nie na miejscu, part I

Jan 16, 2010 18:15



RPS-ed again. Didnt have much choice, considering the story :)
Jared Jensen
nothing explicited yet
slash, will be visible soon
comedy, love story about communication transport and movie industries, blah blah

Nie na miejscu


roz.1
 Początki początków

Minął kolejny dzień, męczący, nieco przydługi, nieco zbyt wypełniony pracą, którą trzeba było raz dwa wyprzeć z umysłu, żeby nie wpaść w depresję, albo nie nabawić się traumy. Siedem godzin w agencji handlującej używanymi autami i można było spokojnie poddać się załamaniu nerwowemu. Jared siedział w swoim małym, starym, rozlatującym się samochodzie i trąbił mściwie na znużonych korkiem, oczekujących na skrzyżowaniu kierowców. Tłok zaczął się około czwartej po południu, o piątej narastał, aby o szóstej osiągnąć gorące, tłoczne i hałaśliwe apogeum. Ponad dachami stojących w grzecznej kolejce samochodów właśnie zachodziło pomarańczowo złote słońce, a to oznaczało, że chłopaki już na Jareda czekają i na pewno napadną na niego za tak duże spóźnienie.

Tylko, co robić, kiedy żona dyrektora chciała zakupić swojej drogiej mamusi używane Volvo. Jared zacisnął zęby i spędził w znienawidzonej pracy kolejne dwie godziny, ponieważ ostatnio naprawdę potrzebował pieniędzy. Szef i jego żona byli tego świadomi, i spokojnie uprawiali wyzysk człowieka przez człowieka.

Jared nacisnął bez entuzjazmu klakson i rozparł się na przymałym, ciasnym fotelu swojego super ekstra samochodziku. Szalony rumak, tak nazywał maleńkie Volvo, które przy stu kilometrach na godzinę zaczynało terkotać chłodnicą i wydawać agonijne, żałościwe dźwięki. Plan był taki, żeby szybko wymienić grata na coś bardziej odpowiedniego, ale plany Padeleckiego dość często spektakularnie stawały w miejscu. Jared przyjechał do L.A, żeby być aktorem, wyposażony w młodą, śliczną twarz i głowę pełną pięknych, świeżych marzeń, tylko czekających na strzaskanie, zniszczenie i przyciśnięcie mnożącymi się rachunkami za ubezpieczenie zdrowotne, prąd, gaz, czynsz. Po wielkim przybyciu i pierwszej wielkiej klapie, rozpoczął się niekończący łańcuch castingów, po których nikt do Padaleckiego nie dzwonił, bezsensownych spotkań z producentami, bezowocnych przesłuchań do małych rólek w serialach, w reklamach, a potem już bóg wie, w czym, żeby tylko móc się utrzymać.

Jared podczas pierwszych miesięcy w L.A. przeżył czołowe zderzenie z rzeczywistością, w której egzystowały tysiące początkujących aktorów, borykających się z beznadzieją, załamaniem i wstydliwą myślą, że może lepiej wrócić do domu i z podkulonym ogonem przez resztę życia pracować sobie spokojnie za barem. Ukończenie szkoły i dyplom nie gwarantowały powodzenia, niby się to wiedziało podczas studiów, ale dopiero rzeczywistość doświadczona korygowała wszelkie założenia. Ci, którym udało się zdobyć jakąś małą rólkę, rzadko dostawali potem coś lepszego, ci, którym nie udawało się dostać żadnej roli, chwytali się przeróżnych dziwnych zajęć, pozwalających im przeżyć do następnego castingu i następnej, płochliwej, mglistej nadziei.

Jared podczas tych eventów spotkał wielu bardzo niesmacznych, smutnych, złośliwych ludzi, ale spotkał także ludzi wspaniałych, pomysłowych, dzielnych i radosnych, tak jak on dyndających na końcu łańcucha pokarmowego przemysłu kinematograficznego w Mieście Aniołów. Co ciekawe, wszyscy oni byli wspaniałymi, uzdolnionymi aktorami, i tylko w jakiś sposób Hollywood tego nie widział, wciąż kręcąc się jak grucha w przeręblu dookoła Wielkich Celebrytów. Jared zastanawiał się czasami, co robili Wielcy Celebryci, zanim zostali Celebrytami. Być może zmywali stoliki około trzeciej nad ranem w barach na przedmieściach L.A., może pracowali w firmie handlującej samochodami z drugiej ręki i czasami pokazywali swój promienny uśmiech w reklamie płynu do płukania ust, a może mieli szansę przespać się z kim trzeba, i nie zawahali się z niej skorzystać...

Popołudniowy korek przepchał się nieco i Jared z ulgą nacisnął pedał gazu. Nie chciał teraz poddawać się ponurym nastrojom, chandrze, zmęczeniu po całym tygodniu harówki. Chłopaki już na niego czekali, był tego pewny, i nie było sensu użalać się nad sobą właśnie dzisiaj. Pokerowe piątki zdarzały się raz na dwa tygodnie i były jedną z nielicznych radości, których Jared doświadczał w L.A. Nie chciał tego schrzanić, ani dla siebie, ani dla kolegów. W końcu i oni także byli początkującymi aktorami i znali uroki i cienie małego, pogmatwanego światka odrzuconych propozycji, nieodbieranych telefonów i ignorowanych meili.

Jared zaparkował przed wąską, wysoką kamienicą, wciśniętą pomiędzy dwudziestoczterogodzinny sklepik spożywczy „z alkoholami”, a aptekę. Wysiadając rozprostował zbolałe kości, wyciągając ramiona wysoko w górę i wyłamując sobie z chrzęstem dłonie. Cały ścierpł, utknięty w samochodzie jak śledź w za małej puszce. Wraz z krwią, wracającą do zdrętwiałych nóg, powrócił mu dobry humor. Jared zawsze był dobry w odrzucaniu złych myśli, poza tym teraz był czas na zabawę.

Pokonał wyślisgane, strome schody w zawrotnym tempie, w jednej ręce dzierżąc dwa sześciopaki piwa, w drugiej zdjętą już, nieco przepoconą kurtkę oraz opasłą, szaroburą kopertę. Gdy stanął przed obłażącymi z ciemno czerwonej farby drzwiami, przesunął dłonią po włosach, żeby doprowadzić je jako tako do ładu. Dzwonek był zepsuty od dobrych trzech miesięcy, więc ignorując kurtuazję, Jared zapukał.

"Kogo tam licho niesie?!"

Drzwi otworzyły się niemal natychmiast i stanął w nich cały rozpromieniony, zarumieniony od alkoholu i śmiechu, pachnący chipsami i oranżadą w proszku, Jensen Ackles. W kolorowych, kwiecistych, letnich shortach i białej podkoszulce bez rękawów. Jared przełknął głośno.

"Witaj, Padalcu." Jensen uśmiechnął się do Jareda wszystkimi zębami. W ustach trzymał grube, hawajskie cygaro, i żuł je niczym Hannibal z Drużyny A. "Wchodź. Spóźniłeś się, będziesz zmywał."

Jared skinął przepraszająco głową i wsunął się z ulgą w przyjacielską atmosferę radosnych żartów, dymu papierosowego, oparów taniego piwa i dystansu względem ponurej rzeczywistości początkujących aktorów rzuconych w tryby machiny Hollywoodu. Chris, Jeff, Tommy, Eric i Chad siedzieli już przy stole, klocki scrabbli i puszki piwa w ich dłoniach.

"Cześć i czołem, moi drodzy! Jak życie?" zapytał Jared jowialnie, wstępując do zadymionego pokoju i czując, że rozluźnia mu się w plecach coś, co było długo za długo skurczone i boleśnie ściśnięte. "Przepraszam za spóźnienie, ale mój szef wyzyskiwacz wkroczył do akcji."

"Okrutnik. Oby auto jego żony zepsuło się bez ubezpieczenia a on sam spłacał to na raty." wymamrotał usłużnie rudowłosy, okrągły na twarzy Eric, koncentrując swoje niebieskie ślepka na Scrabblach. "Postaw przyniesione dary alkoholowe w kuchni i siadaj szybko. Scrabble bez siedmiu osób są nieco bezsmakowe."

Jeff, wysoki, przystojny, nieco zbyt szczupły brunet, wyszczerzył się prześmiewczo i rzucił karty na stół.

"Za długo grasz w reklamach jogurtów, Eric. Tak! R-e-s-t-y-t-u-ł-o-w-a-n-y! Panowie! Moje słowo wygrało! Pokazujcie, kto tam co tam trzyma w rękawie!"

Jared zaśmiał się głośno, przysuwając sobie krzesło do stolika i przyjmując z wdzięcznością piwo, które Jensen wetknął mu do ręki.

Legenda głosiła, iż tradycja ScrabblePiątków jest starsza niż sam Jensen, który podłapał ją na początku swoich początków kariery w L.A i wziął na siebie kontynuowanie tego cennego, jakże ułatwiającego przetrwanie w Mieście Aniołów rytuału. Podobno ScrabblePiątki były rytem, przekazywanym sobie z pokolenia na pokolenie przez młodych, wyzutych z marzeń, ale wciąż próbującym zaistnieć w branży, aktorów. Jensen zawsze urządzał imprezę u siebie w mieszkaniu, tanim, trzypokojowym stryszku, do którego dochodziło się po krzywych, wyślizganych, źle oświetlonych schodach, zapraszał swoich znajomych, którzy od dawna byli już jego przyjaciółmi, pili razem tanie piwo i grali w Scrabble. Stawką w owej niezwykle niebezpiecznej, przesiąkniętej hazardem grze, były skrypty scenariuszy, koszmarnych, tandetnych, kiczowatych historyj, które oferowali im zdesperowani managerzy. Można się było nieźle uśmiać, obserwując ile pomysłów na seriale ginie w mrokach zapomnienia, zanim w ogóle zacznie się zdjęcia, ile pomysłów strasznych, przesiąkniętych żałosnym, tanim humorem, patetycznych tak, że aż śmiesznych, ginie w toku zainicjowania produkcji. Z jednej strony świetnie byłoby wygrać jakikolwiek casting, z drugiej strony nie można było sprzedawać się zbyt tanio, żeby nie utknąć gdzieś w trzytysięcznym odcinku Mody Na Sukces jako pogrążony w śpiączce brat przyrodniej siostry kuzynki męża głównej bohaterki.

"Zawsze dobrze mi szło granie nieprzytomnych ludzi w szpitalach." mawiał Chad, na co Ackles zawsze dopowiadał, że w roli elfa, pomocnika świętego Mikołaja w centrum handlowym, Chad Michael Murray także był niezły.

"Życie to sztuka wyborów." wygłosił filozoficznie Jensen, gdy Jared, na poły zawstydzony na poły histerycznie rozbawiony, dokładał do wspólnej puli strasznych scenariuszy swoją dolę. Miał kilka takich potworków na koncie, jako Wysoki Drab nr 2 w serialu sensacyjnym o zakonnicy detektywie, Danny, przystojny chłopak przyjaciółki głównej bohaterki w serialu młodzieżowym, oraz jako Włamywacz nr 3 w serialu rodzinnym. Propozycje ról w szmirach bywały bolesne, ale traciły żądło, gdy zostawały wyśmiane w gronie przyjaciół, dzielących podobny los.

Takie było chyba przesłanie ScrabblePiątków, żeby nie zwariować w L.A zbyt szybko i nabrać dystansu. W końcu, co ma być, to będzie, trzeba było tylko nie ustawać w działaniach.

Jared popatrzył na Jensena z bliska, na jego regularną, piegowatą twarz, na nieprzyzwoicie długie rzęsy i uśmiech.

"Co się gapisz, młody?" zapytał Ackles, zaciskając zęby na cygarze i szczerząc się jak kot z Chershire. "Spóźniłeś się i kanapki już wyszły, ale jak jesteś głodny, w lodówce jest wciąż trochę twarogu."

Co oznaczało, że Jensen jest po tej złej stronie równowagi ekonomicznej i czeka na wypłatę, zawsze wtedy odżywiał się serkami wszelakiej maści, chrupkami ryżowymi i piwem.

"Skąd przypuszczenie, że jak się na ciebie patrzę, to jestem głodny?" zapytał śmiejąc się Jared, na co Jensen tylko prychnął i strzelił mu palcami po uchu.

"To nie przypuszczenie, to pewność, Jay. Miałem kiedyś psa to wiem, jak się zwierzak patrzy kiedy głodny."

Jared zagapił się na Acklesa, nie wiedząc, czy się złościć czy rozczulić. Jensen śmiał się tak, że jego oczy zamieniały się w przecinki, a przy nich pojawiały się urocze, śliczne kurze łapki, które aż się prosiły, żeby je dotknąć i polizać. Ackles był kawałem przystojnego drania i gdyby Jared był gejem, a przynajmniej miał inklinacje biseksualne, z pewnością by urodę przyjaciela docenił. Kurcze, doceniał ją i tak, ale może nie pod względem erotycznym. Jensen po prostu był ładny, a do tego twardy jak skała, nie rezygnował, łapał się, czego mógł, żeby utrzymać się w branży. Nie poddający się depresji i przygnębieniu, niezrównany tytan pracy, o pięknej twarzy, ciętym języku i sekretach, które trzymał blisko siebie, tak, że mało kto o nich w ogóle wiedział. A trzeba było wiedzieć, o co się pytać, jeżeli się rozmawiało z Acklesem, chyba, że miało się chęć na wyśmianie i dobroczynną słowną chłostę.

Jared będący dokładnym przeciwieństwem Jensena, mógł tylko patrzyć i podziwiać. I przychodzić co chwila, żeby pogadać i poradzić się, albo tak zwyczajnie posiedzieć i posmęcić, przy herbacie i krakersach. Ackles nigdy nie zamknął mu drzwi przed nosem, cierpliwie znosząc wahania nastrojów i doradzając, żeby z załamaniem nerwowym poczekał do następnego ScrabblePiątku.

"Epizody neurotyczne zabierają kopę czasu, którego obecnie nie mam." mawiał Jensen przy takich okazjach, klepiąc Jareda po plecach. "Ty też lepiej znajdź coś do roboty, zamiast narzekać."

Rady Acklesa zwykle się sprawdzały i Jared słuchał ich, z ufnością dając się powieść życiu w L.A. W końcu nie mogło być aż tak źle, żeby nie mogło być lepiej.

Chad zaśmiał się teatralnie, a od jego tubalnego, podpartego przeponą głosu zdarzało szkło ustawione w pedantyczne rządki na ławie.

"Chłopaki! Stawiam dwa do jednego mój skrypt o Tajnym agencie FBI, który był transwestytą! I miał romans z madonnopodobną prostytutką!"

"Nich mnie kule biją! Waszmość masz zwycięstwo w kieszeni!" zakrzyknął równie teatralnie Jensen, po czym wziął do ręki skrypt i powiódł wzrokiem po pierwszych scenach. "Kurcze, jak rany...! Umiłowani, musimy tego spróbować!"

Czasami zdarzało się, że jakiś scenariusz był tak okropny, tak pochrzaniony, że aż musieli podzielić między siebie role i zrobić kilka odczytów-prób, żeby w pełni docenić szalony geniusz hollywoodzkich scenopisarzy.

"Nie mów, że zaproponowali ci rolę transwestyty, Chad." z oburzeniem fuknął Jeff, przybierając pełną obrzydzenia minę. "Tobie? Takiemu wspaniałemu okazowi męskości?!"

"No co, no co! To wiodąca rola była. Nawet nie taka zła, ale no wiecie... Jestem przywiązany do mojego image`u niegrzecznego chłopca o bogatym wnętrzu." bronił się niezgrabnie Chad, bawiąc się nerwowo siepiącym się rąbkiem koszuli. "Madonnopodobna dziwka gdzieś w trzecim odcinku okazywała się facetem! Dacie wiarę?! Ackles, tą partię po prostu musisz przeczytać ty, tymi swoimi pornograficznymi ustami!"

Jensen z uprzejmą miną pokazał mu środkowy palec, a koledzy pośród gardłowych pohukiwań i wybuchów śmiechu zapewnili Chada, że owszem, to oburzające, ponieważ co, jak co, ale męskość Chada Michaela Murray`a jest słynna. Zwłaszcza pośród producentów płynów do mycia naczyń i leków na przerost prostaty. Jared patrzył na pobojowisko, składające się z scrabbli, pustych i pełnych puszek piwa, walających się wszędzie chipsów, i poczuł, jak rozgrzewa się wewnętrznie. Nie był sam, chociaż, gdy biegało się tylko pomiędzy znienawidzoną pracą zarobkową a domem, można było o tym zapomnieć. L.A. dla kogoś z Teksasu, przyzwyczajonego do bliskości, przyjaciół i ogólnego poczucia wspólnotowości, jawiło się jako wyrachowane, miażdżące sny, zimne miasto, pełne niesprawiedliwych, zrezygnowanych ludzi, gotowych z czystej zawiści podłożyć komuś nogę.

Jared miał farta, że trafił na Jensena i jego ferajnę. Inaczej jak nic siedziałby samotnie w domu, gapiąc się na nudnawe seriale i zastanawiając się, czy okupiona krwią, potem i łzami jedna, mała, nic nie znacząca rólka w popołudniowych serialach odmieniłaby przynajmniej częściowo jego los. Czy aż tak nisko upadł, żeby wdzięczyć się na przesłuchaniach do opasłych asystentów, żeby brać udział w reklamówkach pasty do zębów, wegetując w żałośnie małym mieszkanku, czekając, aż ktoś wreszcie zobaczy, że faktycznie, hej, ten chłopak potrafi grać? Jared był niemal pewny, że najpierw piłby z miesiąc, potem zostałby wywalony z mieszkania, a na koniec rzuciłby to wszystko w cholerę i wrócił do domu. Gdyby nie Jensen i jego ScrabblePiątki, z pewnością tak właśnie skończyłaby się przygoda Jareda Padaleckiego w wielkim mieście Los Angeles.

Spotkali się z Acklesem podczas castingu do jakiegoś zapomnianego już teraz serialu fantasy. Jensen aspirował do roli przewrotnego fauna, a Jared miał być młodym, neidoświadczonym JAsiem Fasolą, wrzuconym w nieznany, magiczny świat. Zaskoczyło pomiędzy nimi od razu, Jared zaczął się śmiać z komentarzy Jensena, a Jensen ukradł mu kawę i stwierdził, że muszą wyskoczyć kiedyś na miasto. Dwa dni później zdzwonili się, umówili na piwo w kawiarni, w której Ackles dorabiał dorywczo na pół etatu, a potem było już z górki. Oczywiście żaden z nich nie dostał roli w serialu fantasy, ale to okazało się nieważne. Jared ujrzał światełko w tunelu, stwierdził, że nie ma co użalać się nad sobą, tylko trzeba zacisnąć zęby i przetrwać, żeby móc mimo wszystko próbować dalej. Ackles słuchał jego natchnionych słów podniesionego na duchu młodzika i uśmiechał się nad swoim piwem.

Jared był pewny, że Jensenowi można zaufać i że jest on jednym z bardziej kompetentnych aktorów, jakich zna. Dlatego też, gdy dostawał od managera jakiś bardziej niż przyzwoity scenariusz, pierwsze, co robił, to szedł do Acklesa. Kiedyś, wcześniej, dzwonił jeszcze do mamy, żeby podzielić się radością, ale szybko przestał. Zbyt często dobre propozycje spełzały na niczym i okazywały się płonnymi nadziejami żyjącego mrzonkami, kompletnie niezyciowego syna. Gdy Jared szedł do Jensena, przynajmniej wiedział, że nikogo, włącznie ze samym sobą, nie zawiedzie.

"Jen. Masz chwilę?" zapytał Jared i szturchnął przyjacielsko Jensena w ramię. "Chodź, poczęstujesz mnie tequilą."

Ackles przewrócił swoimi ogromnymi, zielonymi oczyskami, zatrzepotał rzęsami, po czym westchnął z rozbawieniem.

"Skoro nalegasz, Padalcu."

Jensen dał się cichcem wyciągnąć Jaredowi do zagraconej na amen kuchni, pachnącej zawsze rumiankiem i miętowym płynem do mycia naczyń.

"Co jest, młody?" zapytał Jensen, żując z klasą swoje cygaro i wyciągając podkoszulkę ze spodenek.

Jared polał im obu po szklaneczce tequili, której resztkę przyniósł na ScrabblePiątek. Odetchnął głęboko i przesunął dłonią po włosach. Jensen był starszy, bardziej doświadczony, a konsultacje z nim często ujawniały błędy w myśleniu każdego młodego aktora. Nie, żeby Jared nie miał komu się zwierzyć czy zapytać o radę, nie. Padalecki nie był samotnikiem, nawet w L.A. dorobił się szybko luźnej grupki przyjaciół zarówno w branży aktorskiej jak i spoza niej, ale ufał tak naprawdę nielicznym. Nie ze swoją poranioną już nieźle dumą, marzeniami i nadziejami. Konkurencja nie śpi, powtarzał Jensen, a nas nie stać na naiwność, nie w tym fachu chłopcze. Ackles był w tej materii bezpieczny, ani nie podstawiał nogi, ani nie pozwalał trzymać się fałszywych złudzeń. Jared był dobry w trzymaniu się złudzeń, ale czuł, że prędzej czy później, będzie go to drogo kosztowało, więc lepiej już teraz wyzbywać się tej niechlubnej cechy.

Czas konsultacji z Jensenem był czasem próby, czasami daleko trudniejszej niż samo przesłuchanie, spotkanie z producentami czy jakiś trzystu osobowy casting. Ale najpierw trzeba było uczynić za dość grzecznościom.

"No powiesz wreszcie coś, Jared?" zapytał Jensen, niby żartobliwie, ale jego spojrzenie powoli stawało się poważne. "Stało się coś złego?"

"Nic, nic. U mnie w porządku, Jen. A co u ciebie?"

Jensen zrobił minę i wsparł się o blat kuchenny, w ustach to przeklęte psia jucha cygaro, w dłoni szklaneczka tequili.

"A jak sądzisz? Nic się nie zmieniło od zeszłego wtorku." sarknął przyjacielsko, po czym otworzył lodówkę, wyjął z niej kubek twarogu i wręczył go Jaredowi. "Wciąż jestem trzecim operatorem w tym popapranym niskobudżetowym horrorze o malowniczym tytule Przed Zmierzchem. Nocami siedzę w barze i mieszam drinki. Praca dobra, ale głodowa, ledwie na czynsz starcza."

Jared pokiwał głową i zaczął systematycznie pożerać ofiarowany mu twaróg. Był głodny, kurcze, nie jadł nic od lunchu, bo nie miał czasu i był zbyt zestresowany pracą, żeby docenić jakikolwiek większy posiłek. Dopiero na terenach znajomych i przyjacielskich żołądek Padaleckiego, znany skądinąd z ogromnego rozmiaru i możliwości trawiennych słonia, odżywał. Jensen, jakby rozumiejąc nagły przypływ apetytu Jareda, przysunął mu stojący na środku stołu koszyk z jabłkami.

Jabłka były miękkie, ciepłe i leżały tutaj już z dobry tydzień. Jared dawno nie jadł tak smacznych owoców. Jensen cierpliwie czekał, aż Padalecki przełknie, przeżuje i zdecyduje się powiedzieć mu, co w trawie piszczy. Z pokoju obok dochodziły głośnie rechoty, pohukiwania i generalnie odgłosy dobrej zabawy, Jared jadł jabłka w kuchni Jensena i tak zaczynał się weekend, odpoczynek, chwila oddechu przed codziennym kołowrotem i gonieniem marzeń, które uciekały jak spłoszone króliki, kiedy tylko wyciągało się po nie rękę.

Jared rozgryzł ogryzek jabłka i połknął go za jednym posiadem, po czym popił wodą z kranu. Odetchnął głośno, otarł usta rękawem i spojrzał na Jensena. Zielone oczy obserwowały go leniwie, spokojne i upewniające. Jared odchrząknął i wyłamał sobie z trzaskiem palce.

"Dostałem dobry skrypt, ale Jen, chciałbym, żebyś go przeczytał. Zanim coś zadecyduję i w ogóle."

Jensen przybrał poważną minę, po czym zasalutował cygarem i przyjął od Jareda grubą, szarą teczkę z wydrukiem. Przez chwilę ważył ją w dłoniach.

"Dobra. Doczytam do jutra po południu. Możesz do mnie wpaść do kawiarni około szóstej a powiem ci, co wiedzieć chcesz, Padalecki."

Jared z niepokojem patrzył, jak Jensen wkłada teczkę do szuflady kuchennej.

To był ich mały, wspólny rytuał. Jared przybywał na ScrabblePiątki, żeby głośno wyśmiać żałosne propozycje dla żałosnych początkujących aktorzy, i cichcem spytać Jensena o propozycje ciekawe, nowatorskie, takie, które stwarzały możliwości. W tej branży nie ufał nikomu tak jak Acklesowi. Jensen sam był aktorem, chociaż interesował się też reżyserią i często pracował jako P.A reżysera, czasami nawet pozwalano mu prowadzić drugi unit kamer. Ackles, pomimo swoich dziwactw i ekscentryzmu, był człowiekiem bardzo utalentowanym, oraz, jak Jared głęboko wierzył, czekał tylko na właściwy moment, żeby zacząć poważną karierę. Niektóre z jego ról faktycznie były warte Oskara.

"Włóż piwo do lodówki." powiedział mimochodem Jensen, otwierając drzwiczki wzmiankowanego artykułu AGD. "Ciepłe piwo to zła rzecz."

Jared skinął głową i wrzucił swoją część składki do lodówki, dwa sześciopaki taniego piwa i trzy czwarte butelki tequili. Każdy przynosił na ScrabblePiątki to, na co go było stać, czasami ci, którym się poszczęściło w pracy, stawiali za tych, do których fortuna się nie uśmiechnęła. Chad dość długo nie pracował w zawodzie, nawet w żadnej reklamówce go nie chcieli, a utrzymując się z pracy w akwizycji telefonicznej ledwie wiązał koniec z końcem. Wtedy pomagał mu Chriss, jako jeden z nielicznych grający w stałej obsadzie serialu sensacyjnego. Drugorzędna rola, ale za to z kontraktem i stałym dochodem. Tak to już było w małym kręgu Ackelsa, spotykających się na ScrabblePiątki młodych aktorów.

Wypili jeszcze około pięciu sześciopaków piwa i trzy butelki wina, dość drogiego i dobrego, zasponsorowanego przez Jeffa. Przeczytali trzy koszmarne skrypty i śmiali się do rozpuku z niesamowitych, fantastycznych scen, które udało im się przyszpilić tak doskonale. Byli naprawdę dobrymi aktorami, gdyby ktoś te ich odczyty nagrał, otrzymałby świetny materiał na komedię slapstikową.

Jared zasnął nie pamiętał nawet, kiedy, gdzieś pod koniec czytania drugiego scenariusza, traktującego o niepełnosprawnym alfonsie, którego z jakiś niewyjaśnionych przyczyn uznał za atrakcyjnego seksualnie główny bohater, przystojny byczek, policjant prosto po akademii. Chłopaki kontynuowali odczyty dalej, śmiejąc się z otwartymi ustami, rozsiewając okruszki po paluszkach po dywanie, wrzucając do celofanowej torby zgniecione puszki po piwie, a Jared spał. Przytulony do oparcia kanapy, z nogami utkniętymi za plecami Jensena i Chada, przykryty czyimś wełnianym, gryzącym swetrem.

Gdzieś w okolicach trzeciej nad ranem, Jared ocknął się na tyle, że otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim Jensena. Ackles trzymał w rękach koc, a gdy zobaczył, że jest obserwowany, tylko się uśmiechnął i upuścił przykrycie. Prosto na twarz Jareda.

"No cooo..."

Jensen nie odpowiedział, a Jared nie miał nawet siły odsunąć z twarzy koca. Zasnął tak jak leżał, w salonie Acklesa, z nogami wspartymi o boczne oparcia kanapy i wełnianym swetrem, owijającym mu ramiona.

////////////

Obudził się około dziesiątej rano, cały obolały, powyginany nienaturalnie, z okrutnym, dudniącym w skroniach kacem. Z jękiem zasłonił sobie twarz ramieniem i odkrył, że nie jest u siebie w domu. Przenocował kątem u Jensena. Chyba za dużo wypił i nie pozwolili mu prowadzić. Reszta chłopaków zawsze zabierała się z Jeffem, który zwykle pijał mniej, a potem odwoził wszystkich taksówką. Jared się najwyraźniej na podwózkę nie załapał i wylądował u Acklesa na kanapie. Nie pierwszy to raz, dwa tygodnie temu Jensen dał Jaredowi klucz do swojego mieszkania, żeby odespał, a potem pozamykał, ponieważ on musiał właśnie tego poranka bardzo pilnie coś gdzieś załatwiać. Potem klucz Acklesa już przez zasiedzenie i bardzo krótką pamięć krótkotrwałą, został się u Padaleckiego, i żył sobie spokojnie pomiędzy innymi kluczami Jareda, nanizany na kółko z breloczkiem, przedstawiającym pasące się łosie.

Poranek przeistaczał się powoli w południe. Należało wstać i zrobić coś, żeby nie zmarnować całego dnia, wolnego od katorżniczej, korporacyjnej pracy.

Jared miał ustach posmak trzydniowej skarpety skropionej czosnkowym sosem, a oczy drapały pod powiekami, dziwnie przeczulone i wrażliwe. Usiadł pośród zbobrowanego koca, dwóch kanapowych poduszek i swetra. Sweter był szary, wyciągnięty nieludzko w okolicach łokci i rękawów, i pachniał domem, kawą i płynem po goleniu Jensena. Jared westchnął i wstał z kanapy, pociągając za sobą koce.

W kuchni czekał na niego wystygły już dzbanek kawy i kubek twarogu, z przylepioną na wieczku żółtą karteczką, zabazgraną twardym, prostym pismem Acklesa.

Przejrzałem, skrypt nie jest zły. Dzisiaj o szóstej w barze. Sprzątnij kuchnię i umyj po sobie talerzyk. Pozdrawiam. J.

Jared uśmiechnął się sam do siebie, wziął dużego łyka zimnej kawy i wbił widelec w twaróg.

end

by Homoviator 01/2010

nie na miejscu, jensen, fancition, supernatural, slash, jared, Nie Z Tego Świata

Previous post Next post
Up