Autor:
idrilkaTytuł: Hiraeth
Dla kogo prezent:
akzseingaŻyczenie nr 2: Merlin. Morgana/Artur. Zadowoli mnie wszystko, byle tylko Morgana miała głębię, której w serialu jej odmawiają (szczególnie w trzecim sezonie!). Można inspirować się cytatem: this will be a disaster, but I can't live without it. Najlepiej dużo angstu i ciężka atmosfera. (Mile widziane Morgana/Gwaine czy Morgana/Gwen w tle).
Fandom: Merlin BBC
Ilość słów: 3 770
Spojlery: Bardzo ogólne do czwartego sezonu, częściowe AU wątku Morgany.
Zawiera: Dziwność. Elementy reincarnation!au. A, no i incest...
A/N: Droga
akzseinga, mam ogromną nadzieję, że spodoba Ci się Twój prezent. Zastanawiałam się na początku, czy nie napisać dla Ciebie Spike/Faye, ale czułabym się co najmniej przerażona po Twoim zeszłorocznym wyczynie, więc zamiast tego jest Artur/Morgana. Mam nadzieję, że będzie Ci się go dobrze czytało i że chociaż trochę trafiłam w Twoje oczekiwania (przepraszam za brak Morgana/Gwaine albo Morgana/Gwen, ale cytatem się jak najbardziej inspirowałam i wszyscy posłusznie cierpią). Za rzucenie okiem serdecznie dziękuję
cathly.
Hiraeth
Król nie żyje.
Niech żyje król.
.
- Nie jesteś twoim ojcem - mówi mu, obejmując go ramionami w pasie i opierając głowę na jego ramieniu. Nie widzi jego twarzy, ale czuje, jak Artur bierze głęboki oddech i przytrzymuje go na chwilę w płucach, czekając na ten moment, kiedy zaczną palić żywym ogniem, by wreszcie go wypuścić, tak, jakby ten ogień w jego wnętrzu był jedyną rzeczą, która przypomina mu o tym, co jest rzeczywistością, a co tylko żyje w jego głowie.
- To właśnie mój największy problem. - Artur śmieje się gorzko, niemal pogardliwie, i kiedy to się stało, kiedy w jego śmiech wkradła się taka gorycz, takie rozczarowanie światem?
Dorośliśmy zbyt szybko, myśli Morgana, zbyt szybko staliśmy się starzy w środku; to niesprawiedliwe, myśli. Nie tak miało być.
(Tak, właśnie tak miało być, jeśli ktokolwiek o tym wie, to jest to ona.
Nigdy nie prosiła o tę wiedzę, nigdy jej nie chciała, ale magia - dar, przekleństwo, sama już nie jest pewna - nie pyta o zgodę, więc Morgana nigdy nie powie Arturowi, jak kończy się ich historia, będzie nieść brzemię tej świadomości sama aż do końca.)
.
Nie sądziła, że będzie czuć cokolwiek poza radością na wieść o śmierci Uthera Pendragona. To, że czuje się przede wszystkim pusta w środku, nieco ją dziwi, a nieco przeraża, bo myślała, że zna samą siebie, myślała, że wie, iż tyrani zasługują na śmierć.
Powinna myśleć o tym, że teraz miejsce króla-ludobójcy na tronie Camelotu może wreszcie zająć królowa-czarodziejka, królowa, której tron należy się również z racji urodzenia, ale, wbrew samej sobie, myśli teraz o Arturze - o tym, jak podkrążone muszą być jego zmęczone oczy i jak zgarbione ramiona, na których spoczął ciężar korony. Myśli o tym, że powinna być przy nim, tak, jak była przy nim w przeszłości, zawsze pod osłoną mroku, nigdy w zbyt jasnym świetle dnia, ale wie, że to już niemożliwe.
To nie jej przeznaczenie. Morgan le Fay nigdy nie było pisane nosić korony.
(Morgana kiedyś o tym marzyła, kiedyś, w tym dawnym życiu, które wydaje jej się teraz na wpół zapomnianym snem.
Morgan le Fay wie, czym jest niezmienność przeznaczenia.
Czasami ciężar tej wiedzy ją przytłacza, ale Morgana rozumie, że wszystko ma swoją cenę. Stara Religia najbardziej okrutna jest dla jej wyznawców.)
.
Czasami śni o tym, że traci magię i to są te najgorsze sny, w których wydaje jej się, że jest kimś innym, a w jej żyłach nie krąży płynne złoto i nie potrafi już czerpać z siły ziemi za każdym razem, kiedy zamknie oczy, moc nie przelewa się przez nią niczym przez przepełnione naczynie.
Jest teraz obca w obcym kraju wypełnionym biciem dzwonów i zasnutym mgłami o zapachu kadzidła, kraju, w którym Bogini pogrążyła się w wiecznym śnie, opuszczona przez swoich wyznawców. Poganie, mówią teraz o takich jak ona i na tej wrogiej, nieprzyjaznej ziemi, która niegdyś była Albionem, znów płoną stosy.
To jedno się nie zmieniło, ale Morgana wie, że nie ma już magii, że ta moc została na zawsze stracona, zamknięta głęboko we wnętrzu ziemi, z której zrodziła się na początku czasów. Ci, którzy płoną teraz w imię okrutnego Boga bez twarzy, są całkowicie bezbronni i nikt nie pomści ich krzywdy.
.
Obiecała, że pomści ich wszystkich. Morgause, Nimueh i wszystkich tych, którzy spłonęli w ogniu ślepej nienawiści Uthera Pendragona podczas Wielkiej Czystki. Mordreda, małego druidzkiego chłopca, którego jedyną winą było to, że urodził się z magią krążącą w jego żyłach niczym płynne złoto. Samą siebie, trzymaną w niewiedzy przez lata i pojoną wywarami nasennymi, zagubioną i przerażoną, i przeklętą, i zbyt potężną.
(Morgana rozumie teraz, że Gaius się bał - bał się tego, co mogłaby zrobić, gdyby dowiedziała się prawdy o sobie, o tym, jak wielką moc posiada. Powinien był wiedzieć lepiej, myśli. Morgan le Fay jest jedną z tych przepowiedni, które spełniają się same.)
Obiecała, że pomści ich wszystkich, ale teraz, kiedy Uther Pendragon leży martwy w kamiennym grobowcu w zamkowej krypcie, nie pozostał już nikt, na kim mogłaby się mścić. Artur nie jest synem swego ojca i Morgan le Fay, nieco wbrew sobie, nadal kocha go tak samo, jak kochała go niegdyś Morgana.
.
Lato spada na nich znienacka i przynosi ze sobą gwałtowne burze oraz gorące, rozedrgane powietrze, które sprawia, że wszystko to, co widać z daleka, wydaje się być tylko ułudą. Morgana co noc śni złe sny, z których budzi się ze zdławionym krzykiem, a potem leży obok śpiącego spokojnie Artura, oddychając z trudem i zaciskając mocno powieki, pod którymi wciąż czają się cienie koszmaru.
- To tylko sen - powtarza niemal bezgłośnie, dotykając warg opuszkami palców, jakby chciała sprawdzić, czy są prawdziwe, czy należą do świata jawy, czy jeszcze do snu. - To tylko sen.
Czasem właśnie tak jest - czasem to tylko sny, które nigdy się nie spełniają. Ale czasem widzi przebłyski tego, co jeszcze się nie zdarzyło, a co musi się zdarzyć, by wypełniło się to przeznaczenie, którego Morgana jest jednocześnie władczynią i służącą.
Wie, że nie ma wiele czasu, więc obejmuje tylko śpiącego Artura i zamyka oczy, na chwilę wyobrażając sobie, że kiedy je otworzy, świat zostawi ich w tyle, by mogli przeżyć resztę swojego życia z daleka od tego, co zostało im zapisane, gdy ziemia był jeszcze młoda.
Nie mówi kocham cię, bo wie, że kiedy odejdzie, złamie tym Arturowi serce, a nie chce go łamać bardziej, niż to konieczne. On nie mówi kocham cię, bo to, co najważniejsze, zawsze zostaje pomiędzy nimi niewypowiedziane, ale oboje wiedzą, że ich historia nie mogła skończyć się inaczej - historia mężczyzny, który miał zostać królem i kobiety, która nigdy nie miała zostać królową.
.
Odwraca się gwałtownie, kiedy widzi błysk złotych jak pszenica włosów i Artur jest tam, dokładnie taki, jakim go zapamiętała - znajoma twarz pośród tłumu obcych, nieprzyjaznych ludzi, i Morgana czeka na ten moment, kiedy on również ją pozna, kiedy jego oczy rozszerzą się na moment, a potem obejmie ją mocnymi ramionami, w których zawsze czuła się bezpieczna, wtuli twarz w jej włosy i powie:
- Znalazłaś mnie.
.
Tęskni czasem za Camelotem, ale wie, że nie może tam już nigdy wrócić, nawet teraz, kiedy Uther Pendragon nie żyje. Zbyt dużo się wydarzyło, zbyt dużo dzieli teraz ją i Artura. Bywa, że powraca tam w snach, ale wie, że to jedne z tych snów, które nigdy się nie spełnią.
Morgan le Fay widziała bowiem swoją przyszłość i wie, że wiedzie ona na zasnute mgłą wzgórza, a potem na pachnącą jabłkami wyspę położoną pośrodku jeziora za zasłoną mgły, wyspę, na którą nie prowadzi żaden most, a jedynie niewielka łódka bez wioseł.
Wie, jak zapamięta ją historia. Czarownica. Wiedźma. Nikt nie będzie znać całej prawdy, a jej imię na zawsze będzie wypowiadane jak klątwa. Czasami ma ochotę zedrzeć sobie gardło do krwi, krzycząc w niebo - dlaczego, dlaczego ja? - ale wie, że to cena, którą musi zapłacić za to, by w tych ostatnich dniach przynieść Arturowi jednocześnie śmierć i ocalenie. Jest gotowa na nią przystać.
.
Spogląda na nią, jakby była mu zupełnie obca. Morgana łapie go za rękę i zaciska mocno skostniałe od mrozu palce, kiedy on wyrywa się gwałtownie, jak gdyby jej dotyk parzył.
- Artur…
- Kto? - Niebieskie oczy patrzą na nią w wyrazie szczerego zdziwienia.
Wie, że to on, zna go lepiej niż ktokolwiek inny, poznałaby go wszędzie, więc dlaczego, dlaczego on nie poznaje jej?
- Artur! - Jej krzyk niesie się w mroźnym powietrzu, kiedy traci go powoli z oczu, przenikliwy i niemal ogłuszający, i gdyby w jej żyłach wciąż płynęła magia, ten krzyk byłby w stanie sprawić, że ziemia pod jej stopami rozstąpiłaby się i wchłonęła ją całą, jej tęsknotę i rozpacz, i ból.
.
- Nie pamiętam już domu. Tego w Kornwalii - mówi kiedyś do niego. W mroku nie widzi jego twarzy.
- Twój dom jest teraz tutaj, Morgano. Cokolwiek by się nie stało, twój dom będzie zawsze tutaj - odpowiada Artur miękko i w jego głosie jest jakaś nuta, której Morgana nie potrafi uchwycić. - Pamiętaj o tym.
Być może Artur domyśla się więcej, niż daje po sobie poznać, być może wie, że pewnego dnia Morgana będzie musiała odejść z Camelotu i właśnie dlatego potrzebuje teraz tego zapewnienia, że cokolwiek by ich nie rozdzieliło, on zawsze będzie na nią czekał i zawsze będzie miała gdzie wracać.
Trochę chce jej się płakać.
- Wiem - mówi wreszcie, zaciskając mocno palce wokół jego dłoni, aż bieleją jej knykcie. - Wiem. Będę pamiętać.
Ma tylko nadzieję, że kiedy przyjdzie czas, on również będzie pamiętać tę obietnicę.
.
Być może los z niej okrutnie zakpił. Być może odrodzili się na nowo jedynie po to, by znów ich rozłączono.
Morgana sądziła, że skończyła już spłacać swoje długi, że Stara Religia odebrała jej wszystko, co tylko mogła jej odebrać, ale nawet na tej obcej, wrogiej ziemi, którą stał się teraz Albion, zapomniana przez wszystkich Bogini nadal bierze, bierze, aż w końcu Morganie nie pozostanie nic, co mogłaby jej jeszcze dać.
Czego jeszcze chcesz?, pyta, ale tym razem sny nie dają jej żadnej odpowiedzi i Morgana, pozbawiona swojej mocy, czuje się nagle pusta w środku, tak, jakby siłą wyrwano z niej magię i pozostawiono tylko skorupę; czuje tę czarną, bezdenną nicość gdzieś głęboko w sobie, ziejącą w jej wnętrzu niczym niezaleczona rana, i to przeraża ją bardziej, niż cokolwiek innego, również dlatego, że prawie nie pamięta już, jak nie być Morgan le Fay.
(Morgan le Fay była magią, była siłą drzemiącą we wnętrzu ziemi, była potęgą i światem odbitym w kropli wody. Teraz nie zostało z niej już nic.)
.
Śni czasami o Utherze Pendragonie i widzi jego gniewną twarz, przypominającą teraz bardziej trupią czaszkę powleczoną woskowatą, chorobliwie siną skórą, która sprawia wrażenie, jakby miała pokruszyć się pod najlżejszym dotykiem niczym stary pergamin. Oczy Uthera są zapadnięte głęboko w oczodoły, a wargi cofnięte, odsłaniając zęby.
W tych złych snach Uther Pendragon poprzysięga Morgan le Fay zemstę aż po kres czasów, ale Morgana straciła już wszystko, co tylko można jej było odebrać i wie, że czeka ją jeszcze ta ostatnia, ostateczna strata, która została zapisana w ziemi i wyryta w kamieniu na długo przed jej urodzeniem, więc nie ma się już czego obawiać. Już nic nie może jej zranić - nie teraz, kiedy jej skóra zamieniła się wreszcie w stal.
.
- Śniłam, że umierasz - mówi, tylko jeden, jedyny raz, kiedy z jej gardła mimowolnie wyrywa się krzyk, budząc Artura; zdrajca, zdrajca, myśli, on miał się nigdy nie dowiedzieć.
- To tylko sen - odpowiada Artur, chwytając ją za ramiona i przyciągając do siebie. Morgana szuka dłonią miejsca, w którym bije jego serce, bo musi się przekonać, że już przestała śnić, że Artur wciąż jest ciepły i żywy, i jej, choćby na chwilę.
- Tak, oczywiście, masz rację - mówi ze zdławionym śmiechem, odwracając twarz, by nie widział łez ściekających jej po policzkach. - To tylko sen.
Wszyscy wiedzą, że w prawdziwym życiu sny nigdy się nie spełniają.
.
Być może naprawdę jest przeklęta. Być może klątwa Uthera Pendragona dosięgła ją poprzez ramy czasu, może to dlatego Artur nie pamięta, nie potrafi sobie przypomnieć, kim niegdyś dla siebie byli, w tym innym życiu, w którym ona znała ich przeznaczenie i musiała się nauczyć, jak tracić i zostawiać za sobą, ponieważ nie dano jej wyboru. Ale teraz są tylko cieniami, duchami starego świata, które zabłądziły po niewłaściwej stronie zasłony po tym, jak wrota Avalonu zamknęły się na zawsze, i Morgana myślała, że może teraz, kiedy nic już nie znaczą, dostaną swoją szansę.
Gorzka żółć podchodzi jej do gardła.
.
- Powiedz mi - mówi Artur.
Morgana zamyka tylko oczy i zaciska wargi, by tym razem jej nie zdradziły, by nie wyjawiły jej sekretów, tych, o których Artur nie może się nigdy dowiedzieć.
Chce go prosić, by jej nie znienawidził, kiedy odejdzie, chce, żeby wiedział, że ta decyzja tak naprawdę nie należy do niej, że to przeznaczenie, które czeka na nich poza murami Camelotu, musi się wypełnić, by została przywrócona równowaga świata, a jej poświęcenie to danina, której żąda Stara Religia. Wszystko ma swoją cenę, Arturze, chce mu powiedzieć. Taka właśnie jest cena Avalonu.
- Pamiętasz, kiedy przyszłam do ciebie pierwszy raz? - pyta zamiast tego.
Od początku istnieli tylko w ciemności, na pograniczu dnia i nocy, nieuchwytni i niemal nierealni, ukrywając przed światem swój wstyd i swoje prawdziwe twarze, ale to już koniec. Nigdy więcej.
- Pamiętam - odpowiada Artur.
Nie mówi mu, że ten jest ostatni.
.
Kiedy go wreszcie znajduje, Camelot to tylko ruina, starożytne głazy porośnięte mchem i bluszczem, ale Morgana przyciska mocno dłoń do zimnego kamienia, zamyka oczy i myśli, jestem w domu. Ostatnia ze swego rodzaju powróciła do miejsca, w którym na zawsze pogrzebany został Stary Świat.
Na Wyspie Błogosławionych stoi teraz klasztor, ale pośrodku zagajnika, który nie rósł tam w jej czasach, Morgana znajduje pozostałości po ołtarzu Bogini i składa jej ofiarę, klęcząc w strugach ulewnego deszczu i modląc się o znak, który nigdy nie nadejdzie. Ziemia pod jej nogami pozostaje niema i głucha.
Jestem sama, myśli. Nie ma już nikogo…
Nie ma już nikogo, kto pamiętałby Stary Porządek i Morgana zastanawia się, czy tak właśnie czują się bogowie zapomniani przez swoich wyznawców. Być może tak naprawdę nie odchodzą w pustkę, tylko pozostają na ziemi, wędrując po świecie niczym głodne duchy, patrząc na to, jak przemija ich świat. To w pewnym sensie najgorszy los, jaki Morgana mogłaby sobie wyobrazić.
(Właśnie on stał się teraz jej udziałem.)
.
Przychodzi do niego nad ranem, o tej szarej godzinie zawieszonej pomiędzy ciemnością a światłem, całuje go po raz ostatni w skroń na pożegnanie i wymyka się z zamku poza obręb murów, gdzie czeka na nią siwa klacz uwiązana do drzewa.
Kiedy odchodzi, nie ogląda się za siebie.
Druidzi czekają na nią na granicy lasu.
- Morgana - mówi czarnowłosy młodzieniec o zielonych oczach, zbyt dużych w jego drobnej twarzy, spoglądających na nią przenikliwym wzrokiem. - Wiedzieliśmy, że przyjdziesz do nas.
Morgana zna jego twarz, widywała ją w tych snach, w których Artur umiera na zasnutych mgłą wzgórzach Camlann, ale dopiero teraz rozumie, kogo ma przed sobą.
- Mordred - szepcze.
- Witaj w domu, Morgan le Fay.
Morgana odwraca wzrok.
.
Są sny, które przychodzą i odchodzą jak fale szkarłatnego przypływu, sny, w których widzi, jak Artur upada na czerwone i złote liście, powoli, nieskończenie powoli, a potem słyszy krzyk - jego, swój - i czuje, jak ziemia pod jej stopami drży, a z przecinanego błyskawicami nieba spadają strugi ulewnego deszczu, które ich obmyją i odrodzą z wody i ognia, aż nie pozostanie nic poza nimi.
Widzi w nich Mordreda, jego posępną twarz ukrytą pod kapturem, zatrute ostrze, które dosięga Artura w chwili krótkiej jak jedno uderzenie serca, i to niemal ironicznie poetyckie - króla Camelotu zabija nie magia, lecz stal.
Budzi się z tych snów ze zdławionym krzykiem zamierającym na ustach i koszmarem wciąż żyjącym na dnie jej oczu, ale kiedy szuka dłonią ciepłego ciała Artura, znajduje jedynie zimne posłanie - i tylko w tych chwilach, kiedy jest zupełnie sama i samotna, pozwala sobie na bezgłośny płacz. W świetle dnia jest Morgan le Fay, zawsze Morgan le Fay, kapłanką Starej Religii i służącą Bogini, ale w mroku wciąż pozostaje Morganą.
.
Mówią o czarownicy, która mieszka w ruinach starożytnego miasta, ukryta przed wzrokiem świata, ostatni relikt przeszłości. Nie wiedzą nawet, jak bliscy są prawdy. Morgana może być teraz pozbawiona swojej magii, ale nadal wie, które rośliny i zioła pomagają w leczeniu zakażenia, a które w gorączce. To wiedza, którą przekazali jej druidzi, zanim odeszli wraz z resztą Starego Świata. Morgana pamięta cienisty, zielonoszary las pełen mgieł, który stał się jej schronieniem w tych dniach po odejściu z Camelotu, ale który tak naprawdę nigdy nie był domem. Teraz, pośród wysokich drzew rosnących w miejscu, w którym niegdyś znajdowała się sala tronowa, czuje, że znalazła wreszcie swoje miejsce, to, za którym tęskniła przez więcej niż jedno życie.
Przynoszą go pod osłoną nocy, przemykając się pod smolistą czernią cieni rzucanych przez drzewa, które nie pamiętają już czasu, kiedy w ich sokach krążyła magia ziemi. Morgana zaciska mocniej palce wokół rękojeści noża, z którym śpi co noc, w obawie przed wysłannikami Boga w cierniowej koronie.
- Proszę, pomóż mu. On umiera - mówi jeden z nich. - Nawet medyk z klasztoru nie wie, jak mu pomóc. Proszę…
Morgana patrzy na jego lśniącą od potu skórę, na włosy koloru dojrzałej pszenicy klejące się do rozpalonego czoła, na nieprzytomne, niebieskie oczy i nie, myśli, nie, to się tak nie skończy, nie tym razem.
- Zostawcie go - mówi im, z trudem powstrzymując drżenie głosu. Gdyby mogła, przywołałaby teraz całą swoją magię, pozwoliłaby jej spalić się od środka, byle tylko go uratować, byle tylko historia się nie powtórzyła, ale w żyłach Morgany nie krąży teraz płynne złoto i nie wolno jej złożyć nawet tej ofiary.
- Wróciliśmy do domu - szepcze do niego później, gładząc go po twarzy. - Oboje.
Artur nie odpowiada; zapada w niespokojny sen, w którym rzuca się po posłaniu i wypowiada w gorączce wiele imion, ale żadne z nich nie należy do niej.
.
Jego czujne oczy śledzą każdy jej ruch i Morgana dostrzega go zawsze na peryferiach wzroku; Mordred nie odstępuje jej teraz ani na krok, jakby bał się, że jeśli tylko się odwróci, ona znów zniknie, by nie powrócić przez długie, długie lata. Myśli, że być może jest dla niego matką, której nigdy nie dane mu było poznać, ale jest w jego wzroku coś, co sprawia, że nie potrafi w to uwierzyć, jest coś w sposobie, w jaki jej dotyka, co chwilami niemal ją przeraża.
W tych dniach tęskni za Camelotem tak, jak nie tęskniła nigdy za niczym innym. To, co czuła, opuszczając Kornwalię jako kilkuletnia dziewczynka, pamięta teraz jak przez mgłę, ale wie jedno - to był zupełnie inny rodzaj tęsknoty, nie ta wypełniająca ją teraz całą, tnąca do szpiku kości nostalgia za tym, do czego nie może powrócić. Czuje się tu obco, pośród tych ludzi, którzy mieli być jej rodziną, jej ludem, którzy mieli ją rozumieć jak nikt inny.
- Tutaj jest teraz twój dom - mówi Mordred, ale brzmi w tym fałszywa nuta, jego słowa nie mają w sobie nic ze szczerego zapewnienia Artura, nie mają w sobie nic z obietnicy i brzmią niemalże jak groźba. Nawet w złotej klatce kamiennych murów Camelotu Morgana nie czuła się tak uwięziona, jak tutaj.
Tylko samotność przynosi jej teraz ukojenie, więc Morgana przechadza się pod drzewami w samym sercu lasu przez długie godziny, czując pod palcami szorstką korę i czerpiąc z samej głębi ziemi, wdychając zapach jesiennego powietrza pełnego dymu ognisk. Bywa, że widzi w oddali szkarłat i złoto Pendragonów powiewające na proporcach, ale nigdy się nie zbliża, pozostając w ukryciu, przemykając pomiędzy omszałymi pniami niczym cień z innego świata czekający na swój czas.
.
Artur nie budzi się, balansując przez cały czas na tej pełnej duchów i cieni granicy pomiędzy jawą a snem, i Morgana mogłaby przysiąc, że za każdym razem, gdy go dotyka, czuje, jak wycieka z niego życie, powoli, kropla po kropli, aż wreszcie nie zostanie nic.
Nie.
Nie mają już teraz żadnego przeznaczenia, nie zależą od nich losy królestw - losy świata - więc dlaczego, dlaczego tym razem ich historia nie może skończyć się inaczej?
(Gwałtowny, urywany oddech, powietrze przytrzymane w płucach tak długo, aż zaczynają palić żywym ogniem, wargi spieczone od gorączki.)
Musi zabrać go na Wyspę Błogosławionych, to jej ostatnia szansa.
- Morgana…
Morgana nie płacze. To tylko dym w jej oczach.
.
To tylko ten jeden, ostatni raz; ostatni raz, zanim wreszcie upomni się o nich przeznaczenie, myśli Morgana. Jeden, ostatni raz, kiedy przez chwilę nie musi być Morgan le Fay.
Jego dotyk jest tak samo czuły i delikatny, jak zapamiętała, jego pocałunki tak samo żarliwe, i nawet jeśli tak naprawdę nie są sobą w tę noc, kiedy ognie Beltane strzelają wysoko w górę, a powietrze pachnie szałwią, to, ukryci głęboko pod powierzchnią skóry, pozostają zawsze tylko oni - Morgana i Artur. Nie Majowy Król i wcielenie Bogini, nie Artur Pendragon i Morgan le Fay.
Jeśli ją poznaje, nie mówi nic i tylko całuje ją tak, jakby ponad wszystko pragnął przebaczenia. Nie wie, że nigdy go nie potrzebował.
.
Śni o tym, że Artur umiera w jej ramionach pośrodku zasnutych mgłą wzgórz, o tym, że czuje jego ostatni oddech, ostatnie urwane w połowie, wątłe uderzenie serca. Śni o złocie i szkarłacie wykwitającym pomiędzy szarością mgły, o krzyku przecinającym mroźne powietrze zwiastujące nadejście zimy.
To tylko sen, powtarza sobie, to tylko sen. W tym życiu sny się nie spełniają.
.
- Ta wojna kiedyś się skończy - mówi cicho, ale stanowczo. Jest zmęczona, tak bardzo zmęczona i musi sprawić, że on to zrozumie, że nie popełnią błędów swoich ojców. - Kiedy Uther Pendragon umrze, nie zostanie już nikt, na kim można by się mścić. Krew za krew, dług zostanie spłacony.
Oczy Mordreda patrzą na nią posępnie spod burzy kruczoczarnych włosów, usta ma zaciśnięte w wyrazie determinacji.
- Mylisz się - odpowiada. - Krew za krew. Tak właśnie będzie.
Morgana chce go zatrzymać, chce krzyknąć nie!, chce złapać za sztylet i jednym ruchem dłoni zmienić na zawsze bieg świata, ale rozumie, rozumie, że nie wolno jej tego zrobić, więc tylko rani sobie wnętrze dłoni paznokciami aż do krwi i odwraca wzrok.
.
To dla ciebie, Morgan le Fay, słyszy w głowie jego głos, tego druidzkiego chłopca, którego wychowała na własnego wroga, mszczącego się za krzywdy, które ona już dawno przebaczyła.
Nie, myśli Morgana, nie, a potem zamyka oczy i krzyczy, krzyczy do utraty sił, aż deszcz, który spada na nią bezlitośnie z nieba, zmyje z niej winę, aż jej gniew dosięgnie Mordreda, aż oprócz niej i Artura nie pozostanie już nikt.
Aż będą mogli wrócić do domu.
.
W tym życiu sny się nie spełniają, a w żyłach Morgany nie płynie magia, która pozwala jej uchylić zasłonę przyszłości, ale Artur mimo to ponownie umiera pośrodku zasnutych mgłą wzgórz Camlann, w drodze na Wyspę Błogosławionych, umiera tak po prostu, od gorączki i choroby trawiącej jego ciało, w ciszy, której nie przerywa szczęk stali i rżenie koni, bez czerwono-złotych proporców rodu Pendragonów powiewających na wietrze.
W Morganie wzbiera krzyk, który ukrywa za zaciśniętymi kurczowo wargami, aż oczy zasnuwa jej czerwonawa mgiełka a płuca zaczynają palić żywym ogniem, i kiedy otwiera usta, unosząc głowę ku niebu, czuje przez jedną krótką chwilę, jak ziemia pod jej nogami budzi się do życia, jak magia, uwięziona głęboko pod powierzchnią w tych zapomnianych miejscach, do których nikt już nie ma dostępu, przenika ją całą, i wtedy wszystko jest szkarłatem i złotem, złotem płynącym w jej żyłach, złotem przelewającym się przez nią niczym przez przepełnione naczynie, ostatnie świadectwo Starej Religii.
Kiedy Morgana otwiera na powrót oczy, widzi tylko nieruchome, bezwładne ciało Artura, które trzyma kurczowo w ramionach i szarość mgły spowijającej wzgórza Camlann. Jest teraz sama, zupełnie sama, aż po kres czasu, i tym razem nie czeka na nich łódź bez wioseł wiodąca na pachnącą jabłkami wyspę pośrodku jeziora.
Historia powtarza się, wciąż i wciąż na nowo, za każdym razem wiodąc do tego samego, nieuchronnego końca.
.
(Król nie żyje.
Niech żyje król.)
_____________________________________________
hiraeth - (Welsh, n.) a homesickness for a home to which you cannot return, a home which maybe never was; the nostalgia, the yearning, the grief for the lost places of your past