Zwl 3, runda 1: Zasada zachowania energii

Aug 04, 2011 20:32

Autor: upupa-epops
Tytuł: Zasada zachowania energii
Fandom: Buffyverse
Prompt: Wesley i Faith, ale NIE pairing; mile widziany punkt widzenia Wesleya
Spoilery: BtVS do 7x22 Chosen, AtS do 5x22 Not Fade Away, cholera wie jak daleko komiksy, bo nadal wiem o nich tyle, ile przeczytam na wikipedii / Nilc mi powie, w dodatku mam wrażenie, że miesza mi się potwornie kanon z fanonem
Ilość słów: 4178 (IDEK)
A/N: Wesley, Faith, Spike, Illyria. Futurefic, trochę AU, eksperymenty narracyjne (czyli jak to zrobić, żeby, nie chcąc pisać ani Wesley POV, ani Faith POV, w rezultacie napisać oba), potworne timeline'y, ale mają numerki. Niebetowane, bo nie zdążyłam przed wyjazdem, a raz w życiu postanowiłam się nie spóźnić z tekstem. Wychodzę z comfort zone, z rezultatem dyskusyjnym. Jak następnym razem zupełnie zmienię koncepcję na trzy dni przed terminem, niech mnie ktoś kopnie w dupę.


Zasada zachowania energii

1.

Faith, jak należało się tego spodziewać, przyjechała nad ranem i narobiła takiego rabanu, że gdyby Wesley sypiał ostatnimi czasy, to z pewnością zerwałoby go to na równe nogi.

― Gromiłam po drodze ― oznajmiła radośnie, gdy wyszedł do niej do przedpokoju. ― Chyba trafiłam na gniazdo.
― To wspaniale, zwłaszcza że nasz pobyt tutaj jest pilnie strzeżoną tajemnicą.
― Serio? W takim razie dobrze, że nie zostawiłam im kartki z autografem i adresem, kurcze, Wes, a już byłam blisko!

Odruchowo przyjęła defensywną postawę, szybko i zwinnie, żadnych pustych gróźb. Wesley wiedział, że mogłaby mu teraz skręcić kark, zanim by w ogóle zauważył, że się poruszyła. Pewne rzeczy najwyraźniej się nie zmieniają.

― Witaj, Faith ― powiedział oficjalnie. ― Czy przywiozłaś materiały, o które prosiłem?
― Wszystko tutaj ― odpowiedziała, rzucając w niego plecakiem. ― Giles kazał mi powiedzieć, że... Czekaj, jak to szło? O, żałuje, że nie mógł tu przybyć osobiście.
― Nie wątpię.

Wesley aż ugiął się pod ciężarem bagażu, ale postanowił nie dać nic po sobie poznać. Zarzucił jeden pasek na ramię i bez słowa poprowadził Faith w stronę swojej pracowni.

Illyria siedziała po turecku na fotelu i mechanicznie przerzucała strony książki, z którą ją zostawił. W jej ruchach było coś nienaturalnie swobodnego, co sprawiło, że Wesley natychmiast poczuł, jak boleśnie sztywnieje mu kark. Już od dwóch dni miał spokój i zaczynał nawet oddychać z ulgą, więc, logicznie rzecz biorąc, wszystko musiało się zawalić właśnie teraz, kiedy niczego się nie spodziewał.

Faith szła tuż za nim, trochę się popisując, powoli przestępowała z nogi na nogę i rozglądała się z karykaturalną uwagą, zupełnie nieświadoma tego, co się za chwilę stanie. Podeszła wprost do Illyrii i wyciągnęła do niej rękę, maskując gotowość do ataku uprzejmą jak na nią swobodą.

― Jestem Faith ― powiedziała wyraźnie, ale wtedy powietrze zawibrowało, Illyria zacisnęła powieki i odrzuciła głowę do tyłu, a Faith zastygła z ręką kilka centymetrów od niej, patrząc, jak kiepsko widoczne w półmroku plamy niebieskiego znikają jedna za drugą.

― Gdzie ja jestem? ― zapytała Illyria przerażonym głosem. ― Co się stało? Wesley?

***

IV.

Mieszkanie Gilesa z dnia na dzień coraz bardziej przypominało coś, po czym przejechał średniej wielkości czołg w martensach. Gospodarz nie do końca wytrzymywał to nerwowo (zwłaszcza od kiedy odkrył awarię pralki) i coraz częściej chował się w swoim gabinecie, zostawiając salon i kuchnię na łasce i niełasce Faith i Spike'a.

― Trochę mi go szkoda ― zauważyła filozoficznie Faith. ― Tyle lat w drużynie B, a teraz tylko ty i ja się do niego odzywamy.
― No i Wes.
― Ta, jasne, już to widzę. Teraz jak Illyria już nie wybuchnie, to Wes zniknie z nią w jakiejś mysiej dziurze i będą robić małe, niebieskie Wesleyątka ― wypaliła na odwal się i natychmiast tego pożałowała.
― Myślisz?

Kiedy odpowiedź nie nastąpiła, Spike zadumał się nad swoim kubeczkiem krwi, a Faith profilaktycznie się nastroszyła na wypadek, gdyby chciał ciągnąć temat Wesleya, ale najwyraźniej bał się, że natknie się na więcej seksu międzygatunkowego, bo milczał. Była na siebie zła za ten komentarz, w ciągu ostatnich dni w ogóle powiedziała za dużo, a Spike miał chyba jakiś cholerny szósty zmysł i z prędkością światła podłapywał rzeczy, których nie powinien. Szybko zaczęła mówić o tym, że kończą się zapałki i że ona więcej nie idzie do nocnego, bo ostatnio prawie ją ktoś rozpoznał, czy ci ludzie nie mają nic lepszego do roboty niż oglądać zdjęcia amerykańskich zbiegłych kryminalistów? Spike rzucił jej spojrzenie świadczące o tym, że prędzej mu kaktus wyrośnie niż kupi taki wybieg, ale nadal się nie odzywał.

Faith wbiła wzrok w swoje, o ironio, niebieskie skarpetki i zagryzła usta.

***

2.

Wesleyowi udało się zdrzemnąć jakoś niedługo po wschodzie słońca, ale po zaledwie kilku godzinach obudził go jakiś hałas za oknem. Faith odsypiała jeszcze podróż i różnicę czasu, a Illyria ostatnią transformację, więc zrobił sobie duży kubek herbaty i siadł do przeglądania książek i artefaktów przesłanych przez Gilesa.

Książek było mnóstwo, w dodatku w co najmniej pięciu językach, dwa z których Wesley ostatni raz widział w szkole, nie potrafił też zidentyfikować lekko licząc połowy amuletów, ingrediencji i szeroko rozumianych przedmiotów kultu, które Faith beztrosko wysypała z plecaka na jego fotel. To, co widział, przechodziło jego najśmielsze oczekiwania, nie żeby spodziewał się, że w ogóle cokolwiek dostanie. Nadal nie miał pojęcia, jak to się stało, że po dwóch miesiącach uporczywego odmawiania współpracy Giles nagle postanowił podzielić się wiedzą. Podejrzewał, że maczała w tym palce Faith, która na samym początku negocjacji zauważyła przytomnie, że jeśli Illyria wybuchnie, to naprawdę nie będzie miało dla nikogo znaczenia, czy Wesley poszedł na ustępstwa, czy nie (chociaż zapewne nie ujęła tego dokładnie w te słowa). Potem prawdopodobnie pojechała pracować w teren, a Giles, który nie rozmawiał z Buffy, ale nadal współpracował z nią na odległość, rozpoczął wojnę nerwów, próbując ugrać dla pogromczyń najwięcej jak się dało w zamian za pomoc, ale źle trafił. Wesley już od dawna nie przejmował się potencjalną zagładą świata na tyle mocno, żeby znowu wstąpić do jakiejś drużyny zbawicieli i zacząć grać zespołowo.

― Co tam, Wes? Ranny ptaszek?

Faith stała w progu z rękami opartymi o futrynę. Miała mokre włosy, najwyraźniej Wesley tak zatopił się w myślach, że nawet nie usłyszał prysznica. Zły znak.

― Sorry, że ci przeszkadzam ― powiedziała, po czym ziewnęła przeciągle. ― Ale chciałam napić się kawy, a masz jakiś dziwny ekspres i boję się, że zepsuję. Pomożesz?

Wstał bez słowa i, nadal trzymając w ręce książkę, zaprowadził Faith do kuchni. Przelotnie rozważył kolejną herbatę, ale po namyśle zrezygnował. Zamiast tego wsypał do ekspresu dwie porcje kawy i ustawił program, po czym sięgnął do szafki po filiżanki.

― Dzięki Wes. Popatrz, do czego to doszło. My pijemy razem poranną kawę, normalnie jak w jakimś serialu.
― Przyznaję, że jest w tym pewna ironia losu.
― Jak tam skarbiec Ruperta? Przyda się?
― Tak, dziękuję. Materiały, które przywiozłaś, będą bardzo pomocne.
― Za dużo przebywasz z Niebieską, Wes. Nawet zaczynasz gadać trochę jak ona.
― Do czego zmierzasz?

Faith usadowiła się wygodniej na stołku i pociągnęła duży łyk kawy. Wesley domyślał się, że Giles kazał jej pilnować swoich bezcennych artefaktów jak oka w głowie, więc teraz musiała wymyślić, jak to zrobić, żeby zostać w Kaliforni, chociaż nijak nie mogła pomóc w badaniach nad Illyrią. Cóż, nie zamierzał jej ułatwiać tej niezręcznej sytuacji.

― Słuchaj, przydam ci się tutaj do czegoś? ― zapytała wprost. Nigdy nie była zbyt dobrym kłamcą, nie kiedy nie mogła się podeprzeć butą i choćby odrobiną agresji.
― Chcesz mi pomóc w tłumaczeniu mistycznych tekstów ze średnioakkadyjskiego? ― zdziwił się uprzejmie.
― Rany, nie ― odpowiedziała ze śmiechem, i nagle całe napięcie gdzieś się ulotniło. ― Daj spokój, wiesz, że bez tych świecidełek to się nie mam co pokazywać Gilesowi na oczy, więc równie dobrze mogę tu zrobić coś pożytecznego.
― Jesteś pogromczynią. Wiesz, co robić.
― No dalej, Wes! ― Szturchnęła go przyjaźnie w ramię. ― Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz, gdzie tutaj są najlepsze łowiska?

***

III.

U Gilesa było na dłuższą metę potwornie nudno i Faith zaczynała się nawet zastanawiać, czy to tak już zostanie, bo póki co wyglądało na to, że zrobiły sobie z B całą armię juniorek i teraz już zawsze ktoś inny będzie im zgarniał sprzed nosa najlepsze apokalipsy. Nawet ten ostatni wyjazd do Stanów okazał się na swój sposób klapą, bo ok, Illyria nie wybuchła, ale ona, Faith, tylko tam stała i patrzyła, to Wesley zrobił całą heroiczną robotę.

Ze złością wrzuciła kolejną koszulkę do pralki, ostatnio bez względu na to, co robiła, myśli ciągle uciekały jej w kierunku Wesa, chociaż postanowiła sobie, że nie będzie już więcej wracać do całej tej historii z Lawndale.

Nie, żeby to było takie proste, bo kiedy Spike wreszcie dał sobie spokój ze zwierzaniem jej się ze swoich przeżyć z Illyrią w demonolandzie, Giles wyszedł ze swojej nory i zażądał raportu, a potem jeszcze trzech kolejnych, aż w końcu Faith powiedziała mu, co o nim myśli, a Rupert chyba wziął to sobie do serca, bo potem przez cały wieczór raz po raz przecierał okulary. Na niewiele się to zdało, bo Faith była już wtedy porządnie przewrażliwiona i wydawało jej się, że nawet własne skarpetki robią jej aluzje do Wesleya i Illyrii. Być może powinna, jak to mawiał więzienny psycholog "przepracować problem", ale naprawdę nie chciało jej się z tym więcej pieprzyć, poza tym zawsze miała wrażenie, że te wszystkie traumy i inne psychoanalizy nijak się mają do jej prawdziwego życia.

Zatrzasnęła pralkę i z impetem ustawiła program, oczywiście obłamując pokrętło. Okazuje się, że nawet po paru latach kopania tyłków w zasadzie wszystkiemu, czemu tylko chciała, nadal nie zawsze potrafiła dobrze ocenić swoją siłę. Ciekawe, czy B też zdarzały się dni, kiedy robiła dziurę w ścianie, pospiesznie skopując z nóg buty, albo z rozpędu obłamywała całą szyjkę butelki razem z odkręcanym właśnie kapslem.

Przelotnie rozważyła, czy by nie zwalić szkody na Spike'a, ale "Spike" i "pralka" nie za bardzo mieścili się razem w jednym zdaniu, więc postanowiła udawać, że nic się nie stało, i liczyć, że Rupert zauważy, kiedy nie będzie jej w domu.

― Wszystko w porządku?
― Tak! ― odkrzyknęła.
― Co rozwaliłaś?
― Nie twoja sprawa!

Wyszła z łazienki, stanęła z rękami opartymi na biodrach, gotowa do ataku, ale Spike tylko wzruszył ramionami, co wcale nie wyglądało aż tak nonszalancko, bo miał śmiesznie rozczapirzone palce, najwyraźniej dopiero co pomalował paznokcie i lakier mu jeszcze nie wysechł.

― Strasznie jesteś ostatnio drażliwa ― rzucił. ― Smerfetka aż tak ci dokopała?
― Skąd ty nagle jesteś taki mądry, co? A może to Wes mi zalazł za skórę?
― Nie ― pokręcił głową Spike. ― Nie Wes, Wesa to byś po prostu przeleciała i po problemie.
― Nie przeleciałam Wesa.
― Doprawdy?
― No dobra, może kiedyś, ale to było dawno.
― A widzisz! ― uśmiechnął się z satysfakcją i ostrożnie oparł się barkiem o ścianę, tak, żeby nie uszkodzić schnącego lakieru. ― To przyznaj się, co z tą Smerfetką?
― Nadal jest niebieska ― fuknęła Faith. ― Co, jak ci opowiem łzawą historyjkę o tym, że się przestraszyłam, jak zmieniała się we Fred, to będziesz szczęśliwy?
― Illyria nie zmieniała się we Fred ― zauważył przytomnie Spike.

Wes też nigdy nie mówił, że Illyria zmienia się we Fred, używał jakiś dziwnych i zdecydowanie bardziej pokręconych słów, mówił o "zachwianiach" albo "atakach", jakieś "balanse energii" też się swego czasu trafiały. Faith na początku brała to za typowo Wesleyowe utrudnianie sobie życia bez potrzeby, ale teraz im dłużej o tym myślała, tym bardziej miała wrażenie, że nie doceniła ani Spike'a, ani Wesa, i że może mieli rację, że tak to maniakalnie rozróżniali.

***

3.

Po początkowym chaosie, który na ogół wiązał się z przyjazdem Faith, gdziekolwiek by się nie pojawiła, w życie Wesleya znowu wkradło się coś w rodzaju rutyny. Illyria była wzglęnie stabilna już od prawie dwóch tygodni, chociaż wydawała się słabsza niż zwykle i częściej pogrążała się w myślach. Ostatnie zachwianie, które zaczęło się jakoś zaraz po tym, jak Wesley i Faith dopili swoją pierwszą poranną kawę, trwało ponad dobę. Żadne z nich nie zmrużyło przez ten czas oka. Illyrii włączył się zestaw wspomnień Fred z początkowych miesięcy jej pobytu w Hyperionie, z czasu sprzed fałszywych proroctw i podciętych gardeł. Nie rozpoznawała Faith, ale nie przeszkodziło jej to optymistycznym świergotem zrelacjonować pogromczyni całej historii Connora tak, jak ją pamiętała, co oczywiście zmusiło w końcu Wesleya do dalszych wyjaśnień. Illyria pogrążyła się w jakiejś przerażającej hiperaktywności. Usmażyła całą stertę naleśników, naprawiła szwankujący dysk Wesleya, poustawiała wszystkie książki na półkach w jakimś szalenie skomplikowanym układzie rzeczowym, zjadła sześć porcji chińszczyzny na wynos i na podstawie artykułów z lokalnej prasy zaznaczyła na mapie wszystkie potencjalne siedliska wampirów w promieniu dziesięciu mil, a przy tym ani na moment nie przestawała mówić, bombardując osłupiałą Faith coraz to nowymi informacjami o sobie i niekończącymi się falami radości życia.

Gdy Illyria wróciła wreszcie do swojego normalnego, niebieskiego stanu i poszła spać, Wesley był tak nabuzowany adrenaliną, że nie mógł ani zasnąć, ani skupić się na czytaniu. W końcu poszedł z Faith na pobliski cmentarz, gdzie z zaskakująco dużą satysfakcją posłał jakiegoś nieumarłego z powrotem w miejsce wiecznego spoczynku.

Od tego czasu Faith z sobie tylko znanych przyczyn starała się poruszać temat Illyrii tak rzadko, jak to tylko możliwe. Wesley nie zamierzał protestować, chociaż niekiedy bardzo go kusiło, żeby złamać tę ciszę, zupełnie jakby liczył, że tym razem to Faith ze swoim prostym podejściem do życia mimowolnie sprzeda mu jakieś pocieszające kłamstwo na temat Illyrii i Fred.

Raz na dwa ― trzy dni robił sobie przerwę w szukaniu odpowiedzi na pytanie, jak na nowo ustabilizować Illyrię, i szedł z Faith na patrol. Ot, nic wielkiego, po prostu wychodzili na dwie godziny i zabijali co trzeba, po czym kończyli wieczór szklaneczką whisky (Wesley) i papierosem zwycięstwa (Faith), pokręcona parodia obserwatora i pogromczyni. Jej obecność była dziwnie kojąca, Faith Lehane, stary, dobry wróg, który bez wahania wbiłby mu nóż w żołądek, ale nigdy w plecy. Wesley już dawno nauczył się doceniać takich wrogów.

Zabawne, ale dużo gorzej czuł się między swoimi książkami, w azylu własnego gabinetu. Pracował szybko i efektywnie, ale bez przekonania, zniknęła gdzieś gorączkowa obsesja, która napędzała go, zanim jeszcze umarł i powrócił do życia, obsesja, dzięki której wiedział teraz tak wiele na temat Illyrii. Zamiast tego ogarnęła go niespotykana wcześniej apatia, z której nie zdołała go wybić nawet świadomość, że jeśli szybko nie znajdzie odpowiedzi, Illyria wybuchnie, zabierając ze sobą całą Ziemię i zapewne jeszcze Księżyc w dodatku.

Miał dziwne uczucie, że odpowiedź jest blisko, tuż w zasięgu ręki, tylko on nie ma na tyle wiedzy, a może odwagi, żeby po nią sięgnąć. Illyria na ogół pracowała z nim, ale nie była zbyt wielką pomocą, nawet jeśli jakiś tkwiący w niej strzęp umysłu Fred pamiętał jak się korzysta z indeksów i robi fiszki.

Jeśli już udawało mu się zasnąć, śniła mu się Fred śmiejąca się z niego szyderczo zza niebieskiej szyby, prawdopodobnie wyrafinowana zemsta jego mózgu za te wszystkie pozornie głębokie filmy, które tonami oglądał w młodości. Fred zza szyby miała włosy aż do kolan i mówiła rzeczy, których Wesley nie pamiętał potem na jawie, ale zawsze przynajmniej przez parę godzin po przebudzeniu nie mógł się pozbyć uczucia, że bezsenność wcale nie jest taką złą opcją.

***

II.

Faith nie spodziewała się, że Giles będzie miał gościa, liczyła raczej, że załapie się chociaż na parę dni świętego spokoju okraszonego odstresowującym, samotnym gromieniem w oparach angielskiej mgły. Zamiast tego latała po cmentarzach ze Spike'em, który dotarł do Gilesa dosłownie dwa dni po jej wyjeździe do Stanów i zdążył się w międzyczasie tak wynudzić, że teraz na patrolach nie dość, że grał ryzykownie, to jeszcze zaczynał być gadatliwy.

W ciągu pierwszej nocy zdążył gdzieś między jednym kołkiem a drugim zdać relację z tego, co się z nim działo od kiedy nie do końca permanentnie spłonął w Sunnydale, ze szczególnym uwzględnieniem kilku miesięcy spędzonych w Los Angeles 2.0. w światłym towarzystwie niestabilnej Illyrii. Faith rzucała od czasu do czasu jakieś "aha" i musiała się mocno skupić, żeby prawy sierpowy nie omsknął jej się w stronę nie tego wampira co trzeba. Drażniła ją ta rozmowa, krążyła niebezpiecznie blisko tematów, na które nie chciała zbaczać.

― Czyli Wes ma ogólnie przejebane ― orzekła, kiedy zatrzymali się w końcu pod murem cmentarnym celem wypalenia fajki triumfu i nie za bardzo wypadało dalej milczeć.
― Można to tak podsumować ― odparł Spike, upewniając się, czy w jego paczce naprawdę nie został już ani jeden papieros.

Faith uznała, że po słowotoku, którym ją poczęstował, należy mu się jakaś kara, więc udała, że nie widzi jego zmagań, i schowała swoje fajki do kieszeni kurtki.

― Nawet nie pamiętam tej całej Fred ― powiedziała zdawkowo. ― Nie za bardzo zwracałam na nią uwagę, Angelus i te sprawy. Zresztą...
― Masz fałszywe wspomnienia?
― No niby Wes mi powiedział, jak to tam było naprawdę, ale wiesz. Nie wiedziałam, że to była jakaś miłość jego życia.
― Serio? ― zapytał Spike, patrząc na nią badawczo. ― Trudno było nie zauważyć, zwłaszcza jak Smerfetka zaczynała ją udawać, albo jak jej się myliło kim jest. Przecież pojechałaś tam dlatego, że coraz częściej jej się myliło, nie?
― No tak, ale nie wtykałam nosa w nie swoje sprawy.
― I co, nie zauważyłaś, jak Wesley ześwirował przez to wszystko?
― Myślałam, że byli kumplami ― skłamała gładko Faith.

***

4.

― Wesley, odczuwam mdłości.

Już bardzo dawno przestał dostrzegać komizm w takich komunikatach, ot, nowy objaw do dodania do katalogu, oczywiście tylko jeśli tym razem również nie eksplodujemy.

― Chcesz się położyć? ― zapytał tylko, a gdy skinęła głową, pomógł jej przejść z fotela na sofę.

Illyria złapała go za rękę niepokojąco nieillyriowym gestem, wyglądała trochę jakby miała gorączkę, skojarzenie, od którego Wesley za wszelką cenę chciałby uciec, ale nie za bardzo miał gdzie, i przemknęło mu przez myśl, że może nigdy nie będzie żadnego wybuchu, może tak już do końca będzie wyglądało jego życie, cztery ściany i niebieski Bóg-Król z rozdwojeniem jaźni.

Zamknął książkę i przykucnął obok sofy, i tak od wielu dni głównie gonił własny ogon, więc to, co teraz zrobi, nie miało w ostatecznym rozrachunku większego znaczenia. Illyria mogła poczuć się lepiej za kwadrans, mogła i za tydzień, osłabienie mogło się skończyć kolejnym atakiem, a mogło nie mieć żadnych konsekwencji, mogło...

Powietrze zawibrowało tak gwałtownie, że dom zatrząsł się w posadach.

Faith przybiegła z kuchni z nadgryzioną kanapką w ręce i zdążyła w sam raz na przedstawienie, niebieskie plamy na włosach i skórze Illyrii zaczęły się odbarwiać, a ona sama wyemitowała taką wiązkę energii, że Wesleya aż odrzuciło na kilka metrów, znów nowy objaw, ciekawe, czy dotrwają do kolejnego.

― W porządku, Wes? ― zapytała Faith, łapiąc go za ramię, najwyrażniej nie do końca miała pomysł, co zrobić z kanapką, bo drugą rękę oparła po prostu na kolanie, kiedy przy nim ukucnęła.
― Tak ― odparł krótko i natychmiast podniósł się z ziemi.

Szybko ocenił straty, wielki siniak na ramieniu, otarcie na dłoni i najwyraźniej majonez na spodniach. Nie było źle, te kilka razy, kiedy Illyria przyłożyła mu celowo, wspominał znacznie gorzej.

― Gdzie ja jestem? ― zabrzmiał słaby, lekko zachrypnięty głos, i Wesley odetchnął z ulgą, znał ten schemat i znał odpowiedź, zaczynało się łatwo.
― Lawndale, Kalifornia, dwadzieścia mil na południowy zachód od Los Angeles ― odpowiedział jak zwykle
― Lawndale? Dlaczego? Wesley, czy to ty?

Już dawno dał sobie spokój z pomysłem, że będzie mógł chociaż w ten sposób zamknąć swoje niezałatwione sprawy z Fred i spędzić z nią jeszcze trochę wykradzionego czasu. Teraz przy każdym ataku miał nadzieję, że może jej rozchwiany umysł skoczy na tyle daleko w przeszłość, że Illyria go nie pozna, ale nie tym razem, bogini przekręciła głowę w bok i posłała mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, a potem zadrżała znowu i była w Pylei i w Hyperionie i w Wolfram & Hart, we wszystkich miejscach naraz, nie pierwszy raz zresztą, ale Wesley nigdy wcześniej nie musiał sobie z tym radzić przy świadku.

Faith ugięła lekko kolana i rozejrzała się z zaniepokojeniem, jakby szukała pęknięć na ścianach nośnych, jednocześnie rozglądając się za czymś, co mogłaby kopnąć, a Wesley zwrócił się w stronę, o ironio, miłości swojego życia, przerażonej i zagubionej kobiety, która bardzo go w tym momencie potrzebowała. Przez chwilę wydawało mu się, że nie zniesie tego ani chwili dłużej, ale wiedział, że to nieprawda, że Wesley Wyndam-Pryce przeżyje wszystko jak karaluch i bez względu na to, jaki cios na niego spadnie, prędzej czy później będzie z powrotem w stanie siedzieć przy kominku i czytać Dantego, nawet jeśli najpierw będzie musiał wlać w siebie całe morze whisky.

― Przepraszam, Wesley ― mówiła tymczasem Illyria płaczliwym głosem ― przepraszam, nigdy nie przeprosiłam cię za to, co powiedziałam ci wtedy w szpitalu. Bo powiedziałam, prawda?

Wesley zagryzł usta i po raz nie wiadomo który przeklął w myślach Angela i jego manipulacje, wiedział, że jeśli odpowie "nie", niestabilny umysł Illyrii zupełnie zagubi się między alternatywnymi zestawami wspomnień, ale nie mógł zmusić się do tego, żeby skłamać i powiedzieć "tak", tamta rozmowa w szpitalu należała do niego i kogoś, kto już od dawna nie żył i niestety żadne kłamstwo świata nie mogło go już przekonać, że jest inaczej.

― Co się ze mną dzieje? Wesley, dlaczego tak stoisz, dlaczego nie chcesz mi pomóc?
― To chwilowe zaburzenie równowagi w polach energetycznych. Połóż się spokojnie i poczekaj, zaraz powinno być dobrze.
― Nieprawda ― powiedziała Illyria z zaskakującą przytomnością umysłu. Wesley nie potrafił nawet ocenić, która część jej świadomości doszła teraz do głosu, najwyraźniej była na granicy, to już teraz nie potrwa długo, w ciągu kilku minut powinna wrócić do siebie. ― Przecież widzę, że wcale nie będzie dobrze.
― Masz rację, Illyrio. Wcale nie będzie dobrze.
― Kim jest Illyria?

Rozwiązanie było dziecinnie wręcz proste, uświadomił sobie Wesley, klik i już, jednym skokiem rzucił się w stronę Compendium Metaphysicae, które dawno temu przywiózł ze sobą jeszcze z Anglii. Rzucił Faith jeden z amuletów Gilesa, sam złapał drugi i wyszarpnął tom z półki, szybko, szybko, jak w filmie akcji, rozwiązanie cały czas leżało mu pod nogami, ale schylił się po nie w ostatnich sekundach przed wybuchem bomby, pięć, spis treści, cztery, jeśli nie zdąży, będzie musiał czekać do następnego ataku, trzy, właściwa strona, dwa...

Łacińska inkantacja niemal sama układała się na języku.

***

I.

― Proszę, proszę, któż to nas nawiedził ― zawołał Spike, wychyliwszy głowę do przedpokoju, w którym Faith akurat pracowicie skopywała buty z nóg. ― Giles jest u siebie i... ― urwał, gdy wypakowany do granic możliwości plecak z impetem uderzył o parkiet i zachrzęścił podejrzanie. ― Pewnie już nie śpi. Ty tu na dłużej?
― Na to wygląda. A ty?
― Na piwo. Chcesz jedno?
― Głupie pytanie.

Spike wykonał coś w rodzaju zapraszającego gestu, po czym zniknął za futryną, więc Faith szarpnęła swój lewy but, po czym porzuciła go tuż obok prawego, wyminęła swój plecak i weszła do pomieszczenia, które najwyraźniej było kuchnią Gilesa.

― Zasłoń zasłonki, bo się przysmażysz, niedługo będzie świtać ― zauważyła nonszalancko Faith.
― Dzięki za troskę.
― Często tak tu wpadasz do Rupercika na piwo, kiedy śpi?
― Nie twoja sprawa.
― Co, B dowiedziała się, że zmartwychwstałeś, to schodzisz jej z oczu?
― Coś w tym stylu ― przyznał, rzucając jej butelkę. ― A ty jak? Zrobiłaś ostatnio coś heroicznego? Jak tam Wesley i Smerfetka?
― Pięć na pięć, Spike. Pięć na pięć.

***

5.

― Co tu się, kurwa, stało?

Faith, postawa domyślnie defensywna, palce jednej ręki nadal zaciśnięte na amulecie, drugiej na kanapce, co nieco rujnowało efekt dramatyczny.

― Nie mogła być jednocześnie jednym i drugim, Illyrią i Fred, to wbrew zasadom, jedno ciało nie może mieścić dwóch osób. Zasada zachowania energii, żeby zyskać w jednym miejscu, trzeba stracić w innym.
― Mów po angielsku ― nakazała ostro Faith, bardziej przestraszona, niż chciałaby się do tego przyznać.

Spodziewał się instynktownie, że to wszystko będzie bardziej epickie i monumentalne, tymczasem nawet nie wysadziło żarówek, a Illyria nadal leżała nieporuszenie na sofie. Podszedł do niej szybko, ignorując domagającą się wyjaśnień Faith.

― Możesz jeszcze przez chwilę czuć się trochę zdezorientowana ― oznajmił rzeczowo. ― To minie. Poznajesz mnie?
― Wesley ― powiedziała Illyria, skupiając na nim rozbiegany wzrok. ― Wesley, zniknął rak, który mnie toczył.
― Tak, Illyrio. Właśnie to się stało.
― Wes, czekam ― niecierpliwiła się Faith. ― Jaki do cholery rak?
― W tym ciele były dwie świadomości, ale nie było duszy, dusza Fred spłonęła w procesie inkarnacji Illyrii, a bogowie z definicji stanowią inny rodzaj bytów ― wyjaśnił, nie troszcząc się specjalnie o to, czy zostanie zrozumiany. ― To powodowało zachwianie równowagi, trzeba było usunąć jedną, żeby zachować drugą, inaczej doprowadziłoby to do katastrofy.
― Czekaj, czekaj. Skasowałeś Fred, bo we dwie by wybuchły?
― Wiesz, zawsze podziwiałem twoją zdolność ubierania skomplikowanych, subtelnych kwestii w słowa, których nigdy nie przyszłoby mi do głowy użyć.
― Jak to zrobiłeś? ― zapytała Faith, puszczając jego uwagę mimo uszu.
― Proste zaklęcie usuwające wspomnienia, amulety chroniły nas na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.

Faith uspokajała się powoli, podeszła do biurka, oparła się o nie i odłożyła amulet prosto na otwarte Compendium Metaphysicae, po czym z zamyśloną minął odgryzła kawałek kanapki. Illyria zupełnie nie zwracała uwagi na żadne z nich, skupiła się na analizie swoich dłoni, jakby dostrzegła w nich jakieś niezmiernie frapujące pytanie. Wesley miał wrażenie, że rzeczywistość zastygła w bezruchu, i również skupił się na lekko niebieskawych palcach. Teraz już nie miał nic lepszego do roboty.

― Wes?
― Słucham?
― Powiedziałeś, że ona nie mogła być jednocześnie Illyrią i Fred.
― Zgadza się, tak właśnie powiedziałem.
― To znaczy ― głos Faith brzmiał, jakby właśnie odkrywała jakąś straszną prawdę ― że mogłeś wybrać odwrotnie? Skasować Illyrię...
― I zostawić Fred. Mogłem.

Wesley przysiadł na podłodze, oparł plecy o sofę i spojrzał Faith prosto w twarz, nigdy wcześniej nie widział jej tak zszokowanej, cóż za niesamowita zamiana miejsc. Chciał nawet rzucić jakąś uwagę o ironii losu i absurdzie sytuacyjnym, ale gdy tylko otworzył usta, to, co zamierzał powiedzieć, wydało mu się rozpaczliwie wprost trywialne, więc zamilkł. Przez kilka minut patrzyli na siebie w ciszy, aż w końcu Wesley rozluźnił ramiona, przechylił głowę do tyłu i zaczął się śmiać.

autor: upupa_epops, fandom: angel, fandom: buffy the vampire slayer, fandom: btvs, zwl 3: runda pierwsza, zwl 3

Previous post Next post
Up