Autor:
oteap Fandom: Miranda
Prompt: pierwszy - dzień przed końcem świata
Ilość słów: okolice 2100
Info: minimalne/prawie niezauważalne spojlery do drugiego sezonu, chyba tyle. bety to nie widziało, zobaczy jak już wrócę do cywilizacji, więc.
Na dzień przed końcem świata Miranda budzi się równo w południe i, wciąż jeszcze w piżamie, schodzi do sklepu. Wita ją cisza, zasunięte rolety i dyndająca na drzwiach tabliczka z napisem ”OTWARTE” skierowanym w jej stronę. Miranda z cichym westchnieniem siada w jednym z dmuchanych foteli.
- Dzień dobry - mówi sama do siebie, okrywa się szczelnie szlafrokiem i zamyka oczy.
Stevie jest jej przyjaciółką. Najlepszą. Stevie jest świetną menadżerką, doskonale radzi sobie z ludźmi (Jeśli tylko przekroczyli dziewiętnasty rok życia i potrafią utrzymać spodnie na odpowiedniej wysokości, w przeciwnym razie... No cóż, nikt nie jest doskonały.), jest mistrzynią w „Gdzie jest Miranda?” i „Jak nie pozwolić, żeby wyżej wymieniona z kompletnie idiotycznego powodu trafiła do aresztu po raz kolejny w tym tygodniu”.
Miranda lubi Stevie. Czasami nawet bardzo. W tej właśnie chwili jednak ma ochotę zadzwonić do jej rodziców i przeprowadzić z nimi poważną rozmowę na temat tego, jak źle wychowali swoją córkę.
- To koniec! - okrzyk Stevie rozbrzmiewa po sklepie, odbija się od półek z gumowymi maskami, okularami w wypadającymi gałkami ocznymi i koszami pełnymi sztucznych blizn, psich kup i odciętych palców.
Słychać dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i kolejny okrzyk:
- Koniec!
Miranda kuli się w sobie i z trudem otwiera jedno oko.
- Zdrzemnęłam się tylko kilka minut, słowo, miałam naprawdę ciężką noc. Nie ma powodu, żeby tak reagować.
- Koniec! - rozlega się tuż przy jej uchu, Miranda podskakuje w miejscu. - Koniec świata!
Stevie stoi pochylona nad nią, jej oczy lśnią jasno niezdrowym blaskiem tak jak wtedy, gdy podjadała te jaskrawo kolorowe landrynki z wymalowanymi na nich uśmiechniętymi buźkami. W dłoniach ściska Heather.
- Jesteśmy dzisiaj nieco nerwowi, nieprawdaż? - Miranda zauważa, odsuwając się na tyle, na ile pozwala jej na to fotel.
- Na ulicy - Stevie syczy przez zęby. - Sama zobacz, już po nas!
Więc Miranda patrzy. Wstaje z fotela, podchodzi do okna i zerka na zewnątrz. Trochę z ciekawości, trochę po to, żeby ją uspokoić (Trzeba było wyrzucić te landrynki, kiedy nie patrzyła, myśli).
Przed jej sklepem ludzie krzyczą. Krzyczą, biegają, czasami nawet jedno i drugie jednocześnie (Imponujące!). Całość przypomina sytuację sprzed kilku tygodni, kiedy ktoś puścił plotkę o przyspieszonych wyprzedażach. Na wiele długich i głośnych godzin okolica zmieniła się w piekło na ziemi.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - oznajmia. - Trochę zamieszania, to wszystko. Nie ma nawet jednego nagiego szalonego staruszka z tablicą głoszącą, że to koniec świata. Widziałam filmy, Stevie, tam zawszą są ci bezwstydni podstarzali ekshibi...
Miranda milknie. Stevie celuje palcem wskazującym jednej ręki w stronę sufitu. Spoczywająca w jej drugiej ręce Heather spogląda na nią z politowaniem, jakby Miranda była niczym więcej tylko głupiutką dziewczynką.
- Nigdy cię nie lubiłam, panno Small - mamrocze pod nosem i wygląda na zewnątrz jeszcze raz. Patrzy w górę.
I widzi.
Kiedy Miranda odwraca się, Stevie stoi za ladą i tuli Heather do piersi.
- Stevie, niebo płonie. Dlaczego nasze niebo płonie? - Jeszcze jedno zerknięcie. - Może to zorza polarna? Albo ta nowa fabryka konserw? Wiedziałam, że to zły pomysł, żeby powstawała tak blisko!
- Niebo płonie, a między płomieniami wirują olbrzymie kosmiczne głazy. Czy to wygląda na zorze polarną, albo dzieło fabryki konserw?!
- Nie musisz się tak unosić - Miranda odpowiada urażona i robi krok w tył. Najwidoczniej koniec świata nie ma najlepszego wpływu na pewne osoby, smutne.
Odsuwa się od okna powoli i ostrożnie, jakby każdy najmniejszy hałas miałby doprowadzić do katastrofy, i staje u jej boku. Obie milczą. Długo. A potem Miranda zerka na Stevie i coś do niej dociera.
- Dlaczego ty się w ogóle denerwujesz? - pyta z wyrzutem. - Jest taka malutka, że żaden z tych kosmicznych głazów nawet cię nie zauważy! A ja? Ja pójdę na pierwszy ogień! Tak się nie robi, Stevie Sutton, myślałam że jesteśmy przyjaciółkami!
Miranda czuje wzbierającą w niej panikę. Pierwszy myśl jaka pojawia się w jej głowie, to „Ukryj się!”. Przed zanurkowaniem pod ladę powstrzymuje ją tylko kolejna myśl, która zjawia się nagle i kompletnie ją paraliżuje: „Świat się kończy, a ja jestem w piżamie!”. Za drugą jest trzecia (nie wiedzieć czemu jest to „A mama jest na wakacjach!”) i kolejne („I to w Londynie!”, „Tam pewnie nawet nie zauważą, że coś się dzieje, dziwadła.”). Po krótkiej chwili wszystkie one zaczynają przepychać się jedna przez drugą, tworząc w jej głowie chaos pokaźnych rozmiarów („Nie pościeliłam łóżka!”, „Nigdy więcej Dreamboat Charlie!”, „I Tennanta, o nie! Tennant! Cóż za nazwisko, Tennant! Tennant! Tenn-”) i Miranda czuje się tak, jak wtedy, kiedy poniosło ją trochę w czasie „Wszystko za pół ceny!” w Domu Słodkości.
- Skup się! - nakazuje sobie twardo.
Zerka na Stevie i pyta:
- Co ludzie robią, kiedy wiedzą, że zbliża się koniec świata?
- Biegają i krzyczą.
- No dobrze, a może coś mniej męczącego?
- Piją do upadłego i zachowują się nieprzyzwoicie - pada natychmiastowa odpowiedź. - Restauracja?
- Restauracja!
- Powinniśmy się ze sobą przespać - to pierwsza rzecz, jaką mówi jej Gary, kiedy obie przekraczają próg lokalu. Miranda nie mdleje, ale wiele jej nie brakuje.
Przyszła się tu tylko napić. Może przytulić na pożegnanie, to wszystko. A tymczasem...
Rozgląda się czujnie dookoła. Może koniec świata nastąpił, kiedy po drodze zajęta była nie wpadaniem pod nogi tłoczących się na ulicach panikujących ludzi, a ona go zwyczajnie przeoczyła? Może świat już skonał, ona trafiła do nieba i to pierwsza z tych wszystkich wspaniałych rzeczy, jakie od teraz w nagrodę będzie słyszała przez całą wieczność?
- To nie jest niebo - Gary wzdycha lekko poirytowany i pstryka palcami tuż pod jej nosem. - Chodzi mi o to, że to nasza ostatnia szansa, Mirando. Powinniśmy się ze sobą przespać - powtarza i dodaje: - Ale nie tak jak ostatnio! Bez żon z Hong Kongu, bez przyjaciół Tilly w twojej łazience i Penny wpadającej w najnieodpowiedniejszym momencie. Tylko my.
- Naj-nieodpo-wiedniej-szym - Miranda powtarza rozkojarzona i wciąż jeszcze trochę oszołomiona, i nagle krzywi się. Krzywi się jeszcze bardziej, kiedy w pełni docierają do niej słowa Gary’ego. Tak, oczywiście, dopiero teraz, kiedy świat się kończy, on nagle dochodzi do wniosku, że znów chce jej... jej... Jej! Teraz! Właśnie teraz, kiedy zostało im tak mało czasu! Co za wyczucie! Miranda jest oburzona.
I trochę podniecona. Teoretycznie wizja ich wspólnego pierwszego i zarazem ostatniego razu w czasie, gdy dookoła świat miał niedługo wydać ostatnie tchnienie, gatunek ulec zagładzie, jej samej groziła niechybna śmierć i wydarzyć miało się sporo innych potworności po tym, jak olbrzymie kosmiczne głazy wylądują już na Surrey i reszcie planety, nie powinna sprawiać, że czuła dreszcze, a jej kolana miękły, a jednak. Dziwne i niepokojące, ale całkiem przyjemne.
Gdzieś za nimi Clive przestaje na chwilę szlochać w obrus i wydaje z siebie dziwny gardłowy dźwięk. Obok niego Stevie krztusi się swoim drinkiem. Zupełnie jakby Miranda powiedziała to wszystko na głos...
Oj?
Gary milczy, czerwony na twarzy. Prawie tak czerwony jak niebo nad nimi.
Miranda czeka. Czeka jeszcze trochę i jeszcze, wreszcie poddaje się i wzdycha zrezygnowana.
- To całkiem dobra chwila, żeby powiedzieć, że to nie kaprys człowieka u kresu życia, ale tak naprawdę zrozumiałeś swój błąd, przepraszasz i przyznajesz, że chciałeś mojej... Chciałeś mnie od zawsze. Chociaż może nie od zawsze, bo to byłoby trochę dziwne i niewłaściwe, a nawet trochę fuj! Bo jak sobie pomyślę o przedsz -
Na szczęście Gary wybiera ten właśnie moment na otrząśnięcie się z otępienia, obejmuje jej twarz dłońmi i całuje ją.
To najlepszy pocałunek, jaki kiedykolwiek otrzymała. Apokalipsa powinna zdarzać się zdecydowanie częściej.
Kiedy pocałunek się kończy, oboje odsuwają się nieco od siebie. Gary chwyta jej dłoń.
- Zrozumiałem swój błąd, przepraszam i przyznaję, że chciałem cię od dawna. Jeśli ty nadal mnie chcesz...
- Chcę! - Miranda przerywa mu i odwzajemnia uścisk. - Czas leci, trzeba łapać chwilę i w ogóle.
- To było... Mało romantyczne.
- Koniec świata, halo! - przypomina mu, kiwając głową w stronę okna.
A tam, za szkłem i logo restauracji, niebo nadal stoi w ogniu, ulice pełne są panikujących ludzi (Miranda przygląda im się i ze smutkiem zauważa, że żadna z tych pędzących, krzyczących wniebogłosy osób nie galopuje. Koniec świata za rogiem, a wszyscy ci nudziarze biegną. Dokąd? Na stacji nie ma zaczarowanego pociągu, który wywiezie ich na inną planetę, z daleka od wielkiego BUM. Oni naprawdę marnują ostatnie godziny życia na bezsensowne, chaotyczne przebieranie nogami. Niesamowite!), w kącie za wypolerowanym stolikiem Clive głośno wydmuchuje nos, a Stevie kończy robić z serwetek kolejną papierową malutką trumienkę.
Miranda czuje, że powinna coś zrobić, pocieszyć ich, może objąć. Ale obejmowanie znaczyłoby, że musiałaby dotknąć kogoś, kto a) jest Clivem, b) buja się w krześle, nucąc z uśmiechem marsz pogrzebowy. Poza tym Gary trzyma ją za rękę, nie może go puścić, nie w takiej chwili. Gary potrzebuje jej, potrzebuje jej ręki. Ręki Mirandy. A nawet całej Mirandy, przed chwilą to przyznał.
O, witaj, zawrocie głowy.
- Przestań się mazać - mówi twardo do chlipiącego kelnera. To niewiarygodne, co dzieje się z mężczyznami w chwili stresu. - Jesteś tak mały, że żadne z tych meteorytów i tak w ciebie nie trafi. Razem ze Stevie ocalejecie i będziecie rządzić światem! - Ściska mocniej dłoń Gary’ego i przyciąga go do siebie. - Ty trzymaj się blisko mnie, a wy, - celuje palce w siedzącą przy stoliku parę, - jeśli nie wrócimy, zajmijcie się Haroldem Cytryną i pozostałymi. Harold musi być co jakiś czas smarowany oliwką, inaczej skórka zaczyna mu się marszczyć, a Edward czasami gubi oczy. Liczę na was!
Stevie macha im na pożegnanie, Clive chwyta jej szklankę i wypija całą zawartość za jednym razem.
- Chcę żebyś wiedziała, że zawsze cię lubiłem! - woła za nimi, kiedy stoją już w drzwiach. - Mimo wszystko.
- I pamiętaj, - Stevie dołącza do niego. - To twoja ostatnia szansa by zrobić coś, z czego będziesz dumna!
Miranda uśmiecha się do siebie. Dziś wieczorem ma zamiar zrobić co najmniej kilka takich rzeczy.
- Wiesz, że powiedziałaś to na głos?
I żeby było jasne, to nie jest jedna z nich.
Miranda nie panikuje, oczywiście, że nie. Nie ma powodu, jest w końcu dorosłą, poważną kobietą. Niejedno widziała, niejedno robiła. Czasami nawet tyczyło się to łóżkowych spraw.
- To wszystko przez ten koniec świata - skarży się i jeszcze zanim Gary kończy kiwać głową ze zrozumieniem, ona jest już w połowie pierwszej zwrotki "It's the End of the World as We Know It". To jest silniejsze od niej. Na wysokości drugiej zwrotki Gary parska śmiechem i dołącza do niej.
Refren spędzają na miotaniu się po łóżku i rozgrzewaniu pościeli.
- Jesteś niesamowita. Najlepsza - mówi jej później, przewracając się na bok. Leżą twarzą w twarz, dzieląc się poduszką. - To chyba nie najlepsza chwila na Tinę, jak myślisz?
- Na Tinę zawsze jest dobra pora. Świat się kończy, możemy śpiewać co chcemy. I robić co chcemy - dodaje.
Gary uśmiecha się.
- To prawda.
Następnego dnia rano Miranda zaskoczona wygląda przez okno. Niebo jest znów błękitne, nikt nie gna ulicą z wrzaskiem, nikt nie leży zadeptany tuż przed sklepem. Jest zadziwiająco zwyczajnie.
Kiedy schodzi na dół, Stevie stoi za kontuarem, ukryta za stertą kartonów z towarem dostarczonym poprzedniego dnia.
Miranda bierze jeden z kubków stojących na ladzie i upija łyk kawy. Na zewnątrz piękny poranek przechodzi leniwie w piękne południe.
- Tylko ty, Stevie, tylko ty wróciłabyś do pracy na dzień po apokalipsie.
- Ludzie będą potrzebowali czegoś na poprawę humoru - mówi, odkładając na bok karton wypełniony kajdankami powleczonymi różowym futerkiem i odhacza kolejną pozycję na długiej, długiej liście. - Trzeba umieć wykorzystać okazję.
Miranda nie słucha, jej wzrok zatrzymał się na zawartości kartonu, a po głowie krąży jej tylko jedno pytanie: Jak mogłam nie zauważyć ich wczoraj wieczorem?
- To nasza wielka szansa!
To była moja wielka szansa, myśli. Trudno, mamy czas.
Miranda ziewa i wraz z kolejnym łykiem powietrza nie wypełnionego siarką, ogniem piekielnym i jękami konających, czuje jak spływa na nią olśnienie.
Wczorajszy wieczór.
Gary...
Miranda uśmiecha się do siebie rozmarzona.
I rusza na górę.
Gary śpi. Półnagi Gary Preston śpi w jej łóżku. Jego śliczna główka spoczywa na jej poduszce, jego równie śliczne ramię leży na miejscu, w którym chwilę wcześniej ona leżała. Jego cudowna stopa wystaje spod kołdry, a powolny równy oddech jest niczym najpiękniejsza muzyka.
Gary wygląda nieziemsko, nawet z resztkami konfetti we włosach (skąd wzięło się tutaj konfetti?) i ze śladami po poduszce na twarzy.
Dopada ją kolejny lekki zawrót głowy i Miranda chwyta się futryny.
- Tylko nie mdlej! - mamrocze pod nosem.
A potem jednym susem dopada okna, wygląda na zewnątrz i rozgląda się. Tak dla pewności.
Na zewnątrz jest jasno, bardzo majowo, bardzo niepostapokaliptycznie.
Gary wciąż śpi, kiedy Miranda wraca do łóżka, chwyta jego ramię i przykrywa się nim niczym drugą kołdrą, i zamyka oczy.
Na kilka godzin przed końcem świata koniec świata najwyraźniej zostaje odwołany.
Miranda nie wie, kto jest za to odpowiedzialny, ale ma nadzieję, że ktoś mu za to podziękował. Kawałkiem ciasta z jagodami albo chociaż czekoladowym ptaszkiem. Należało mu się.