Sezon 14, odcinek 5

Sep 01, 2014 23:54

Autorka: mlekopijca
Fandom: Torchwood
Tytuł: Być może
Słów: 1200
Prompt: Perhaps I am somewhere patient, somehow / kind, perhaps in the nook / of a cousin universe I've never defiled or betrayed / anyone. Here I have / two hands and they are vanishing, the hollow of your back / to rest my cheek against, / your voice and little else but my assiduous fear to cherish
A/N: FLUFF do Torchwood!!! (tym razem chyba naprawdę \o/) Companion piece do mojego starego fika Zawsze, który próbował być fluffem. Jego środek, którego domagała się kiedyś akinnore. Można spokojnie czytać bez znajomosci tamtego.
AU po "Exit Wounds".



Budzisz się, bo Jack znowu śpiewa przygotowując śniadanie.

Nie, naprawdę. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział ci, że doczekasz takiej chwili, zaśmiałbyś mu się w twarz. W takich chwilach zawsze wyobrażasz sobie minę Owena. Pomaga.

Sypialnia wciąż sprawia wrażenie trochę obcej i zastanawiasz się, kiedy właściwie stałeś się domatorem. Przywykniesz. Szybko.

Dwa tygodnie temu przeprowadziliście się po raz trzeci.

Całkiem lubiłeś wasze poprzednie mieszkanie, przestronny apartament na dziesiątym piętrze w spokojnej dzielnicy Chicago (nie przypuszczałeś, że Chicago ma spokojne dzielnice, ale najwyraźniej każde siedlisko zła ma swoją jasną stronę mocy, nawet Cardiff), ale Jack oświadczył ci się przynajmniej dziesiąty raz z rzędu i w końcu powiedziałeś tak.

O ślub cywilny w Wielkiej Brytanii praktycznie nie musicie się martwić i miło tak dla odmiany być w domu, nawet jeśli pogoda w Chicago nie różni się za bardzo od tutejszej.

Oczywiście Colwyn Bay i Cardiff dzieli cała Walia. Jack już się o to postarał. Nie próbujesz mu wytłumaczyć, że mieszkańcy południowej Walii nie bardzo lubią się z tymi z północy.

Swoje bokserki znajdujesz gdzieś w nogach łóżka, a pościel zdecydowanie wymaga prania (znowu). Wciągasz przez głowę rozciągniętą koszulkę i boso ruszasz do kuchni.

Jack jest oczywiście zupełnie nagi i zupełnie się tym nie przejmuje. Czasami zazdrościsz mu tej pewności siebie. Przestaje śpiewać w tej samej chwili, w której stajesz w drzwiach i odwraca się, by obdarzyć cię jednym z tych swoich najszerszych uśmiechów. Przez chwilę nie odrywasz od niego wzorku, myśląc, że jeszcze nie ochrzciliście stołu kuchennego, a potem zdajesz sobie sprawę, że to coś, co zdecydowanie pomyślałby Jack, nie ty. Na końcu oczywiście się czerwienisz.

- Czyżbym cię speszył, panie Jones?

Jack, oczywiście, jest już dokładnie kilka centymetrów od ciebie. Pachnie szamponem i feromonami, i jeszcze dżemem truskawkowym, od którego kleją się jego tosty.

- Rozważam, seks na szafce czy seks na stole - odpowiadasz. - Myślisz, że stół wytrzyma?

Jack zaczyna się śmiać.

- Hej, wybrałem ten stół. Osobiście - odpowiada, kładąc ręce na twoich biodrach i chwilę później opierasz się pośladkami o krawędź blatu. Jack podsadza cię w tej samej chwili, w której wyplątujesz głowę z koszulki, a potem przejeżdża językiem w tym miejscu pod prawym obojczykiem, którego kiedyś nie podejrzewałeś o bycie erogennym.

Śniadanie jecie oczywiście zimne. Żadna strata.

Sąsiadka z mieszkania naprzeciwko podrywa Jacka od dnia waszej przeprowadzki. To jeden z tych ciężkich przypadków, który uznaje, że każdego mężczyznę może nawrócić odpowiednia wagina. Jack oczywiście flirtuje, a potem rzuca swój standardowy tekst o etykietkach. Kiedyś pewnie przejmowałbyś się bardziej. Ale Jack uśmiecha się na twój widok gdzieś ponad jej ramieniem, a potem obejmuje cię ręką w pasie w tej samej chwili, w której ty chowasz klucze do kieszeni kurtki.

Sąsiadka patrzy na ciebie trochę nienawistnie. Tak, kiedyś przejmowałbyś się także tym. Teraz obdarzasz ją uprzejmym uśmiechem i ruszasz w stronę schodów. Gdybyś miał czas, zadbałbyś jeszcze o porządne widowisko, obejmujące przypieranie Jacka do ściany, ale musicie być w centrum za dziesięć minut.

- Gdzie jesteś tym razem? - pyta Rhi. Od dłuższego czasu zadaje to pytanie, bo gdy ostatni raz obwieściłeś jej, że nie będzie cię na urodzinach Davida, bo jesteś, cóż, w Nowej Zelandii (nie, naprawdę), na dłuższą chwilę zabrakło jej słów. Nie żebyś często dzwonił. Prawie nigdy. To akurat się nie zmieniło.

- W Walii.

- W Walii, Zjednoczone Królestwo, czy Walii, Nowej Południowej?

- Opcja pierwsza.

- Może wreszcie wpadniesz w odwiedziny, co?

- Em…

- Błagam, nie mów mi, że mieszkasz w Wrexham.

- Colwyn Bay.

Rhi na chwilę milknie. Johnny zawsze głosił, że w północnej Walii mieszkają sami popaprańcy. Ianto nie uświadamiał go, że w południowej bywa znacznie gorzej.

- Naprawdę, rzuć go. Zanim zadzwonisz do mnie z Antarktydy.

- Cóż, co do tego… Mamy ślub cywilny. Za trzy tygodnie.

- Och.

Odruchowo przewracasz oczami. Rhiannon czasem próbuje zachowywać się jak wasza matka.

- Rhi, jestem z Jackiem od sześciu lat. Od dwóch oświadczał mi się jakieś pięć razy do roku.

Prawda, najpierw odbierałeś to jako żarty, a potem chyba spanikowałeś. Na trzydzieste urodziny dał ci dwie obrączki i zapytał, co właściwie robi nie tak. Pomyślałeś wtedy, że jesteś naprawdę niezłym dupkiem, skoro nawet nie zauważyłeś, jak bardzo mu zależy. I jeszcze, że nigdy nie zastanowiłeś się, jak to wygląda z jego strony. Jakby w ogóle nie zależało tobie. Jack nie lubił etykietek. To, że chciał sobie przypiąć jedną z nich, by wbić ci do głowy, że naprawdę chce z tobą zostać, już dawno powinno dać ci do myślenia.
Milczałeś chyba zbyt długo, bo Jack bez słowa wyszedł z domu, zamartwiać się na jakimś dachu (niektóre rzeczy się nie zmieniają). Wrócił dopiero wieczorem.

− Zestarzeję się − powiedziałeś podczas kolacji.

− Na pewno godnie. Jeśli nie, jestem wystarczająco przystojny za nas dwóch.

Jonesowie nie starzeją się godnie, potrafisz przewidzieć nadwagę i łysinę. Genetyki nie da się oszukać (zazwyczaj, gdzieś w archiwach, w których już nie pracujesz, na pewno jest jakiś sprzęt).

− Seks po sześćdziesiątce będzie raczej zerowy.

Sześć lat temu nie liczyłeś na dożycie czterdziestki.

− Wymyślono sex shopy. Słuchaj, Ianto... Nie będę naciskał, okej. Obrączki były nie na miejscu. Więc zapomnijmy o tym i...

− Nie chcę powtórki ze ślubu Gwen.

− Bywałem na gorszych weselach. Czy wiesz że pewna rasa z Westeros uznaje ślub za udany dopiero gdy padnie siódmy trup?

− Jack.

− Hm?

− Jack. Okej. Zgadzam się.

Do trzech razy sztuka. Niewiele wiesz o pierwszej żonie Jacka, ale wiesz jak zakończyły się sprawy z Alice i jej matką. Pamiętasz Estelle.

− Powiedz Harknessowi, że miał zadzwonić rok temu i że z nim nie rozmawiam − mówi Gwen na powitanie i rozważasz pójście w ślady Jacka i zerwanie kontaktu telefonicznego ze światem. Jack ma kilka zasad i jedną z nich jest unikanie Londynu w święta. Wciąż pamiętasz inwazję plastikowych świętych Mikołajów.

− Przekażę.

− Jak tam Chicago? Czy już nie Chicago? Jesteście w ogóle na Ziemi?

− Bliżej niż ostatnio. Walia.

− Cardiff?

− Nie, nie Cardiff.

Nie Cardiff to kolejna zasada. Inwazje zdarzają się wszędzie na świecie, ale Jack uważa, że lepiej nie kusić losu. Wasza normalność jest zaskakująco nudna i odświeżająca. Nie tęsknisz za zapachem mokrego Weevila.

− Jack zatęsknił za akcentem.

− Nie starasz się, Jones.

Przewracasz oczami. Może i pora podciągnąć walijski. Jack z fascynacją słucha lokalnych, choć mieszkanie w Walii przez ponad sto lat powinno go na nich uodpornić. Przez chwilę obserwujesz jak Jack flirtuje z baristką w Starbucks i z rozpędu pewnie znowu osłodzi twoją kawę i zapomni o dodatkowym karmelu do swojego macchiato. To miłe mieć jedynie takie zmartwienia.

− Słuchaj, Gwen. Co robisz szesnastego?

− Ratuję wszechświat zapewne. A co?

Zasada trzecia, żegnaj stare życie. Jack odrywa się od baristki i z dumą dzierży dwa papierowe kubki. Powiewa połami kurtki, nie płaszcza. Na swoim kubku na pewno znajdziesz jakieś głupie imię.

− Nieważne − mówisz. − Jeszcze zadzwonię.

Chowasz telefon do kieszeni i przyjmujesz kawę. Bez cukru, na szczęście. Według kubka nazywasz się, jakże odkrywczo, Mr. Bond i towarzyszy ci Mr. the handsomest evah.

− Gwen nie pozdrawia.

− Co zepsułem? − pyta Jack i bierze cię za rękę. Idziecie mokrymi ulicami i znów masz siedem lat i chodzisz za rękę z Dilys Miles. Rumienisz się zupełnie jak wtedy, więc ukrywasz twarz za logo Starbucks.

− Gdyby Owen żył, umarłby ze śmiechu.

Gdyby Owen żył poprosiłbyś go na świadka. Choćby po to, żeby zobaczyć jego wyraz twarzy.

Ale Owen nie żyje.

Ty tak.

autor: skye, fandom: torchwood, fikaton 14: dzień piąty, fikaton 14

Previous post Next post
Up