Sezon 12, odcinek 1

Apr 14, 2012 03:55

Po dwóch latach polska slayerka rodem z Poznania powraca. W bólach.

Przygody Andrzejka i Marysi, z dodatkiem Radka, Kuby i Wielkiego Do zaczęły się w Osiedlowych opowieściach, albo świecie na opak.

Autor: mlekopijca
Tytuł: Osiedlowe opowieści, albo dresem i orężem
Fandom: Buffy the Vampire Slayer
Słów: 1466

Ostrzeżenie: Na rzecz fika (którego akcja dzieje się około 2006 roku, trzy lata po Chosen), premiera Merlina została przesunięta o dwa lata wstecz. Gwałt na researchu, wiem. Nikt by nie zauważył, jakbym nie powiedziała, wiem.

Dedykuję le_mru, z którą (przez chaszcze) dotarłam kiedyś na cmentarz na Dębcu.



Kiedy Andrzejek wrócił do domu, późnym, lipcowym popołudniem, co raczył obwieścić głośnym wołaniem o obiad, odpowiedziało mu dosyć nietypowe o tej porze zjawisko, mianowicie cisza.

Zaniepokojony Andrzejek rzucił kluczami o szafkę i butami w stronę ściany, po czym udał się do kuchni. Przy stole tkwiła cała jego rodzina, plus sąsiadka spod dwójki, posiadaczka biustu godnego Christiny Hendricks i nieco podobny do Uthera Pendragona starszy pan zajęty patrzeniem krzywo na torebkę Sagi pływającą smętnie na powierzchni kubka.

Po wszystkim Andrzejek wjechał do pokoju Marysi, wziął wdech, pożałował, bo pokój pachniał trupem i spytał:

- Tej, nie jesteś czasem za stara na Hogwart?

- Wczoraj do mojej siostry przyjechał Brytol z Ameryki, bo ma supermoce i specjalne przeznaczenie - zakomunikował Radkowi, podczas okupacji schodków od klatki schodowej. - Marysia, nie Brytol. Znaczy, tak sądzę, nie pytałem.

- Jak w X-menach? - podchwycił Radek, który zawsze czaił bazę.

- Tyle że tylko dla kobiet.

- Fajnie, kiedy to grają?

Jak Brytol z Ameryki wyjaśnił ustami sąsiadki spod dwójki, życie Andrzejka miało się zmienić i to diametralnie.

- Synu - powiedział. - Ponieważ twoi rodzice nie zgadzają się na szkolenie twojej siostry, mam dla ciebie zadanie. Musisz się nią opiekować. Kierować jej krokami. Kiedyś istnieli Obserwatorzy, którzy szkolili dziewczęta podobne do twojej siostry, ale...

- Kiedyś?

- Wszyscy umarli.

- Świetnie.

Uther Pendragon przetarł okulary.

Andrzejek w sumie nie miał problemu z przystosowaniem. Rodzice, cóż, rodzice wyparli, tak jak od lat wypierali siłowe wyczyny Marysi, przymykając oczy na wyrwane krany i odpadające drzwi od prysznica, zwalając wszystko na cudowną kuchnię babci i genetykę, ewentualnie spóźniony efekt Czarnobyla.

Andrzejek, w głębi serca wierzący w nadchodzącą apokalipsę zombie, od dwóch lat knujący z Radkiem plan przetrwania (spierdalać na wieś), uznał, że świat, trochę nie do końca, wreszcie dogonił jego wyobraźnię. Choć raz to on był górą.

Marysia, cóż… Marysia nie wierzyła w wampiry.

Marysia osiągnęła właśnie godny wiek lat piętnastu i, ze spóźnionym zapłonem, dorobiła się piersi. Piersi chwilowo głównie przeszkadzały jej w bieganiu, jednak w oczach okolicznych dresów uczyniły z niej już nie tylko obiekt kultu, a kobietę. Marysia przeżywała problemy miłosne i kłopot z doborem stanika.

Andrzejek zaś próbował rozkminić problem, siedząc na podłodze w pokoju Radka i grając na multiplayerze w GTA: Vice City Stories.

- Wielki Do zapytał Marysię, czy będzie jego kobietą.

Radkowi, obecnie dumnemu chłopakowi Marysi, natychmiast zrzedła mina (Andrzejek podejrzewał, że Marysia nie kochała Radka, kochała za to jego Play Station. Tę miłość Andrzejek mógł zrozumieć. Sam pewnie umawiałby się z Radkiem, gdyby status najlepszego kumpla nie otwierał mu bram do raju.).

- Myślisz, że będę musiał o nią walczyć? Jak dzikie zwierzęta?

- Wystawisz ją na ring i tyle.

Od chwili wyznania miłości, niezręcznego całowania się pod drzewem (Andrzejek widział, Andrzejek nie chciał całować się już nigdy w życiu) i złamania palca (trzymanie się z Marysią za rękę natychmiast weszło na listę rzeczy zakazanych) instynkty opiekuńcze Marysi przeniosły się całkowicie na Radka. Oznaczało to, że Andrzejek znów był ofiarą losu, Radek zaś przeżywał pierwsze w życiu chwile bezpieczeństwa. Nikt nie podnosił ręki na chłopaka Marysi, jeśli nie chciał tej ręki stracić.

- To by podniosło jej status społeczny - mruknął niezręcznie Radek.

- Nawet dresy nie szanują dresiar. Zresztą Marysia już jest Dresem Honorowym, więc wiesz.

- Tej, co z tym waszym specjalnym przeznaczeniem?

- Marysia wypiera. Ma to po rodzicach.

- To źle? - Radek przejechał staruszkę.

- Dwadzieścia pięć punktów - doliczył Andrzejek. - Źle. Co ja powiem Brytolowi jak przyśle maila z żądaniem sprawozdania?

- Że nie było czego zabijać?

Radek, pojął nagle Andrzejek, miał rację. Nie było czego zabijać.

Aż do następnego wtorku.

Andrzejek usiłował zmusić starego PC do zainstalowania Half-Life 2: Episode One, przeklinając gry o wymaganiach wyższych niż dostępna (Andrzejkowi) technika, gdy Marysia wparowała do jego pokoju, nie zdejmując butów wyhamowała na łóżku i obwieściła:

- Pan żul próbował mnie zjeść.

- Żyje? - zapytał Andrzejek, nie wyciągając twarzy z ekranu.

- W tym problem, że nie.

Andrzejek odwrócił się ze zgrzytem krzesełka. Jezu Chryste na rowerku, stało się. Od trzech lat zastanawiał się, kiedy się stanie. Chwała, że gdy Marysia była wciąż nieletnia. Poprawczak przetrwa. Poprawczak nie przetrwa jej.

- W sumie był martwy. Wampiry są martwe, nie? Czy zabicie trupa to też morderstwo, czy nie wiem, utylizacja? Pójdę siedzieć, czy mam teraz jakiś immunitet?

- Zaraz - odwiesił się Andrzejek - to nagle wampiry są prawdziwe, tak?

- Trudno nie wierzyć w fakty, gdy próbują odgryźć ci twarz, nie?

Fakt.

Marysia strugała kołek. Andrzejek zatrzymał się w progu, spoglądając na pobojowisko wiórków na dywanie (Marysia najwyraźniej nie pojmowała koncepcji gazety), stary kozik po dziadku w rękach siostry, kij od miotły podzielony teraz na pięć zgrabnych części i stertę kołków walającą się między kapciami w herbatę i kurczaka.

- Przypuszczam, że zaoszczędzimy na trocinach dla chomika, co?

- Nie rozumiem dlaczego nie możemy poczekać, aż przyjdą do nas - mruknął Andrzejek, prując za Marysią przez łąki i tory. Trawy sięgały mu do pasa. - I dlaczego nie pójdziemy ścieżką na około.

- Element zaskoczenia.

- To dobra strategia - brnął dalej Andrzejek, dosłownie i w przenośni. - Wróg się męczy, my nie. My znamy teren, wróg nie. Co chcesz znaleźć na nieczynnym cmentarzu, martwego szachistę?

- Przywracają go do celów grzebalnych.

- Tak. Od dziewięciu lat stawiają płot. Nawet autostrady szybciej budujemy.

- Nie marudź. Nie gromiłam, marudzisz, gromię, marudzisz…

- Rozkazy góry.

- Jasne.

- Czekaj.

- Co znowu?

- Zgubiłem kołek - przyznał, nurkując w chaszczach.

Andrzejek wyjechał ze sklepu z artykułami gospodarstwa domowego, dzierżąc pięć drewnianych kijów od miotły i, pogwizdując, udał się w stronę domu.

- To najgłupsza rzecz, na jaką mnie namówiłeś - obwieścił Radek, trzymając pod bluzą butelkę po wodzie mineralnej.

- Nasze życie jest teraz ekscytujące - odburknął Andrzejek, zasysając powietrze z gumowej rurki. Woda święcona spłynęła wolnym strumykiem z aspersorium, prosto do butelki po Żywcu zdrój.

Andrzejek skupiał się na kampieniu za skrzynią. Marysia leżała na jego łóżku i rzucała piłką tenisową w sufit. Oczami wyobraźni Andrzejek widział odpadający tynk i rysy na betonie.

- Nie powinieneś, wiesz, robić researchu?

- Nie powinnaś czegoś zabijać?

- W dzień? - Marysia przewróciła się na brzuch. - Graj szybciej, też chcę potem.

- Jakbyś nie miała strzelanki na żywo - mruknął Andrzejek, epicko ginąc.

Ze wszystkich możliwych ludzi na świecie, akurat Andrzejkowi musiał się trafić wampir z sercem z prawej strony. I to w dodatku dres.

Andrzejek biegł. Biegł szybciej niż biegł kiedykolwiek, przeskakując krzaki i turlając się za śmietnikiem, by w końcu stanąć twarzą w twarz z murem. Zajął strategiczną pozycję, plecami do ściany, ustawił kołek i czekał. Na wpierdol. Permanentny.

Marysia machnęła maczetą. Andrzejek splunął wampirem.

- Miałeś rację. Dekapitacja też działa.

Alleluja, pomyślał Andrzejek. Po epickiej wpadce z czosnkiem nie życzył sobie powtórek.

Zagłada świata, a przynajmniej Dębca, przyszła wcześniej, niż Andrzejek się spodziewał. Przyszła pewnego wtorkowego popołudnia, po cichu, droga mailową. Maila uprzejmie przetłumaczyła sąsiadka spod dwójki, bo Andrzejek, mimo wszelkich starań i korepetycji, wciąż wykazywał ograniczone umiejętności językowe. Die i apocalypse jednakowoż poznawał.

- Gdybyś był poznańskimi bramami piekieł, gdzie byś siedział?

Radek zmarszczył brwi.

- Na Jeżycach. Dolnej Wildzie. Na stadionie Lecha. U nas, na Dębcu. Na dworcu PKP. O, wiem. Na stacji Poznań Dębiec.

- Najgorzej.

- Wiem. - Radek pstryknął palcami w oznace przebłysku geniuszu. - W autobusie siedem cztery w godzinach szczytu.

- Czyli dupa - podsumował Andrzejek.

Bramy piekieł, a jakże, tkwiły na nieczynnym cmentarzu, tuż za torami. Hordy wampirów zjadające pracowników Biedronki stanowiły wystarczającą wskazówkę. Andrzejek, Marysia i Radek, ostatni bastion obrony Dębca, spotkali się przy chatce ciecia i czekali na zagładę. Groby wyglądały grobowo. Marysia żuła gumę. Kołek wbijał się Andrzejkowi w kostkę. Radek zaś…

- Skąd masz kuszę?

- Od kuzyna z bractwa średniowiecznego. Mam też kolczugę - dodał, ekshibicjonistycznym ruchem odchylając prochowiec.

- Trzymaj front - rzuciła Marysia. - Idę po wsparcie.

- Tej, to twoja rola! Front! - krzyczał w stronę jej pleców, gdy Marysia znikała za górką, okazyjnie gromiąc. Krzyczał, barykadując drzwi chatki ciecia krzesłem, komodą i, bez sukcesu, Radkiem.

- Jesteśmy martwi - mruknął Radek, opierając kuszę na kolanie. Kolczuga zadźwięczała metalicznie. Andrzejek uzbroił się w Brise’a i zapalniczkę, i czekał na śmierć.

- Bracia dresy! - głosiła Marysia, stojąc na trzepaku, podczas gdy bracia dresy słuchali. - Łapcie za broń! Wrogi gang rodem z piekła napadł naszą dzielnię!

- Kurwa!

- Nikt nie zabierze naszej dzielni!

- Nikt, kurwa!

- Bracia dresy, dajmy im wpierdol!

- Wpierdol!

- Za dzielnię!

- Za dzielnię!

- Za Dębiec!

- Lech Poznań!

Wiele lat później Andrzejek opisał to jako najpiękniejszy widok, jaki widziały jego wciąż młode wówczas oczy. Ujrzał gangi, zjednoczone, ramię w ramię, niezależnie od ilości pasków. Ujrzał Marysię u boku Wielkiego Do, dzierżącą siekierę z piwnicy dziadka. Ujrzał pochodnie. Ujrzał łyse czaszki. Posypały się balony z wodą święconą, posypały się kurwy, a w Andrzejka wstąpiła nadzieja.

Wyskoczył z domku ciecia i ruszył w bój, czując na plecach oddech - miał nadzieję - Radka, nie śmierci. Przetoczył się za skruszoną płytą nagrobną, odpalił Brise’a, ratują życie i dres herszta gangu z pogranicza Starołęki.

- Zrobię ci z dupy zimę baroku!

- Jesień średniowiecza, kurwa! - sprostował Kuba, machając bagnetem.

Andrzejek jeszcze nigdy nie był tak wzruszony, jak w chwili, w której Wielko Do zabił dobierającego się do Andrzejkowego gardła wampira naostrzonym kijem bejsbolowym.

Świt przywitał ich po kostki w popiele.

- Prochem jesteś - mruknął Radek. Andrzejek wytrzepał wampira z włosów. Czuł się mężczyzną.

- Kurwa - dokończył Wielki Do.

autor: skye, fikaton 12, fikaton 12: dzień pierwszy, fandom: buffy the vampire slayer

Previous post Next post
Up