tytuł : pewnego razu w Valley Falls
autor :
panhomarekfandom : supernatural
para : Sam/Dean
spojlery : autentyczny brak
ilość słów : 2 782 + tytuł i prompt
rating : +16 ze względu na kilka scen? chyba.
uwagi : tekst przeszedł tylko wstępną korektę w wordzie, wszystkie błędy są moją winą. Znów piszę do SPN, chociaż miało być na początku do The Walkign Dead. Miasteczko egzystuje w stanie Kansas niedaleko rzeczywistego parku dziobaków.
Pewnego razu w Valley Falls.
Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty.
Michaił Bułhakow
- Chyba coś mam - powiedział tego dnia Sam, podczas śniadania w jednej ze stacji benzynowych na głównej autostradzie prowadzącej z Nebraski do Kansas. Dean spojrzał na niego powątpiewająco znad swojej porannej kawy.
- Spójrz. - Podsunął bratu gazetę. Odpowiednia rubryczka została już chwilę temu zakreślona czerwonym mazakiem Sam`a, tak by Dean nie musiał długo szukać. - Piszą, że w Valley Falls doszło do serii dziwnych wypadków. Rozwódka Jenny rzuciła się na swojego byłego męża i do dzisiaj nie są w stanie się od siebie odkleić.
Dean przyjrzał się bratu uważniej, próbując zrozumieć, co w tej sprawie jest godnego ich uwagi.
- Wiesz Sam, czasami ludzie po prostu do siebie wracają i tyle - mruknął, a potem zawiesił wzrok na krągłościach przechodzącej obok kelnerki. Uśmiechnął się sam do siebie i dopiero chrząknięcie Sam`a przywróciło go do rzeczywistości.
- Sąsiedzi Jenny mówili, jak ta dwójka bardzo się nienawidziła. Podobno mąż bił ją, a po jej odejściu stoczył się na samo dno. Nie wydaje ci się to dziwne?
- Stary, mamy się teraz zajmować rozpadającymi się związkami? - odparował Dean, odchylając się na krześle. Nie wytrzymał długo wiercącego, ostentacyjnego wzroku brata i w końcu został zmuszony do kapitulacji.
- I co? Myślisz, że to jakiś eliksir miłości albo kontrakt z demonem? - zapytał Dean, pochylając się nad gazetą. - Ten gość nie wygląda na kogoś, kto za swoją żonę zaprzedałby duszę.
Sam uśmiechnął się zwycięsko i zaczął wyciągać portfel z kieszeni.
- W każdym razie, powinniśmy to spraw…
- Nie dopiłem jeszcze kawy!
*
Valley Falls było małym i spokojnym miastem, w dodatku położonym w zielonej okolicy. Lasy i pola rozciągały się na wszystkie strony świata, poprzecinane jedynie małymi rzekami i jeziorami. Czarny Chevrolet Impala zaparował na parkingu jedynego motelu w Valley Falls. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to miejsce nigdy nie przyciągało do siebie gości. W zepsutym szyldzie świeciła się tylko jedna jarzeniówka, a drewniane schodki na taras już dawno przegniły.
- „Pod Dziobakiem” - przeczytał Dean, robiąc zdegustowaną minę. Ostatecznie jednak wzruszył ramionami, prawdopodobnie dochodząc do wniosku, że sypiał już w gorszych miejscach.
- Pewnie, dlatego że niedaleko jest rezerwat dziobaków - poinformował Sam, wyciągając kluczyki ze stacyjki. Pogoda nie należała do doskonałych, zwłaszcza wiosną. Zimne powietrze już od rana dawało się we znaki, a zachmurzone niebo z pewnością nie napawało optymizmem. Sam miał wrażenie, że jeszcze przed zachodem rozpada się na dobre.
- A nie mają gdzieś niedaleko jakiegoś baru? - zapytał Dean, rozglądając się przez moment. Podszedł do bagażnika i wyciągnął z niej ciemnozieloną, znoszoną torbę z bronią.
Sam tylko na niego spojrzał, nie komentując i ruszył w stronę recepcji.
- No, co? - mruknął Dean, wznosząc oczy do nieba.
*
Dzień minął zaskakująco szybko, chociaż pogoda nie poprawiła się ani odrobinę. Winchester`owie rozdzielili się zaraz po zamówieniu pokoju i nie spotkali aż do wieczora. Sam zastał swojego brata w ich motelowym pokoju, siedzącego z piwem nad jakimiś papierami.
- Znalazłeś coś? - zapytał zaraz na wejściu, nie kłopocząc się nawet ze zdejmowaniem kurtki. Od razu podszedł do Dean`a i usiadł przy nim na kanapie.
- Podobnie przypadki zdarzały się w tym mieście, co dwadzieścia lat - powiedział blondyn, pociągając łyk mocnego piwa. - Pierwszy odnotowano na początku dwudziestego wieku, trzy rozpadające się małżeństwa na nowo oszalały na swoim punkcie. Problem polega na tym, że żadna z tych par nie przeżyła kolejnego roku.
Sam zmarszczył brwi, biorąc do ręki odpowiednie kserówki.
- Szaleli za sobą tak bardzo, że po jakimś czasie stało się to nie do wytrzymania.
- Chcesz powiedzieć - zaczął Sam. - Że zakochali się w sobie na śmierć?
Dean uśmiechnął się kwaśno i w ramach odpowiedzi uniósł piwo do góry i rozłożył się wygodnie na kanapie.
- Dowiedziałeś się czegoś u Jenny i jej męża? Jak mu było…
- Thomas - bąknął Sam. - Ma na imię Thomas. Po za tym, że zachowują się naprawdę jak zakochani i nie mogą od siebie oderwać… Jenna wspominała, że wszystko zaczęło się od ich przypadkowego spotkania w barze.
- Co przyzwoita kobieta robiła w barze? - zapytał Dean, naturalnie zaciekawiony i zachęcony wizją baru jakiegokolwiek. Nawet takiego z przyzwoitymi kobietami.
- Szukała pracy - odparł Sam, spoglądając na brata krytycznie. Dean odkaszlnął. - W każdym razie, powiedziała, że kiedy tylko zobaczyła Thomas`a przy ladzie wyszła jak najszybciej. On poszedł za nią, aż do końca ulicy, gdzie skręcili w zaułek między biblioteką, a bankiem. Jenna zarzekała się, że zobaczyła jasne światło, a potem swojego byłego męża. I wtedy…
- Na nowo się w nim zakochała - dopowiedział Dean, przerywając bratu. Podniósł się z kanapy, z pustą już butelką po piwie. - Nie wygląda mi to na żadne eliksiry miłosne.
- Pakt z demonem też możemy skreślić - mruknął Sam, ponownie zagłębiając nos w notatkach, które zdobył Dean. - Masz jakieś pomysły?
- Jeden.
Sam uniósł głowę z nadzieją, że chociaż raz to będzie jakiś mądry pomysł.
- Idziemy do baru.
A jednak.
*
Dean nie był zachwycony widząc zielony neon kształtem przypominający dziobaka. Wszystko w tym mieście było związane z tymi dziwnymi zwierzętami, których starszy Winchester szczerze powiedziawszy nie lubił. Ni to ptak, ni to ssak. Prawdopodobnie Dean byłby skłonny uwierzyć, że dziobaki nie są naturalnym zjawiskiem, tylko właśnie nadprzyrodzonym, za to nieszkodliwym. Na całe szczęście wnętrze baru wyglądało w miarę przyzwoicie, jeśli weźmie się pod uwagę standardy małomiasteczkowych spelun.
- Dwa piwa - zamówił Dean, siadając ze swoim bratem za ladą.
Barman, rosły facet podchodzący już pod czterdziestkę, łysy i z podłą gębą zmierzył ich jedynie wzrokiem. Potem odwrócił się, mamrocząc pod nosem coś o wypucowanych ciotach, czego Winchester’owie nie zdołali już usłyszeć.
- Słuchaj - zaczął Dean, mimo nieprzyjaznej aury otaczającej łysego faceta. - Jesteśmy reporterami internetowej strony plotkarskiej…
- PrawdziwaMiłość.com - wtrącił pospiesznie Sam. Dean spojrzał na niego karcąco, ale nic nie powiedział. - Chcielibyśmy usłyszeć o historii Jenny i Thomasa, kojarzysz ich prawda?
Barman nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, zabierając się za czyszczenie szklanek leżących na szafce tuż pod blatem. Dean westchnął i wyciągnął z portfela dwadzieścia dolarów, a widząc spojrzenie łysego, dołożył kolejne dwadzieścia.
- Thomas przychodził tutaj od trzech miesięcy - powiedział wreszcie mocnym, gardłowym głosem. - Chlał jak mało, kto i narobił sobie długów. Wszyscy wróżyli mu rynsztok, z takim pijakiem nikt nie chciałby się zadawać, nawet jego żona go zostawiła. Potem Jenny przyszła tutaj starać się o robotę jakąś. Powiedziałem jej, że nie ma na razie wolnych miejsc , ale niech spróbuje po drugiej stronie miasta w drugim barze. Akurat kiedy wychodziła, Thomas przyszedł i pokłócili się jeszcze na wyjściu. Biedna kobieta, skaranie boskie miała ze swoim mężem. Nie wiem, co jej do głowy uderzyło, że do niego wróciła.
Dean i Sam spojrzeli po sobie, uważnie słuchając opowieści barmana.
- Widziałeś, co się potem stało? - dopytał Sam.
- Jenny wybiegła z płaczem, a Thomas za nią. Pomyślałem sobie, że może jeszcze coś jej zrobi, więc zamknąłem bar i poszedłem za nimi. Kiedy znalazłem ich za zakrętem nie mogli się już od siebie odkleić. - Barman wzruszył ramionami w obojętnym geście, kończąc tym samym swoje zeznanie za czterdzieści dolarów. Potem oddalił się obsłużyć innych gości.
- Dzięki - mruknął jeszcze Sam, po czym otworzył swoje piwo. Dean własne wypił już do połowy. Przez moment oboje milczeli, zastanawiając się, co mogło wydarzyć się w zaułku.
- Cholera - stwierdził po chwili Dean. - W dzienniku ojca na pewno nie było nic o podobnym przypadku.
- W takim razie musieliśmy coś przegapić przeglądając akta poprzednich spraw - wywnioskował Sam, wychylając porządny łyk piwa. - Chyba nie ma sensu wypytywać kogokolwiek innego. Powinniśmy wrócić do motelu i poszukać kolejnej wskazówki.
Dean w głębi duszy miał ochotę zostać jeszcze w barze i opróżnić co najmniej trzy piwa więcej. Znów wystarczyło tylko nieznoszące sprzeciwu spojrzenie młodszego brata.
*
Dwie godziny później bracia Winchester nadal siedzieli zagrzebani po uszy w kserokopiach, wydrukach i starych materiałach zapożyczonych z miejscowej biblioteki. Dean powoli przysypiał, wpół leżąc na kanapie i czytając po raz enty ten sam artykuł z gazety sprzed czterdziestu lat.
- Chyba coś znalazłem - zawołał Sam, siedzący teraz przy niewielkim stoliku koło okna. Dean poczuł jakby miał małe deja vu, ale ruszył się posłusznie w stronę brata. Pochylił się nad jego ramieniem i spojrzał w ekran laptopa.
- Widzisz? - Sam postukał palcem w zdjęcie. - Nie wygląda znajomo?
Dean dopiero teraz zrozumiał, o co chodziło. Z niedowierzaniem spoglądał na zdjęcie zrobione sześćdziesiąt lat temu, a potem na kolejne, jeszcze starsze. Na każdej fotografii uwieczniony był ten sam mężczyzna.
- Barman - powiedział automatycznie Dean.
- Cholera, myślisz, że wie? - zapytał Sam, podnosząc się i zamykając laptopa. Dean nie wiedział, więc jedynie wzruszył ramionami.
- Większym problemem powinno być teraz pytanie „jak go zabić” - stwierdził blondyn, po czym wyciągnął spod swojego łóżka torbę z bronią. Wypakował z niej strzelbę, nóż i niewielki pistolet.
- Nie sądzisz, że powinniśmy najpierw dowiedzieć się, kim on jest? - Sam spojrzał na Dean`a z dezaprobatą. - Może nie musimy go zabijać?
Starszy Winchester spojrzał na swojego brata z miną pod tytułem „chyba sobie ze mnie żartujesz”, po czym podrzucił w dłoni kluczyki od Impali.
- Jeśli krwawi, to z pewnością go zabiję - oznajmił kierując się w stronę drzwi.
*
Dean i Sam nie zauważyli mężczyzny siedzącego na dachu budynku, który z uwagą śledził ich wzrokiem, kiedy wychodzili z samochodu i kierowali się w stronę baru. Obaj mieli jednak nadzieję, że znajdą barmana na miejscu.
- Cholera - zaklął Dean, podchodząc do oszklonych drzwi, w których wisiała kartka z napisem „przepraszamy zamknięte”. - Musimy go jakoś znaleźć zanim załatwi kolejną parę.
Sam przytaknął bratu i oboje ruszyli w stronę zaułka między bankiem, a biblioteką. Deszcz lunął na nich znienacka, jeszcze zanim dotarli do zakrętu. Dean spojrzał jakby z wyrzutem w niebo i poprawił kołnierzyk kurtki. Sam naciągnął na głowę kaptur szarej bluzy i wygrzebał z kieszeni małą latarkę.
Nie zdążyli dojść do końca niewielkiej uliczki, kiedy usłyszeli znajomy głos :
- Nie myślałem, że będziecie aż tak głupi, by tutaj wracać - zaczął barman, nagle znajdujący się za nimi i zagradzający jedyną drogę ucieczki.
- Kim jesteś? - zapytał Sam, przekrzykując deszcz, podczas gdy Dean przeładował pistolet. Barman roześmiał się jedynie i zaszczycił braci pozornie przyjacielskim uśmiechem.
- Amorem! - odpowiedział, a potem rozłożył zapraszająco ręce. - Wiecie, zazwyczaj nie popieram par homoseksualnych, ale tym razem zrobię wyjątek specjalnie dla was.
Jeszcze zanim skończył mówić Dean i Sam ujrzeli jasne, ciepłe światło przenikające ich aż do samej duszy.
- Zwiał! - warknął starszy Winchester, przecierając oczy. Dopiero potem spojrzał na swojego brata i z wrażenia aż cofnął się pod ścianę. Sam wydawał się być tak samo zaskoczony, jak on.
- Dean? Co się z tobą stało? - zapytał młodszy łowca. Jeszcze nigdy nie widział Dean`a tak przystojnego i pociągającego jak w tej chwili. Zielone oczy wydawały się w tym momencie bardziej głębokie, usta soczystsze, a delikatnie zaznaczone na policzkach piegi bardziej urokliwe niż kiedykolwiek.
- To ty mi powiedz, co z tobą!? - odparł Dean, bardziej przerażony zaistniałą sytuacją, niż jego młodszy brat. Odkąd Sammy ma taki seksowny tyłek i z jakiej racji jego dłonie wydają się doskonale pasować do bioder Dean`a!?
- O matko - szepnął nagle Sam, uzmysławiając sobie coś naprawdę ważnego. Dean spojrzał na niego z pytaniem w oczach. - Ten barman. Powiedział przecież, że jest Amorem. Co jeśli właśnie nas w sobie…
- Nawet nie kończ tego zdania! - zaprotestował szybko Dean, wyglądając na obrzydzonego do granic możliwości. - Jesteśmy braćmi!
- Jemu to chyba nie przeszkadza… - Stwierdził młodszy Winchester, wzruszając ramionami
- Sammy! - jęknął zrozpaczony Dean. Na wszelki wypadek wolał się nie zbliżać do brata i nadal pozostawać pod ścianą. Sam zdawał się mieć jednak inny pomysł, po przez dłuższą chwilę spoglądał na blondyna, by potem, zupełnie niespodziewanie, znaleźć się tuż przy nim.
- Sammy, co ty wyrabiasz? - zapytał Dean, bardziej spanikowanym głosem, niż zamierzał. A potem zobaczył te kuszące usta swojego brata i już nie mógł się powstrzymać.
Pierwszy pocałunek był gwałtowny i nachalny. Sam zacisnął mocno dłonie na ramionach brata i najprawdopodobniej wcale nie zamierzał go puszczać.
- To jest…
Kolejny pocałunek.
- … nie na miejscu - wychrypiał Dean.
Znów pocałunek.
- Wybacz - wysapał Sam.
Usta Dean`a były cudowne, miękkie i smakowały najlepiej na świecie.
- Nie mogę się powstrzymać.
Dean poczuł jak Sam napiera na niego biodrami, a potem spłonił się cały, czując wypukłość w swoich i jego spodniach. Cholera, co się z nimi działo!?
- Powinniśmy - zdołał powiedzieć między pocałunkami. - Zadzwonić do Bobby`ego.
Sam nie wydawał się zadowolony z takiej opcji. Przyparł Dean`a mocniej do ściany i siłą wsunął język między jego wargi. Blondyn nie oponował, poddając się temu obezwładniającemu uczuciu niemal całkowicie.
*
- Do licha! Dlaczego dzwonicie z czymś takim dopiero teraz!? - Krzyczał głos Bobby`ego ze słuchawki. Telefon ustawiony na tryb głośnomówiący, leżał na pogniecionej pościeli.
- Wybacz Bobby - powiedział Sam przepraszająco. - Dopiero teraz byliśmy w stanie.
- Jak to „byliście w stanie”!?
Sam spojrzał w bok, na pogrążonego w słodkim półśnie brata. Nagiego, kuszącego i jeszcze pachnącego niedawnym seksem.
- Wiesz… Musieliśmy jakoś… Odreagować.
Wymowna cisza po drugiej stronie powiedziała Sam`owi, że owszem, Bobby domyślił się, o co mogło chodzić. Dopiero po jakimś czasie starszy łowca odezwał się speszonym głosem :
- Będę u was najszybciej jutro wieczorem. Nie ruszajcie się nigdzie i nie naróbcie kłopotów.
- Nie sądzę, żebyśmy się gdziekolwiek ruszyli - mruknął Sam, uśmiechając się pod nosem, kiedy Dean zaczął się podnosić, przecierając oczy. Rozłączył się prędko, a potem wyłączył też telefon. Kiedy tylko się odwrócił usta brata odnalazły jego wargi i wciągnęły w namiętny, długi pocałunek. Przez ten tydzień doszli do niesłychanej wprawy.
*
Singer przyjechał zgodnie z zapowiedzią, następnego dnia wieczorem, kiedy za oknami zaczęło już się ściemniać. Zastał Sam`a siedzącego przy stoliku, zapatrzonego w swojego laptopa. Dean akuratnie brał prysznic.
- Eh, idioci - mruknął Bobby, próbując nie patrzeć na złączone razem łóżka.
- Wybacz - powiedział Sam, wstając i drapiąc się w tył głowy. - To jakby nie do końca zależy od nas.
- Taaak - odparł Singer, jakoś nie mogąc się w tej sytuacji odnaleźć. Dean i Sam nadal pozostawali jego ukochanymi prawie-synami, ale nigdy nie spodziewał się, że zdarzy się coś podobnego. Prędzej pomyślałby o apokalipsie, czy czymś takim.
- Mniejsza o to - powiedział po chwili i machnął ręką. - Poszperałem trochę i wiem, jak was z tego wyciągnąć chłopcy.
Kiedy Dean wyszedł spod prysznica - Bobby starał się nie wnikać, dlaczego nie chce nigdzie usiąść - wszystko było już przygotowane. Odpowiednie ostrze namoczone w roztworze z krwi, ziół i starych relikwii suszyło się na stoliku, a Singer razem z Sam`em omawiali plan działania.
- Zanim zniknie na kolejne dwadzieścia lat będzie chciał połączyć jeszcze jedną parę - zauważył Dean, opierając się o kanapę rękoma, tuż nad bratem. Sam odchylił głowę do góry i już miał sięgnąć po pocałunek, kiedy na ziemię przywróciło go głośne kaszlnięcie Singera. Obaj bracia uśmiechnęli się przepraszająco.
- Wiecie, kto jest na celowniku? - zapytał Bobby.
- Prawdopodobnie - odparł Sam. - Kristen i Emett Bakings rozwiedli się dwa tygodnie temu, niedawno facet wylądował na bruku.
- Jest jeszcze Emma Richardson i jej były chłopak Brad Hansky - uzupełnił Dean. - Nie jesteśmy pewni, kogo wybierze Amor.
- I to wszystko z Internetu? - zapytał zdziwiony Singer. Sam uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie musimy się rozdzielić. Ja pójdę z Sam`em… - zaczął Dean, ale szybko mu przerwano.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Będziecie w stanie zabić Amora, a nie… no, zajmować się sobą? - Bobby spojrzał na zakłopotanych braci podejrzliwie. Jednocześnie wiedział już, że jakakolwiek próba rozdzielenia ich spełznie na niczym. - Idioci.
*
Nikt nie był zdziwiony, że we wschodniej części Valley Falls mieści się rozległy Park Dziobaka. Po tygodniu spędzonym w tym mieście Dean`a przestały obchodzić nawet kosze na śmieci przypominające tego zwierzaka. Zwłaszcza, że teraz nie było czasu na zajmowanie się podobnymi rzeczami.
Sam i Dean szli przez ciemny o tej godzinie park ramię w ramię, siłą woli powstrzymując się od trzymania się za ręce albo rzucenia się na siebie.
- Myślisz, że go tutaj znajdziemy? - zapytał Sam, rozglądając się uważnie na boki. Dean ściskał w dłoni odpowiednio przygotowany nóź.
- Jeśli nie dzisiaj, to zapewne nigdy - mruknął starszy Winchester. - A ja nie zamierzam umierać przez seks. Ledwo chodzę po tym tygodniu!
Sam wywrócił jedynie oczami i dokładnie w tym momencie zobaczyli biegnącą przez park Emmę Richardson.
- Odczep się o de mnie! - krzyczała, uciekając przed swoim byłym chłopakiem.
- Przeklęci futboliści - mruknął pod nosem Dean, widząc jak pędząca góra mięsa dopada do nieszczęsnej Emmy i przyciska ją do drzewa.
- Puść mnie! - zawołała dziewczyna.
Dean i Sam byli już w połowie drogi do nich, kiedy na piaskowej ścieżce znikąd pojawił się barman. Amor, nie zauważywszy jeszcze łowców uniósł ręce do góry, a jasne światło zaiskrzyło między jego palcami.
- Mam cię! - warknął Dean, zachodząc łysego faceta od tyłu i przebijając jego serce nożem. Emma Richardson zemdlała, wpadając w objęcia Brad`a.
*
- Przepraszam - mruknął Sam, kiedy znów siedzieli w Impali. Gdy tylko Dean zabił Amora wszystko wróciło do normy. Znów byli tylko braćmi, a nie braćmi, którzy uprawiają razem seks i kochają się bardziej niż powinni. Dean od tego czasu stał się wyjątkowo małomówny.
- Za co? - zapytał starszy Winchester, wpatrzony niemal nachalnie w drogę przed sobą.
- Za twój bolący tyłek - odpowiedział Sam, uśmiechając się lekko. Dean dopiero teraz na niego spojrzał i wystarczyła tylko chwila, by oboje się roześmiali. To nic, że blondyn musiał teraz siedzieć na wyjątkowo miękkiej poduszce, bo siedzenia Impali były za twarde.
- To było całkiem przyjemne - powiedział po dłuższej chwili Dean. Sam jakby tylko na to właśnie czekał, rozpromienił się i wyprostował.
- Masz ochotę na powtórkę? - zapytał podekscytowany, z nadzieją w głosie.
- Tylko, jeśli ty będziesz prowadził przez następny tydzień.