No więc tak. Nie jest to tekst skończony. Nie skończyłam go wczoraj, ponieważ strasznie się rozrósł, a musiałam iść do pracy. Nie skończyłam go dzisiaj, ponieważ wziąć się rozrasta. Skye doradziła mi, żebym podzieliła go na dwa dni, no i w sumie pasuje on również pod prompt dzisiejszy, więc tak zrobię.
To część pierwsza.
Mass Effect
Sny naszych ojców
1/2, ta część ma około 1900 słów
AU do zakończenia trzeciej gry, spoilery, wiadomo.
f!Shepard i cała reszta, występują albo osobiście albo chociaż są wspomniani
EDIT: Ugh, nie wiem, dlaczego myślniki są tak dziwnie sformatowane. Później to poprawię.
EDIT 2:
2/2łączna długość fika: 4289 słów.
SNY NASZYCH OJCÓW
if I look back, I’m lost
Kiedy Cywilna Flota Quarian znajduje jej kapsułę krążącą na orbicie wokół Ziemi, Shepard nie jest pewna, czy jeszcze oddycha, ale ta myśl nie przeraża jej tak, jak powinna. Nie czuje swoich kończyn, w zasadzie nie czuje w ogóle swojego ciała i ma wrażenie, że jej płuca i serce wypełnia kosmiczna pustka. Nigdy wcześniej nie czuła się bardziej częścią wszechświata.
̶- Komandor Shepard - słyszy nad sobą odlegle znajomy głos, ale nie podnosi powiek, żeby spojrzeć na rozmówcę; nie jest pewna, jak to zrobić, ma wrażenie, że już zawsze będzie widzieć tylko czerń. - Tu Admirał Koris, wszystko będzie dobrze. Żyje pani.
Chce się zaśmiać, prychnąć szyderczo, ale wydobywa się z niej tylko niezrozumiały charkot, a z ust wypływa strużka krwi i śliny.
Czy ta jednostka ma duszę?, chce zapytać, ale gardło ma zbyt ściśnięte, ciało zbyt martwe.
●
Jej sny są wciąż tak samo przerażające, szepty, drzewa i cienie, ludzie, których poprowadziła w piekło i ludzie, których nie zdołała stamtąd wyciągnąć. Zdaje się, że przez ostatnie dni i noce robi tylko to - śni. Środki przeciwbólowe i usypiające nie działają, jak powinny. Zapach szpitala dochodzi do jej nozdrzy, gorączka barwi jej koszmary na czerwono, a jedyne co wynurza ją nieco bliżej granicy przytomności to ból poparzonych rąk i połamanych żeber.
W końcu się budzi. Jak się później dowie, po dwóch tygodniach na oddziale intensywnej terapii w szpitalu gdzieś pod Londynem. To cud, że żyje, mówią jej lekarze. Shepard patrzy obojętnie na pochylone nad nią twarze, kątem oka widzi rozbite okno, połatane prowizorycznie taśmą aluminiową. Nie odzywa się ani słowem, a oni nie naciskają, choć Shepard jest przekonana, że zżera ich ciekawość. Co się stało na Cytadeli? Jak pokonała Żniwiarzy? Jak wróciła?
Jedyne czego Shepard chce to wyrwać powtykane w nią igły i rurki, i zwlec się z tego łóżka i oddalić się jak najszybciej od aparatury monitorującej jej funkcje życiowe. Chce powiedzieć im wszystkim, żeby się pieprzyli. Jest tak niewyobrażalnie wkurzona.
̶- Przestań tak patrzeć na tych biednych ludzi, bo zaraz popuszczą w gacie.
Odwraca głowę w stronę, skąd dochodzi głos. W drzwiach stoi postać, której nie spodziewała się już więcej zobaczyć. Shepard uśmiecha się lekko i jej twarz reaguje ukłuciem bólu. Wkurzenie ustępuje szybko przed zalewającą ją falą ulgi.
̶- Ostrożnie. Uśmiechanie zawsze przychodziło ci z trudem.
̶- Garrus Vakarian - wita go Shepard i są to jej pierwsze słowa od bardzo dawna. Głos ma zachrypnięty, ale wciąż pobrzmiewa w nim dawna moc.
̶- We własnej osobie.
Garrus podchodzi do niej, kuśtykając lekko. Shepard dopiero teraz zauważa, że w lewej ręce trzyma kulę.
̶- Co się stało? Byłeś ze mną w Londynie, słyszałam przez nadajnik, że wszyscy zginęli.
̶- Tak. Żniwiarzowi zależało na zabiciu mnie. Ale dostał tylko moją nogę.
Garrus opiera ciężar ciała na zdrowej nodze i wyciąga przed siebie lewą, która - zauważa Shepard - jest syntetyczna. Shepard ponownie zostaje zaślepiona gniewem i gdyby tylko mogła przywróciłaby Zwiastunowi, życie, tylko po to, żeby móc go ponownie zabić. Ale to nie jest reakcja, której potrzebuje Garrus. Garrus nie chciałby, żeby ktoś nad nim lamentował.
̶- Walnij na to trochę pudru. Nikt nie zauważy.
Salę szpitalną wypełnia głośny, ostry wybuch śmiechu Garrusa, który ten na koniec próbuje nieudolnie zamaskować dwoma kaszlnięciami.
̶- Cieszę się, że nie umarłeś - mówi Shepard po chwili. Powiedzenie tych słów przychodzi jej łatwiej, niż podejrzewała.
̶- Ja też. Shepard… Widziałem, jak wchodzisz do kanału. Chciałem iść za tobą, ale - zawiesza głos i spuszcza głowę.
̶- Nie bądź głupi. I tak byś nie pomógł.
Garrus ponownie śmieje się, tym razem nie tak szczerze. Shepard wyciąga rękę i dotyka jego prawej dłoni.
̶- W porządku. Dałam radę.
Garrus ściska lekko jej palce.
̶- Mówiłem ci, że dasz radę.
Shepard cofa swoją dłoń i poprawia poduszkę pod plecami. Garrus przysiada w fotelu obok i bezceremonialnie wyciąga nogi na łóżko.
̶- Liara zaglądała do ciebie codziennie i siedziała po kilka godzin. Czekała aż twój stan się ustabilizuje, ale potem musiała polecieć na Thessię. Zostawiła ci prezent.
Kiwa głową w stronę szafki przy łóżku i wzrok Shepard podąża we wskazanym kierunku. Nie mogąc się powstrzymać, wyciąga rękę i pod palcami wyczuwa dziwny materiał, który dopiero po kilku sekundach identyfikuje jako papier. Shepard nie jest pewna, gdzie Liara to znalazła. Papierowe książki są teraz rzadkością, a co dopiero czyste kartki. Z niejakim namaszczeniem Shepard kładzie zwiniętą kartkę na kolanach. Kiedy ją rozkłada, ukazuje się przed nią pięknie wykaligrafowane jedno słowo: Shepard. Wokół wyrysowane jest kilkadziesiąt małych gwiazdek.
Cóż, przypuszczam, że właśnie umieściłam twoje imię wśród gwiazd.
Shepard przełyka ślinę, ale pilnuje się, żeby jej twarz nie zdradzała emocji, kiedy składa kartkę i delikatnie odkłada ją na miejsce. Ponownie patrzy na Garrusa, który przygląda się jej z nieskrywaną ciekawością. Kiedy wie, że nie otrzyma od Shepard żadnego wyjaśnienia, kontynuuje:
̶- Joker jest gdzieś na dole. Miałem go zawołać, jak się obudzisz, ale wiesz, jak on kocha być w centrum zainteresowana, zacząłby rzucać żartami i w ogóle byś mnie nie słuchała. A chciałem pogadać. Tali też cię odwiedzała, ale flota nalegała, żeby wróciła na Rannoch. Negocjacje z gethami czy coś.
Shepard przerywa mu bezpardonowo, bo ktoś jeszcze był wówczas z nimi, torował sobie drogę przez ruiny Londynu i walczył z nią ramię w ramię, kiedy Zwiastun zaatakował:
̶- A Vega?
Garrus nie przerywa kontaktu wzrokowego, kiedy powoli kręci głową. Shepard przeciera twarz dłonią, nagle niesłychanie śpiąca i wypruta z energii. Zaciska szczękę prawie do bólu.
̶- Też powinnam była umrzeć. Martwy bohater jest wygodniejszy.
̶- Bohater? Zawsze miałaś o sobie niewyobrażalnie wygórowane mniemanie.
Teraz to kolej Shepard na krótki wybuch śmiechu. Jej ciało nie przyjmuje tego dobrze.
̶- Dlaczego ty zostałeś, Garrus? Palaven nie potrzebuje twojego wsparcia?
Garrus stuka kulą w lewą nogę.
̶- Rehabilitacja. Poza tym, wszyscy wiemy, że beze mnie nigdy nie ruszysz swojego leniwego zadka z tego łóżka.
●
Wbrew jej protestom, lekarze upierają się, żeby trzymać ją w szpitalu na obserwacji. Shepard przygląda się swoim rękom i świeżo przeszczepionej skórze. Odmówiła operacji blizn po tym, jak poskładał ją Cerberus. Nie może pozwolić sobie, żeby zapomnieć.
W tych dniach odwiedza ją wiele ludzi. Większość z nich jest jej całkowicie obojętna, niektórymi nawet gardzi. Politycy i dziennikarze, przedstawiciele różnych ras. Wszyscy chcą poznać ze szczegółami wydarzenia, które wpłynęły na to, że Żniwiarze niespodziewanie padli, jak gdyby wyłączeni. Shepard nie dzieli się z nimi sekretem. Cokolwiek by sobie nie wymyślili, na pewno brzmi to lepiej niż zwyczajne wpisanie kodu do konsoli. Mówi jednak prawdę admirałowi Hackettowi, kiedy w końcu ją odwiedza. Mówi mu też o Andersonie (to ta ciężka część) i Człowieku Iluzji (to ta część, gdzie go żałuje, trochę wbrew sobie).
̶- Uratowałaś nam wszystkim tyłki, komandorze. Jesteś gotowa zrobić dla nas coś jeszcze?
Podejrzewała, że nie przyszedł tu bez dobrego powodu. Ale tak, jest gotowa. Ma już dość siedzenia na tyłku.
●
Po wstąpieniu do wojska, rzadko odwiedzała Ziemię. Pamiętała swoją ojczystą planetę ze wszystkimi szczegółami, ale nie były to szczegóły kolorowe. Znała ją z niezbyt najlepszej strony, ciemne ulice i podziemia, tak wygląda w końcu życie w gangu. Ale to, co zastaje teraz, przerasta jej najgorsze oczekiwania. Wszystkie miejsca, które odwiedza ̶ głównie po to, by podnosić morale i kontrolować pracę i tym podobne bzdety ̶ wyglądają jak skażone, jak gdyby nic dobrego już nigdy nie miało na nich powstać. Toronto, Los Angeles, Rio, Madryt, Sztokholm. Wszystko śmierdzi Żniwiarzami, jakby zostawili ślady nie do odplamienia. Czasem Shepard w swoich służbowych wypadach napotyka niewielkie hordy kanibali, zombie czy grasantów. To jedyne momenty, które jej się podobają: kiedy roztrzaskuje im głowy pięścią i biotyką. Czasem napotyka ludzi, którzy mają do niej pretensje niewiadomo o co. O uleczenie genofagium i z pewnością zbliżającą się nieubłaganie wojnę z kroganami. O gethy. O to, że batarianie, wziąwszy czynny udział w wojnie, teraz roszczą sobie prawa do udziału w radzie. Shepard chciałaby niekiedy tych ludzi potraktować tak, jak traktuje stwory Żniwiarzy, ale nie ma najmniejszej ochoty przesiedzieć kolejnego pół roku w brygu, nie po tym, kiedy dopiero co wstała z łóżka, więc ogranicza się do słownych gróźb i niekiedy obitej facjaty.
Bierze też udział w uroczystych ceremoniach, przyodziana w swój niebieski mundur, wyprostowana i nienaganna. Co jakiś czas odbywają się spotkania przedstawicieli wszystkich ras, bo takie wydano rozporządzenie: delegacje na każdej planecie. Shepard śmieje się w duchu z osób, które zostały wybrane do reprezentowania ludzkości na Rannochu. Wyobraża sobie, że sikają po nogach na widok behemotów gethów.
To jedno z tych spotkań. Pewien salarianin odwraca się w jej stronę i Shepard stara się skupić na słowach wypływających z jego ust.
̶- Dałaś nam wszystkim szansę na bycie lepszymi niż byliśmy, komandorze. Nie zmarnujemy jej.
Shepard przytakuje z powagą i rozgląda się po twarzach zebranych na sali przedstawicieli wszystkich ras. Za wiele już w życiu widziała, by uwierzyć, że ten status quo potrwa długo. I dobrze, myśli, gardząc trochę samą sobą, co ja bym robiła w tej galaktycznej utopii? Potrzebuje rzeczy, do których może strzelać.
Ale na razie może być, przyjmie ten pozór zgodności i wspólnoty z otwartymi ramionami. Wszyscy tego potrzebują. Shepard nie ma nic przeciwko wędrówce z miejsca na miejsce przez jakiś czas. Radziła już sobie z większymi problemami niż z poczuciem zagubienia i brakiem celu. Wszyscy powtarzają jej - wojskowi i politycy, głównie ludzcy, ale swoje zdanie dorzuciło też kilku turian czy quarian - że jest tu potrzebna, na wyniszczonej Ziemi. Chciałaby móc w to uwierzyć. Jedyne, co potrafi, to walczyć. Tęskni za Normandią, jej cichymi ścianami i ledwo wyczuwalnym pomrukiem silników. Tęskni za swoją załogą. Co prawda, nigdy nie potrafili odepchnąć zawsze towarzyszącego jej poczucia samotności (nie może ich za to winić, to wyłącznie jej zasługa), ale Shepard nie pamięta, by czuła się kiedyś tak samotna, jak teraz.
A może po prostu robi się miękka na starość.
Kiedy schodzi z podestu, towarzyszą jej brawa. Shepard pociera kark dłonią.
●
Są jeszcze rzeczy, które ją zaskakują. W Berlinie napotyka dużą grupę gethów pomagających odbudować miasto, w efekcie czego stolica Niemiec wygląda lepiej niż jakakolwiek inna metropolia, w której Shepard była do tej pory.
Podchodzi do nich, kiedy niestrudzenie i bez śladu zmęczenia usuwają gruzy. Musi zrozumieć, Shepard przede wszystkim musi zrozumieć.
̶- Dlaczego to robicie?
Wysoki na ponad trzy metry behemot odwraca się w jej stronę i błyska do niej światełkiem swojej lampy.
̶- Shepard-komandor - mówi i przez sekundę Shepard ma złudną nadzieję, że to Legion. Później jest zła, że sobie na nią pozwoliła. - Nie męczymy się, przez co nasza skuteczność jest znacznie wyższa niż istot organicznych.
̶- Tak. Ale nikt was nie prosił o pomoc. Dlaczego pomagacie?
Światełko miga szybko, kiedy geth poszukuje danych.
̶- Jednostka, którą nazywaliście Legion, chciałby tego. Shepard-komandor była przyjaciółką Legiona. Shepard-komandor jest przyjaciółką gethów.
̶- Przyjaciółką?
̶- Tego słowa użył tuż przed zakończeniem przesyłu danych. Przed otrzymaniem od Legiona ulepszenia, nie wiedzieliśmy, co oznacza to słowo. Teraz wiemy. Teraz pomagamy.
Shepard odwraca się do gethów plecami i odchodzi szybkim krokiem. Nie jest pewna, kiedy to się stało - teraz czy jeszcze wcześniej - ale odkrywa, że ma lepszą opinię o syntetykach niż o istotach organicznych.
Tak bardzo bała się, że jest w jakiejś części syntetyczna. Chociaż nie myśli o tym zbyt często, pamięta niektóre szczegóły swojego snu. Pamięta, co powiedziało dziecko, które chciało odebrać jej jedyne porządne zakończenie. Teraz myśli, że może nie byłoby to nawet tak straszne. Być w połowie robotem.
Gorszej opinii o samej sobie i tak mieć nie może.
Czy ta jednostka ma duszę?, pyta samą siebie i, jak zwykle, nie znajduje odpowiedzi.
CZĘŚĆ DRUGA