Apr 13, 2012 21:19
Mój pierwszy Rugaru.
Chisholm Lane, Suffolk, Virginia.
Niebo spochmurniało tuż przed zapadnięciem zmroku. W małym domku, który bardziej przypominał obskurny barak niż miejsce, gdzie można byłoby poczuć się bezpiecznie do kolacji zasiadło dwóch braci. Jeden dwunastoletni, drugi o cztery lata młodszy.
- Kiedy wróci tata? - Zapytał Sammy, z niechęcią patrząc na swój posiłek. Znów miał jeść te same zbożowe płatki smakujące nawet gorzej niż karton.
- Nie wiem - odpowiedział bezbarwnie jego starszy brat, Dean. Nienawidził pytań o ojca chyba tak samo jak tych dotyczących mamy. Nigdy nie odpowiadał.
- Nie chcę jeść płatków. Chcę pizzę! Dlaczego nie możemy zamówić pizzy? - Pytał dalej Sam, odsuwając od siebie miskę z jedzeniem.
- Jedz i nie marudź - mruknął blondyn samemu kończąc właśnie swoją porcję. Też nie przepadał za tymi płatkami ale innych nie było.
- Dlaczego tata znowu wyjechał? - Sam podjął na nowo temat tabu.
- Nie wiem - odpowiedział znów Dean, tym razem nieco bardziej zirytowany niż poprzednio.
- Dlaczego ciągle mówisz, że nie wiesz? Słyszałem, jak tata mówił ci o tym gdzie jedzie! - Obruszył się ośmiolatek, spoglądając na Dean`a z wyrzutem. Starszy brat uciekł wzrokiem w bok i zacisnął dłonie pod stołem. Czasami miał dosyć wścibstwa Sammy`ego. Powinien się cieszyć, że o niczym nie wie.
- Niczego nie słyszałeś! - Powiedział, może nieco przesadzając z tonem głosu, bo w oczach Sam`a pojawiły się pierwsze łzy.
- Nigdy o niczym mi nie mówicie! - Wykrzyknął szatyn, wstając gwałtownie od stołu. Plastikowe krzesło wywróciło się podobnie jak szklanka z sokiem pomarańczowym. - Nienawidzę was!
- Sam! - Dean podniósł się z surową miną i jeszcze bardziej przestraszył swojego brata. Za bardzo przypominał rozzłoszczonego ojca.
Sammy chwycił w biegu swoją kurtkę i wybiegł z domu.
*
- Sammy! - Zawołał głośno Dean, przeskakując przez zwalone drzewo. Zaczynał się coraz bardziej obawiać o swojego młodszego brata. Nie chodziło już tylko o to, jak mocno ochrzani go ojciec, kiedy już wróci do domu i dowie się o całym zajściu. Dean jeszcze nigdy nie stracił z oczu brata na tak długo. Nawet kiedy byli w szkole zawsze starał się być przy nim na każdej przerwie.
- Sammy gdzie jesteś!? - Wykrzyknął po raz kolejny.
Las nocą wydawał się jeszcze straszniejszy niż za dnia. Zwłaszcza dla Dean`a, który doskonale wiedział co może czaić się w ciemnym zakamarku albo w koronach drzew. Modlił się w duchu by Sammy nie trafił przypadkiem na jakiegoś potwora.
Coś zaszeleściło w krzakach i Dean mocniej ścisnął strzelbę, którą dostał od ojca.
- Sammy? - Zapytał cicho blondyn, robiąc niepewny krok do przodu. Jeszcze nigdy w życiu nie bał się tak bardzo jak w tej chwili.
Kiedy krzaki ponownie zaszeleściły Dean naładował strzelbę. Odgłos sprawił, że napastnik wybiegł z zarośli. Zaskoczony i przerażony jednocześnie Winchester odskoczył do tyłu, przewracając się na plecy. Oddychał szybko, a serce chyba zamierzało wyskoczyć mu z piersi.
Prawdopodobnie szary zając nie był nawet w połowie tak wystraszony, jak on.
- Cholera - jęknął Dean, kładąc się na ściółce. Zamknął oczy i odetchnął z ulgą. Czyżby już nabawił się paranoi? Był święcie przekonany, że zaraz wyskoczy na niego wilkołak i rozpłata mu gardło.
Mokra, ciepła kropla spadła mu na czoło. Zdziwiony Dean dotknął jej palcem i poświecił latarką, by zobaczyć jej barwę.
- K-krew? - Szepnął sam do siebie, a potem gdy spadła kolejna kropla, spojrzał w górę.
Zobaczył martwą kobietę przewieszoną przez gałąź wysoko nad swoją głową. Miała poszarpane jasne włosy i odgryzioną rękę. Patrzyła na Dean`a ciągle jeszcze otwartymi oczami.
Winchester siedział z otwartymi ustami, przerażony i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Drgnął dopiero w momencie, kiedy ciało kobiety poruszyło się, a po lesie rozniósł się echem odgłos łamanych kości. Na ziemię, tuż obok Dean`a upadł spory kawałek mięsa. Chłopiec spojrzał na niego z przerażeniem, a potem znów w górę. Dopiero teraz dojrzał dziwny, powyginany kształt pochylający się nad ofiarą. I pożerający ją.
Poderwał się do góry i co sił w nogach popędził w drogę powrotną. Przerażenie stało się jeszcze większe, kiedy pomyślał, że Sammy nadal jest w lesie. W dodatku bezbronny i pewnie zagubiony bardziej niż jego starszy brat.
Dean wbiegł na małą polanę, którą mijał kiedy szedł na poszukiwanie Sammy`ego. Rozejrzał się po niej pobieżnie, a potem, słysząc w oddali upiorne wycie znów puścił się biegiem do przodu.
Nie zauważył dziury wśród wysokiej trawy i już po chwili runął z łoskotem na ziemię. Usłyszał wystraszone westchnienie gdzieś po swojej prawej.
- Dean? - Sam siedział w zagłębieniu, które wykopały dziki, skulony i przemarznięty. Dean poczuł jak kamień spada mu z serca. Sammy jest cały i zdrowy i co najważniejsze nadal żywy.
- Sam! Nigdy więcej mi tego nie rób! - Krzyknął starszy Winchester, zapominając że przed chwilą uciekał przed krwiożerczą bestią. Podniósł się na łokciach i spróbował wstać.
Kostka w lewej nodze zaczęła promieniować ostrym bólem i Dean z sykiem usiadł na ziemi. Sam podszedł do niego na czworakach, wciąż ukryty w wysokiej trawie.
- Dlaczego masz krew na twarzy? - Zapytał wystraszony ośmiolatek.
Od strony lasu ponownie dobiegło upiorne wycie. Tym razem dużo głośniejsze i Dean wstrzymał oddech.
- To nic Sammy, nic - wyszeptał gorączkowo Dean. - Powinniśmy jak najszybciej wracać do domu. Może tata już wrócił?
Starszy Winchester oddałby swoje wszystkie zabawki za powrót ojca.
- Znowu kłamiesz! - Tym razem to Sam podniósł głos, a na domiar złego wstał i wymierzył oskarżycielsko palec w stronę brata. Dean`owi serce w piersi zamarło z przerażenia, kiedy usłyszał głośne kroki i bestię przedzierającą się przez polankę.
- SAMMY! - Krzyknął, łapiąc w amoku za naładowaną strzelbę.
Za ośmiolatkiem wyrósł nagle przerażający potwór, którego wykrzywionej twarzy i obłędu w oczach Dean nie zapomni do końca swojego życia.
Huk wystrzału sprawił, że czas stanął w miejscu.
Dean siedział na mokrej trawie, celując do okropnej bestii, a z jego broni unosił się dym wystrzału. Sammy, z oczami okrągłymi jak pięciozłotówki nie ośmielił się nawet drgnąć, dopóki nie usłyszał, jak coś ogromnego upada na ziemię.
*
Dean otulił młodszego brata kocem i wcisnął mu w ręce jego ulubionego pluszowego misia. Oboje jeszcze nie doszli do siebie po tym, co zdarzyło się na polanie. Sammy był cały blady, a jemu samemu ręce nie chciały przestać się trząść.
- Zrobić ci kakao? - Zapytał młodszego brata. Sammy spojrzał na niego jakoś dziwnie, a potem pokręcił niemrawo głową. Nie odezwał się ani słowem od momentu, w którym Dean zabił potwora z lasu.
- To może hamburgera? Pójdę i kupię, jesteś pewnie głodny - nie zdołał ukryć tej nutki rozpaczy, która przebrzmiewała w jego głosie. Dean nie mógł znaleźć sobie miejsca, nie potrafił. Chciał z całej siły, żeby to wszystko się nie wydarzyło. To wszystko było jego winą, całe to zamieszanie. Mógł opowiedzieć bratu kolejną historyjkę na temat taty-tajnego-agenta albo taty-kosmonauty.
Kiedy przeszedł obok kanapy by zabrać portfel i kurtkę, Sammy złapał go mocno za rękę.
- Nie idź - poprosił, trzęsącym się głosem. - A jak to coś wróci?
- Nie wróci - zapewnił Dean, w duchu modląc się by jego słowa były prawdą. Ojciec powiedział mu kiedyś, że dopóki nie spali się zwłok nie można być pewnym czy potwór żyje czy nie. - Zabiłem go.
Sammy pociągnął nosem, powstrzymując łzy.
- Co to było? - Zapytał, na swój sposób pokonując własny strach. Dean przez chwilę zawahał się, czy odpowiadać na to pytanie.
- Rugaru - powiedział w końcu, siadając na kanapie. - Ale nie mów tacie, że go widzieliśmy.
autor: panhomarek,
fikaton 12,
fikaton 12: dzień pierwszy,
fandom: supernatural