Pusta przestrzeń, gwiazdka dla Nilc

Dec 22, 2012 21:38

Ekhm, mam nadzieję, że da się to czytać - od dawna nie pisałam i fik ten niezupełnie jest odpowiedzią na Twoje życzenie, no ale. Starałam się i w ogóle. To moja druga gwiazdka ljowa dla Ciebie, może nie taka zajebista, jak tamta, ale i tak życzę Ci wraz z nią wszystkiego najlepszego. ♥

Tytuł: Pusta przestrzeń
Autor: pellamerethiel
Dla kogo prezent: le_mru
Życzenie nr 4: Mass Effect, prompt samanthalb z commentfikatonu ME: Vakarian, Vega i Moreau upijają się razem i rozmawiają o Shepard; może być obojętnie jaki ship, może nie być żadnego - nie do końca mi wyszło, ale się starałam, no.
Fandom: Mass Effect
Spoilery: Do końca trzeciej gry!
Ilość słów: 5129



Pusta przestrzeń

Wydaje się nam, że przeszłość jest naszą własnością. Otóż przeciwnie - to my jesteśmy jej własnością, ponieważ nie jesteśmy w stanie dokonać w niej zmian, ona natomiast wypełnia całość naszego istnienia.

Leszek Kołakowski

Historia lubi się powtarzać.

James wie o tym jak mało kto - jego życie od zawsze obfitowało w przeróżne wydarzenia, które w wyniku nagłych zwrotów akcji i pod wpływem napotykanych po drodze osób nieraz kończyły się w sposób znany mu, nazwijmy to może po imieniu, z retrospekcji (pojęcie déjà vu jest Jamesowi obce - pierwszy raz usłyszał je w szkole oficerskiej, ale sam użyć go miał dopiero w kilka miesięcy po ukończeniu programu N7 i wyruszeniu wraz ze swoim pierwszym oddziałem na jedną z najbardziej wysuniętych na południe ludzkich kolonii).

Dlatego nie jest nawet specjalnie zaskoczony, kiedy po całej nocy spędzonej na wygrywaniu w karty, spożywaniu wysokoprocentowych trunków i przyłapywaniu współgraczy na karcianych oszustwach we wciąż najmniej odbudowanej dzielnicy Vancouver, niszczy kilka sprzętów, wywołuje bójkę i ostatecznie ląduje w areszcie.

Wszystko oczywiście za sprawą Shepard.

*

- Komandor Shepard?

Kobieta odwróciła się.

Zanim to zrobiła, James zdążył pomyśleć, że na pierwszy rzut oka nie wyglądała na kogoś, kto bez pomocy potężnej armii zdołał uratować Cytadelę i powstrzymać zarówno Sarena, jak i Zbieraczy. Tym bardziej nie sprawiała wrażenia osoby, o której mówiono, że z zimną krwią dopuściła się tylu morderstw, za nic mając życie cywilów, a także świadomie doprowadziła do śmierci trzystu tysięcy batarian.

Wtedy jednak napotkał jej wzrok i zaczął nagle rozumieć, dlaczego wzbudzała taki respekt nawet wśród swoich największych wrogów.

- Porucznik James Vega. Wezwano mnie, bym miał na was oko. - Zasalutował, czując się nagle wyjątkowo nie na miejscu. Zdarzało mu się to coraz rzadziej - te momenty, kiedy wydawało mu się, że palnął coś wyjątkowo głupiego albo jeszcze lepiej - że osoba, w której towarzystwie przebywał, roztaczała wokół siebie ten specyficzny rodzaj aury powodującej, że każde wypowiedziane słowo sprawiało wrażenie bełkotu idioty. Z Shepard sprawy wyglądały inaczej, może dlatego, że mimo autorytetu, którego nie brakowało jej nawet, gdy przez sześć miesięcy przebywała w zamknięciu, miała w sobie to coś, co sprawiało, że człowiek zwyczajnie nie obawiał się jej zaufać. James szybko doszedł do wniosku, że Shepard jest tego typu dowódcą, któremu bez wahania powierzyłby własne życie, bo wiedziałby, że zrobi naprawdę dużo, żeby wszyscy członkowie oddziału wrócili bezpiecznie do bazy.

Jej tymczasowe więzienie w niczym nie przypominało prawdziwej celi, ale mimo braku krat oboje doskonale wiedzieli, jaką miało pełnić funkcję. James zastanawiał się czasem, czy wiedziała, kto ją do niego wysłał. Najpierw myślał, że właśnie dlatego Shepard momentami dziwnie mu się przygląda, jakby się nad czymś zastanawiała. Podobnie jednak jak w każdym innym przypadku, i wtedy zachowywała swoje przemyślenia dla siebie. James starał się pamiętać, że oskarżono ją o zbrodnię wojenną i dlatego przez tyle miesięcy trzymano ją pod kluczem, ale wbrew sobie poczuł, że i jego coraz bardziej przyciąga jej magnetyczna osobowość.

Nie chodziło nawet o to, w jaki sposób wszyscy się o niej wypowiadali, czy też o stwierdzenie, że ma ręce splamioną krwią niewinnych - nie, to było coś więcej, coś zupełnie innego niż domysły, spekulacje, a nawet nieustannie powtarzane i doprawianie pikantnymi szczegółami plotki, które docierały do niego w kantynie. Zwykle starał się je ignorować skupiając się na dziennej dawce protein, ale są takie chwile w życiu żołnierza Przymierza, że musi komuś dać w mordę.

To było coś, co sprawiło, że tamtego dnia James zerwał ze ściany i roztrzaskał na kawałki telewizor w podrzędnej spelunie na Omedze.

*

- Kolejna szkoła oficerów będzie nosić imię komandor Shepard? Ja pierdolę, czy wreszcie opinia publiczna zgodzi się z tym, że nie ma nic chwalebnego w byciu zdrajcą i mordercą? - Żołnierz spluwa, ale brakuje mu refleksu, by powstrzymać wycelowaną w jego głowę pięść Jamesa. Ląduje na podłodze, skąd nie ma czasu się podnieść, kiedy Vega siada na nim okrakiem i chwyciwszy za kołnierz, potrząsa nim i pyta:

- Zechcecie powtórzyć, żołnierzu, co właśnie powiedzieliście?

Nazwisko Shepard i za jej życia i po jej śmierci przynajmniej kilka razy doprowadziło go do brygu i przed oblicze komisji, która oznajmiała, że są bardzo rozczarowani jego postawą, wojsko to nie miejsce, gdzie stosuje się przemoc wobec kogokolwiek oprócz przeciwników, takie zachowanie zdecydowanie nie przystoi absolwentowi programu N7, spodziewaliśmy się po was czegoś więcej, poruczniku Vega, bla bla bla.

Kiedy został dowódcą powinien zacząć zwracać większą uwagę na takie rzeczy i bardziej kontrolować swoje emocje - i zwykle mu się to udawało, ale też sporo go kosztowało - szczególnie jeżeli ktoś szargał coś, co dla Jamesa pozostawało święte, i to nieważne, ile lat minęło. W pewnej chwili po prostu nie wytrzymywał i robił coś spektakularnie głupiego.

Psycholog, który miałby zdiagnozować porucznika Vegę, powiedziałby zapewne, że być może podświadomie powtarza historię sprzed wielu lat, by doprowadzić do ponownego spotkania z komandor i stanięcia u jej boku.

Dobrze, że James nie wierzy w takie bzdury.

*

- Porucznik Vega. Rozumiem, że to wy odpowiadacie za to, żebym nie uciekła i żebym się zachowywała? - Komandor Shepard wpatrywała się w niego obojętnym wzrokiem, ale James domyślał się, że to był ten moment, w którym go oceniała i wyciągała odpowiednie wnioski. On sam też to robił, oczywiście - ale tym, co miał zapamiętać ze swojego pierwszego spotkania z komandor, było to, że już wtedy wzbudzała w nim ona cholerny respekt (nawet poruszała się w sposób sugerujący, że wie, że to właśnie ona ma rację) i że sprawiała wrażenie wściekle zmęczonej, ale nie zrezygnowanej.

To jedno miało się nigdy nie zmienić.

*

James rozważa wycofanie się po trwającej obecnie rozgrywce, ale chęć wygranej jest znowu silniejsza od niego - zresztą w tej chwili nie bardzo ma do czego wracać. Jego układ nerwowy i mięśniowy wciąż nie zregenerował się po nieudanej akcji w Gnieździe Myszołowa, gdzie śmierć poniosło trzech jego żołnierzy, a on sam prawie całkiem stracił władzę w prawej ręce. Dzięki wielu operacjom i wszczepionym pod skórę implantom jest i tak dużo lepiej, niż zapowiadali lekarze, ale daleko mu jeszcze do pełnej sprawności. Ponieważ został wysłany na przymusowe zwolnienie lekarskie, większość czasu spędza grając w pokera i inne gry karciane - często chodzi też na siłownię i ćwiczy, ale ponieważ salariański doktor przestrzegał go przed nadwyrężaniem ręki, to stara się tego unikać.

Dopiero teraz odkrywa, w jakim stopniu bycie żołnierzem zlało mu się w jedno z byciem sobą - już wcześniej służba była dla niego ważna i nie wyobrażał sobie bez niej życia, ale w przerwach między misjami nigdy się nie nudził, miał się z kim spotykać, potrafił zaszaleć, a następnego dnia obudzić się w łóżku jakiejś ślicznej asari, której imienia nawet nie pamiętał.

James z prawdziwą przykrością odkrywa, że kiedy nie ma misji do wykonania, nie bardzo ma co ze sobą zrobić, bo pewne rzeczy nie kręcą go już w takim samym stopniu jak wcześniej.

Steve powiedziałby, że wydoroślał.

*

Jeżeli dowodzenie własnym oddziałem czegoś Jamesa nauczyło, to na pewno cierpliwości i tego, że czasem naprawdę trzeba umieć trzymać nerwy na wodzy. Czerpał też z wiedzy przekazanej mu wcześniej przez innych - uważnie obserwował swoich podwładnych, interesował się nimi i nie bał się zadawać pytań ani też udzielać brutalnie szczerych odpowiedzi. Chciał, żeby mu ufali, żeby nie bali się przyjść do niego ze swoimi problemami, ale strzegł się też przed zawieraniem zbyt bliskich przyjaźni - jeszcze z Normandii pamiętał, że bycie dowódcą to bardzo samotna sprawa, wymagająca utworzenia wokół siebie muru, poprzez który nikt nie ma prawa przeniknąć. Jednak nawet komandor dopuściła do siebie Garrusa i wbrew regulaminowi pozwoliła mu wejrzeć pod maskę nieustannej czujności i gotowości do akcji.

James starał się grać w otwarte karty - Tali powiedziała o nim kiedyś, że ma serce na dłoni i na pewno coś w tym było - ale też długo pracował nad sposobem, w jaki mógłby najlepiej powiązać tę swoją cechę z wydawaniem rozkazów i dowodzeniem grupą ludzi. Na początku ciężko było mu się przyzwyczaić do świadomości, że to od niego zależy teraz życie tych kilkudziesięciu osób, więc lepiej, żeby nie popełnił zbyt wielu błędów. Mimo ograniczonego czasu postarał się poznać ich jak najlepiej, dzięki czemu kiedy dotarli na miejsce, wiedział komu powierzyć które zadanie.

Nie wszystko jednak poszło jak po maśle.

Nigdy tak nie jest.

*

Kiedy na trzy dni przed czasem wychodzi z wojskowego aresztu, nie jest zdziwiony, że ktoś na niego czeka.

Nie spodziewa się jednak Jokera i EDI.

- Cześć, kolego. - Joker stoi w podejrzanie wyprostowany sposób, ubrany też jest w bardzo luźny, nieformalny strój. Ma na sobie nieodłączną czapkę z daszkiem, a na koszulce reklamę najnowszego filmu o przygodach Blasto. EDI stoi obok w długim, beżowym płaszczu do ziemi, kapeluszu i brązowych okularach przeciwsłonecznych - rozsądne posunięcie, szczególnie biorąc pod uwagę szerzącą się ksenofobię i coraz popularniejsze twierdzenia radykalnych bojówek, że to właśnie obce rasy i sztuczna inteligencja sprowadziły na nas kataklizm, który był, a jakże inaczej, karą boską za nasze grzechy. Część uważała także, że może atak ten był efektem spisku kosmitów przeciwko ludziom, a jego udaremnienie zawdzięczamy tylko i wyłącznie Przymierzu. E-booki i audiobooki o ataku żniwiarzy jako odpowiedniku trzeciego potopu, który Bóg miał zesłać na ludzkość w ramach kary, sprzedawały się w zastraszającym tempie i ilości egzemplarzy. Było to tym bardziej zadziwiające, że przed wojną do wszelkiego rodzaju kościołów uczęszczała zaledwie garstka najwierniejszych wyznawców, opierających się wszechpotężnemu zalewowi apostazji i ateizmu.

Tak, EDI zdecydowanie dobrze zrobiła nie obnosząc się po Vancouver ze swoją metalową powłoką.

- Joker? EDI? Co tu robicie? - James rozgląda się na boki, ale w pomieszczeniu nie ma nikogo więcej.

- Jak to co? Jest dwudziesty dziewiąty września. - Joker drapie się po czapeczce. - Nawet nie mów, że zapomniałeś!

- To już dziesięć lat? - Oczywiście, że James nie zapomniał. Nie wpadł tylko na to, żeby z kimś się z tego powodu skontaktować.

EDI dotyka swoich okularów.

- Dokładnie trzy tysiące sześćset…

Joker obejmuje ją i poklepuje po ramieniu.

- Jednakże według kalendarza asari… Zrozumiałam aluzję, Jeff. James najprawdopodobniej wcale nie czerpie radości z mojego raportu.

- Nie, nie, po prostu jestem zaskoczony, że was widzę. - Śmieje się, bo sytuacja ta jest nieco absurdalna, ale zarazem tak zwyczajna - przynajmniej taka byłaby, gdyby zapomnieć na chwilę o fakcie, że mają wśród siebie przedstawicielkę sztucznej inteligencji, a każde z nich nosi pod skórą blizny, które w żaden sposób nie uwidoczniają się na zewnątrz.

- Lepiej chodźmy stąd, zanim ktoś zorientuje się, że system został zhakowany i generał Dupek wcale nie nakazał wypuścić cię z brygu - żartuje Joker.

*

Kiedy lecą na orbitę, Joker tłumaczy mu, że tak będzie bezpieczniej, gdyż każda minuta pobytu w Vancouver niesie ze sobą potencjalne zagrożenie dla EDI. Nieważne, że sama zainteresowana uważa, że Jeff przesadza i przypomina, że jest w stanie sama o siebie zadbać i w razie czego uszkodzić niejednego przeciwnika organicznego (i nie tylko).

- Zbliżająca się rocznica bitwy o Ziemię i śmierci komandor wywoływała w Jeffie intensywne poczucie smutku i straty, zaproponowałam więc, że możemy powtórzyć spotkanie, które Tali zorganizowała kilka lat temu. (Joker niemrawo usiłuje zaprzeczyć - to wcale, a raczej nie do końca było tak, no ale skoro tak już się złożyło, to przy okazji wreszcie zobaczysz nasz własny statek, absolutne cudeńko!) - Niestety z częścią osób nie udało nam się skontaktować, a reszta miała zobowiązania, które nie pozwalały im przybyć tutaj w tak krótkim czasie.

James pamięta, że poprzedni spęd tego typu był absolutną katastrofą - część osób wyszła wcześniej, kilka się popłakało (w tym oczywiście Joker, który nawet teraz nie potrafił mówić o Shepard bez tego załamującego się tonu w głosie), Jack zniszczyła kilka mebli, Steve pokłócił się ze swoim partnerem, większość zdecydowanie zbyt dużo wypiła - a w tym wszystkim usiłowała odnaleźć się i zapanować nad sytuacją biedna Iskierka, która miała nadzieję, że wszyscy napiją się razem w zgodzie i wzniosą pełen milczącego szacunku toast za zmarłą komandor. Zabrakło jednak istotnego czynnika, który ich wcześniej razem spajał i sprawiał, że mimo rozbieżności charakterów i poglądów potrafili się zjednoczyć i wspólnie walczyć o przyszłość galaktyki. Bez Shepard Jack i Miranda nie potrafiły znaleźć się w jednym pomieszczeniu tak, żeby jedna którejś nie spróbowała dopiec albo powiedzieć coś złośliwego albo też by Wrex nie pokłócił się z kimś o decyzje komandor odnośnie krogan i genofagium.

James nie wie co bardziej go przygnębia - wspomnienie Tali, która popłakała się nad szóstym z kolei drinkiem czy Garrusa, który przez pierwsze dwie godziny siedział jak na szpilkach, a później zmył się jak tylko Liara zaczęła opowiadać, kiedy i w jakich okolicznościach poznała Shepard. Vega niezbyt komfortowo czuł się na tym spotkaniu, które bardziej przypominało spóźnioną o kilka lat stypę, niż wspólne zgromadzenie dawnych znajomych, więc mógł sobie tylko wyobrażać, jak musiał poczuć się Garrus.

Tym bardziej jest zdziwiony, gdy ten czeka na nich na statku.

*

- Szrama. Nie myślałem, że cię tutaj zobaczę - stwierdza James ściskając szorstką rękę turianina.

- Ja też nie myślałem, że się dzisiaj tutaj spotkamy - oznajmia Garrus, zerkając na EDI z czymś w rodzaju wyrzutu. James podąża za jego spojrzeniem i dochodzi do wniosku, że EDI sprawia wrażenie usatysfakcjonowanej. Zabawne, że kiedyś nie uwierzyłby, że po wyrazie twarzy robota można domyślić się jego samopoczucia - ale też niegdyś nie dałby się przekonać, że sztuczna inteligencja w ogóle może mieć uczucia. Widok EDI u boku Jeffa sprawia, że Vega czuje się nawet nieco wzruszony - wspomnienia napływają do niego same i nagle żałuje, że nie znajdują się z powrotem na pokładzie Normandii. A może to i lepiej. Dla EDI mogłoby to być niebezpieczne, a dla Garrusa zbyt trudne.

W kilka tygodni po oficjalnym i wysoce ceremonialnym pogrzebie Shepard, Jeff skontaktował się z nim i powiedział, że wraz z EDI uciekają do Trawersu Attykańskiego. Okazało się, że admirał Hackett odczekał kilkadziesiąt dni, żeby załagodzić sytuację i nie dawać załodze Normandii żadnych powodów do niepokoju, ale cała ta sytuacja była tylko na pokaz. Niedługo później jego wysłannik zajął statek i aresztował wszystkich członków załogi, którzy byli oskarżeni o współpracę z Cerberusem, Jeff zamiast tego został pozbawiony stanowiska i usłyszał, że następnego dnia przybędą technicy, których zadaniem będzie wykasowanie sztucznej inteligencji z oprogramowania statku.

Trudno się dziwić, że tej nocy EDI przeprogramowała się tak, żeby narobić im jak największych problemów, a następnie zhakowała układ sterujący jednego z tkwiących w porcie małych statków osobowych, dzięki czemu mogli z Jeffem uciec. Nie wiedzieli oczywiście, co się stanie, gdy EDI oddali się za bardzo od Normandii, ale na szczęście nic strasznego się nie stało. Oczywiście, zmniejszyła się jej moc obliczeniowa i nie była równie skuteczna w walce, ale w dalszym ciągu mogła chodzić, mówić i żyć.

Kiedy James spotkał ich kilkadziesiąt miesięcy później, EDI powiedziała mu, że włamywała się czasem na serwery Przymierza, żeby zobaczyć, co zrobili z jej domem - wiadomo co miała na myśli. Z utajnionych raportów, które James widział na własne oczy, wynikało, że inżynierom wiele miesięcy zajęło oczyszczanie statków z pozostałości wprowadzonych przez Cerberusa ulepszeń i z upewniania się, że całkowicie unieszkodliwili władającą statkiem sztuczną inteligencję. W tej chwili, po dziesięciu latach od bitwy o Ziemię, w której Normandia odegrała jedną z najważniejszych ról, statek służył jako fregata zwiadowcza dla jakiegoś wysoko postawionego dupka z Przymierza.

Jeff nie chciał nawet o tym mówić.

- Tak piękny i wspaniale wyposażony statek, pełen ułatwiających życie gadżetów, a oni zrobili z niego kurierską łajbę… Wiesz, że Cerberus zainstalował mi tam nawet specjalną wannę z jacuzzi? - Pierwsza otwarta butelka stoi już na stole - nie byle co, bo wódka z Thessii, mocna, ale nie wypalająca przełyku rzecz, nie to, co tuchańska gorzałka. Proces rozwiązywania języków można uznać za rozpoczęty.

- Rzeczywiście wzruszające. Aż żal dupę ściska za tak pochylającymi się nad naszymi problemami pracodawcami jak Cerberus - stwierdza sucho Garrus.

- Łatwo ci mówić. Wiadomo przecież, że nie tęsknię za tymi rasistowskimi dupkami, ale ożywili Shepard i stworzyli nową nową Normandię. Ten statek był dla mnie wszystkim. No dobra, ten statek i EDI, ale to się w wiadomy sposób łączyło, nie?

James odchrząkuje.

- Nie no, jasne, ten statek był całkiem fajny, ale…

- Fajny! - Prycha Joker. - Słyszałaś, EDI? On mówi, że Normandia była „fajna”.

- Z tego, co wiem, to słowo ma zdecydowanie bardziej pozytywny niż pejoratywny wydźwięk, więc wydaje mi się, że James nie miał nic złego na myśli, Jeff.

- Wiem, wiem. - Joker widzi, że tej walki nie może wygrać, więc sięga po butelkę i dolewa sobie więcej wódki. - Ale serio, łatwo wam mówić. Wy prawie codziennie gdzieś wychodziliście, braliście udział w misjach, naradach i takich tam, a ja wciąż tkwiłem w tych - zajebiście wygodnych, swoją drogą - skórzanych fotelach i ratowałem wam tyłki jak tylko mogłem. Mówi się, że dom jest tam, gdzie serce, nie? No to moje serce zostało na Normandii.

EDI nie wygląda na urażoną.

- Moje też - stwierdza tylko. - Technicznie rzecz biorąc.

James wzrusza ramionami.

- Ja nie mam takiego miejsca. Nie miałem od czasu Fehl Prime.

- To smutne - oznajmia EDI.

- A co z tobą, Szrama? - rzuca James żartobliwie, ale szybko gryzie się w język, jeszcze zanim dostrzega poważny nagle wyraz twarzy Jokera.

Garrus patrzy na niego i przez chwilę milczy.

- Normandia to był dla mnie tylko kolejny statek. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem miejsce, które mogłem nazwać domem. - W głosie Garrusa jest coś sztucznego, jakby powtarzał coś, co niegdyś przeczytał, ale EDI słyszy zawarte też w nim ostrzeżenie - Garrus nie chce, żeby ktokolwiek wypomniał mu, że zmyśla albo kłamie.

Wszyscy wiedzą, że tak jest.

*

Garrus pamięta to tak:

Nigdy nie będziesz sam

Wybuch pojazdu i

-

To co mu obiecała

Jeżeli coś pójdzie nie tak i oboje tam trafimy, spotkajmy się przy barze.

Najbardziej nie chciał, żeby umarła.

Nie, najbardziej nie chciał, żeby umierała sama - przecież oboje wiedzieli, że prawdopodobnie nie wyjdzie z tego żywa.

Może i wiedzieli, ale Garrus aż do końca trzymał się kurczowo tej myśli, że może, może jednak nie. Przez pierwszy tydzień przeszukiwał ruiny wraz z ekipami ratunkowymi, ranił sobie i tak już krwawiące i poczerniałe od oparzeń ręce i czuł, jak pęka mu skóra, ale nie obchodziło go to, bo może gdzieś pod zwałami gruzów biło jeszcze serce Shepard, może jej płuca zmuszały się do jeszcze jednego wysiłku i była to ostatnia chwila, by ją uratować, by ją wyciągnąć i w porę dostarczyć do szpitala.

Wreszcie Liara i Tali zmusiły go do wyjścia spomiędzy ruin i powrócenia do urządzonego w prawie nienaruszonym liceum szpitala, gdzie zajął się nim jakiś turiański lekarz. Później Garrus stracił przytomność i obudził się dopiero po kilku dniach - okazało się, że w oparzenia wdało się zakażenie, dostał wysokiej gorączki i ledwo go odratowali. Ktoś na niego krzyczał, ale on myślał wtedy tylko o tym, że prawie udało mu się do niej dołączyć.

Spotkajmy się przy barze

Nigdy nie wierz słowom osób, które idą na śmierć.

Powiedzą każdą rzecz, żebyś tylko wypuścił je z ramion i uwierzył, że wszystko będzie dobrze. Żebyś uwierzył, że wrócą, a życie wróci do normy i te wydarzenia nie zostawią po sobie żadnego trwałego śladu.

Nigdy nie będziesz sam

Oczywiście.

*

Kiedy doszedł do zdrowia i dotarło do niego, że Shepard naprawdę go zostawiła, z początku był na nią wściekły - przecież jeżeli wiedziała, że idzie na śmierć, musiała to wiedzieć, to dlaczego nie wzięła go ze sobą? Powinien być przy niej, a ona przy nim, powinni wspólnie złożyć się na ołtarzu i w ten sposób ofiarować światu przyszłość, bez żalu, że nie będzie w niej miejsca dla nich dwojga.

Wolałby wszystko od pustki, która była gorsza nawet niż to, co czuł, kiedy dowiedział się, że Shepard zginęła w wybuchu Normandii. Wtedy zaprzeczenie, wściekłość, rozpacz były w nim bardzo żywe i jakby bardziej na wierzchu - zwłaszcza w nocy Garrus miał czasem wrażenie, że czuje je na skórze, jak drażnią wystawione na powietrze nerwy.

Tym razem było inaczej - wciąż znajdował w sobie miejsce na wściekłość i usiłował wypełnić nią pustą przestrzeń, która pozostała po jej śmierci, ale tym razem nawet najbardziej intensywne uczucia sprawiały wrażenie, jakby oddzielała je od Garrusa gruba warstwa metalu (albo ziemi).

Momentami Garrusowi wydawało się, że jest odwrotnie - że to tych uczuć, przytłumionych czy nie, jest za dużo, by zapełnić pozostawione przez nią puste miejsce, a może to puste miejsce było zbyt rozległe, a za mało głębokie, by pomieścić wszystkie te emocje?

W ciągu ostatnich dziesięciu lat wiele rzeczy uległo zmianie, ale mimo wszystko to dojmujące poczucie klęski i osamotnienia trwały przy nim niczym wierni, acz niechętnie widziani towarzysze broni.

*

Prawda była taka, że kiedy już Garrus zrozumiał, że został wciągnięty w pułapkę, zmartwił się, że spotkanie to będzie powtórką tamtej katastrofy.

Garrus wyszedł wtedy po niespełna dwóch godzinach w niewystarczającym stopniu pijany i w wystarczającym stopniu zniechęcony tym, co ujrzał, a także faktem, że ugodziło go to w sposób na pewnym poziomie wręcz zbyt osobisty - czuł, że swoim zachowaniem niektórzy tam zbrukali pamięć o Shepard, a on nie miał może prawa, by innych wychowywać, ale za to odczuwał wielką ochotę, by dać komuś w mordę.

EDI wiedziała, w jaki sposób ściągnąć go na statek - płynące z różnych źródeł, ale traktujące o tym samym fałszywe wiadomości na temat zagubionej jednostki żniwiarzy, która wbrew rozsądkowi i logice miałaby wysyłać sygnały i wykazywać oznaki życia. W ciągu ostatniej dekady Garrus słyszał o kilku takich rzekomych przypadkach w różnych częściach galaktyki - ani razu pogłoski nie okazały się prawdą, ale za każdym razem Garrus wolał nie ryzykować i postanawiał zbadać sprawę na miejscu. Był to też swojego rodzaju hołd, jaki składał pamięci Shepard - upewnianie się, że żaden żniwiarz już nigdy nie wyrządzi nikomu krzywdy, a także robienie co w jego mocy, by pamięć o niej nie została zatarta albo wykrzywiona przez historię.

Wielu próbowało.

EDI poprowadziła go jak po sznurku na statek, na którym się obecnie znajdowali - informacje wydawały się sprawdzone, wszystko trzymało się kupy, a przecież gdyby to nie była EDI, to równie dobrze ktoś mógłby wciągnąć go w pułapkę.

Wydawało mu się dziwne, że EDI posunęła się do czegoś takiego, żeby upewnić się, że w tym akurat dniu Garrus znajdzie się w ustalonym przez nią miejscu, ale dłuższa rozmowa z Jokerem rozjaśniła nieco sytuację - Jeff przekonywał go, że to właśnie jego słowa sprawiły, że EDI postąpiła w ten sposób.

- Wiesz, coś w rodzaju „nikt z nich nie powinien być w taką rocznicę sam, a już na pewno nie Garrus” - oznajmia z pełną powagą. Garrus zerka na EDI, ale wyraz jej twarzy jak zwykle pozostaje dla niego nieodgadniony - wydaje mu się jednak, że za tą historią kryje się coś więcej, w tym momencie decyduje się jednak milczeć. Nie może być pewien czy nie było odwrotnie i EDI nie sprowadziła go tutaj, żeby czymś zająć Jokera, który wydaje się być dziś pogrążony w szczególnego rodzaju melancholii.

Jeff z kolei nie wydaje się szczególnie zdziwiony stopniem empatii, jaki przejawia EDI.

- Zdziwiłbyś się, gdybyś zobaczył, jak wciągnęła się w Battlestar Galactica. Robot wciągający się w historię o sztucznej inteligencji, która prawie wybija ludzkość, a następnie ściga ją przez pół galaktyki, by wreszcie nauczyć się żyć z nimi w zgodzie? Mówię ci, empatia to przy tym małe piwo.

Garrus niegdyś uznałby fakt, że EDI kręci tego rodzaju tematyka za niepokojący, ale teraz kiwa tylko głową.

Nie przyznałby się do tego za nic w świecie, ale rzeczywiście dobrze było zobaczyć znajome twarze, szczególnie w przeddzień rocznicy, która czasem sprawiała, że pogrążał się w milczącej żałobie, a czasem doprowadzała go na skraj alkoholizmu.

Niekiedy te dwie rzeczy występowały razem.

*

Zgodnie z daną Liarze obietnicą Garrus nie wrócił od razu na Omegę - zrobił to dopiero po kilku tygodniach, żeby zobaczyć, czy może jeszcze jakoś pomóc jej mieszkańcom, tym razem jednak nie zamierzał oddawać za nich życia. Nie, Archanioł zginął i Garrus nie zamierzał wskrzeszać go z martwych - wiązałoby się z tym nie tylko zbyt wiele komplikacji, ale także wspomnień, które lepiej było zostawić w spokoju. Archanioł był kimś w czyim cieniu Garrus schował się po pierwszej śmierci Shepard i przybyciu na Omegę, ale wcale nie chciał do tego powrócić.

Aria nie była zachwycona jego widokiem, ale miała wobec niego dług wdzięczności, więc pozwoliła mu pokręcić się trochę po Omedze i pozałatwiać kilka niedokończonych spraw, zanim doszedł do siebie i zdecydował się udać w dalszą drogę. Zapowiedziała mu jednak, że uznaje dług za spłacony, a kiedy Garrus następnym razem tutaj przybędzie, niech nie oczekuje żadnego specjalnego traktowania. W odpowiedzi wzruszył ramionami i udał się na pierwszy lepszy statek odlatujący w pierwsze lepsze miejsce w którymś z dalszych systemów - nie planował w najbliższym czasie powrotu na Omegę.

Gdyby ktoś zapytał Garrusa, czym zajmował się później, mógłby mieć prawdziwy problem z udzieleniem odpowiedzi na to pytanie. Najbliższe rzeczywistości byłoby stwierdzenie, że, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało, wciąż szukał swojego miejsca, dlatego większość czasu spędził na małych, zapomnianych planetach o trudnych do wymówienia nazwach. Pomagał w walce z batariańskimi łowcami niewolników i pozostałościami po eksperymentach Cerberusa, które rozpełzły się po całej galaktyce, rozłączał liczne - później coraz rzadsze - połączenia od swojego ojca i siostry i wpatrywał się w punkt na niebie, który mógł, a prawdopodobnie i był Ziemią. Miał też kilka przelotnych romansów, wiadomo, to nie tak, że zamierzał spędzić resztę życia w celibacie, przestał się jednak dogadywać z turiankami, a jeden pośpieszny i mocno zakrapiany seks z ludzką kobietą skończył się głośnym orgazmem z jej i przytłaczającym poczuciem klęski i wstydu z jego strony. Przez cały ten czas żywił też naiwną nadzieję, że ktoś wskaże mu drogę, wciśnie broń do ręki i powie: - Idź, walcz, oddaj życie za to i za tamto.

Kiedy już raz rzucił na szalę wszystko, co miał, poczuł się oszukany, kiedy mu to oddano i zapowiedziano, że już więcej nie musi walczyć, że wojna skończona, a on może schować snajperkę i pójść do domu. Najchętniej udałby się tam, gdzie mógłby ją spotkać, ale domu już nie było, nie było Normandii i nie było też baru, z którego obiecała, że będzie na niego patrzeć. To też bolało, to myślenie o tym, że jeżeli istnieje jakieś życie po śmierci, to oboje zostali oszukani, bo nikt nie wspominał, że trwanie po jednej czy drugiej stronie będzie tak bardzo samotne. A może nie, a może chociaż ona miała szczęście i w barze spotkała Andersona, wpadła na Mordina, Thane’a, Ashley i Legiona, którzy dotrzymywali jej towarzystwa podczas gdy on, Garrus, został na warcie po tej stronie lustra.

Ojciec wkrótce przestał usiłować się z nim skontaktować, Solanie zabrało to wiele dłużej - nigdy całkowicie nie zerwała z nim kontaktu, ale po pierwszych trzech latach nie odzywała się już częściej niż raz na kilka miesięcy.

Nawet najbliżsi mają swoje granice.

*

James półgłosem opowiada co zaszło podczas nieszczęsnej akcji w Gnieździe Myszołowa, kiedy mieli napaść na siedzibę jednego z najważniejszych przemytników czerwonego piasku. Ich zadaniem było zniszczyć towar, a przestępców schwytać bądź zabić - okazało się jednak, że przemytnicy celowo obrali sobie kryjówkę na pustyni, która zalęgła się od mutantów, jakich James nigdy wcześniej nie widział. Magazyn przemytników zdołali puścić z dymem, kilku z nich zabić bądź aresztować, ale zanim udało im się zrobić coś więcej, zostali zaatakowani przez coś, co wyglądało jak skrzyżowanie raknii z nieznanym im rodzajem mutantów. Trzech żołnierzy Jamesa zginęło, on sam prawie utracił władzę w lewej ręce etc. etc., ale w dalszym ciągu nie miał pojęcia, co ich tam wtedy napadło. Dowództwo z kolei też albo odmawiało wszelkich informacji albo zwyczajnie nie posiadało wiedzy na ten temat.

Joker i EDI swoją opowieścią wypełniają lukę między obecną chwilą, a tym, co Garrus usłyszał o ich sytuacji wcześniej. Tak, nadal mają ten swój statek - nazywa się Consensus i nie jest może nawet w połowie tak piękny ani tak zwrotny jak Normandia, ale Joker i tak kocha go całym swoim sercem. Garrus słucha niekończących się wywodów na temat silnika statku, systemu podtrzymującego życie i tak dalej i myśli, że to dobrze, że chociaż ktoś odnalazł się w tym nowym świecie.

Usiłuje cieszyć się tym cudzym szczęściem, nie, cieszy się nim naprawdę, ale na chwilę odpuszcza i przypomina sobie, że najbardziej żywy w ciągu tego dziesięciolecia czuł się kiedy strzelał ze swojej snajperki, tropił rzekomo wysyłane przez żniwiarzy sygnały i walczył z ludźmi, którzy starali się zrobić z Shepard psychopatkę i terrorystkę w oczach opinii publicznej.

- A słyszeliście, że konserwatyści z systemu Vetus wymyślili, że aby uniknąć kontrowersji, należy pozbyć się z Elysium tablicy pamiątkowej, która powstała tam na cześć komandor?

Garrus odwraca głowę w jego stronę i potrząsa nią - nie jednak, by go uciszyć, nie, chodzi o coś zupełnie innego.

James tymczasem -

*

James tymczasem orientuje się, że a) za dużo wypił b) za bardzo rozwiązał mu się język, przez co wdepnął nagle na bardzo śliski grunt i lepiej, żeby dobrze wybadał, gdzie zamierza postawić następny krok albo nagle może znaleźć się po szyję w bardzo głębokim gównie.

- Sorry, Garrus, nie chciałem…

- Nic nie szkodzi, James. Mnie też to denerwuje.

James oczywiście wie, że Garrusa to wkurza. W końcu to on od lat walczy ze wszelkiej maści idiotami, którzy ledwo opadł kurz po ostatniej bitwie, zaczęli wydawać książki pod tak wdzięcznymi tytułami jak „Shepard - zdrajczyni czy bohaterka?”, „Krew Elysium” albo „Widmo krwi - nieautoryzowana biografia komandor Shepard”. Nie był w stanie pojawić się wszędzie i zwalczyć wszystkie te idiotyczne artykuły, ale dzięki błyskawicznej interwencji Liary zwykle i tak miał znacznie mniej do roboty, niż mogłoby się wydawać. Niektóre informacje były tak głupie, że wręcz zabawne: gdzieniegdzie przewijał się motyw nieślubnego dziecka (ojcem bywali Kaidan Alenko, Joker, Garrus, Thane, a także jacyś przypadkowi batarianie i nawet vorcha), oddanego pod opiekę kapłankom asari tudzież złożonego żniwiarzom w krwawej ofierze. W innym zaś extranetowym pisemku batariańska dziennikarka uparcie powtarzała, że Shepard była kochanką Człowieka Iluzji i dlatego tak długo współpracowała z Cerberusem.

Na takie bzdury Garrus nie zwracał uwagi, szkoda mu było czasu. Skupiał się na poważniejszych zarzutach i związanych z tym zagrożeniach. Na przykład kiedy jakieś e-wydawnictwo opublikowało podręcznik, w którym z Shepard zrobiono ludobójczynię i terrorystkę, to Garrus zrobił z tego powodu awanturę przed samą Radą Cytadeli, której część członków zawdzięczała jej przecież życie. Radna asari podjęła sprawę i podręcznik wycofano, ale nie zawsze było tak dobrze. Większość dziennikarzy nie wiedziała, że mają do czynienia z byłym kochankiem komandor, ale ci, którzy coś podejrzewali, siedzieli na tej informacji jak na złotym jaju i czekali. Wreszcie w dwa lata po śmierci Shepard, kiedy sprawa zaczynała trochę przycichać, jakiś międzygalaktyczny magazyn polityczny nie wytrzymał i puścił farbę. Z początku podchodzono do tego raczej nieufnie i dziwiono się, że tak poważna redakcja opublikowała plotkę tego kalibru, ale wybuch pierwszej gwiazdy pociągnął za sobą eksplozje kolejnych i tego procesu za nic nie dało się już zatrzymać.

James wiedział to wszystko od Jokera, który miał oczywiście źródło w postaci EDI, trzymającej rękę na pulsie, jeżeli chodzi o wszystko, co mówiono bądź pisano o Shepard, Normandii czy kimś z jej byłej załogi.

- Jestem tym wszystkim cholernie zmęczony - stwierdza nagle Garrus.

*

Na chwilę zapada całkowita cisza.

To największa szczerość na jaką Garrus zdobył się w ciągu ostatnich kilku lat.

Po tych słowach żadne inne nie wydają się już równie ważne.

*

W sumie spędzają na Consensusie niecałe trzy dni.

Żadnemu z nich nigdzie się nie śpieszy, ale James nagle dostaje wezwanie - ma jak najszybciej stawić się z powrotem w bazie w Vancouver, a Garrus sprawia wrażenie, jakby sobie o czymś przypomniał i również musiał porzucić ich i udać się w dalszą drogę.

EDI i Joker nie zatrzymują go - oboje rozumieją, że jeżeli Garrus ma dojść do ładu z samym sobą, to musi to zrobić sam, z co najwyżej niewielką pomocą i zachętą ze strony innych osób. Nieważne, czy zajmie mu to kolejnych pięć, sześć czy dziesięć lat, czy też zda sobie sprawę z pewnych rzeczy na samym końcu życia - niektóre sprawy są zwyczajnie tego warte.

Ale nie ma co kłamać, Garrus pod pewnymi względem już zawsze będzie zupełnie sam.

fandom: mass effect, gwiazdka lja 5, autor: pellamerethiel

Previous post Next post
Up