Autorka:
katty_blakeTytuł: O Czarnych Panach
Ilość słów: 1824
Postacie: Minerwa McGonagall, Eileen Prince i Gucia Macmillan
Uwagi #1: Miało być dłuższe, ale nie wyszło, winić maturę. Będzie coś dalej. Tak jakby prompt piosenkowy, choć w ilościach takich, że tam nawet więcej orzechów arachidowych można znaleźć.
Uwagi #2: Co do postaci i umiejscowienia czasowego. Korzystałam z HPLex i obliczeń własnych, jak również dużo z inwencji i ogólnego Pokręcenia. I prywatnego head!canonu. Akcja tego o rozgrywa się w piątek 4 września 1942 roku. Pierwsza bitwa pod El Alamein się już odbyła, druga zacznie się za ponad miesiąc.
O Czarnych Panach
Popołudniowe promienie słońca wpadały przez wysokie okna biblioteki i praktycznie uniemożliwiały siedzenie przy stolikach w pobliżu gzymsów. Sekcja czytelnicza, w której jeszcze trzy miesiące wcześniej nie dało się znaleźć wolnego krzesła, niemalże świeciła pustkami. Kilka szóstoklasistek zajmowało stolik najbliżej drzwi, daleko od pulpitu i uszu bibliotekarza, a w pobliżu działu Mistyki Arabskiej, wciśnięty między jedną olbrzymią półkę a drugą, nad opasłym tomem o eliksirach pochylał się czarnowłosy Ślizgon z piątego roku.
Najbliżej lady - zza której zgarbiony bibliotekarz czujnymi oczyma wypatrywał uczniów za głośno rozmawiających, za głośno oddychających, próbujących coś niepostrzeżenie wynieść lub po prostu takich, który w jakiś sposób łamali jeden z dwustu czterdziestu sześciu zasad regulaminu biblioteki - przy zachlapanym woskiem stoliku o jednej krótszej nodze siedziała dziewczyna w prostokątnych okularach. Czarne włosy splecione miała w gruby warkocz, z którego część włosów pouciekała, nadając całej fryzurze wyglądu awangardowo buntowniczego. Dziewczyna zdawała się być pochłonięta lekturą „Zaawansowanej transmutacji dla zainteresowanych”, choć uważny obserwator dostrzegłby, że od dziesięciu minut wpatruje się w ten sam akapit tekstu. Bystre brązowe oczy co jakiś czas odrywały się od strony dziewięćdziesiątej siódmej podręcznika i spoglądały na drobno zapisany kawałek pergaminu, leżący na stoliku tuż obok jej lewego łokcia. Parokrotnie dziewczyna westchnęła; delikatny ruch klatki piersiowej sprawiał, że od srebrnej plakietki z dużym „P”, przyczepionej tuż pod naszywką ze złotym lwem, odbijało się światło. W końcu dziewczyna ze zrezygnowaną miną zamknęła książkę, odłożyła na stół i wzięła do ręki kawałek pergaminu, który zaczęła po raz piąty tego dnia czytać. Skrzywiła się i podparła dłonią policzek. Skończywszy czytać, złożyła pergamin na pół z zamiarem schowania go do torby. Gdy wychyliła się z krzesła, by to zrobić, drzwi biblioteki otworzyły się i do środka wpadła czarno-brązowa smuga, którą dopiero po zastanowieniu dało się rozpoznać jako uczennicę.
- Słyszałam! - krzyknęła smuga, z trudem hamując przy stoliku okularnicy. - Słyszałam!
Druga dziewczyna oparła się o stolik i zaczęła łapać powietrze. Miała burzę brązowych włosów, które okalały nieładną, pociągłą twarz. Uśmiechała się jednak, a jej ciemnozielone oczy skrzyły się radośnie, więc w całokształcie nie wypadała najgorzej. Podobnie jak okularnica, ona też miała na szacie naszywkę z lwem.
- Flitwick - wydyszała. - Powiedział… że się zwolniłaś. Pilna sowa… z domu.
- Owszem. Biegłaś tu z czwartego piętra?
- Tak. - Dziewczyna wzięła głęboki oddech. - Co napisali?
- Nic ciekawego.
Brunetka się skrzywiła, po czym szybkim ruchem wyrwała koleżance złożony list.
- Eileen!
- Nie urywałam się z zaklęć dla „nic”, Minerwo - powiedziała oschle Eileen i rozłożyła list.
Dziewczyna nazwana Minerwą założyła ręce na piersiach i odchyliła się na tylnych nogach krzesła. Eileen przebiegła wzrokiem treść listu raz i drugi i oddała go właścicielce. Odsunęła wolne krzesło i opadła na nie, dokładnie naprzeciw koleżanki.
- Przynajmniej wiesz, że nic mu nie jest - powiedziała sztucznie optymistycznym tonem.
Minerwa schowała list do torby.
- To wiedziałam i bez tej sowy.
- Afryka… - Eileen podrapała się po brodzie. - Tam musi być strasznie gorąco.
- Jest.
Minerwa spojrzała krytycznie na koleżankę, na jej niedopiętą szatę i zaczerwienione policzki. Mimo iż treść listu nie była szczególnie pocieszająca, Eileen uśmiechała się szeroko, jakby to jej rodziny dotyczyła wiadomość i jakby była najwspanialsza, a nie tylko wyczekana.
- Uciekłaś z zaklęć? - spytała nagle, zdając sobie sprawę z tego, co koleżanka wcześniej mówiła.
Eileen machnęła ręką.
- Powiedziałam Flitwickowi, że źle się czuję i pójdę do skrzydła szpitalnego.
- I on ci uwierzył.
Eileen wzruszyła ramionami tak, że szata jej nieco opadła. Minerwa przewróciła oczyma i ją poprawiła. Eileen burknęła „spadło, było zostawić” i nie podziękowała.
- Jest nowy - powiedziała w końcu. - Na razie jest pełen zapału i optymizmu, do Nocy Duchów mu przejdzie.
Czarnowłosy chłopak spod półki o arabskich eliksirach syknął, wyraźnie dając do zrozumienia, że ich rozmowa mu przeszkadza. Eileen rzuciła mu nienawistne spojrzenie i pokręciła głową.
- Pan I-Tak-Wiem-Lepiej - mruknęła. - Skoro tak mu przeszkadzamy, niech wraca do lochów.
- Może my powinnyśmy iść - zaproponowała Minerwa, napotykając wzrok bibliotekarza. - Punkt sto dwudziesty drugi: biblioteka nie jest miejscem spotkań towarzyskich.
Eileen wskazała kciukiem za siebie.
- Powiedz to Guci i jej kółeczku wzajemnej adoracji.
Minerwa wychyliła się i spojrzała na grupkę rozchichotanych dziewcząt przy stoliku blisko drzwi. Dziewczęta natychmiast przestały się śmiać, a kuzynki Black spojrzały na Minerwę chłodno. Jedna z dziewczyn, jasnowłosa Puchonka, przeprosiła koleżanki, odłączyła się od plotkującej grupki i podeszła do siedzących pod oknem Gryfonek. Eileen uśmiechnęła się zachęcająco.
- Cześć. Właśnie dyskutowałyśmy na temat wad biblioteki i ucieczek z zaklęć.
Puchonka zmarszczyła nos.
- Jakby zaklęcia były ważnym przedmiotem - oświadczyła nieco nadętym tonem.
Eileen z trudem ukryła śmiech. Minerwa spojrzała na blondynkę ostro.
- Cóż. Guci łatwo jest mówić, skoro Gucia nie zaliczyła suma z zaklęć.
Eileen już nie udawała, że się nie śmieje. Zamknęła oczy i przygryzła wargę, a ramiona unosiły się jej w zduszonym chichocie. Natomiast Puchonka nazwana Gucią zmarszczyła swój zadarty, mały nosek i uniosła dumnie głowę. Chcąc zmienić temat, Eileen szturchnęła czubkiem buta torbę Minerwy.
- Minnie dostała list z domu - powiedziała.
To Gucię zainteresowało. Puchonka pisnęła, zakryła usta dłonią, po czym szybko przywołała do stolika jeszcze jedno wolne krzesło, nie zważając na to, iż łamie punkt sto sześćdziesiąty ósmy, o samodzielnym noszeniu krzeseł.
- Co napisali?
Minerwa sięgnęła po list, rozłożyła go i podetknęła Guci pod nos.
- Mama napisała, że u nich w porządku, choć ojciec nadal nie chce się zbliżać do wybiegu smoków. - Mugol!, skomentowała Gucia. - I dostali wreszcie list od Lenny’ego. Ciągle jest w Afryce. Pisał, że w okolicach El Alamein znów robi się gorąco.
Gucia pokiwała energicznie głową, choć Minerwa była pewna, że dziewczyna nie ma pojęcia, czym jest i gdzie znajduje się El Alamein.
- Kim jest Rommel? - spytała nagle Puchonka.
Minerwa i Eileen wymieniły szybkie spojrzenia. Minerwa odchrząknęła.
- Mugolski dowódca wojskowy. Podwładny Hitlera.
- A kim… - drążyła Gucia, ale Eileen ją uprzedziła.
- Hitler to mugolski Czarny Pan - wyjaśniła powoli, jednocześnie spoglądając na Minerwę znacząco.
Minnie zrozumiała nieme przesłanie. Pozwól mi mówić, Gucia jest czystej krwi, trzeba jej to wytłumaczyć na jej poziomie.
- Prowadzi w Europie wojnę z innymi mugolskimi państwami. Dąży do… och, jak każdy Czarny Pan, dąży do przejęcia władzy.
- Kosztem czarodziejów? - zdziwiła się Gucia, otwierając szeroko oczy.
Minerwa miała ochotę klepnąć się - albo ją - w czoło. Eileen nie uznała tego pytania za bezsensowne i po raz kolejny, odkąd się poznały, Minerwę uderzyło to, jak bardzo może różnić się sposób postrzegania świata przez osobę czystej i półkrwi.
- Nie - tłumaczyła cierpliwie Eileen. - Kosztem innych mugoli, których uważa za gorszych od siebie. Za niegodnych życia.
- Jest w tym podobny do Grindelwalda - powiedziała cicho Minerwa. - Podobnie jak nasz Czarny Pan, ten mugolski chce zmusić do uległości, a ostatecznie pozbyć się… innych mugoli.
Gucia zaczęła się kręcić na krześle. Kątem oka Minerwa dostrzegła, że czarnowłosy Ślizgon przestał czytać o eliksirach i uważnie przysłuchiwał się ich rozmowie. Zdawała sobie sprawę, że również bibliotekarz się im przygląda.
- Czy mugole nie boją się, że Grindelwald spróbuje ułożyć się z ich Czarnym Panem?
- Nie wiem - odparła Minerwa w chwili, gdy Eileen powiedziała stanowcze „tak”.
Minerwa spojrzała pytająco na przyjaciółkę. Eileen wzruszyła ramionami.
- Wiesz, że mój tata jest szefem Wydziału Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, prawda? - Minerwa przytaknęła. - Więc wszyscy wiedzą, że Grindelwald działa w otoczeniu Hitlera. W sposób ukryty oczywiście, i nie robi tego z dobroci serca.
- Nie podejrzewałabym.
- Chodzi mu o to, że mugole sami się zabijają. Mugolskie konfliktu od początku tego stulecia pochłonęły więcej ofiar niż czarodzieje są w stanie sobie wyobrazić - ciągnęła Eileen, a do jej głosu zaczęła wkradać się pasja historyka. - Więc pomyślcie. Skoro Grindelwald chce zniewolić mugoli, czyż nie na rękę mu jest, że mugole sami siebie wykańczają?
- No… tak - powiedziała Gucia. - Ale Grindelwald nie dąży do przejęcia władzy nad światem, prawda? Chce po prostu polepszyć los czarodziejów. Znieść postanowienia wszystkich średniowiecznych układów, pozwolić nam… wyjść.
- Tak, oczywiście - zakpiła Eileen. - A „dla większego dobra” to hasło dla kampanii pomocy społecznej.
Gucia zaczęła mruczeć coś pod nosem, ale nie powiedziała tego na głos. Eileen spojrzała na Minerwę smutno, po czym uniosła oczy ku sufitowi. I tę wiadomość Minerwa zrozumiała. Gucia jest z rodziny czystej krwi. Gucia nie rozumie. Ty też jesteś z rodziny czystej krwi, chciała powiedzieć, ale ugryzła się w język. Eileen była… inna. I nie zawsze było to dobre.
- Tak czy inaczej - stwierdziła po chwili ciszy Eileen - Grindelwald nigdy nie osiągnie swoich zamierzeń.
Czarnowłosy Ślizgon prychnął. Eileen spojrzała na niego tak, jakby był workiem smoczego łajna, po czym kontynuowała:
- Znajdzie się ktoś, kto wyzwie go na pojedynek i wygra. Wojna się skończy, bo taki jest los wszystkich wojen. Kończą się, konflikty i ludzie się po prostu wypalają. A jedyny sposób na możliwość otwartego życia dla czarodziejów to wyciągnąć rękę do mugoli. Nie mówię, że od razu wszystkim ogłosić, że istniejemy! - zastrzegła, widząc oburzenie na twarzy Guci. - Po prostu… Robić to stopniowo. Krok po kroku, poznawać ich, starać się wmieszać w ich życie. Któregoś dnia te wszystkie układy o zamknięciu społeczności czarodziejów, statusy tajności nie będą potrzebne. Nauczymy się żyć razem.
Czarnowłosy Ślizgon tej wypowiedzi w żaden sposób nie skomentował, choć Minerwa była pewna, że bardzo chciał. Gucia wciąż wpatrywała się w koleżankę z oburzeniem, z którym mieszała się litość dla idealistycznych zapowiedzi Gryfonki. Minerwa swojej opinii nie wyraziła. Z jednej strony wiedziała, że to, o czym mówiła Eileen, to mrzonki, z drugiej jednak jej rodzice dowodzili choć częściowej słuszności jej słów.
- Hobday się na nas dziwnie patrzy - szepnęła Eileen, całkowicie zmieniając temat.
I faktycznie, czujne spojrzenie bibliotekarza było utkwione w trzech dziewczynach pod oknem. Bibliotekarz ściskał mocno swoją krótką różdżkę. Wyglądało, że czeka tylko na pretekst, by dziewczęta wygonić z biblioteki i przekląć na „do widzenia”.
- Lepiej się zbierajmy - syknęła Minerwa - zanim nasza rozmowa naprawdę go zirytuje.
Nagle na stolik padł cień, a za plecami Minerwy ktoś odchrząknął. Gucia zbladła, a Eileen mrugnęła życzliwie.
- Cześć, Rubeus - przywitała się uprzejmie.
Minerwa odwróciła głowę. Trzecioroczny Gryfon stał za nią i rumienił się jak piwonia.
- Hagrid - przywitała się cicho.
Olbrzymi chłopiec wbił wzrok w podłogę i wysunął rękę w stronę Minerwy. W zaciśniętej dłoni trzymał zwitek papieru.
- To od psora Dumbledore’a… pani prefekt - powiedział tubalnym głosem.
To przepełniło czarę i cierpliwość pana Hobdaya się wyczerpała.
- WON! - ryknął bibliotekarz, wybiegając zza swojej lady. - To jest biblioteka, nie miejsce spotkań towarzyskich! Punkty sto dwudziesty drugi, sto sześćdziesiąty ósmy, sto trzydziesty piąty a i b, osiemdziesiąty siódmy oraz drugi! PRECZ Z MOJEJ BIBLIOTEKI!
Hagrid czknął przerażony, upuścił zwitek papieru na głowę Minerwy i wybiegł z biblioteki, tupiąc jak słoń. Minerwa szybko wcisnęła kawałek papieru do kieszeni szaty, zebrała ze stolika swoje rzeczy - jej torbę przez jedno ramię przewiesiła sobie Eileen - i wraz z towarzyszkami pędem puściła się w stronę Wielkiej Sali.
Dopiero cztery korytarze dalej dziewczyny się zatrzymały. Gucia wciąż była blada i oddychała ciężko, a Eileen śmiała się jak szalona.
- I co cię tak cieszy? - warknęła Minerwa. - Jestem prefektem, nie powinno móc mi się zarzucać łamania tylu punktów regulaminu.
To rozbawiło Eileen jeszcze bardziej.
- Popatrz na to z jasnej strony - poradziła, uśmiechając się od ucha do ucha. - Był tak wkurzony, że zapomniał wlepić nam szlaban.