Z pierwszych ważnieszych odkryć, part VIII

Jul 14, 2011 18:55


roz.8

Refleksja szczura

Experience: that most brutal of teachers. But you learn, my God do you learn.

C. S. Lewis

Jak wszystko pomiędzy nimi, i to przybrało formę gry. Eryk na dobre dwa dni zaszył się w swoim pokoju, wychodząc tylko po to, żeby cichcem zwinąć sobie z kuchni coś do jedzenia. Charles przez dwa dni tylko na niego czekał, przyczajony w pobliżu kuchni, gotowy wyskoczyć znienacka ze swojego gabinetu i kopytkować dziko, byleby tylko powiedzieć swoje uśmiechnięte, wymuszone, niezręczne "cześć". Charles był dobry w te klocki, jego szczerość przekonująca, jego pomocna dłoń ciepła i bardzo pomocna, zwłaszcza, że Erykowi wciąż nieco dudniło w głowie. Cholerny elektromagnes.

Eryk odpowiadał Charlesowi pół uśmiechem, po czym odwracał się, robił sobie kanapki i zmykał. Obiecywał sobie, że jeszcze parę dni się pobyczy, dojdzie do siebie na tyle, żeby móc bez zawrotów głowy dotrzeć do drzwi wyjściowych, a potem czmychnie z tej rezydencji-pułapki, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. W końcu nie wiadomo, jaką znowu cudowną atrakcję zorganizuje mu żądny wiedzy o mutantach Xavier pospołu z tym młodocianym szalonym naukowcem Hankiem. Eryk ufał swoim umiejętnościom dostosowania się do sytuacji, podążania za ciosem i korzystania z nadarzającej się okazji. Da sobie radę, wydostanie się ze stanu w jeden dzień, z Ameryki Północnej w dwa, a potem zniknie jak kamień w wodę.

Nie rozmyślał o tym zbytnio. Był pewien, że Charles nasłuchuje.

"No, nie no! To już jest śmieszne!" oznajmiła z tupnięciem Raven, gdy Eryk przemknął przez kuchnię, porywając filiżankę kawy i wpychając sobie torebkę m&msów do kieszeni szlafroka. "Eryk! No jak babcię kocham, byście się pogodzili, bo jak dzieci normalnie się zachowujecie!"

Eryk uśmiechnął się drapieżnie do Charlesa, wygiął z wdziękiem łyżeczkę, którą Charles właśnie trzymał w dłoni, po czym umknął niezgrabnie na schody i do sypialni. Odprowadził go sfrustrowany okrzyk Raven i gorączkowe wyjaśnienia Xaviera. Hm.

Izolacja Eryka tylko częściowo była spowodowana złością na Charlesa. Tak naprawdę nieźle mu się od maszynki Hanka dostało. Niby jeden przeklęty elektromagnes, a Eryk czuł się jak po operacji, w jeden dzień schudł, sczerstwiał, zapadł się w sobie. Zmęczony, dziwnie wyzuty z wszelkiej energii i senny, leżał w szlafroku, rozwalony na łóżku. Nie miał ochoty udawać pełno wymiarowego, dorosłego człowieka, który o poranku przebiera się w ubrania dzienne i jest gotowy do stawienia światu czoła. Eryk nie był gotowy do stawiania czoła nikomu i niczemu. Jeszcze parę dni, powtarzał sobie.

Jeszcze parę dni. Do końca tygodnia.

Trzeciego dnia izolacji i uporczywego ignorowania sondujących myśli Charlesa, wędrujących po pustych korytarzach rezydencji, niczym strażnicy więzienni po spacerniaku, Xavier zastosował chwyt poniżej pasa. Eryk nie był zaskoczony, nie spodziewał się po kimś tak potężnym jak Charles niczego innego. Sekretną bronią miały być, nomen omen, dzieciaki. Młode mutanty, kolorowa zbieranina osobowości i różnorakich mocy, zlepiona przypadkowo i przypadkowo, acz nieprzewidywalnie, obierająca strategie działania. Eryk poskramiał z trudem zniecierpliwienie, gdy trzeciego dnia dzieciaki zaczęły zaglądać, trwożnie pukając do drzwi i generalnie wtykać głowy do jego sypialni. Jedna Raven miała wystarczająco odwagi, żeby wejść normalnie, usiąść na fotelu i zacząć dziwaczną konwersację na temat błędów i pomyłek, które się w życiu zdarzają, i z którymi trzeba przejść do porządku dziennego, bo wyraźnie nikomu to nie służy, ani telepatom, ani mutantom, manipulującym czynnikami fizycznymi, takimi jak dajmy na to metal. Raven brzmiała bardzo rozsądnie i nie dała po sobie poznać, jak bardzo stan Eryka nią wstrząsnął. Wiedział sam, że ma popielato szarą gębę po tym eksperymencie, że jest nieogolony, wycieńczony, ma zapadnięte oczy i generalnie wygląda jak śmierć na chorągwi...

"Jak rekin na chorągwi." wydukała Raven i złapała się za usta.

Eryk zmrużył oczy.

"Wychodź, Xavier."

A więc nieposzlakowanej moralności Charles zdecydował użyć swojej siostry do infiltracji, posługując się jej oczyma jak jakimiś, psia krew, telekamerami. I tylko myśli się im pomerdały. Xavier jak widać, nie był zbyt dobry w oglądaniu czegoś cudzymi oczyma i używaniu telepatii jednocześnie.

Raven, zaczerwieniona uroczo w swojej blond formie, wstała z fotela i strzepnęła spódnicę, a Charles otworzył drzwi sypialni, wszedł do środka i stanął, przestępując niepewnie z nogi na nogę. Wzroku nie spuścił. Eryk mógł się spodziewać.

Charles nadął się w buńczucznej pozie, z dłońmi, wetkniętymi w kieszenie spodni i niezadowoloną linią ust.

"Kiedy w końcu przestaniemy się na siebie boczyć?" spytał, ze zniecierpliwieniem rozdymając chrapki nosa i marszcząc brwi. "Eryk, to już przybiera kuriozalne rozmiary. Twoja uraza, moje poczucie winy, cholera, w końcu powinniśmy o tym porozmawiać."

"Grzebiesz mi w głowie. Odcinasz mnie od umysłu, kiedy akuratnie wyda ci się, że jest to konieczne. Eksperymentujesz na mojej mocy. Jesteś pewien, że chcesz rozmawiać?" ukąsił Eryk, czerwieniejąc na twarzy i czując, jak wychodzi mu na czoło gniewna, nabrzmiała żyła. Raven cofnęła się przed jego gniewem, ale Xavier stał dalej, jak jakaś cholerna skała, gotowa na przyjęcie wszystkich sztormów świata. Pieprzony telepata.

"Może po prostu wyciągnij z mojej głowy, co tam chcesz uzyskać, Xavier. Albo lepiej, jak nie będzie tam tego, co chcesz, zawsze możesz to do mojej głowy włożyć."

Charles pobladł, urażony, jego usta drgnęły, no i w końcu wyjął ręce z kieszeni. Eryk powinien poczuć triumf i satysfakcję, ale jakoś nie poczuł tego wcale. Poczuł pustkę i zimno. Usiadł ciężko na łóżku, nagle spocony i niespokojny, a potem zaczęła się jazda. Nie mógł złapać tchu, coś go zakuło po lewej stronie w piersi. Tak, jakby serce zaczęło mu bić bez ustalonego rytmu, nieskoordynowane i drżące. Charles i Raven dopadli do łóżka, pochylili się nad Erykiem i zaczęli coś mówić, ściągać z niego szlafrok, wołać Hanka. Nie słuchał, i tak nie słyszał nic poza nierównym biciem swojego serca i rwącym się, niewystarczającym, za krótkim oddechem.

I tak trzeciego dnia po eksperymencie z elektromagnesem Eryk po raz pierwszy w życiu doświadczył ostrej i bolesnej arytmii serca. Potem Hank tłumaczył, że osierdzie, powodujące za pomocą impulsu elektrycznego skurcze przedsionków i komór serca, nieco zwariowało.

"Serce ci zwariowało." wymamrotał w ramach kiepskiego żartu Charles, zaglądając z niepokojem w twarz Eryka.

"Hmpf." odpowiedział Eryk i skoncentrował się ponownie na równym oddychaniu.

Po akcji z elektromagnesem impulsy elektryczne w ciele Eryka generalnie miały przekichane, czasami trafiały tam, gdzie powinny, czasami nie. Dlatego Eryk był taki zmęczony. Trzeciego dnia po eksperymencie, pech chciał, że impuls trefnie wystartował do osierdzia. Hank opanował sytuację, przygotowany na tą ewentualność. Tabletki, pomiary akcji serca, kardiogramy. Eryk spędził w laboratorium dobre cztery godziny, opędzając się od dłoni Charlesa, które skradały się niepostrzeżenie, żeby chociaż na chwilę dotknąć go po piersi, macnąć po policzku.

"Daaaj... miiii... spoookój... Chaaaarleeeeesss..."

"Nie ma takiej opcji, Eryk."

Elektryka powiązana była z jego magnetyczną mocą, a więc ciało doznało przeładowania pod wpływem silnej ekspozycji elektromagnetycznej. Zachwiana równowaga, mówił Hank, nie kryjąc poczucia winy, ale można temu zaradzić, można to opanować.

Eryk nie słuchał, nie wdawał się w dyskusje. Gdy tylko akcja jego serca została wyrównana, wrócił do swojej sypialni, uprzednio obwieszczając, że nadzieje na pogrzebacz każdego, kto odważy się za nim iść.

Eryk, to niebezpieczne. Ktoś powinien z tobą teraz być.

Pieprz się, Charles.

/////////////

W cerebro brakowało jak nie kabelka, to sprężynki. Hank, wyraźnie biorąc sobie do serca fakt, że jego urządzenia mogą komuś wyrządzić krzywdę, pilnował się aż za bardzo. Cztery razy obliczył algorytm, zanim wprowadził go do formuły, pięć razy sprawdził każde spojenie, procesor, nadajnik. Charles był zniecierpliwiony, nerwowo podrygiwał dookoła cerebro, jego rozbiegane myśli Eryk odbierał nawet ze swojej sypialni. Drapały i swędziały. Nie mógł przez nie porządnie zapaść w swoją popołudniową drzemkę, która w przeciwieństwie do drzemki porannej i nocnej, zawierała w sobie czarną kawę i uprowadzoną z kuchni torbę rożków czekoladowych.

Eryk poczuł dokładny moment, w którym Xavier podłączył się do cerebro. To był wczesny poranek, za oknami było jeszcze ciemno. Eryk zbudził się z dławiącym poczuciem, że nie może oddychać i musi, koniecznie, musi wydostać się na powierzchnię. Zdarł z siebie przykrycia, wyskoczył z łóżka i jak stał, w swoim wyjściowym szlafroku, ruszył po schodach. Zanim zorientował się, dokąd biegnie, już sięgał swoją mocą do tej części laboratorium, w której stało cerebro, czy raczej jego wciąż rozgrzebany, niedokończony prototyp.

Charles, blady i znękany na twarzy, spojrzał na Eryka pałającymi oczyma. Chełm na jego głowie lśnił fosforyzująco i szumiał, oddychał. Jak żywe stworzenie. Eryk jednym ruchem złapał cerebro i ściągnął je z łepetyny Charlesa, poskramiając chęć ciśnięcia maszynerią o ścianę.

"Co się dzieje?" zapytał, przeczuwając, że Xavier bez wyraźnego żądania, nic mu nie powie. Oczy Charlesa błyszczały nienaturalnie w mrokach laboratorium.

"Blisko... Na obrzeżach Nowego Jorku.. jest... Trzeba go... stamtąd zabrać."

"Kogo?" chciał wiedzieć Eryk, ale Charles nagle jakby został wprawiony w ruch, poprawił swój kardigan, przyklapił zmierzwione włosy i pomknął laboratoryjnym korytarzem, potykając się o żelastwa Hanka. Jakby go diabeł gonił. Eryk, chcąc nie chcąc, podążył za nim, odkładając cerebro z trzaskiem i przeklinając pod nosem.

Charles nic nie chciał tłumaczyć. Powtarzał tylko, że to blisko, i że trzeba go zabrać. Wpadł jak oszalały do garażu, drżącymi rękoma otworzył stojący najbliżej wyjazdu samochód.

"Poczekaj tutaj, dobrze? Powiedz dzieciakom, że niedługo wrócę i żeby się nie martwiły."

Eryk pochylił się i zajrzał w twarz Charlesa przez samochodową szybę.

"Może powinienem z tobą jechać? Nawet ja czuję, że pakujesz się znowu w coś grubszego, Charles, a nie jestem telepatą."

"Nie." Xavier potrząsnął głową i z zaciśniętymi szczękami przekręcił kluczyki w stacyjce. "Nie jesteś na chodzie, nie pomożesz mi. Arytmia, pamiętasz? Proszę, Eryku, zostań."

I z tymi słowami Charles wyjechał z garażu, rozwijając niezwykłą jak dla siebie prędkość stu kilometrów na godzinę. Eryk został sam, w szlafroku, kapciach, z głupim poczuciem, że znowu dał się wciągnąć w coś, od czego powinien trzymać się z daleka. No cóż. Może nie ufał Charlesowi w stu procentach, nie po ostatnim niewypale z elektromagnesem, ale mimo to wierzył w jego zdrowy rozsądek. Xavier musiał mieć powód, dla którego tak o poranku postanowił wybrać się na przejażdżkę.

Postanowił zapomnieć na jakiś czas o swoim gniewie, w każdym razie do momentu, w którym Charles nie wytłumaczy się tego wariackiego zachowania. Wrócił do swojego pokoju, położył się na łóżku i zapatrzył w sufit. Sprawdził mocą, czy wszystko jest na miejscu w jego sypialni, a potem, dla pewności, ogarnął także sypialnię Charlesa. Uśmiechnął się, zauważając, że Xavier pozostawił odsłonięte rolety i nie dokręcony kurek w łazience.

//////////////

Charles ze swoim tajemniczym kimś, pojawił się godzinę później. Na dworze nadal było ciemno.

Chłopiec był grubokościstym, a mimo to chuderlawym, wysokim grzdylem, w wieku trzynastu, góra czternastu lat. Wielkie, szare, wystraszone oczy i obrzępolone po domowemu, brązowe włosy. Charles pomógł mu wysiąść z samochodu, nieustannie coś tłumacząc i gestykulując, aż w końcu stanęli obok siebie, spoglądając na rezydencję. Eryk, skryty za roletą, śledził sytuację z okna swojej sypialni. Coś mówiło mu, że sprowadzenie nowego mutanta tym razem nie odbywało się ani legalnie, ani łatwo.

Chłopiec nieufnie zerkał na Charlesa, dłubiąc nerwowo czubkiem buta w żwirku ogrodowej ścieżki. Metodycznie wyrywał sobie kolejne nitki z rękawów marnie wyglądającej, szaroburej kurtki. Stali tak obok siebie, zmieszani i niezgrabni. Wielki telepata, dziedzic fortuny, najmłodszy profesor habilitowany Oksfordu, i dziwaczny, zgarbiony chłopiec/mężczyzna, ubrany biednie i nie do końca odpowiednio na tą porę roku. Najwyraźniej siła przekonywania Charlesa doprowadziła nowego mutanta tylko do bram rezydencji, ale dalej nie dała już rady. No tak, może i Xavier był wspaniałym telepatą, ale z dorastającymi chłopcami radził sobie odrobinę gorzej niż z blond dziewczyneczkami.

Eryk westchnął. Nie miał pojęcia, czy wydobędzie z siebie wystarczająco siły, żeby się z tym zmierzyć. Przez chwilę patrzył jeszcze na ubogie odzienie wierzchnie chłopca, na jego wyostrzone rysy twarzy i nerwowe ręce. Poznawał tą nieufność, to zastraszenie, nie potrzebował do tego telepatycznych mocy.

Powolnymi ruchami ubrał najpierw skarpety, następnie podkoszulkę, golf, a potem już jakoś poszło.

Najważniejsze to w ogóle zacząć.

Eryk uśmiechnął się brzydko i mściwie wepchnął stopę w nogawkę spodni.

Wynoś się z mojej głowy, Xavier.

Ubrany po raz pierwszy od kilku dni jak normalny człowiek, zszedł sztywnym krokiem po schodach. Dzieciaki, siedzące właśnie w salonie i bezpiecznie oglądające scenę w ogrodzie zza okien, strzeliły w niego zaciekawionymi spojrzeniami, ale tylko łypnął na nie złym okiem. Widocznie nie miały w planach pomagać w asymilowaniu innych mutantów i wolały ślepo zdać się na doświadczenie swoich starszych kolegów, którzy, cóż, doświadczenie mieli praktycznie żadne. Charles zachwycał się dziećmi uzdolnionymi, ale nie miał pojęcia, co do znaczy zajmować się tak naprawdę dziećmi, a Eryk nigdy nie wpadł na pomysł, żeby w ogóle mieć coś odczynienia z małymi ludźmi, zwłaszcza, gdy znajdują się w newralgicznym okresie dojrzewania.

Obraz twarzy chłopca, jego nieufnej miny, wylęknionego skulenia ramion, biednej kurtki, stanął mu przed oczyma. Nie wiedział, czy to Charles znowu projektuje mu myśli bezpośrednio do głowy, czy to on sam, wspomina inne szczurki laboratoryjne, które kolekcjonował w obozie Shaw. Kilku ich było, wszyscy wystraszeni, uśmiechający się niepewnie, wychudzeni.

Przeżył tylko jeden. Ten, który był zbyt rozgniewany, żeby umrzeć.

Eryk poprawił kołnierz golfa, zgrzytnął zębami i wyszedł szybkim krokiem prosto w jesienne, ostre powietrze. Wiatr w ogrodzie był tak mocny, że chciało głowę urwać. Szła jesień, zamiast siedzieć w rezydencji Xaviera powinno się teraz wyemigrować do Chile, gdzieś do ciepłych krajów. Charles spojrzał na Eryka, oczyma wilgotnymi i podrażnionymi od wiatru. Nic nie mówił, tylko patrzył, jak Eryk podchodzi, jak wita się z chłopcem, jak zagarnia go silnym ramieniem do środka, o nic nie pytając, nic nie tłumacząc. Chile poczeka.

"Przyszedłeś." powiedział bez sensu Charles, wciąż patrząc na Eryka jak na diament w kaszance.

"Nie mogłem cię z tym zostawić." zauważył półgłosem Eryk, dziwnie speszony i niezadowolony z atencji telepaty, po czym odwrócił się do chłopca. "Może napijemy się czegoś ciepłego?"

Chłopiec usiadł przy kuchennej wysepce z rękoma grzecznie ułożonymi na kolanach i zapatrzył się w blat. Promieniował rezygnacją i rozpaczą, właściwą stworzeniom młodym, stykającym się z czymś, czego nie znają i z czym mogą tylko przegrać. Bał się. Cuchnął strachem, tak jak szczurki laboratoryjne Sebastiana Shawa, jak więźniowie, którzy szli do gazu i przeczuwali to, pomimo gładkich kłamstw oprawców.

Eryk powoli, jak we śnie podszedł do kuchenki i nastawił czajnik.

"Nazywasz się jakoś?" zapytał cicho, a chłopiec westchnął, tłumiąc oddech i garbiąc się nad blatem jeszcze bardziej.

"Chriss."

Eryk skinął głową i wyjął z szafki trzy kubki. Przez długą chwilę grzechotał pomiędzy puszkami z kawą, herbatą, bakaliami i przyprawami, dając Chrissowi moment na zebranie się do kupy. Wiedział, jak powinno to zostać rozegrane, wiedział to lepiej niż Charles i dzieciaki. Oni w swoim życiu mieli szczęście nie być nigdy ofiarami. Nikt ich nigdy z premedytacją nie dręczył, nie bił tak, żeby bolało, nie pozbawiał prawa głosu i prawa do wyrażania sprzeciwu. Chriss był inny, Eryk jako jedyny w tej rezydencji znał ten rodzaj inności. Potrafił też rozpoznać niedożywienie i głód, nie tylko ten fizyczny. Zwłaszcza nie ten fizyczny.

Czajnik zaczął gwizdać.

"Charles. Mógłbyś nas zostawić, proszę." zapytał retorycznie Eryk a Charles żachnął się z dezaprobatą i już miał coś powiedzieć, ale w pół słowa zmienił zdanie.

Chyba nie powinniśmy go do niczego namawiać. Nie chcę używać na nim telepatii. Wystraszy się jeszcze bardziej, a i tak już jest mocno roztrzęsiony. Dziś w nocy zginęli jego rodzice.

Eryk zmrużył groźnie oczy i wydął usta.

Nie rozczulaj się. Nie on pierwszy, nie ostatni.

"Zabierz swoją czekoladę, Charles. My z Chrissem wypijemy w kuchni." poinstruował na głos szorstkim, nieprzyjaznym tonem. Charles odchrząknął niepewnie, niezadowolony, że zostaje tak nagle odcięty od kontaktu z nowym nabytkiem, ale nikt nie pozostawiał mu wyjścia. Chriss nie chciał z nim rozmawiać, bał się, był gotowy uciec przy byle gwałtowniejszym ruchu. Zatrwożony gryzoń, przyczajony w trawie. Obaj wiedzieli, że lepiej byłoby dla chłopca, żeby nie uciekał z jedynego miejsca, które mogło ofiarować mu schronienie, tak więc Charles pożegnał się krótko i opuścił kuchnię, szurając butami po linoleum i gasząc górne światło. Pozostali przy małej, bocznej, pomarańczowej lampce i przez długi moment w kuchni było cicho jak w świątyni. Chriss trzymał kubek oburącz, czekolada parowała, roztapiając galaretki.

"Co zrobiłeś?" przeszedł do rzeczy Eryk. Nie było sensu tego przedłużać, to był i tak długi poranek.

Chriss zagryzł usta i uciekł wzrokiem w bok. Drżał, teraz, gdy był już bez kurtki, widać to było wyraźnie. Chłopak drżał, jak ktoś niesiony adrenaliną zbyt długo i dojrzewający do tego, żeby upaść. Eryk wziął łyka czekolady i czekał.

"Nie chciałem. To był wypadek." wymamrotał bezradnie Chriss, łamiącym się głosem wystraszonego dziecka. "...Wypadek..."

"Takim jak my, wypadki przytrafiają się znacznie częściej niż zwykłym ludziom." potaknął Eryk a Chriss spojrzał na niego, wystraszonymi oczyma, w których już pojawiały się łzy. "Bo ty nie jesteś zwykłym człowiekiem. Teraz powinieneś już to wiedzieć."

Chriss zacisnął dłonie na swoim kubku, stłumił oddech, skulił się w sobie.

Zaraz opowie mi wszystko, pęknie i wyleje z siebie, cokolwiek tam chowa. Niemcy może i mieli popieprzone w głowach, ale ich metody faktycznie dawały rezultaty. Posadź wystraszonego szczurka w ciepłej kuchni, daj mu chwilę na odsapnięcie, na wypicie gorącej czekolady z galaretkami, na zebranie myśli, a potem pozwól mu wyśpiewać wszystko. Bo szczurki chcą wyśpiewać wszystko, tak są już stworzone dzieci. Potrzebują komuś powiedzieć, z kimś się podzielić, zrzucić na kogoś chociażby cząstkę odpowiedzialności. Eryk czuł się fatalnie w roli śledczego, ale ktoś ją musiał odegrać. Charles się do tego nie nadawał, jego telepatia tylko nadwerężyłaby i tak wątłe zaufanie chłopaka. Lepiej nie drażnić lwów, zwłaszcza, gdy nie wiesz, jakie moce tak naprawdę posiadają.

Dwa kubki czekolady z pralinkami i galaretkami, i trzynaście kanapek później, Chriss opowiedział wszystko. Jego pijany ojczym bił mamę, nie po raz pierwszy zresztą, a młody mutant, w przypływie desperacji i rozpaczy, zwalił zarówno na oprawcę, jak i na ofiarę całą kamienicę. Czteropiętrową, betonową, z przybudowami. Sam Chriss zdołał się jakoś osłonić i wybiec z sypiącego się budynku, ale ojczym, matka i wszyscy sąsiedzi zginęli na miejscu. To dlatego Charles jak Filip z konopi wyskoczył i na łeb na szyję jechał do Nowego Jorku, dlatego pomimo niekompletnego cerebro, namierzył nowego mutanta tak bezbłędnie. Młody Sanders po raz pierwszy w życiu wykorzystał swoją moc, i to tak, że jutro będą o tym mówić w lokalnych wiadomościach. Zaczną także go szukać, szukać nieszczęsnego dziecka z patologicznej rodziny, źle ubranego, niedożywionego i kulącego się, chociaż nikt już nie wymierzał mu ciosów.

Nie powinni go odnaleźć. Dobrze, że Charles odnalazł go pierwszy.

Eryk pozwolił się chłopcu wypłakać, podawał mu papierowe ręczniki i poklepywał go niezręcznie po drgających spazmatycznie plecach. Nie współczuł, nie gadał głupot, że będzie dobrze, że się ułoży. Siedział i milczał. Jak się okazało, to właśnie było teraz Chrissowi potrzebne.

"Myśli pan pewnie, że jestem potworem." wydusił kiślowatym głosem chłopak i zająknął się. "Że... że zabiłem... tylu ludzi... mamę... i potrafię takie... rzeczy..."

"Widywałem już potwory i mogę z całą stanowczością stwierdzić, że nie jesteś jednym z nich." Eryk wzruszył ramionami i podał Chrissowi kolejny papierowy ręcznik. "Wytrzyj nos i nie maż się już. Starczy tego beczenia, no."

Chyba po prostu nie mógł na dłuższą metę znieść płaczących dzieciaków, na granicy dorosłości dowiadujących się, że owszem, świat ma ich gdzieś, że owszem, zawsze znajdzie się ktoś, kto im zrobi krzywdę i nie będzie nikogo, kto by ich bronił, więc muszą bronić się sami. Zwykle to rodzice mieli za zadanie bronienie swojego potomstwa przed tymi wiekopomnymi odkryciami, ale nie każdy miał szczęście posiadać takowych rodziców. To nie było ani sprawiedliwe, ani nie sprawiedliwe, tak po prostu się zdarzało i kropka. Trzeba było nauczyć się żyć z tym stanem rzeczy, żeby nie zginąć, nie zatracić się trzeba było odnaleźć swój własny system podtrzymujący. Eryk znalazł go w zemście i poszukiwaniu siły, Charles w swoich małych marzeniach na temat jednej, wielkiej, zmutowanej rodziny, zgromadzonej w jego pustej rezydencji. Raven pragnęła akceptacji niezależnie od aparycji, Hank wytężał swój umysł, a Alex wytężał swoje ciało, byle tylko udowodnić sobie samemu swoją wartość. Co udowadniała Angel, nie było do końca jasne, ale Eryk nie wnikał. Tajniki duszy nastoletniej striptizerki bynajmniej go nie pociągały.

Każdy jakoś zmagał się z tym sam, samodzielnie znajdował swoje miejsce. Chriss też to zrobi, Eryk był tego pewien, chłopak już postawił pierwsze kroki na tej ścieżce. O wiele silniejszy, o wiele ciekawszy, niż jakaś tam pięciolatka, rozmawiająca ze zwierzętami.

Dyskryminacja to bardzo zły nawyk Eryku.

W takim razie wyzbądź się jej Charles. Traktuj potężnych mutantów na równi z resztą, tak na początek.

Charles nie odpowiedział, chociaż strumień emocji- żal, wstyd, rezygnacja- spłynęły na Eryka jak strużka zimnej wody po plecach. Otrząsnął się i spojrzał twardo na Chrissa, a Chriss odpowiedział mu spojrzeniem. Po raz pierwszy nie garbił się i nie uciekał wzrokiem. Eryk uśmiechnął się.

"Nie mogłeś lepiej trafić. Zbieramy właśnie podobnych nam, tutaj, w tym domu. Powinniśmy trzymać się razem, jeżeli nie chcemy zginąć."

Chriss spojrzał opuchniętymi, zapłakanymi oczyma i wygiął nieszczęśliwie usta. Wyglądał teraz nie na czternaście lat, a góra na siedem.

"Ale co z moją rodziną?... Co z domem?"

"Twojej rodziny już nie ma." powiedział twardo Eryk, a w szare oczy Chrissa znowu się zaszkliły. "Nie bucz. To nic nie zmieni. Ale jeżeli dasz nam szansę, zastąpimy ci rodzinę. Być może nawet będziemy dla ciebie...lepsi..."

Nie do końca wierzył w to, co mówił. Gdy Niemcy zabili mu matkę, jego świat legł w gruzach i nie pozostało mu nic, poza wściekłością, nienawiścią i tajnie hodowanym, samobójczym, zimnym gniewem. Chociaż, gdyby spotkał wtedy kogoś takiego jak Charles, a nie kogoś takiego jak Shaw... Gdybanie jednak nic tutaj nie wnosiło, trzeba było patrzeć w przyszłość i poruszać się do przodu, a nie tracić czas na rozważanie niemożliwych alternatyw. Po raz pierwszy chyba Eryk w pełni rozumiał Charlesa. Xavier musiał czuć się podobnie, rozmawiając z dzieciakami, uspokajając i łagodząc. Liderzy nie mogli zdradzać się ze swoją niepewnością, tak jak ojcowie nie powinni okazywać słabości, przynajmniej dopóki ich dzieci nie staną się wystarczająco silne.

Chriss miał chyba jeszcze gorsze dzieciństwo niż Eryk zgadywał, bo tylko siąpnął nosem, otarł ostatnie łzy i skinął głową.

"Rozumiem, że chcesz tutaj z nami zostać, młody."

Kolejne skinienie. O jakże to było proste.

"Charlesa Xaviera już poznałeś, będzie twoim nauczycielem i mentorem. Reszta dzieciaków siedzi właśnie przy drzwiach i podsłuchuje, ale zaraz ich przegnam." Eryk uśmiechnął się krzywo i poruszył ręką, a klamka kuchennych odrzwi drgnęła ze złowieszczym szczękiem. Za drzwiami zakotłowało się, głośne westchnięcia, szepty, a potem pośpiesznie, oddalające się szuranie kilku par tenisówek, koturn i adidasów.

"Na razie inni studenci dadzą ci spokój, jak sądzę. Parę dni potrzebujesz na regenerację, zgadłem? Wszystko załatwimy. Nikt nie będzie cię szukał, chyba, że chcesz zostać odnaleziony... masz jakąś dalszą rodzinę?"

Chriss pokręcił przecząco głową, już nie płakał, już nie uciekał. Dobry chłopiec.

"A więc nikt poza opieką społeczną raczej nie będzie węszył. Tym lepiej. Będziesz mógł zostać z nami."

"Kim są ci 'my'?" zapytał rezolutnie Chriss, odzyskując nieco werwę. "Czy jesteście tacy jak ja? Możecie zawalić budynek my... myślą?"

"Nie dalej jak pięć dni temu prawie zburzyłem skrzydło wschodnie tej rezydencji." wyznał z dobrze odegranym zmieszaniem Eryk i zaśmiał się na widok miny Chrissa. "Tak, są pomiędzy nami dość potężni mutanci. Bo my jesteśmy mutantami, kolejnym ogniwem w ewolucji człowieka. Zagadnienia genetyczne wyjaśni ci potem Charles. Dla mnie istotne jest, żebyś wiedział, po co tu jesteś. Tak więc, młody, jak sądzisz, po co tu jesteś?"

"A pan, po co tu jest?" zaciekawił się znienacka Chriss, wysuwając buntowniczo podbródek i zacietrzewiając się, co w jego poprutych jeansach i cienkim sweterku wyglądało komicznie. Eryk docenił wysiłek i siłę charakteru, ale nie zamierzał się nikomu spowiadać.

"Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, młody."

"Ale... powiedział pan... że pan Xavier będzie mentorem...” speszył się Chriss, szybko przechodząc od śmiałości do wycofania. „Reszta to uczniowie, a pan? Pan kim jest?"

Desperacka ciekawość chłopaka, zaintrygowana cisza zza drzwi, gdzie nadal siedziały przyczajone dzieciaki, oraz nagła cisza ze strony nasłuchującego telepatycznie Charlesa, to wszystko sprawiło, że Eryk położył sobie dłoń na brzuchu, odrzucił głowę do tyłu... I zaczął się śmiać. Na głos, na całe gardło, jowialnie, na przeponie. Śmiał się, aż mu łzy z oczu pociekły, aż go coś w piersi zakuło i stracił na chwilę oddech. Chriss siedział przed nim, zszokowany i wstrząśnięty, z otwartymi ustami, a Eryk Lehnsherr śmiał się. Tak, jak jeszcze nigdy.

"Kim jestem? Kim ja jestem? To świetne pytanie, to naprawdę świetne pytanie. Otóż ja, wyłóż sobie Chriss, jestem tutaj tylko szczurem laboratoryjnym."

end

by Homoviator 07/2012

z pierwszych ważniejszych odkryć, x-men first class, eryk lehnsherr, slashy content, fanfiction, charles xavier

Previous post Next post
Up