Dwa sposoby spożywania fig

Nov 01, 2010 10:27

Moje pierwsze próby w fandomie Smallville.
Obejrzałem pierwsze 5 sezonów, pierwsze trzy mi odpowiadają i to na nich te historie krótkie oparłem.
Te niby-drabble powstały w ramach obietnicy, którą wystosowała do mnie chuchacz  . Miała napisać kilka drabbli do Smallville, o ile ja też kilka napiszę. Zacząłem i mi się spodobało, póki co trzymam się form krótkich, nie daję się wciągnąć w większe narracje.


Komu słońce świeci, temu gwiazd nie potrzeba

Lubił siedzieć w swojej fortecy samotności. Mógł stamtąd bezpiecznie obserwować Lanę, zagrody państwa Rossów, drogę, prowadzącą do rezydencji Lexa. Pamiętał, jaką radość sprawili mu rodzice, gdy pewnego wrześniowego poranka, przed szkołą, zaprowadzili go do szopy i oznajmili, że górna jej część należy do niego i może z nią zrobić, co zechce. Wszystko, całkowicie, zupełnie, absolutnie wszystko.
    Clark szalał z radości.
    Chciał uściskać rodziców mocno, ale nauczył się, że mocno w jego wykonaniu jest dla ludzi dość groźne. Zrozumieli. Zawsze rozumieli, i patrzyli z zadowoleniem, podszytym dumą, jak zaczyna się urządzać w swojej fortecy, jak znosi tutaj swoje rzeczy, starą kanapę, regał z komiksami, pudła pełne piłek do kosza, butów do biegania i strojów do pracy. To było dobre miejsce, drugie piętro szopy, wysokie i masywne, dawało możliwość obserwacji okolicy a nocami wspaniałą panoramę nieba. Clark tylko chwilami czuł się całkowicie spokojny i te chwile często miały miejsce właśnie w szopie, przy teleskopie, przy ogromie niebieskiego przestworu.
    Szopę odkrył mając niemal pięć lat. Niewiele pamiętał z tego, kiedy Kentowie znaleźli go po deszczu meteorytów. Z tego czasu pozostało jedynie stare, pojedyncze zdjęcie; mały, ciemnowłosy chłopiec, w ramionach szczupłej kobiety o płomiennych, rudych włosach, obejmowanej przez niewysokiego, ale masywnego mężczyznę o kanciastej szczęce. Rodzice, który tak nagle i niespodziewanie zostali rodzicami, mieli na twarzach wyraz zadziwienia i oszołomienia, połączonego z niewymowną radością. Czarnowłosy chłopiec wpatrywał się obiektywowi aparatu z ufną otwartością małych szczeniąt, wierzących w swoją niezniszczalność. Tylko, że Clark był niezniszczalny. Co nie oznaczało, że nie potrzebował od czasu do czasu gdzieś uciec.
    Szopa, nazwana później fortecą samotności, była jego pierwszym miejscem ucieczki. Wtedy jeszcze nie rozumiał, że rodzice są rodzicami i że nie zostawią go pod żadnym względem. Rudowłosa kobieta pokłóciła się o coś z kanciastym mężczyzną, gdy Clark, chcąc dostać się do piłki pod traktorem, nieco traktor podniósł, przez co zdemolował wejście do garażu. Przerażona twarz kobiety, zaciśnięte, wąskie usta mężczyzny, uniesione głosy, przerażenie wiszące w powietrzu.
    Uciekł. To znaczy, chciał uciec, ale nie znał niczego poza farmą, więc mógł się tylko schować.
    Johnatan znalazł swojego dziwnego, obcego syna na pięterku, zagrzebanego w sianie i skulonego nieszczęśliwie. Objął Clarka, powiedział, że nic się nie stało, ale musi uważać na siebie i otoczenie, a potem zniósł go na dół, balansując sprawnie na drabinie. Dziesięć lat później Johnatan wybudował w szopie schody, umocnił strop i dał synowi szopę. Ponieważ mały kosmita, mały kłopot, duży kosmita, duży kłopot, i lepiej, żeby na farmie istniało jakieś jedno miejsce, gdzie można by się z tymi większymi kłopotami rozprawić.
    Clark uśmiechnął się do samego siebie, wspominając ten szczęśliwy dzień. Wydawało się, jakby było to miesiąc, a nie dziesięć lat temu. Teraz nie krył się w fortecy, tylko strategicznie przesiadywał w niej, żeby obserwować. Codzienne porządki w zagrodzie państwa Ross, Lanę pracującą w ogrodzie, Lexa, wyjeżdżającego swoim ferrari w jakiś interesach do Metropolis, albo skręcającego w boczną aleję, żeby zaparkować z piskiem opon na podwórku Kentów.
    Clark podniósł się z krzesła i odsunął lornetę. Lex już wkraczał na schody fortecy samotności, tak jak setki razy wcześniej, swobodnie trzeszcząc butami od Dolce Gebbany po drewnianych stopniach. Clark nie orientował się, o co chodzi z tą Gebbaną, czy jakimś innym Chanelem. Lex zawsze twierdził, że wyglądając niepoważnie nic poważnego nie można ugrać, w każdym razie w jego świecie. Świat Lexa był pełen wrogich, dwulicowych, nieszczerych osób, a ufundowany był na chęci ucieczki przed manipulującym ojcem, i Clark nie miał chęci mieć z nim nic wspólnego, więc się żadnymi kreatorami modnych butów nie przejmował.
    "Witaj, Clark." odezwał się dwornie Lex, stawiając teczkę przy starym, poobijanym biurku i opierając się o nie nonszalancko.
    "Hej Lex. Co u ciebie?"
    Lex podszedł do Clarka i uśmiechnął się, swoim małym, wąskim uśmiechem, o którymi nigdy nie wiadomo było, czy jest zwykłą miną, czy wyrazem zadowolenia. Clark zawsze decydował, że jest to mimo wszystko wyraz zadowolenia i tak właśnie na niego reagował. Lex albo był z tego kontent, albo odbijał zręcznie piłeczkę, grając ustawionymi już pionkami.
    "Wpadłem zobaczyć, czy nie masz chęci na wycieczkę do Metropolis. Jadę tam właśnie na spotkanie, a potem mam wolny wieczór." oczy Lexa były szare i nieodgadnione, twarz opromieniona złotawymi promieniami zachodzącego słońca. "Może byśmy gdzieś razem wyszli w miasto."
    "Wiktoria nie może z tobą jechać?" zapytał Clark i zaraz pożałował, bo przecież dziewczyny Lexa były jego prywatną sprawą. Nie było sensu się wtrącać. Lex w cielęce zauroczenie Laną Clarka nie ingerował, a zapytany, potrafił udzielić zdroworozsądkowej rady lub poczynić jakąś celną uwagę. Clark nie mógł się tym odwdzięczyć. Wiktoria w jego oczach była zimną, wyrachowaną babą, której celem był majątek Luthorów, a nie jakikolwiek, nawet oparty na seksie, związek.
    Lex powiedział kiedyś, że czasami w związkach nie chodzi o miłość, a o wspólne cele. Clark udał, że nie rozumie, w rzeczywistości zrozumieć nie chciał, bo stawiało to Lexa w niezbyt dobrym świetle. Skoro cele Wiktorii były zbliżone do celów...
    "Wiktoria pojechała do matki. Sprawy rodzinne." wyjaśnił Lex, wciąż uśmiechając się wąsko. "Pomyślałem, że przydałaby ci się rundka po klubach Metropolis."   
    "Czemu?" Clark zmrużył oczy. Zachodzące słońce świeciło mu teraz prosto w twarz, otaczając nagą głowę Lexa złotymi odbłyskami i czarnymi, ostrymi cieniami.
    "Ostatnio wciąż przesiadujesz w szopie, Clark. To niezdrowe dla chłopaka w twoim wieku."
    Miał chęć powiedzieć mu, że niezdrowe jest bycie kosmitą, że niezdrowo jest chcieć kochać się z idealną, wspaniałą, piękną, wrażliwą dziewczyną, wiedząc, że stosunki międzygatunkowe są równie niezdrowe jak seks bez zabezpieczenia. W fortecy samotności mógł chociaż udawać, że panuje nad sytuacją, że dorastanie pośród ludzi jest łatwe, tak jak pokonywanie co dnia lęków, związanych z dorastaniem kosmity.
    Lex wpatrywał się w niego szaroniebieskimi oczyma. Nie powiedział nic.
    Przez dłuższą chwilę patrzyli się w zachodzące słońce, a potem całkiem naturalnie Clark usiadł na kanapie, a Lex położył teczkę na biurku, wyjął laptopa i włączył go. Laptop był małym cudem techniki i zapewne potrafił zrobić wszystko, od konwertowania dziwacznych, zakodowanych plików LexCorp, po przyrządzanie grzanek i stepowanie. Wciąż wpatrując się w piękny, rozległy widok skąpanego w słońcu Smallville, Lex zaczął pracować.
    Clark przymknął oczy i wyciągnął się wygodnie na kanapie. Klikanie klawiatury i pomarańczowo złote słońce, wytarty koc i trzeszczenie skórzanych butów Lexa, który zawsze wyginał stopy, gdy obmyślał coś ważnego. Stłumione odgłosy zwierząt w zagrodach, pokrzykiwanie ptaków, stukanie młotka taty, który naprawiał coś w ogrodzeniu na tyłach farmy. Dźwięki obmywały go, uspokajały i nagle mógł swobodniej oddychać. Zabawne, bo nie zauważył, żeby miał jakiekolwiek problemy z oddychaniem. A wszystko centrowało się na klikaniu klawiszy laptopa Lexa, całkiem, jakby Lex siedział w centrum tego wspaniałego, złocistego, sielskiego świata, i wyginając swoje skórzane buty, pisał świat na nowo, ciągiem. Słowa ulatywały spod jego palców po spirali, zataczając coraz większe kręgi i budując świat, nitka po nitce, nuta po nucie.
    Gdy Clark obudził się, w fortecy samotności panował już granatowy, mechaty zmierzch. Lex, pochylony wciąż nad laptopem, opierał twarz na dłoni i patrzył. Bezpośrednio na Clarka, spokojnie i bez wahania.
    "Jest już dziewiąta. Powinienem iść."
    "Nie idź." powiedział Clark, zanim zdołał zastanowić się, czemu to mówi. Rodzice z pewnością nie będą zachwyceni, jeżeli ktoś z rodziny Luthorów zostanie na farmie dłużej niż do dziewiątej. Poza tym Lex na pewno miał lepsze, bardziej przystosowane do pracy biurowej biurka, niż jakiś rozlatujący się mebel, pamiętający jeszcze czasy szkolne taty. Po co miałby garbić się tutaj dłużej... Obraz świata rozciągającego się dookoła Lexa, wibrującego pod wpływem stukotu klawiatury laptopa, dźgnął Clarka pod żebra.
    "Muszę iść, chociaż to miłe, co mówisz." Lex wstał i przeciągnął się, jego koszula była pognieciona na rękawach a buty udeptane wygodnie. "Nie chcę, żeby twój ojciec pogonił mnie strzelbą."
    "Przepraszam. Chciałeś jechać do Metropolis, a ja zasnąłem..."
    "Robię to, co chcę, więc nie przepraszaj." uśmiechnął się Lex i odepchnął się od z gracją od biurka. Strzepnął swój mechaty, granitowy sweter, projektu bóg wie jakiego kreatora z Rzymu. Podszedł do Clarka. Bliżej, coraz bliżej. Całkiem blisko. Clark był od lat przyzwyczajony do bliskości pewnych mniej lub bardziej zaufanych osób. Rodzice, Pete, Chloe, nawet Lana, mogli czasami wejść w jego przestrzeń prywatną, a on wtedy uważał, żeby przypadkiem nie wyrządzić komuś krzywdy. Ludzie byli bardzo kruchą materią, dużo bardziej kruchą niż traktory. Clark uczył się tego lata całe i dopracował do perfekcji. Lex z jakiegoś powodu zawsze zaburzał tą perfekcję, wprowadzając nietypowe zamieszanie swoją smukłą, pachnącą co dzień inną wodą po goleniu, ubraną w modne ubrania osobą.
    "Cóż. Idę." Lex położył dłoń na ramieniu Clarka, a świat drgnął nerwowo. Dłoń młodego Luthora była smukła, blada i silna. "Nie odsuwaj się tak nagle od wszystkich Clark. Z nas dwóch to raczej ja powinienem być czarnym owcem w tym stadzie i straszyć okolicznych kmiotków swoją deprawującą, deflorującą dziewice obecnością."
    "Daj spokój! Twoja obecność jest taka sama jak inne obecności w Smallville." skłamał Clark, rumieniąc się na policzkach i karku. Dłoń Lexa ścisnęła mocno jego ramię w próbie małego, przyjacielskiego masażu, po czym odsunęła się, cicho i subtelnie.
    "Nieprawda. Tak czy owak, nie alienuj się. To niezdrowe dla chłopaka w twoim wieku. Nie zaprzeczaj."
    I to była prawda. Clark ostatnio odczuwał potrzebę wyizolowania się z biegu życia codziennego, a poza szkołą robił to właśnie w kawiarni Lany, gdzie mógł spokojnie obserwować pannę Lang, albo we fortecy samotności, gdzie mógł spokojnie obserwować resztę świata. Dookoła farmy Kentów. Może jednak Lex miał rację. Clark zaczął się izolować i nie potrafił nawet wskazać dlaczego.
    "Nie wiem. Tak jakoś wychodzi." zbagatelizował ze ściśniętym gardłem i wzruszył ramionami. "Niechcący."
    "Za długo pracuję rozkładając pomniejsze firmy i składając je w firmy większe i bardziej dochodowe, żeby wierzyć w koncept "niechcący". Ale rozumiem. Wakacje na wsi. Żniwa, prace polowe. Po takiej radości musisz odpocząć."
    Lex podszedł do schodów i położył dłoń na poręczy schodów. Laptop w jego torbie, cienki, lekki i groźny, a przecież klikanie jego klawiatury uporządkowywało świat. Clark jak pociągnięty sznurem, podążył ku schodom i stanął na ich szczycie, patrząc na plecy Lexa, na jego twardą linię ramion, kształt potylicy, niespodziewanie wrażliwą, nagą głowę.
    "Dzięki, że wpadłeś Lex."
    "To ja dziękuję." nie odwracając się Lex pomachał dłonią i zszedł w półmrok parteru fortecy samotności.
    Tej nocy Clark śnił, że unosi się nad łóżkiem, ale zamiast zwyczajowej Lany, ułożonej w ślicznej, kuszącej pozycji, zobaczył w nim Lexa. W satynowej piżamie, ułożonego w rozluźnionej pozie wypoczywającego tygrysa. Lex otworzył oczy, spojrzał lewitującemu nad nim Clarkowi prosto w twarz i powiedział.
    "Spokojnie. To nie twoja wina."
    Clark obudził się w powietrzu, unosząc się nad swoim własnym łóżkiem, na które z hukiem spadł, niszcząc drewnianą, masywną ramę i materac.

end

by Homoviator 11/2010

dwa sposoby spożywania fig, clark kent, slashy, lex luthor, smallville, fanfiction

Previous post Next post
Up