się na to, co wewnętrznie przeżywał Eryk Lehnsherr, tylko szła na przód. Co prawda nikt nie gotował się do kolejnego holocaustu, ale ludzkość nadal chorowała na swoje chroniczne bolączki. Bieda, wykluczenia, patologie, nadużycia, osierocone dzieci i dzieci zaniedbane, eksperymenty tajnych agend rządowych, lub też wiecznie żywa, prosta, czysta i zażywna głupota. Wszystko to niosło świat w kolejne stulecie i zdawać by się mogło, że to proces całkiem normalny. Nie trzeba było obozów, żeby ludzie cierpieli. Nie trzeba było wojen, żeby dzieciaki chodziły głodne, a prawa obywatelskie traciły ważność.
Słuchając porwanych słów Chrissa, jego smutnej nastoletniej historii, boleśnie przewidywalnej i boleśnie oczywistej, Eryk odkrył, że żyje zamknięty w swojej historii, i być może, nie jest to najszczęśliwsze dla niego wyjście z sytuacji. Może czas już było się ruszyć, opowiedzieć się wyraźnie, wybrać przyszłość.
Ocknął się, gdy w kuchni zapanowała cisza. Chriss patrzył na niego z napięciem. Chyba skończył już mówić i zadał Erykowi jakieś pytanie, a teraz oczekiwał odpowiedzi, jak piesek, czekający na pana, żeby rzucił piłkę.
"Powtórz proszę. Odpłynąłem." powiedział miękko Eryk. Był zmęczony, ale było to dobre zmęczenie. Czuł, że zaczyna się coś nowego i fascynującego, i nawet miał chęć wziąć w tym czynny udział bez morderczych intencji, jakby to ujął Charles.
Chriss uśmiechnął się półgębkiem i pochylił głowę.
"Pan mnie pytał, czy wiem, po co tutaj jestem." zaczął powoli, wyłamując sobie z trzaskiem palce. "Ja przyznam, nie wiem. Nic nie wiedziałem ani o was, ani o mojej... mocy... aż do dziś, a dziś się... tyle... wydarzyło."
"Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas miał pełną świadomość tego, po co tutaj jest." wyznał Eryk, z niechęcią przyznając się do swojej niewiedzy. "Charles to wspaniały, nowatorski gracz. Bardzo kreatywny. I, niestety, chyba bezwolnie wkroczyliśmy właśnie prosto w jego plan."
"Pan Charles wydaje się dobrym człowiekiem." oburzył się Chriss, a Eryk uśmiechnął się na taki pokaz solidarności i lojalności.
"Tak, to właśnie czyni go tak wspaniałym graczem. Każdy tutaj przybył z własnego powodu, ale wiemy już, dokąd to prowadzi. Będziemy się musieli opowiedzieć, po której stronie jesteśmy. Ludzie i mutanci. Ktoś będzie musiał zawalczyć o nasze prawa. Nie zamierzam uczestniczyć w kolejnym holocauście."
Przez moment Chriss przetrawiał jego słowa, zmarszczony, w skupieniu obgryzając paznokcie.
"Ja nie wiem... A... ale myślę, że to ma sens... Może to niezbyt wymyślne, ale chciałbym tutaj zostać, żeby... Żeby być przy tych, którzy są podobni do mnie." wyznał wreszcie Chriss i skulił się, jakby oczekiwał ciosu, a w każdym razie jakiejś porządnej bury. Chcę zostać, żeby przetrwać, pozostało niewypowiedziane, ale i tak zawisło pośród kuchennej ciszy jak pajęczyna.
"Powód dobry jak każdy inny, Chriss."
Eryk wstał z westchnieniem i zakrzątnął się przy zlewie, w ten prosty sposób kończąc konwersację.
Za oknem szara ciemność jesiennego poranka już dawno ustąpiła mglistej jasności jesiennego dnia. W jakiś sposób przy tym świetle wszystko wydało się bardziej zwyczajne, codzienne i proste. Czternastoletni wyrostek, siedzący przy kuchennej wysepce, przysypiający nad talerzem po kanapkach, z pustym kubkiem w ręku, Eryk, zalewający płynem do mycia naczynia w zlewie, zbierający ze stołu pomięte i posmarkane ręczniki papierowe, Charles, który nie mógł wytrzymać, i gdy tylko wrócił do rezydencji, władował się od razu do kuchni, bo niby zostawił tutaj coś ważnego. Jakiś papier, albo coś. Norma, norma. Jak odległe wydawały się dni, kiedy normą Eryka było samotne śniadanie, grzanki z serem o tekturowym smaku, spożyte pośpiesznie w hotelowej restauracji, poranna kawa w pobliskiej kawiarni, spacer do kiosku po gazetę i rzucanie nożem w zdjęcia Shawa, przypięte na drzwiach łazienki.
Świat się zmieniał. I może nie było to takie złe.
"To co, Chriss?" zapytał Charles spokojnym głosem zmęczonego krańcowo mentora, gotowego paść na nos. "Zostaniesz z nami?"
Chriss spojrzał pytająco na Eryka, po czym wrócił wzrokiem do Xaviera. Jego szare oczy lśniły.
"Zostaję."
Byłbyś lepszym ojcem niż to sobie wyobrażasz, Eryk.
Gadaj zdrów.
Charles zaoferował, że przygotuje Chrissowi jego nowy pokój, że zostanie z nim i przypilnuje, żeby chłopak nagle się nie wystraszył, nie zwątpił i nie zwiał. Proponował także pomoc telepatyczną, uspokojenie sztuczne, ale skuteczne, takie jak wtedy, gdy wyłowił Eryka w zatoce. Łagodny dotyk, gładzące myśli i pozytywnie nastrajające obrazy. Być może Chriss byłby za to wszystko wdzięczny, odsunęłoby to od niego koszmar jego byłego życia, które właśnie się skończyło, rozpoczynając nowy rozdział w jego zmutowanym bytowaniu na ziemi. Eryk się nie zgodził.
"Dzieciak dojdzie do siebie sam." powiedział, akcentując każde słowo i zmierzył Charlesa wściekłym spojrzeniem, od którego telepata cofnął się i skulił. "Ma prawo przeżyć swój żal i ból bez gmerania mu w głowie, Xavier. Zrobi jak będzie chciał, a nie jak ty mu narzucisz."
"Przeprosiłem cię już, Eryk."
"Tak. Niemcy też przeprosili za drugą wojnę światową." sarknął jadowicie Lehnsherr. Chriss zgarbił się lękliwie, ale wyprostował się na powrót, gdy tylko Eryk położył mu dłoń na karku, ciężko, pewnie.
"To nie fair. Wpychać mnie w rolę nazistów." wytknął uszczypliwie Charles, z frustracją szarpiąc się za włosy na potylicy. "Masz tak samo potężną moc jak ja. Nie najechałem bezbronnego, tylko równego sobie."
"I to cię usprawiedliwia? Że jestem równie silny i niebezpieczny jak ty?"
Charles nie odpowiedział. Eryk prychnął, ale nie kontynuował dyskusji.
W zdarzeniu z elektromagnesem i telepatycznym odcięciem umysłu, które zafundował mu Charles, chyba to przerażało go najbardziej. Był potężnym mutantem, miał w sobie potencjał daleko większy i straszniejszy, niż moc transformacji Raven czy wystrzały plazmowe Alexa. Od czasów Auschwitz rósł w siłę, ćwiczył i doskonalił się, tak, aby już nigdy nie poczuć się słabszym, mniej przystosowanym elementem. Pokazał swoją siłę Charlesowi i być może to właśnie był błąd, bo Charles, po części z premedytacją, po części niechcący, pokazał mu także swoją własną moc. Telepatia, czytanie umysłu, odcinanie kogoś od świadomych myśli. Potężny umysł, będący w stanie całkowicie złamać Eryka, skruszyć jego wolę walki i pozostawić go całkowicie bezwolnego, jak kłoda wyrzucona na brzeg morski. Eryk pamiętał, jakim szokiem było odkrycie mocy Shawa, ale mimo to, była to moc fizyczna, opierała się na materii, a więc można było ją materią zatrzymać. Charles bazował na umyśle, ktoś nie posiadający daru telepatii niewiele mógł mu zrobić.
Najwyraźniej Eryk czuł się bezpiecznie tylko z ludźmi, którzy nie byli mu w stanie nic zrobić, całą resztę programowo posądzał o złe zamiary. Być może w gruncie rzeczy wcale nie różnił się od Xaviera, który wolał czytające myśli zwierząt dziewczynki w różowych fartuszkach, niż wystraszonych, małoletnich grzdyli, potrafiących jedną myślą zburzyć cały budynek i pogrzebać w nim wszystkich mieszkańców.
"Eryk. Tak nie można żyć."
Upatrując złych intencji we wszystkich dookoła.
Eryk odchrząknął, nie wiedząc, co odpowiedzieć na takie dictum. Szczęśliwie dziwaczną, pełną napięcia ciszę przerwał Chriss, który po prostu ziewnął rozgłośnie, potarł twarz dłonią i zmierzył Eryka spojrzeniem zmęczonego muła.
"Nie chcę spać sam. W tym nowym... domu. Nie chcę być... sam."
Charles uśmiechnął się szeroko do Chrissa i łysnął nagle rozjaśnionymi oczyma.
"Wiesz, masz rację. Mam pomysł. Dopóki nie oswoisz się tutaj z wszystkim, proponuję, żebyś nocował u Eryka. Dostawimy ci tam łóżko. Co ty na to?"
"Uhm." zgodził się potulnie Chriss, głosem świadczącym o tym, że w obecnym stanie ducha zgodziłby się na dosłownie wszystko. "Ok."
Eryk spojrzał rozeźlony na Charlesa, ale telepata z tylko wzruszył ramionami i przybrał minę niewiniątka.
"Podobno chciałeś być liderem, panie Lehnsherr."
"Pan mnie nie bierze pod włos, panie profesorze. I wrabia mnie w opiekę nad młodymi. Nieładnie, Charles. Nieładnie."
Oczy Charlesa, gdy spojrzał na Eryka, były ciemnoniebieskie i rozszerzone nienaturalnie. Odczuwał ból Chrissa, od początku, od momentu, w którym namierzył go cerebro i zdecydował, że trzeba odpowiedzieć na głos płaczącego grzdyla z telekinetyczną mocą. Pospieszył na ratunek. Eryk potrafił to docenić, jemu, gdy ryczał, błagał, wił się w bólu, na ratunek nikt nie ruszył.
"Nie chcesz się nim zajmować?" zapytał Charles, specjalnie na głos, bez telepatii. Chriss spojrzał na Eryka szarymi, wilgotnymi oczami szczurka laboratoryjnego.
"Nie chcesz go?" zapytał ponownie Charles z naciskiem.
Eryk przełknął głośno a sztućce w szufladach kuchennych zabrzęczały nerwowo. Do diabła z tym wszystkim.
"Tego nie powiedziałem."
Jeden zero dla Charlesa.
///////////////
Chriss Sanders poszedł spać o godzinie trzeciej po południu, wykapany, przebrany w jedną z wielkich piżam Hanka, ulokowany wygodnie na dużym, wygodnym łóżku, które Eryk przyniósł mu do swojej sypialni kilkoma dobrze wycelowanymi pchnięciami mocy. Młody był skonany, bo gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, już spał. Biedny szczurek. Eryk poczuł, że coś zaciska mu się na gardle. Stał w progu pokoju, z ramionami założonymi na piersi, i gapił się na kolejną nowość w jego zwykle samotniczym życiu. Osierocony mutant w jego sypialni, kolejne dziecko ze zrytą psychiką, bez rodziny, dziwnie bliskie, niebezpiecznie bliskie...
Może jednak Charles miał rację, rola lidera i ojca były w sumie podobne.
Przez chwilę stali w progu sypialni i patrzyli na śpiącego Chrissa, ramię w ramię, Charles i Eryk. To było... zaskakująco miłe, tak oddychać sobie, razem, obok, blisko. Charles spojrzał na Eryka z niewypowiedzianym pytaniem na ustach, a Eryk zmarszczył się, westchnął, po czym skinął głową. Charles błysnął uśmiechem, który odbił się po brzuchu Eryka dźwięczącym ciepłem, powodując krótkotrwałe, ale uderzające do głowy poczucie euforii. Miękkie kolana, ulga i rozdygotana, migotliwa serdeczność, niemal czułość. Eryk usiłował być zdecydowany i obojętny, usiłował znielubić tego manipulatora, przebiegłego telepatę, podchodzącego wszystkich od tyłu, znienacka, ze swoim zwodniczym poczuciem bezpieczeństwa, przynależności i przyjaźni. Nie mógł. Nie potrafił. Cholera by to.
Charles ujął Eryka pod ramię i, wciąż uśmiechając się maniakalnie, pociągnął go w głąb korytarza.
"No, to możemy sobie teraz zagrać. Mam już rozstawione szachy."
end
by Homoviator 07/2011