Rozwalony łeb, skręcona kulasa i wcale nie nietakt, part II

Dec 25, 2009 15:06



Kripke przed swoim świątecznym wyjazdem nawiedził domostwo Padaleckich, jak żartobliwie zwał Jareda i Jensena, od kiedy zamieszkali razem.

"Jak się mają moje gwiazdy przed świętami?" zapytał Eric, wchodząc do przedpokoju i niedbale rzucając płaszcz w kąt. "Hiatus, wspaniała rzecz. Wybieram się świętować na Barbados. A wy?"

"Kawa? Herbata?" odpowiedział pytaniem na pytanie Jensen i zagnał Kripke do kuchni. "Właśnie zagotowała się woda."

"Kawa. Mała. Zaraz mam samolot i nie chcę za dużo pić."

Zasiedli w ogromnej kuchni Padaleckiego, wyłożonej włoskim marmurem, który tak ukochała sobie onegdaj Sandy. Wszystko tutaj było urządzone na pomarańczowo żółto, przytulnie i jak z katalogu. Jared nigdy nie miał wystarczająco czasu i energii psychicznej na przearanżowanie domu tak, żeby nie nosił śladów jego byłej narzeczonej. Jensenowi było wszystko jedno, zresztą to gwarantowało, że przynajmniej niektóre pomieszczenia były zaprojektowane ze smakiem. Kto wiedział, co wymyśliłby Jared, puszczony samopas po sklepach z meblami.

"Jak ma się pacjent?" zapytał Kripke, puszczając do Jensena perskie oko i biorąc łyka espresso. Jensen uśmiechnął się szeroko.

"Wręcz wspaniale."

"Ooooodpieeeprzz siiiięęęę...." odezwał się z salonu słaby głos Jareda.

"Nie ma nawet siły na złośliwość i żarty. Strasznie go połamało. Nie je, ledwie mogę go zmusić do wypicia soku." Jensen wzruszył ramionami. "No i oczywiście jak się uwalił na kanapie, to się ruszyć nie chce."

Kripke wziął swoją espresso i spektakularnie zarzucając połami garnituru powędrował do salonu. Jensen z rozbawieniem popatrzył na Jareda, który leżał dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej ułożył się rano. Padalecki wyglądał, jakby właśnie był w trakcie wchodzenia w fuzję z kocem i chciał się z nim ostatecznie zjednoczyć.

"Hej Sasquaczu. Jak życie?"

"Jakie życie? Już umarłem." oznajmił dramatycznie Jared i podjął wysiłek podciągnięcia się na ramionach do pozycji siedzącej. Jensen położył mu dłoń na piersi i pchnął lekko. Jared złożył się z miejsca, opadając z westchnieniem na koce.

Kripke popatrzył na nich w zamyśleniu, po czym łyknął swojej espresso i postawił pustą filiżankę na stoliku. Obok całej baterii leków zbijających gorączkę, zmniejszających ból i dostarczających zabójczo wielkie ilości witaminy C.

"Jak chcesz jechać do domu, Jared? Może zadzwonić, niech cię odbierze ktoś?" Kripke postukał palcem w butelkę syropu na ból gardła. "Chyba tak sam tutaj nie zostaniesz."

"Nie. Ja z nim zostanę." powiedział niespodziewanie dla samego siebie Jensen, usiłując zachować mimo wszystko kamienną twarz. "Wszyscy już prawie pojechali, a nie mamy jeszcze wyników badań od Ally. To niezbyt dobry pomysł pakować teraz Sasquacza do samolotu. Porzyga wszystkich, Alkaidę wystraszy."

Kripke uśmiechnął się porozumiewawczo, co zdeprymowało Jensena, bo niby w jakiej pozaserialowej sprawie Eric miałby się z nim porozumiewać. Jared złapał posmarkaną, jednorazową chusteczkę, która leżała mu na brzuchu, i cisnął nią w Jensena.

"Ciebie zaraz obrzygam... przyjacielu od siedmiu... boleści..."

"Dobrze, kochane dziatki. Ja się wynoszę, samochód już na mnie czeka." Kripke zarzucił na siebie płaszcz i błysnął w ich kierunku uśmiechem. "Trzymajcie się tu ciepło i bądźcie w formie jak się hiatus skończy. Wesołych świąt!"

I z tymi słowy Eric opuścił domostwo Padaleckich, długimi krokami sadząc przez zaśnieżony ogród. Znowu zaczęło sypać. Jensen obserwował z okna, jak czarne volvo Kripke oddala się po zawalonej śniegiem drodze. Zastanawiał się, co powie jego rodzina, gdy dowiedzą się, że zamierza zostać na święta w Vancouver i zamiast obżerać się w rodzinnym gronie, będzie pilnował zasmarkanego, rozgorączkowanego Jareda, który i tak zapewne cały okres świąteczny smacznie prześpi.

Odwrócił się do kanapy, żeby coś powiedzieć, wyjaśnić, ale Padalecki już spał, nadal w niezmienionej pozycji, z kocem podciągniętym wysoko pod brodę. Jensen zacisnął usta i powędrował w milczeniu do kuchni, psy podążyły w ślad za nim, trącając go nosami po dłoniach.

"Pan zaniemógł, zwierzyna szuka innego mecenasa?" zapytał cicho i pogłaskał po łbie Sadie, która przymknęła w zadowoleniu oczy i zaburczała entuzjastycznie. "No trudno... w sumie może tak jest lepiej."

////////////////////////

Czuł się tak koszmarnie, że nie miał siły na poczucie winy. Jensen zaoferował się, że z nim zostanie na święta, chociaż jasne było, że nie musi. Przecież mogli zawiadomić gosposię, żeby przychodziła codziennie i doglądała, czy wszystko w porządku. Łganie, że wszyscy pojechali, że nikogo już nie ma, było może nie tyle nie na miejscu, co w sposób ewidentny było kłamstwem. Kripke nie zareagował na nie, najwyraźniej stwierdzając, że to ich prywatna sprawa.

I może tak właśnie było.

Jared z trudem uchylił powieki i spojrzał w kierunku schodów. Na schodach stał Jensen i rozmawiał właśnie ze swoją mamą. Zabawne, że zawsze, gdy rozmawiał z kimś bliskim, Ackles brał komórkę i szedł na schody, tak, jakby ze schodów ciężej go było podsłuchać albo coś. Jared nie wnikał, przyjął to jako jeszcze jedno dziwactwo ze spisu dziwactw Jensena Acklesa. Z ważnymi ludźmi rozmawiało się na schodach, z mniej ważnymi ludźmi, zwłaszcza z pracy, rozmawiało się gdziekolwiek. I tyle. Jared zamknął oczy, zmożony wysiłkiem, płynącym ze spoglądania na przedpokój, z którego napływały miękko strzępy rozmowy.

"Tak, mamo. Nie mogę go tak zostawić, kompletnie ścięło go z nóg. Zabrać go do was też nie mogę... nie wiem, czy jakakolwiek podróż wchodzi teraz w grę. Tak. Tak. Niczego tutaj nam nie zabraknie. Jeżeli chcesz, to oczywiście... na sylwestra powinienem być... Mnie też. Ja ciebie też mamo. Pozdrów resztę rodziny. Tak. Nie. zobaczymy, zadzwonię jeszcze. Do usłyszenia."

Jensen wszedł do salonu, pocierając oczy w zmęczony geście. Nie wyglądał za dobrze, a może była to tylko mentalna projekcja Jareda. Jensen siadł ciężko na kanapie, przyciskając mu niewygodnie nogi tyłkiem.

"Co jest?..." wymamrotał Jared, nie otwierając oczu.

"Nic nie jest." odpowiedział cicho Jensen i rozparł mu się wygodnie na nogach. "Chyba jednak zostanę tutaj z tobą i zaliczę jedne z najnudniejszych świąt mojego życia."

"Humpf." odchrząknął pogardliwie Jared, ale nie miał siły na nic więcej. Sen nadchodził, znienacka, unieruchamiając go i odbierając resztkę sił.

Duża, chłodna dłoń niepewnie spoczęła mu na czole.

"Człowieku. Masz wysoką gorączkę. Może lepiej zadzwonię do Ally."

Jared spał.

///////////////////

Gdy Ally zadzwoniła, najpierw chciała porozmawiać z Jaredem, i z jakiś przyczyn Jensen odebrał to jako złą wiadomość. Bo jeżeli coś u Jareda wykryto, jeżeli Jared jest chory, naprawdę chory, i nie chodzi tutaj tylko o grypę, ale o coś poważnego...

"Ile mam czego? Za mało?" zapytał Jared, a Jensen poczuł jak coś mu się boleśnie zaciska w klatce piersiowej.

"Tak. Ale co to w ogóle... znaczy?" Jared używał nie swojego, stłumionego głosu, zbliżonego bardziej do szeptu niż do jego zwykłej, wybuchowej, głośnej mowy. "Aha. Dobrze. Dziękuję bardzo. Zgłoszę się w razie czego."

Jared rozłączył się i upuścił komórkę prosto w kłąb koców, poduszek i zgniecionych chusteczek do nosa. Jensen zmrużył oczy.

"No i co ci jest?"

Jared spojrzał na niego wodnistym, nie do końca przytomnym wzrokiem i podrapał się po głowie. Leniwym, omdlałym gestem kogoś, kto zaraz upadnie nosem w tort.

"Mam mononukleozę." obwieścił grobowym tonem. "Teraz mogę już zasnąć i umrzeć we śnie?"

"Ale mononukleozę zwykle przechodzi się jakoś wcześniej, do dwudziestki. Tak słyszałem, jak mój kuzyn zachorował.” Jensen złapał Jareda za ramiona i zmusił do przyjęcia postawy siedzącej, na co Padalecki, burcząc gniewnie, zgodził się, odwracając od niego twarz. "Migdałki masz ogromne, gorączka jest. No i wciąż jesteś zmęczony i nic nie jesz."

"Czym to się różni od grypy?..." wycharczał Jared, oganiając się niemrawymi ruchami od dłoni Jensena. "O Boże, przestań, nie zmuszaj mnie... żebym na ciebie zwymiotował..."

"Od grypy się to różni tym, że może ci pęknąć śledziona." huknął Jensen, z jednej strony przepełniony ulgą, że to nic poważniejszego, z drugiej strony zaniepokojony choróbskiem bardziej skomplikowanym niż zwykła grypa. "I od dwóch do ośmiu tygodni możesz cierpieć na zespół przewlekłego zmęczenia. To świństwo atakuje migdałki, gruczoły... I przenosi się drogą kropelkową. Ślina. Z kim się ostatnio całowałeś, Jared? Czy może piłeś z nie swojej butelki wodę, albo coś... cholera, znowu polizałeś rączki w przyrządach na siłowni?"

Jared zamknął oczy i ześlizgnął się powoli po oparciu kanapy w dół, do koców. Ostatnio koce były najlepszymi przyjaciółmi Padaleckiego i dłuższe niż parę sekund rozstanie z nimi, powodowało u niego stany lękowe.

"Nie wiem... co to ma za znaczenie... Teraz, jak już umieram mógłbyś mi dać spokój..." Jensen zmarszczył się i zarzucił na głowę Jareda koc. Jared był na tyle zmęczony i wyzuty z sił, że nawet go nie odsunął, tylko zakopał się głębiej w piernaty.

//////////////////

Gdy następnym razem otworzył oczy, Jensen pochylał się nad nim z kwaśną miną i wtykał mu w twarz telefon komórkowy, mamrocząc coś w tle.

"Mnsso?"

"Twoja mama chce z tobą rozmawiać. Budź się wreszcie, Jared."

Zamrugał powoli, z zadziwieniem spoglądając na wiszącą nad nim blisko twarz Jensena. Dokładnie ogoloną, wypomadowaną, piękną twarz, okoloną ułożonymi włosami, pachnącymi lawendowym żelem i czymś jeszcze, czymś, co zawsze towarzyszyło Acklesowi i ujawniało się wszędzie, gdzie przebywał dłużej. W jego sypialni, w jego szafach, w jego koszu na brudy, który szybko stał się także koszem na brudy Jareda...

"Nie śpij! Z mamą rozmawiaj!" warknął zniecierpliwiony Jensen i mocno uszczypnął Jareda w ramię. "Martwi się, że nie będzie cię na święta, że jesteś chory. Uspokój ją, mnie nie chce słuchać."

"A czemu niby moja mama miałaby cię słuchać, Ackles?" wycharczał Jared i zmarszczył się, usiłując sobie przypomnieć, jak obsługuje się to małe, czarne, plastikowe pudełeczko. "O rany... chyba zwymiotuję..."

"Jared, kochanie? Jesteś tam?" odezwał się z komórki zmartwiony głos mamy. "Halo?"

"Mamooo... umieram... wesołych świąt." wymamrotał Jared żałośnie. Rozmowy z mamą, zwłaszcza w okresie świątecznym, rozklejały go zawsze trochę. Kurcze, Jensen będzie z neigo drwił do końca świata.

"Jensen właśnie mi opowiadał, w jakim obłożnym stanie jesteś, biedaku." współczujący głos mamy prawie łagodził niezadowoloną minę Jensena, wciąż unoszącego się tam gdzieś, nad kanapą. "Może pojadę tam do ciebie, co, Jared? Może jakoś cię przywiozę, razem zawsze lepiej..."

"Mama... teraz opuścisz stanowisko świąteczne, i cała rodzina mnie wyklnie, że cię im skradłem." serio, nie chciał sprawiać kłopotów, a mama nieobecna podczas celebracji świątecznych w San Antonio... to było po prostu nie do pomyślenia. "Dam radę. Zostanę w Vancouver i będę miał białe święta. Śnieg i tak dalej."

Mama nie wydawała się przekonana, zmartwienie dało się w jej głosie słyszeć i Jared nie mógł być o nie ani obrażony, ani zły. Czuł się jak wyprany z emocji, wyzuty kompletnie z sił strzępek rozgorączkowanego człowieka.

"Kochanie, jesteś pewien, że chcesz tam zostać?" zapytała cicho mama, jakby wyczuwając minorowe nastroje syna. Jared uśmiechnął się ponuro.

"Pewnie, mamo. Właściwie to czuję tak, jakby mnie już tutaj nie było. Nie ma mnie, umarłem i w związku z tym smutnym stanem nie przybędę na święta. Przepraszam, gadam od rzeczy, jestem zmęczony."

"Może ja jednak przyjadę po ciebie, albo wyślę po ciebie kuzyna Jerry`ego." zaoferowała się mama i Jared niemal widział jej zmartwioną, okrągłą twarz. Teraz sięgała mu trochę powyżej pasa, ale pamiętał czasy, kiedy była dla niego wielką, wspaniałą ostoją spokoju i łagodności. Kiedy człowiek wyrastał z metra osiemdziesiąt, świat nagle się komplikował.

"Szkoda, żebyś stracił święta przez grypę, kochanie. No i tak dawno cię już nie widziałam..." mama mówiła dalej, ale przerwał jej ze ściśniętym gardłem.

"Mama, nie rób sobie kłopotu. Jak ty znikniesz teraz z domu, święta się całej rodzinie rozpadną. Ja... nie jestem sam." łojezu, żeby tylko nie usłyszała, jak mu drży głos. "Jen zostaje ze mną. Przypilnuje, żebym się nie odwodnił i tak dalej."

"Jensen? To on na święta do siebie nie jedzie?" zainteresowała się mama, ale szybko odstąpiła od indagacji na tematy osobiste Jensena Acklesa. "Tyle dobrze, że sam tam nie leżysz, tylko jest z tobą ktoś kompetentny."

"Mamo, Jen nie jest kompetentny!" sprzeciwił się dziarsko Jared, a Jensen łypnął na niego złym spojrzeniem skrytobójcy. "Żyje ze mną tylko dlatego, żeby mnie obżerać i bawić się z moimi psami... kręci mi się w głowie.. mamo, będę już kończył... strasznie mnie złapało... przepraszam, że nie będzie mnie na święta... ale nie byłoby ze mnie pożytku, pewnie bym tylko gdzieś zasnął i przespał wszystko..."

Mama milczała przez chwilę i można było poznać, że rozważa, czy mimo wszystko nie pojawić się w Vancouver i nie odwiedzić swojego dwumetrowego synka. Jared zamknął oczy, oklapując bezwładnie na oparciu kanapy. Jensen poruszył się gdzieś koło niego niewygodnie.

"Trudno, Jared. Jeżeli tak wypadło. Wesołych świąt synku, mimo wszystko." powiedziała mama z uśmiechem, który dało się słyszeć nawet przez niezbyt dobre połączenie telefoniczne. "Zadzwoń jeszcze, żebym się nie martwiła. A teraz daj mi do telefonu Jensena."

"Tak mamuś. Wesołych świąt."

Jared oddał telefon Jensenowi i ostatecznie zgnębiony ułożył się na pogniecionych kocach. Sadie zaskomlała cicho i dotknęła mu dłoni wilgotnym nosem, ale nie miał siły jej pogłaskać. Zasypiał, czuł to, krok po kroku rzeczywistość oddalała się od niego, stając się subtelnym, szarawym odbiciem w lustrze. W ostatniej przytomnej chwili złapał Jensena za rękę i zapytał szeptem.

"Co powiedziała?"

"Żebym się tobą opiekował, gigantorze." odpowiedział niewyraźnym głosem Jen. "To co? Potrzeba ci zmienić pieluchę, Jared?"

Nie odpowiedział na to uwłaczające pytanie, oddryfowując w krainę snów. Był zmęczony, skołowany i wycieńczony produkowaniem słów. Zemsta mogła poczekać.

//////////////

Postanowił, że skoro ma już zostać na święta w Kanadzie, to chce, żeby były one porządne, ciche i spokojne. Pełne relaksu, leniwienia się, oglądania filmów i jedzenia niezdrowych potraw. Odśnieżył po raz nie wiedzieć który podjazd i pojechał na zakupy, nabywając makowców, serników, jogurtów i żeberek. Po krótkim namyśle, zakupił także cztery litry lodów waniliowych. Kuzyn, gdy chorował na mononukleozę, schudł prawie dziesięć kilo i trzeba go było niemal siłą karmić. Co prawda perspektywa zmuszania do jedzenia takiego obżartucha jak Jared była niedorzeczna, ale choroby różne rzeczy robiły z ludźmi. Może nawet taki okaz zdrowia jak Padalecki dozna uszczerbku, jak zacznie całkowicie odmawiać spożycia czegokolwiek.

"Każde jedzenie jest dobre." powiedziała Ally, gdy Jensen zadzwonił do niej, prosto z działu z mrożonkami w największym supermarkecie w okolicy. "Kaloryczne, tuczące i niezdrowe, nieważne, grunt, żeby coś zjadł, Jensen."

"Chyba masz rację, Ally. Już teraz Padalecki wygląda jak połowa siebie, a co będzie dalej to strach myśleć." Jensen odchrząknął, sprawdzając datę ważności śledzia w oleju, po czym wrzucając całą paczkę do koszyka. "Nakupuję słonych i kwaśnych rzeczy dla siebie, a dla niego słodyczy, i to chyba starczy nam na wigilijną kolację."

Ally zaśmiała się, a potem gdzieś za nią odezwał się radośnie samochodowy klakson.

"Przepraszam Jensen, ale muszę iść. Przyjechał po mnie mój luby, zmykamy w góry pojeździć trochę na nartach."

"Bawcie się dobrze i wesołych świąt." wyrecytował grzecznie Jensen, nie spuszczając wzroku z mrożonych łososi. W słuchawce jakiś męski baryton wymamrotał coś zabawnego, na co Ally zareagowała wspaniałym, wysokim chichotem, po czym rozłączyła się. Jensen westchnął i powrócił do mrożonek.

Przyjechał do domu z bagażnikiem wypełnionym jedzeniem, które wystarczyłoby spokojnie na cztery tygodnie. Nie zamierzał ruszać się nigdzie w święta, chciał się byczyć, spać do południa i oglądać głupie filmy. Chciał grać w gry komputerowe, póki nie zaczną boleć go oczy, chciał nie nosić szkieł kontaktowych tylko okulary, chciał łazić w dwudniowej podkoszulce i jeść palcami wędzone szprotki, na które nigdy nie miał czasu podczas pracy. Szprotki kupowało się w większych ilościach a podczas kręcenia materiału, jak się taką większość ilość kupiło, to psuła się nawet w lodówce. Jared nie pomagał, nie lubił wędzonych ryb.

Jensen wszedł do nietypowo cichego domu i od razu wiedział, że coś jest nie tak. Psy rzuciły się w jego kierunku, napierając mu na kolana i niemal wywracając go z paczkami zakupów.

"Co się dzieje? Co się psizna denerwuje?"

Harley szczeknął rozpaczliwie a Sadie wydała z siebie dramatyczny, niski skowyt. Jensen ściągnął buty, wkroczył z rozmachem do kuchni i odłożył byle jak torby z zakupami. Złe przeczucie dźgnęło go pod żebra i nie było wątpliwości, że dotyczyło ono Jareda.

"Jared?" zawołał Jensen, wbiegając na schody, psy tuż za nim, popiskując i szczekając.

Jared odnalazł się w sypialni Jensena, a łóżku Jensena, zawiniętego w kołdry Jensena. Padalecki trząsł się tak, że niemal poruszał całym posłaniem, a jego oddech był nietypowo przyspieszony i eratyczny. Jakby nie mógł powstrzymać się od jęku. Jensen uklęknął przy krawędzi łóżka i położył dłoń na ramieniu Jareda.

"Hej. Hej, co z tobą? Kurcze, Jared..."

Jared uchylił opuchnięte, zaczerwienione chorobliwie powieki i spojrzał na Jensena nieprzytomnym, szklistym wzrokiem.

"Zimno mi... Nie mogę się rozgrzać... Bardzo mi zimno... Jen..."

Przed oczami Jensena przefrunęły wszystkie powikłania związane z mononukleozą, o których czytał w internecie. Śledziona, migdałki, problemy z oddychaniem. Jared drżał cały i płonął, był tak gorący, że ciepło promieniowało nawet z jego przykryć, a były to dość grube pierzyny. Chyba dlatego Jared wskrabał się tutaj, Jensen zawsze miał cieplejsze przykrycia, bo zawsze był większym zmarzlakiem niż Padalecki.

Jared zmarznięty, Jared usiłujący nie jęczeć i drżący tak, że poruszał niemal łóżkiem, tego się można było poważnie przestraszyć. Jensen wyjął komórkę.

"Jared, wzywam pogotowie. Coś jest tutaj poważnie nie tak."

"Nieee... nic mi nieee... już miałem tak kilka razy... i jakoś przechodziło..." wydukał Jared, szczękając zębami i nakrywając się szczelniej. "Nie... rób publiki... Jen... daj mi spać..."

Jensen usiadł na krawędzi łóżka i popatrzył na wymizerowanego kolegę. Miał szaloną chęć objąć go teraz i zawstydził się tej chęci, no bo kurcze, przecież to tylko Padalecki i mononukleoza. Jared wymamrotał coś bezradnego a Jensen położył mu dłoń na rozpalonym czole.

"Nie dam ci spać, ale zrobię ci rosołu."

"...Wyrzygam..."

"Nie szkodzi."

Następne parę godzin Jensen dostarczał Jaredowi na przemian kubki z rosołem i z naparem z mięty. Niektóre zostawały w Jaredzie, niektóre lądowały w klozecie, ale koniec końców Padalecki poczuł się lepiej. Siedzieli razem w kuchni, skuleni i owinięci w koce. Jensen od czasu do czasu wstawał i włączał elektryczny czajnik. Na parapecie stała marketowa, mała, srebrna choineczka z przekrzywioną gwiazdką na czubku, a radia płynęła świąteczna audycja, składająca się z trajkoczącej pogodnie spikerki i wesołych, skocznych, świątecznych piosenek.

Za oknem, pośród mroków nocy, padał gęsty, puchaty śnieg. Znowu. A w kuchni było ciepło i przytulnie, i pachniało rosołem. Mróz rysował wzory na obwieszonych lampkami szybach, a psy wcisnęły się pod stół i układały pyski na stopach Jareda, który w końcu przestał się tak żałośnie trząść i przysypiał właśnie, kiwając się nad kubkiem mięty. Jensen przyglądał się bladej, zmęczonej gębuli kolegi i w jakiś ponadnaturalny sposób stwierdził, że Jared jest przyjacielem. Nie tylko kolegą. Jensen wątpił, żeby odpuścił sobie rodzinne święta dla chorego, zarzygującego kąty kolegi, a przyjaciel... przyjaciel to była całkiem inna para kaloszy.

"Gapisz się. Nie gap się, bo mi się coś z żołądkiem robi." kocie, lekko skośne oczy Jareda odwzajemniły spojrzenie Jensena. "Nie chcę psuć świąt bardziej niż już to zrobiłem."

"Nie zepsułeś nic, Padalcu. Dzięki tobie mogę sobie wypocząć z dala od ogólnej wrzawy i zgiełku." wyjaśnił z prostotą Jensen, czując się tak, jakby wyjaśniał swojemu czteroletniemu siostrzeńcowi bożonarodzeniowe cuda, zwierzątka mówiące ludzkim głosem i magię pierwszej gwiazdki.

"Nie mam dla ciebie prezentu, Jen." wymamrotał sobie w rękaw obszernego, wełnianego swetra Jared, jego gęste, kręcone włosy ułożone nieposłusznymi lokami nad czołem.

"Nie szkodzi, ja dla ciebie też nic nie mam." skłamał gładko Jensen i uśmiechnął się, po czym potargał Jareda po zbolałej łepetynie. "Bylebyś tylko wyzdrowiał i nie zmuszał mnie to wzywania karetki."

Jared odtrącił słabo dłoń Jensena, ale twarz mu się śmiała.

"Daj mi lepiej tego rosołu jeszcze, Jen."

Coś w miękkim spojrzeniu Jareda sprawiło, że Jensen poczuł nagłe, wzbierające w brzuchu ciepło. Tęcze, przytulne pomieszczenia, kudłate brzuszki szczeniąt, leniwe, słoneczne popołudnia, deszcz o poranku po upalnej nocy. Chyba już był za stary na to, chyba już powinien z tego wyrosnąć, chyba odpowiedniejsze były dla niego stałe związki ze stałymi dziewczynami, które mogłyby urodzić mu potomków. Chyba właśnie Jensen Ackles miał chęć pocałować roznoszącego chorobę zakaźną Jareda, i był to pierwszy od dobrych kilku lat impuls gejowski, jakiego doświadczył.

Ostatni miał miejsce podczas gali otwarcia drugiego sezony Smallville i Jensen wciąż nie mógł się z niego otrząsnąć. Tyłek Chada Murray`a w niezwykle ciasnych jeansach mógł poważnie wstrząsnąć człowiekiem.

Z radia zaczęła sączyć się powolna, mechata piosenka. Ella Fitzgeralt przy dźwięku dzwonków i cymbałków zastanawiała się nad białymi świętami. Jared wsparł głowę na ramionach i zasnął, posapując przez nos.

Jensen łyknął rosołu i usiadł stole tak, żeby móc patrzeć prosto na śpiącego przyjaciela

"No to wesołych świąt."

//////////

Drugiego dnia świąt Michael Murray zadzwonił, że przybędzie ze świątecznym ajerkoniakiem, zepsuć Jaredowi miesiąc miodowy z Acklesem. Jared rozłączył się, gdy tylko Jensen wszedł do pokoju, nagle zawstydzony i pobudzony. Czuł jak rumieniec wypływa mu na policzki. Kurcze, święta z Jensenem były przyjemniejsze niż powinny być, jeżeli oczywiście pominąć tą całą cholerną mononukleozę. Przespana w kuchni wigilia, pierwszy dzień świąt z lodami waniliowymi i pysznymi krówkami w mlecznej czekoladzie, które Jared uwielbiał. Jensen narzekał i wyrzekał, ale zaopatrzył ich na święta w naprawdę spektakularnym stylu. Cukierki w różnych odmianach, różnych smaków, o różnych nadzieniach, no i wędzona szynka! Jared kochał wędzoną szynkę na tyle, że był zdolny wybaczyć Jensenowi jego obrzydliwe, muliste ryby.

"Kto dzwonił?" zapytał Jensen, unosząc brwi. Miał na sobie domowe, sprane jeansy i luźny sweter, wiszący na nim w całkiem nieprzyzwoicie pociągający sposób.

"Murray. Przyjdzie, przyniesie nam alkohol." oznajmił Jared, przełykając z trudem. "I, jak znam życie, kopę dziwacznych ludzi, z którymi pracuje."

Jensen przewrócił oczami i usiadł koło niego, przyciągając stopą kable do gry.

"Nie mów, że robimy imprezę."

Jared pozwolił się otulić kocem i wetknąć sobie w dłonie kontrolki gry.

"Dobrze. Nie powiem."

Michael Murray pojawił się w progach dokładnie dwie godziny później, z ósemką znajomych i więcej niż jedną butelką ajerkoniaku, którym regularnie spijał towarzystwo. Jared znał towarzyszących Michaelowi ludzi tak piąte przez dziesiąte, ale byli w porządku, więc nie narzekał. Jensen natomiast patrzył na nich nieco podejrzliwie, w sposób widoczny rozerwany pomiędzy chęcią ucieczki na górę, do swojej sypialni, a potrzebą strzeżenia co cenniejszych sprzętów. Ostatnio podczas imprezy ucierpiał z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny młynek do kawy, odkurzacz i komplet szklanek, który Ackles otrzymał od Daneel. Niezbyt gustowny, koszmarny zestaw szklanek z grubymi oprawkami i brzegami z matowego szkła. Jared nie mówił nikomu, ale skrycie cieszył się z tej niepowetowanej straty.

Jensen po kilku głębszych i butelce ajerkoniaku zaczął się względem gości nastawiać nieco przyjaźniej. Jared patrzył ze swojego stanowiska pośród koców na kanapie, jak jedna z zaproszonych dziewczyn robi do Acklesa cielęce oczy i raz po raz łapie go za ramię. Pinda jedna.

"Murray, czemu zaprosiłeś tutaj takie chętne panienki?" zapytał Jared, gdy wszedł do kuchni i zastał tam samotnie myszkującego po lodówce Michaela. "Zwykłych już nie było?"

"No pierwsze widzę, że przeszkadzają ci chętne panienki." Murray uśmiechnął się swoim wszystkowiedzącym, lisim uśmiechem, aż mu się przymrużyły oczy. "A może chodzi o pięknego, niechętnego Acklesa?"

Jared żachnął się i rzucił w Michaela papierkiem po krówce, po czym zasiadł za stołem. W jakiś sposób obecność kogoś obcego w kuchni, w której świętował jeszcze nie tak dawno wigilię z Jensenem, była niewygodna. Bardzo niewygodna.

Murray podszedł do Jareda i spojrzał na niego z bliska, jego mina nagle poważna.

"Oj faktycznie, stary, wzięło cię. Wyglądasz jak pół siebie. To miłość czy mononukleoza?"

Jared położył twarz na blacie i przez długi moment rozważał odpowiedź. Z salonu wciąż dobiegały fałszywe śpiewy, okrzyki i śmiechy. Chętna panienka jak nic miała już łapsko pod koszulą Jensena.

Jared zamknął oczy.

"Możliwe... że trochę... go kocham."

"Możliwe, że trochę masz przesrane, Jared." wytłumaczył sobie Michael i z uczuciem pogłaskał Jareda po potylicy.

"Kurcze, wiem..." westchnął Jared, zastanawiając się jak obrócić wszystko w żart i uciec na górę, do sypialni. Był chory, zmęczony i chciał już tylko odciąć się od niepotrzebnych myśli i pytań.

"No Jensen jest ładny, owszem, ale ty też jesteś niczego sobie. Daj spokój chłopcze, dobrze radzę." Murray wbił Jaredowi paluch w słabiznę. "Idź tam i zahacz jakąś chętną pannę, zaraz o pierdołach zapomnisz!"

"Ale ja chcę relacji jakiejś, a nie tylko orgazmów." zaczął się kłócić Jared, odpędzając się od natręta, ale Michael przerwał mu, lekceważąco machając dłonią i wyginając z dezaprobatą usta.

"A ja tam lubię orgazmy. Myślisz, że orgazm z Acklesem będzie czymś innym, niż zwykły, nieacklesowy orgazm?"

"Chyba tak... kurcze, cholera... na pewno byłby inny, dla mnie w każdym razie." Jared huknął głową w blat i jak za dotknięciem różyczki do kuchni wparował Jensen, cały cholera, uśmiechnięty, zaróżowiony i pachnący słodko ajerkoniakiem.

"Co się dzieje? Padalecki, nie rozwal sobie głowy, już i tak twój mózg ledwie zipie. Ale co się dzieje? Źle się czujesz? Weź proszka i połóż się."

Murray spojrzał na Jareda ze współczuciem, a Jared po prostu wstał, stwierdził na głos, że na dzisiaj ma dosyć, idzie chorować do sypialni i lepiej, żeby nikt mu tam się z imprezą nie władował.

//////////////

Jared zadekował się w swoim pokoju i nie chciał stamtąd wyjść, zasłaniając się chorobą i kacem. Jensen nie naciskał. O poranku pożegnał gości, pożegnał Murray`a, wysłuchał przeprosin za rozwaloną maszynkę do kawy i z ulgą zaczął uprzątać bałagan, wytworzony podczas imprezy. Puste szklanki, jednorazowe kubeczki, widelce, rozgrzebana sałatka śledziona i butelki po ajerkoniaku i piwie. Ubrany w fartuch Jensen zabrał się za porządki, ze stanowczą miną zagarniając śmieci do worków i wynosząc je na tyły domu. Psy, zamknięte w salonie, piszczały i drapały drzwi.

Sprzątał do południa, przecierając kurze, zmywając i wietrząc łazienkę na parterze, w której ktoś uzdolniony artystycznie wypuścił kolorowego, fantastycznego pawia na posadzkę. Po krótkiej akcji ze szmatą i płynem do naczyń paw zniknął, a zmachany Jensen umył ręce i stwierdził, że czas zajrzeć do Jareda. Czy jeszcze trochę żyje.

"Żyjesz?" zapytał Jensen, wtykając głowę przez drzwi sypialni Jareda.

"Nie." odpowiedział Jared spod góry koców. "Nie żyję. Idź sobie."

Jensen nieco urażony wzruszył ramionami, prychnął i słuchając rady Padaleckiego, poszedł sobie. Nie było sensu napraszać się Jaredowi, skoro nie pragnął towarzystwa.

Cały dzień Jensen spędził na dojadaniu resztek łososia i oglądaniu seriali komediowych. Zadzwoniła mama i brat, z pytaniami, jak się trzyma. Odpowiedział, że trzyma się mocno i dobrze, i bardzo miłe święta ma tutaj z Jaredem i jego psami. Rodzina chyba uwierzyła w te przekonujące kłamstwa, być może dlatego, że nie były do końca kłamstwami. Jensenowi było całkiem miło, aż do tej feralnej imprezy i Murray`a, bredzącego coś w kuchni o nieacklesowych orgazmach.

Wieczór nadszedł szybko. Ani się Jensen nie obejrzał, a za oknem zapadał już fioletowawy zmierzch, zwiastujący kolejne opady śniegu. Sadie i Harley spojrzały na niego z wyrzutem, zamiatając ogonami podłogę.

"Dobrze, dobrze. Czas na dłuższy spacer."

Jensen wstał z kanapy, przeciągnął się i podążył do przedpokoju. A potem założył kurtkę, czapkę, buty, wyszedł na ganek i wywinął takiego orła, że gwiazdy mu się przed oczyma pokazały. Przeklęty lód na schodach, pomyślał rozdrażniony Jensen, a potem świat zniknął w wirujących strumieniach gwiazd.

"Jen! Jezus maria Jen! Diabelski schodek! Wiedziałem, że się ktoś o niego kiedyś zabije! Jen, nic ci nie jest?! Odezwij się! Jen!"

Jensen otworzył oczy i spojrzał dookoła, a potem złapał się za tętniącą bólem potylicę. Leżał na kanapie, w kurtce i w butach, a obok niego siedział Jared i obmacywał go całego tymi swoimi ogromniastymi łapskami.

"Mhua?.." zapytał inteligentnie Jensen, patrząc w osłupieniu, jak Jared dotyka mu twarzy, delikatnie wodząc palcami po jego brwiach, skroniach, czole. "Co się stało?..."

Jared zaśmiał się odrobinę histerycznie, jego łapska wciąż na czole Jensena.

"Zamarznięty schodek na ganku cię zaatakował i straciłeś na chwilę przytomność! Trzasnąłeś głową tak, że myślałem, że się schody rozwalą. Wiesz, że mają drewniane połączenia... Rany, Jen. Jak się czujesz?"

Jensen przetrawił powoli informacje a Jared, nie tracąc czasu, zaczął rozbierać go z kurtki. Gdy Padalecki doszedł do butów, sprawa objawiła swoją jeszcze mniej przyjemną stroną. Jensen wrzasnął głośno, gdy Jared dotknął stopy, która nagle zaczęła palić żywym ogniem.

"To walnąłeś się w głowę i skręciłeś kulasę." podliczył straty Jared, ostrożnie układając drgającą z bólu nogę Jensena na poduszce. "Masz coś jeszcze, czym się chcesz podzielić?"

"Nie." odpowiedział twardo Jensen. "Ale żądam tabletki na ból głowy."

Jared zajrzał mu z bliska w oczy. Nagła bliskość skośnych, szczerych ślepi Padaleckiego sprawiła, że Jensen zagapił się na niego z otwartymi ustami.

"Blady jesteś. Może powinien ktoś tą twoją łepetynę zobaczyć. Tylko tak, żeby być pewnym, że żadnego wstrząśnienia mózgu nie masz." gadał dalej Jared, najwyraźniej nie zauważając głupiej miny przyjaciela. "Jen? Co ty na to? No człowieku, nie zawieszaj mi się teraz, bo zawału tutaj dostanę."

Jensen usiadł na kanapie, oddychając głęboko i obmacując sobie kostkę. Jared śledził każdy jego ruch, jak jastrząb wypatrujący królika, i było w tym coś krępującego i ujmującego zarazem. Jensen wolał nie zastanawiać się, co.

"Nie. Kostka jest tylko trochę naciągnięta, a głowa... daj mi procha i będzie ok."

Jared skinął potakująco, po czym wstał i szybkim krokiem skierował się na górę. W łazience na piętrze trzymali wszelkie produkty kosmetyczne, olejki oraz tabletki. Jensen zmarszczył się. Jared po raz pierwszy od dłuższego czasu poruszał się żwawo i zdecydowanie, a nie jak spadający z widelca makaron. Widać mononukleoza była w odwrocie.

///////////

Jared napasł Jensena pizzą na wynos, pieczonym pstrągiem i nieco zleżałą w lodówce chińszczyzną. Dobrze się czuł w odwróconych rolach, kiedy to nie on był nieruchawym, schorowanych zdechlakiem, tylko Ackles. Chociaż w sumie zdechlakiem to Jensen nie był. Miał tylko kiepski humor, ból głowy i nadwerężoną kostkę. Jared powolutku, wciąż jeszcze niepewny swojego cudem odzyskanego zdrowia, poruszał się ostrożnie po kuchni i podgrzewał, mieszał i nakładał.

"Nie zjem tego wszystkiego." narzekał Jensen, ale uśmiechał się i najwyraźniej podobało mu się bycie w centrum uwagi. "Chcesz, żebym utył i wyleciał z obiegu filmowego, przyznaj się, Jared."

"Ależ kochany, obiegu to ty byłeś, jak miałeś dwadzieścia lat i byłeś piękny i młody." sarknął złośliwie Jared, wymachując groźnie pałeczkami po skończonej właśnie chińszczyźnie. "Teraz jesteś stary i brzydki i znalazłeś się po tej drugiej, mniej szczęśliwej stronie systemu kinematograficznego."

"Odezwał się młodzik. Młody to ty byłeś zanim tak sobie rozbudowałeś trójgłowego ramienia i trapezjusa." odpowiedział z poczuciem wyższości Jensen. "Teraz jesteś tylko mięśniakiem w kategorii poza wiekowej, Jared. Zaakceptuj fakty."

Śmiali się i wyzłośliwiali, pojadając niezdrowe potrawy i zakrapiając je suto winem, ponieważ nie mogli już patrzeć na ajerkoniak. Jared zadzwonił do rodziny, ale zbyli go, bo byli zajęci, a potem Jensen zadzwonił do rodziny, ale nie odebrali, ponieważ, jak mama objaśniała w poczcie głosowej, jeżdżą właśnie na nartach i trochę ich teraz nie będzie. Fakt, że familie nie zawracały sobie głowy ich nieobecnością nie okazał się wcale ani przygnębiający, ani smutny.

"Ot i historia mojego życia. Tak się przyzwyczaili, że mnie nie ma, że tego już nawet nie zauważają." stwierdził Jensen znad świeżej, rumiankowej herbaty.

Jared pokiwał głową i wrzucił sobie do ust krówkę.

"Ja bym z pewnością zauważył, jakby cię nie było. Człeku, spędzam z tobą więcej czasu niż z moją dziewczyną..." Jared zająknął się nieelegancko i spuścił wzrok, bawiąc się nerwowo rękawami swetra. "Znaczy, moją byłą dziewczyną."

"Ja z tobą też, jeżeli cię to pocieszy." Jensen oparł twarz na ręku i popatrzył Jaredowi prosto w oczy. Jego twarz była wyrazista, przystojna i niesamowicie pociągająca. No i usta... nie zapominajmy o słynnych ustach...

"Czy będzie to nietaktem, jeżeli powiem, że miałbym chęć polizać cię po twarzy?" wyznał Jared, zanim zdołał pomyśleć nad swoimi słowami.

W kuchni zapadła cisza, którą przerywała jedynie piosenka Billy`ego Crosby`ego. Oczy Jensena były wściekle zielone, trawiaste i miały właściwości magnetyczne, ponieważ Jared ani się obejrzał, a faktycznie lizał policzek Acklesa.

"Wcale nie nietakt, Jared. Wcale." wydusił wreszcie Jensen, wciąż wbity w krzesło przez irracjonalne zachowanie Jareda. "Cały się teraz będę kleił od krówek."

"Mogę sprawić, że będziesz się kleił od czegoś innego." poruszył sugestywnie brwiami Jared, śmiejąc się wariacko, ponieważ tak, owszem, Ackles ani nie strzelił go po gębie za niemoralną, spożywczą propozycję, ani nie roześmiał się, bagatelizując całą sprawę, tak jak często robił to z różnymi żartami.

Jensen zapatrzył się intensywnie w usta Jareda, który nagle poczuł się głupio szczęśliwy i osłabiony tym szczęściem, jak jakiś nastoletni sztubak przed swoją pierwszą laską. Bo kurcze, tak Wirginio, święty Mikołaj istnieje!

///////////////

Obudził się i od razu ucieszył się, że jest w łóżku z Jensenem.

"Dzień dobry Ackles."

Jensen ziewnął szeroko i wparł się mocniej w uścisk Jareda. Cały zrelaksowany, ciepły i szczęśliwy. Chociaż w sumie nie wiadomo było, czy Jen pozostawiony samemu sobie, także śpi skulony dookoła poduszki, z lekkim uśmiechem na tych swoich irracjonalnie podniecających ustach. Jared widywał kilka razy, jak Jen śpi, ale nigdy o tak wczesnych godzinach porannych.

"Dzbry..." wymruczał Jen, odwracając się nieco do Jareda i uchylając powieki. Zielone oczy koloru trawy, jeszcze nie rozbudzone, jeszcze oglądające coś innego, niż zwykłą, głupawą rzeczywistość. O czym śni Jensen Ackles? Na taki film Jared z pewnością by poszedł i zakupiłby całe DVD z wyciętymi fragmentami reżyserskimi w dodatkach.

"Znam cię." stwierdził nie do końca trzeźwo Jensen, swoimi trawiastymi ślepiami sondując twarz Jareda.

"Znasz mnie tak dobrze, jak niewiele swoich jednonocnych partnerów łóżkowych." wyjaśnił pogodnie Jared, wciąż nie wypuszczając Jensena z ramion. Nie, żeby Ackles się sprzeciwiał. Był jeszcze przed pierwszą kawą, jego zdolności percepcyjne były poważnie obniżone, co tylko zwiększało jego atrakcyjność. Zero utyskującego, złośliwego Ackelsa, z mopem w ręce ganiającego Sadie po kuchni, zero natrętnego pedanta, z uporem maniaka utykającego brudne gacie swojego przyjaciela do pralki. Tylko śpiący, zrelaksowany Jen, z miękkimi, nie utwardzonymi przez żadne żele włosami, z nieskoncentrowanym wzrokiem i bezwładnymi, przyjemnie ciężkimi ramionami.

Jared przełknął głośno. Kurcze, właśnie chyba przeżywał disneyowski moment, lada moment a zaczną mu się lśnić oczy, jak Lady w tej komedyjce o Zakochanych Kundlach. Czy jakoś tak.

Jensen szczęśliwie nie zauważył lśnienia. Właściwie to Jensen wyglądał jak ktoś, kto właśnie zapada ponownie w sen. Jared przyciągnął go mocniej do siebie, zmuszając do spojrzenia mu w twarz.

"Dzięki, że ze mną zostałeś, Jen. Na święta."

Trawiaste oczy zmrużyły się, jeszcze trochę, a śpiący Jen zamieni się w zrzędliwego Jensena. Jared wziął głęboki wdech i przygotował się na cios, ale żaden cios się nie pojawił. Jen wciąż gapił się na niego trawiastymi, magnetycznymi ślepiami.

"Jared. Ty i twoja mononukleoza przespaliście święta." stwierdził z zadziwieniem Ackles. Jared prychnął dobrodusznie.

"No co, no co. Chory byłem. Zresztą ty też je przespałeś. I dzięki, to były najgorsze święta od dobrej dekady, ale mogły być gorsze. Gdybyś ze mną nie został."

"Mogło być gorzej, mówisz." zastanowił się na głos Jen, wchodząc w niebezpieczne tony. "Chyba już wiem, kto dzisiaj wychodzi z psami."

Jared zaśmiał się i objął Jensena, ściskając go mocno i zarzucając na niego udo.

"Myślałem, że chociaż jakąś poranną laskę wytarguję."

Jensen mruknął prześmiewczo i wtulił twarz w spojenie barku i szyi Jareda.

"Nie ma mowy. Targować to się możemy, ale po kawie."

"Maszynka do kawy jest zepsuta." przypomniał sobie nagle Jared, ale Jensen już zasypiał, cały rozgrzany, rozluźniony i ciężki.

"Jeszcze... jedno zadanie dla ciebie... kochany..."

Jared z pewnym trudem opuścił ciepłe łóżko, pozostawiając w nim śpiącego Acklesa. Może jednak tak było lepiej, bo miał wrażenie, że wciąż robi disneyowskie oczy i śmieje się jak głupi do sera. Co jak co, ale gdyby Jensen przyjrzałby mu się teraz bliżej, śmiałby się z niego do następnych świąt.

end

by Homoviator 12/2009

jensen, rpf, slash, jared

Previous post Next post
Up