Gwiazdka lja #3: dla Substancji

Dec 24, 2010 20:44

Autor: katty_blake
Dla kogo prezent: substancja
Życzenie nr 2: Glee: Mercedes/ktoś wybrany z serialu lub stworzona przez siebie postać, Mercedes NARESZCIE się zakochuje i jest szczęśliwa!
Tytuł: Dziesięć pierwszych randek
Fandom: Glee
Spoilery: do całości
Ilość słów: 5810 (nie licząc tekstów piosenek)
A/N: Nie jestem pewna, czy o coś takiego ci chodziło. Mam jednak nadzieję, że choć trochę się spodoba. (Quinn/Puck angst też zdołał się uwzględnić!) Wesołych świąt.

Za wszystkie ewentualne błędy bardzo serdecznie przepraszam. Moja beta zdezerterowała, a ja na oczy już nic nie widzę.

Wykorzystane i odpowiednio przycięte piosenki to, po kolei: "Hit the road, Jack", "I eat dinner", "Until U love U" i "Let's fall in love".


Dziesięć pierwszych randek

Kurt otworzył z rozmachem drzwi sali i wszedł do środka. Stonowanego mundurka Dalton zdołał się już pozbyć - ubrany w jasnoniebieskie dżinsy i przylegający sweterek wyglądał, jakby doskonale pasował do McKinley High, jakby nigdy nie odszedł. Jakby to dalej był jego dom.

- Kurt!

Kilka osób wciągnęło ze świstem powietrze. Rachel pisnęła, ześlizgnęła się z krzesła i podbiegła do niego, zarzucając mu ręce na szyję i podduszając.

- Tak dobrze cię widzieć!

Poklepał ją po plecach. Teraz, kiedy nie był jej konkurencją - chociaż był, nawet bardziej, ale tok myślowy Rachel był trudny do zrozumienia - utrzymywanie z nią pozytywnych stosunków nie było tak trudne. Ponad ramieniem dziewczyny Kurt spojrzał na pozostałych członków New Directions. Większość chórzystów wciąż miała na twarzach wyraz bezkresnego zdumienia, tylko Brittany wyglądała tak, jak zawsze. Uśmiechnął się. Niektóre rzeczy po prostu się nie zmieniają.

Kiedy Rachel już się od niego odkleiła i wróciła na swoje krzesło, Kurt stanął pośrodku sali, złożył przed sobą dłonie i powiedział podniosłym tonem:

- Bardzo się cieszę, że wszyscy się stawili. Mimo iż nie jestem już członkiem tego klubu, wciąż leży mi na sercu wasze dobro. A chciałbym zauważyć, że stoimy w obliczu kryzysu.

- Wiem - stwierdziła oschle Santana. - Odkąd Ken i Barbra zerwali, nie ma kto śpiewać romantycznych duetów. - Spojrzała na trzymających się za ręce Sama i Quinn. - Bez obrazy, ale wy jesteście tak słodcy, że sędziowie prędzej czy później zaczną rzygać.

- No i misie polarne się topią - dodała Brittany.

Finn i Rachel zmierzyli Brittany wzrokiem. Ale gdy zdali sobie sprawę, że robią to samo i ich spojrzenia się spotkały, natychmiast odwrócili głowy i zaczęli uparcie wpatrywać się w przeciwległe ściany. Kurt odchrząknął.

- Nie przyszedłem rozmawiać o waszych problemach kadrowych i nie, nie wrócę do McKinley, nie proście nawet. - Santana prychnęła. - Chodzi mi o sytuację bardziej krytyczną…

Zawiesił głos. Wszyscy wstrzymali oddech.

- O Mercedes.

Zbiorowy oddech. Kurt ciągnął:

- Chodzę do innej szkoły. Moja najlepsza przyjaciółka przedstawia mi wyidealizowaną wersję wydarzeń tutaj, a Finn w ogóle się do mnie nie odzywa, lecz i tak dotarły mnie słuchy o ostatnim incydencie w stołówce.

Chórzyści wymienili znaczące spojrzenia, a Tina pokiwała smutno głową. Tak, to nie było miłe.

***

Mercedes ze smutną miną nałożyła sobie górę frytek, którą następnie polała hektolitrem majonezu, i powlokła się do stolika. Usiadła między Rachel a Puckiem, którzy z nienawistnymi minami obserwowali siedzące trzy stoliki dalej pary.

- Chyba zwymiotuję - stwierdził Puck, nie odrywając wzroku od tulących się Quinn i Sama.

- Myślisz, że bym w nią trafiła?

Rachel mierzyła łyżką pełną rozmiękłej marchewki we włosy Santany, która uwodzicielsko pochylała się nad Finnem. Mercedes przewróciła oczyma.

- Nie narzekajcie, przynajmniej kogoś mieliście. Rachel, ty i Finn jeszcze się zejdziecie i znowu będziecie irytująco zakochani. Puckerman… Z całym szacunkiem, ale sobie zasłużyłeś.

Puck się żachnął.

- Co ty wiesz o kochaniu.

- Niewiele. Ale pocieszam się myślą, że są tacy, którzy wiedzą mniej.

Lauren przeszła obok ich upapranego keczupem stolika singli, ostentacyjnie machając prawą dłonią, którą trzymał pryszczaty Kenny Hobson, aktualnie wyszczerzony jak idiota szef kółka gospodarstwa domowego. Mijając plecy Pucka Lauren oświadczyła głośno, że znalazła lepszego. Puckowi opadła szczęka. Rachel wyglądała, jakby ktoś ją spoliczkował. Mercedes jeszcze przez chwilę przeżuwała frytki, po czym dotarło do niej to, co właśnie się wydarzyło. Dziewczyna zrobiła się czerwona i zatrząsł jej się podbródek.

- TO NIESPRAWIEDLIWEEE!!! - zawyła boleśnie, strasząc dwójkę siedzących w pobliżu pierwszaków, i opuściła głowę prosto w frytki.

***

Kurt zrobił smutną minę.

- Wszyscy wiemy, że Mercedes jest nieszczęśliwa. Musimy jakoś jej pomóc, a - jak wiadomo - nic tak nie uszczęśliwia, jak miłość.

Po sali poniósł się pomruk aprobaty. Rachel kiwała energicznie głową, wsłuchując się we wszystko, co Kurt mówił.

- Dlatego pomyślałem - ciągnął Kurt - że należy znaleźć Mercedes chłopaka idealnego i tym samym wyciągnąć ją z tego śmierdzącego, tłustego padołu depresji.

Wzdrygnął się teatralnie. Z ostatniego rzędu krzeseł dobiegło go znaczące chrząknięcie.

- A jak zamierzamy to zrobić? - spytała Quinn.

Brzmiała na szczerze zainteresowaną. Kurt uśmiechnął się i klasnął.

- W najprostszy sposób. Będziemy bawić się w swatkę.

***

Mercedes westchnęła, zamknęła szafkę i niemal natychmiast dostała zawału. Zza drzwiczek wyłoniła się uśmiechnięta od ucha do ucha twarz Rachel. Dziewczyna natychmiast ujęła Mercedes pod ramię i zaczęła prowadzić bez celu w dół korytarza. Murzynka zmrużyła oczy.

- Czego chcesz?

Rachel zachichotała. W jej wykonaniu tak prosty dźwięk zabrzmiał wyjątkowo złowieszczo.

- Tak sobie wczoraj rozmyślałam o istocie miłości, pożądaniu i bratnich duszach, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że znam cudownego chłopaka.

- I?

- I podążając za przeczuciem - przeczucia są bardzo ważne, a poza tym mówiłam wam, że jestem jakby medium - postanowiłam zestawić wasze horoskopy. Po dogłębnej analizie tychże doszłam do wniosku, że doskonale byście do siebie pasowali.

Mercedes spojrzała na nią powątpiewająco. Niezrażona Rachel ciągnęła:

- Opowiadałam mu o tobie i Joshua jest zachwycony, i bardzo chciałby cię poznać. Zgadzasz się?

- Nie.

- Och, musisz. Joshua to bardzo wrażliwy młody człowiek, twoja odmowa by go zabiła. On bardzo chciałby się z tobą spotkać jutro o 20:00 w Bagietkach. Koniecznie musisz się zgodzić, Joshua to wyjątkowy chłopak.

Mercedes przystanęła obok drzwi gabinetu panny P. i zaczęła się zastanawiać. W sumie, czemu nie. Rachel miała tendencję do przyciągania oszołomów, ale skoro upiera się, że to miły chłopak, to nie może być tak źle. Poza tym, jej randka z Anthony’m… Mercedes wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Wystarczyło powiedzieć, że to nie był jeden z lepszych pomysłów Kurta.

- W porządku - powiedziała, a Rachel się rozpromieniła. - Ale on płaci.

***

Za pięć ósma Mercedes weszła do Bagietek i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu stolika z samotnym chłopakiem. Zadziwiające, ilu ich było - zwykle gdy szukała kogoś wolnego, nikt się nie zgłaszał - ale żaden z nich nie wyglądał… nie wyglądał na Joshuę.

- Mercedes!

Z ostatniego stolika pod oknem machała do niej Rachel, ubrana w koszmar lat pięćdziesiątych. Co chwilę wskazywała na siedzącego obok bruneta. Mercedes poprawiła bluzkę i powlokła się w tamtą stronę.

Joshua wstał, gdy Mercedes podeszła do stolika, i nie spoczął, póki nie usiadła. Dżentelmen, pomyślała Mercedes, przyglądając się chłopakowi. Joshua był brunetem o znudzonym wyrazie twarzy, ubranym od stóp do głów w najczerniejszą z możliwych czerń. Na szyi miał powieszony cienki łańcuszek z delikatnym, srebrnym krzyżykiem. Zainteresowanie w jego oczach kłóciło się z ogólnym wyglądem człowieka, którego to, co dzieje się wokół, nie mogłoby obchodzić mniej.

- Mercedes, to Joshua. Joshua, Mercedes - przedstawiła ich Rachel.

Joshua uśmiechnął się blado i skinął głową.

- Co tu robisz? - syknęła Mercedes.

- Joshua poprosił mnie, abym była waszą przyzwoitką - wyjaśniła szeptem Rachel. - Jest bardzo tradycyjny.

Joshua odchrząknął.

- Więc, Mercedes - zaczął. - Rachel opowiadała mi, że jesteś chórzystką. Śpiewasz na chwałę Panu?

Uniosła brwi.

- Czasami. Coraz częściej Rihannę.

- Och.

Mercedes zaczęła skubać papierową chusteczkę z logiem Bagietek. Rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Kiedy przyszła kelnerka, Joshua zapytał się jeszcze, czy ma coś przeciwko wegetariańskiej pulpie, po czym - nie czekając na odpowiedź - zamówił to dla wszystkich. „Piątek”, szepnęła Rachel. Cokolwiek to miało znaczyć.

- Joshua, może powiesz Mercedes, jaka jest twoja ulubiona muzyka? - zaproponowała w końcu Rachel.

Mercedes była jej wdzięczna za próbę rozkręcenia rozmowy. Na razie to spotkanie, z jego drętwą atmosferą i zapowiadającym się paskudnie jedzeniem, miało szansę być gorsze nawet od jej ostatniego wyjścia z Kurtem i Blaine’m.

Joshua odchrząknął i wygładził nieistniejącą fałdkę na swojej idealnie czarnej koszuli.

- Właściwie nie mam ulubionego rodzaju muzyki - oświadczył. Miał niski głos, który początkowo Mercedes w ogóle się nie podobał, ale teraz powitała go z radością. - Doceniam wszystko, co chwali wielkość stworzenia Pana. Dlatego też w moim sercu na zawsze pozostanie miejsce dla muzyki country.

Rachel zmarszczyła nos. Nie wyglądała na zadowoloną z przebiegu wieczoru. Mercedes zaśmiała się cicho. Całkowita porażka, kto by się tego spodziewał?

- Lubisz czytać?

Joshua przytaknął.

- Oczywiście. Jest kilka pozycji, nad którymi studia zabierają mi mnóstwo czasu, ale są niezwykle satysfakcjonujące.

- A jaka jest… - zaczęła, ale szybko urwała.

Zmierzyła Joshuę wzrokiem. Nie musiała pytać, jaka jest jego ulubiona książka, to było akurat dość oczywiste. Nie potrzebowała, by mówił to na głos.

- Ach. - Joshua się rozpromienił na widok kelnerki. - Nasza kolacja.

Ruda dziewczyna, ubrana w skąpy uniform, pochyliła się nad ich stolikiem i postawiła trzy talerze pełne bezkształtnej, różnokolorowej papki. Joshua taktownie odwrócił wzrok, by nie patrzeć na głęboki dekolt w bluzce dziewczyny; Mercedes mogłaby przysiąc, że się zarumienił.

- Smacznego - powiedziała kelnerka nosowym głosem i odeszła.

Mercedes spojrzała na talerz. Kolorowa breja śmierdziała starym serem. Podniosła wzrok. Rachel uparcie wpatrywała się w stojącą na parapecie paprotkę, Joshua natomiast skinął głową i wykrzywił wargi w grymasie, który pewnie miał być uśmiechem. Wziął widelec i zaczął jeść. Mercedes odsunęła palcem swój talerz i cierpiętniczą miną wcisnęła się głębiej w siedzisko.

Po kolejnych dwudziestu minutach spędzonych w idealnej ciszy nawet Rachel nie udawała już, że wszystko jest w porządku. Podobnie jak Mercedes, prośbę o rachunek powitała z ulgą. Joshua zapłacił za trzy osoby i odprowadził dziewczyny do wyjścia z restauracji, po czym uparł się, że jeszcze pójdzie z Mercedes na przystanek. Rachel niechętnie poszła z nimi.

Na przystanku Joshua skłonił się przed Mercedes.

- To był wielki zaszczyt, moc wybrać się z tobą na kolację. Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.

Za plecami Joshuy Rachel z błagalną miną potrząsnęła energicznie głową. Mercedes zacisnęła zęby.

- Na pewno.

„Po moim tupie!” nie zostało powiedziane na głos, ale z miny Rachel można było wnioskować, że do niej przynajmniej dotarło.

***

- … i okazało się, że to jakiś totalny, religijny świr. Nie wiem nawet, co podkusiło mnie do umówienia się z nim.

- To znajomy Rachel, czego się spodziewałaś?

Tina gromkimi oklaskami nagrodziła Mike’a za zdobycie przyłożenia na treningu. Mercedes klaskała tylko dlatego, że palce jej zmarzły. Przyjaciółka koniecznie chciała się z nią zobaczyć, ale jednocześnie nie chciała też opuścić treningu szkolnej drużyny. Zaciągnęła Mercedes na zimne i mokre trybuny, gdzie siedziały już od ponad godziny.

- W sumie racja. To był głupi pomysł.

- Wiesz, co byłoby fajne? Pójść na podwójną randkę.

- Pewnie tak.

Tina oderwała wzrok od spoconej koszulki Mike’a.

- Więc co ty na to: kumpel Mike’a przyjeżdża z Oklahomy i chce się wybrać na obiad, ale mnie i Mike’owi strasznie głupio, wiesz. - Tina spojrzała na nią znacząco. - My jesteśmy parą, on jest sam i nikogo nie zna, może chciałabyś wybrać się z nami jako jego „plus jeden”?

Mercedes zmrużyła podejrzliwie oczy. Coś tu śmierdziało i nie były to stroje drużyny futbolowej.

- Co się dzieje? - spytała. - Najpierw Rachel, teraz ty…

- Co Rachel ma z tym wspólnego? Przecież ja ci proponuję tylko miły wieczór z przyjaciółmi.

- Jasne.

- Więc pójdziesz? Będzie miło, Jack jest zabawny i bardzo utalentowany, z miejsca się dogadacie.

Mercedes uniosła oczy ku niebu, policzyła w myślach do dziesięciu i od dziesięciu do zera i spojrzała ponownie na uśmiechającą się niepewnie Tinę.

- W porządku, ale tylko dlatego, że ty jesteś moją przyjaciółką, a Mike to twój chłopak. Jeśli ten Jack będzie próbował mnie podrywać, wyjdę, przysięgam.

Tina poklepała ją po zmarzniętym kolanie.

- Będzie cudownie, zobaczysz.

***

Tina i Mercedes czekały już w Bagietkach, gdy zjawili się Mike i jego kolega. Kolega ten był jeszcze wyższy i jeszcze chudszy od Mike’a. Na głowie miał burzę kręconych czarnych włosów, która niebezpiecznie przypominała afro, a na nosie spadające, kwadratowe okulary.

- Jack Chang - przedstawił się i wyciągnął rękę w kierunku Mercedes.

- Czy wszyscy Azjaci mają tak samo na nazwisko? - zdziwiła się i uścisnęła dłoń.

Jack zaśmiał się wesoło. Jego śmiech przypominał chrumkanie wściekłej świni i Mercedes wzdrygnęła się mimowolnie. Wieprzowinę tolerowała, ale świń nienawidziła z całego serca. Jack wcisnął się na wąskie siedzenie obok niej i zaczął bębnić palcami w stół.

- Tina opowiadała mi o twoich szalonych ruchach, Merc.

Jack wyszczerzył krzywe zęby w uśmiechu. Mercedes zauważyła, że spomiędzy dolnych jedynek sterczy mu ość. Nieco zielona na twarzy odłożyła bagietkę, którą zamierzała zjeść. Całkowicie straciła apetyt.

Jack Chang zaczął machać rękoma w nędznej imitacji orientalnego tańca. Mercedes już-już zamierzała zapytać się, czy to są te jego niezwykłe talenty, gdy napotkała mordercze spojrzenie przyjaciółki. Tina przyłożyła palec do ust, po czym opuściła go w dół i przejechała po szyi.

- Czy to prawda, że umiesz śpiewać, Merc? - Chrumknięcie. - To się świetnie składa, bo ja jestem bitbokserem, najlepszym w całej cholernej Oklahomie. Nie ma melodii, której nie potrafiłbym wydusić, ja…

Chrum, chrum. Mercedes zamrugała nieprzytomnie. Jack Chang coś pykał i cmokał, i posiłkował się miarowymi uderzeniami otwartą dłonią w pierś.

***

Wnętrze przydrożnej knajpy, na rozklekotanej scenie stoi Mercedes w zwiewnej sukience w kwiecisty wzorek. Jack Chang opiera się niedbale o barową ladę, za którą stoją Mike i Tina. Jack ma na sobie skórzane spodnie i kamizelkę, kręcone włosy ulizane są żelem. Chłopak popija jagodowe slushie ze szklanki do whiskey.

Mercedes kołysze się przy mikrofonie. Jack kończy drinka, szklankę odstawia z hukiem na kontuar, wyciąga spodnie z tyłka i powolnym krokiem idzie w stronę sceny.

Hit the road, Jack
and don't you come back
no more, no more, no more, no more
Hit the road, Jack
and don't you come back
no more

Światło pada na Tinę i Mike’a, którzy kiwają się w takt muzyki, ubrani w brudne fartuchy.

What you say?

Jack podchodzi do sceny, stawia jedną nogę na podeście i opiera łokieć na kolanie. Szczerzy się w zamierzeniu uwodzicielsko i wyciąga drugą rękę tak, by pochwycić rąbek sukienki Mercedes. Mercedes pochyla się ku niemu i kręci palcem tuż przed jego nosem.

Oh, Baby, oh Baby, don't treat me so mean
You're the meanest old man that I've ever seen
I guess if you said so
I'd have to pack my things and go

Jack nie daje za wygraną i łapie Mercedes za nadgarstek. Ciągnie ją w swoim kierunku, układa wąskie wargi w dzióbek, już-już zamierza ją pocałować… Upada na podłogę, tyłkiem wzbija w powietrze chmurę kurzu. Na czole ma ledwie widoczny ślad po paznokciach. Mercedes, która go odepchnęła, śmieje się wesoło i okręca wokół własnej osi. Jej sukienka w kwiecisty wzorek szeleści; kolory kwiatów zlewają się w jedną, wielobarwną smugę.

Mercedes zatrzymuje się i czule obejmuje mikrofon. Wciąż stojący za barową ladą Mike i Tina machają brudnymi szmatami i doskonale odgrywają rolę chórku. Mercedes podnosi dłoń i nią macha na pożegnanie wciąż siedzącemu na podłodze z wyjątkowo głupią miną Jackowi Chang.

Hit the road, Jack
and don't you come back no more,
no more, no more, no more
Hit the road, Jack
and don't you come back no more.

***

Jack zakończył swój pokaz wyjątkowo głośnym cmoknięciem i chrumknął z zadowoleniem. Mike zaklaskał z uznaniem. Tina przewróciła oczyma i skrzywiła się, ale również dołączyła do aplauzu.

- I co?

Chrum. Mercedes zamrugała powoli, próbując skupić wzrok na Jacku i pojąć, co właściwie do niej powiedział.

- Co?

Chrum, chrum, ha ha ha, jakie zabawne. Chrum.

- Pytałem, co o mnie sądzisz, Merc.

Pod stołem Jack położył rękę na jej kolanie. Ręka ta bardzo szybko zaczęła wędrować po jej udzie w górę.

- Mercedes - warknęła nagle zirytowana dziewczyna. - Pozer.

Jack zamarł. Ręka się zatrzymała.

- Co?

- Piosenkę powinieneś rozumieć dosłownie. - Konsternacja i niezrozumienie. Mercedes wstała. - Ale ponieważ jesteś gościem, ja wcielę się w twoją rolę i pójdę. - Zwróciła się do Tiny. - Do zobaczenia jutro.

Przeszła ponad długimi nogami Jacka, założyła kaszkiet i z dumnie podniesioną głową wyszła z restauracji, odprowadzana niedowierzającym spojrzeniem Jacka i chichotem Tiny.

***

Kiedy następnego dnia rano wózek Artie’go zagrodził jej wejście do szkoły wiedziała już, że ten dzień nie będzie należał do udanych. Po kulturalnym przywitaniu się, prośbie o zrobienie miejsca i trzech próbach obejścia wózka metodą „na chama” wciąż tkwiła w drzwiach, a jej poranny dobry humor postanowił zdezerterować.

- Masz jakiś problem czy po prostu chcesz, żebym spóźniła się na angielski?

Artie postukał w szprychy z miną głębokiego zastanowienia. Szprychy zadźwięczały. Mercedes przekrzywiła głowę i spojrzała na koła. Ktoś - na pewno Brittany, tylko ona wpadłaby na coś takiego - pozawieszał na nich dzwoneczki, dokładnie takie, jakie montuje się na szprychach w czterokołowych rowerkach trzylatków.

- Urocze - skomentowała.

- Dzięki.

Mercedes zrobiła krok do przodu, ale Artie natychmiast zajechał jej drogę.

- O co ci chodzi!

- O przysługę - odparł, wzruszając ramionami, ale kąciki jego ust zadrgały. - Mój kolega z Internetowego Klubu Kalekich Sportowców chciałby przenieść się do naszej szkoły i prosił, abym się z nim spotkał i coś mu o niej opowiedział. Niestety - Artie wykrzywił usta w smętną podkówkę - jestem zajęty bardzo… yyy… ważną sprawą i nie mogę.

Podjechał bliżej.

- Pomyślałem - ciągnął konspiracyjnym szeptem - że ty mogłabyś się z nim zobaczyć. W końcu wiesz dużo o szkole, jesteś w chórze, byłaś w Cheerios… Jesteś taka żywiołowa, taka… fajna.

Mercedes zmrużyła groźnie oczy. Artie przełknął ślinę.

- Jaki sport uprawia?

- Sprint. Wiesz, jak bardzo brakuje nam dobrych atletów. Sekcja lekkoatletyczna w naszej szkole jest prawie tak wyśmiewana, jak chór. Wszyscy byliby ci wdzięczni, gdyby udało ci się sprowadzić do szkoły świetnego biegacza. - Westchnął. - No i oczywiście Warren będzie płacił.

Skapitulowała.

- W porządku. Pójdę.

Artie się uśmiechnął i w końcu ją przepuścił. Kątem oka Mercedes zobaczyła, jak chłopak szybko wyciąga komórkę i gdzieś dzwoni, gdy tylko uznał, że Mercedes odeszła wystarczająco daleko.

***

Warren był wypudrowanym, drobnym blondynkiem z protezą prawej nogi. „Włókno węglowe, jak Pistorius”, pochwalił się, pokazując Mercedes sztuczną kończynę. „Mamusia mi kupiła”. Mercedes pokiwała z zainteresowaniem głową. Pierwsze pół godziny spotkania spędziła na słuchaniu z wypiekami na twarzy o wszystkich zawodach, w jakich Warren brał udział po stracie nogi, i o wszystkich zdrowych, zadufanych w sobie chłopakach, których pokonał w biegu na setkę.

- I wtedy zdecydowałem, że nie pozwolę mu wygrać - relacjonował już po raz drugi końcówkę zawodów międzystanowych 2008. - Zebrałem w sobie resztkę sił, skupiłem się mocno na celu i… przyspieszyłem. Dobiegłem na metę półtorej sekundy przed nim. Och, mamusia była ze mnie taka dumna.

- To wspaniale - potwierdziła Mercedes, po raz drugi tego wieczora. - Ja jestem w chórze szkolnym, nas też nikt nie traktuje poważnie. Ale udało nam się pokonać konkurencję na zawodach okręgowych, potrafimy…

- Albo charytatywny maraton w Nowym Jorku. Wprawdzie jestem raczej sprinterem niż długodystansowcem, ale mamusia powiedziała, że powinienem pobiec, to będzie dobrze wyglądało, jeśli jej firma będzie wspierać tak szczytny cel…

- … Naprawdę jesteśmy całkiem dobrzy. Tylko często nie potrafimy dojść do porozumienia, no i bez Kurta to nie jest to samo.

Mercedes umilkła. Warren zdawał się w ogóle nie zauważać, że jego towarzyszka coś mówiła; uparcie ciągnął dalej opowieści o swoich licznych zwycięstwach.

- … jak mówiłem, raczej kiepski ze mnie długodystansowiec, ale przybiegłem na metę piąty. Nie było tak źle, oczywiście mamusia wolałaby, abym przybiegł pierwszy, ale biorąc pod uwagę fakt, że w tym maratonie biegło sześć tysięcy osób, to piąte miejsce nie jest złe, prawda?

Spojrzał wreszcie na Mercedes. Machnął niedbale ręką, zachęcając ją do potwierdzenia.

- Jasne. - Warren kiwnął głową i otworzył usta, by kontynuować. - Jaką muzykę lubisz?

- Muzykę? - zdziwił się Warren. - Żadnej. Nie słucham muzyki.

Mercedes opadła szczęka.

- Mamusia mówi, że nie powinienem słuchać muzyki, bo ona strasznie rozprasza. Powinienem skupiać się na swoich osiągnięciach i sobie samym - wyjaśnił.

- No dobra. A książki? Na pewno masz jakąś ulubioną książkę.

Warren przyłożył palec do wąskich warg i zaczął się zastanawiać.

- Nie, nie przypominam sobie, chyba nie. - Położył rękę na stole. - Wiesz, mamusia zawsze kupuje mi odpowiedzi na wszystkie testy z angielskiego, żebym nie musiał marnować czasu na czytanie tych bzdurnych książek. Poza tym od książek okropnie bolą oczy, prawda? Tyle tych literek…

Zaczął się śmiać z własnego dowcipu. Nie było to chrumkanie, jak u Jacka Changa, ale śmiech Warrena też nie był przyjemny. Zimny i piskliwy, nie pasował do drobnego chłopca o wyglądzie aniołka, który siedział naprzeciw niej.

- Taak - potwierdziła bez przekonania Mercedes i zasłoniła się menu. - Bardzo dużo tych literek.

***

- … i wtedy Blaine rzucił we mnie śnieżką i strącił mi czapkę z zimowej kolekcji Prady. Przez chwilę myślałem, że go zabiję, naprawdę, przecież to Prada, ale wtedy Blaine się tak łobuzersko uśmiechnął i stwierdziłem, że tym razem mu daruję. - Kurt spojrzał z zainteresowaniem na przyjaciółkę. - A jak tobie minął tydzień?

Mercedes podniosła głowę z blatu stolika, na którym trzymała ją od kwadransa. Westchnęła i potarła dłonią oczy.

- Było dziwnie. Byłam na trzech koszmarnych pseudorandkach. - Uniosła ostrzegawczo dłoń. - Nawet nie pytaj, tragedia.

- Mhm - mruknął Kurt i spojrzał w stronę drzwi restauracji.

- Dlaczego właściwie spotkaliśmy się w Bagietkach? - spytała Mercedes.

- Co? - Kurt oderwał wzrok od drzwi. - Przecież zazwyczaj spotykamy się Bagietkach. To twoje ulubione miejsce.

- Ale dzisiaj moglibyśmy pójść do mnie. Mama znalazła w piwnicy pudło ze starymi Barbie, moglibyśmy przerobić je na emo albo gotki.

Mercedes wykonała ruch, jakby zamierzała wstać. Kurt szybko złapał ją za nadgarstek.

- Nie! - Mercedes uniosła brwi. - Znaczy… Zostańmy tutaj, dobrze?

Opadła na siedzenie. Złożyła ręce na stoliku i położyła na nich podbródek. Czujne spojrzenie brązowych oczu utkwiła w kręcącym się niepewnie Kurcie.

- Dobrze, ale tylko pod warunkiem, że powiesz mi, co do cholery się dzieje. Jak już wspomniałam, to był kiepski tydzień. A teraz mój najlepszy przyjaciel zamiast we mnie, wpatruje się z utęsknieniem w drzwi, jakby zaraz tamtędy miało przejść objawienie. Albo Marion Cotillard - dodała po chwili zastanowienia.

- Mercedes, to nic takiego…

- O Boże, znowu zaprosiłeś Blaine’a? - przeraziła się.

Nie chodziło o to, że nie lubi Blaine’a. Blaine był w porządku i w domowym zaciszu bardzo kibicowała jemu i Kurtowi. Ale miała już dość tego, że przyjaciel przyprowadzał go na ich spotkania. Ich spotkania, których nie było tak dużo, odkąd Kurt się przeprowadził i zmienił szkołę.

- Nie! Nie, nie zaprosiłem - zapewnił szybko Kurt.

- Więc czemu wpatrujesz się w te cholerne drzwi?

Kurt się zarumienił. To nie wróżyło nic dobrego. Mercedes zmrużyła oczy.

- Nawet mi nie mów, że masz coś wspólnego z niedawnymi trzema wieczorami absolutnego zła. - Rumieniec się pogłębił. - Boże, masz.

- To nie tak, jak myślisz…

- Nie? Czyli nie uważasz, że jestem zdesperowana i nieszczęśliwa, bo nie mam chłopaka? Kurt, to, że ty tak wartościujesz życie, nie znaczy, że wszyscy inni też!

- Czyli nie jesteś nieszczęśliwa?

- Może, może nie. Ale wpychanie mi szalonych znajomych naszych znajomych wcale mi nie pomoże.

Kurt wziął ją za rękę i mocno ścisnął. Uśmiechnął się zachęcająco.

- Tego nie wiesz. Poza tym, połowa już prawie za tobą. Jeszcze tylko pięciu kandydatów nam zostało.

- Jezu, zrobiliście jakąś listę.

Kurt kiwnął głową.

- Prawdę mówiąc, nasze spotkanie tutaj miało być tylko pretekstem do przedstawienia ci Sheldona, kolegi ze szkoły, ale… - Kurt spojrzał najpierw na drzwi, później na wyświetlacz komórki. - Chyba nie wyjdzie.

W tym momencie drzwi Bagietek się otworzyły. Kurt cały się rozpromienił, ale jego uśmiech przygasł nieco, gdy do restauracji wszedł Blaine. Kurt szybko jednak przypomniał sobie, że Blaine to osoba, w której się kocha, i promienny uśmiech powrócił.

- Kurt. Witaj, Mercedes - przywitał się uprzejmie Blaine i usiadł obok Kurta. - Sheldon nie przyjdzie. Kiedy powiedziałem mu, że macie spotkać się w Bagietkach, strasznie się obraził. Zapomnieliśmy, że nie toleruje glutenu.

- Och.

Przez chwilę przy stoliku było cicho. Potem Kurt zapytał:

- Kto widział ostatnią okładkę Vogue z Angeliną Jolie?

Mercedes jęknęła.

***

Kiedy dwa dni później Brittany zaczepiła ją na korytarzu i oświadczyła, że według rozpiski Kurta kolej na jej randkę jest dzisiaj, Mercedes pocieszała się tylko tym, że połowa już prawie za nią i zostało jej tylko pięć koszmarnych wieczorów.

Niestety, nic nie mogło jej przygotować na to, co Brittany jej zorganizowała.

- To jest Molly - przedstawiła Brittany ciemnoskórą drugoklasistkę, ubraną w skąpy kostium Cheerios. - Uważam, że do siebie pasujecie.

Mercedes przymknęła oczy i pozostawiła to bez komentarza.

***

Notka przyczepiona do drzwi jej szafki w szkole mówiła, aby stawiła się o ósmej w niewielkiej knajpie niedaleko McKinley, tej samej, w której w zeszłym roku Pan Schue próbował spełniać młodzieńcze marzenie. Oprócz goszczenia wyrzutków społecznych knajpa słynęła też z nieograniczonej sprzedaży alkoholu nieletnim. Wszyscy o niej słyszeli i wszyscy ją znali, ale Mercedes była pewna, że tylko jedna osoba gotowa jest umówić ją tam na randkę.

- Przez chwilę myślałem, że może nie przyjdziesz - stwierdził Puck, gdy Mercedes dosiadła się do jego stolika.

- Skoro już zadaliście sobie tyle trudu, aby tę całą szopkę zorganizować, czemu miałabym nie skorzystać - burknęła i zaczęła się rozglądać.

Żaden z chłopaków, którzy grali nieopodal w bilard, nie kwapił się, by podejść do stolika. Zmarszczyła brwi. Może jej randki jeszcze nie ma?

- Gdzie on jest?

Puck podniósł palec do góry, po czym wskazał na siebie. Mercedes, dla odmiany, uniosła brwi.

- Ty?

- Oczywiście. Przyprowadziłem ci lekarstwo na wszelkie zło w egzystencji kobiety.

Parsknęła śmiechem. Puck również uśmiechnął się blado.

- A tak naprawdę - ciągnął - pomyślałem, że możemy sobie posiedzieć, wypić parę kolejek i pojęczeć nad swoim nieszczęściem w miłości.

Spuścił wzrok i zaczął z fascynacją przyglądać się swoim paznokciom. Mercedes zawahała się, po czym wyciągnęła rękę i poklepała go po łopatce.

- Nie idzie ci z Quinn?

Zaśmiał się sucho.

- Daj spokój. Gdybyś była nią i miała do wyboru mnie i idealnego blondyna, kogo byś wybrała?

- Sama.

- No właśnie.

Puck machnął ręką na żującą gumę kelnerkę i zamówił dwa piwa. Dziewczyna zanotowała to w zalanym szkocką notatniku i odeszła.

- A Santana? - spytała Mercedes.

- Bez jaj. Santana jest ładna, ale nic poza tym. Natomiast Quinn… Quinn to królowa, to dziewczyna, dla której można i warto zrobić wszystko. Piękna, inteligentna… Chodzący ideał. Kiedyś mogłem z nią być i wszystko spieprzyłem. Teraz ma tego swojego surfera i już nigdy jej nie odzyskam.

Puck zapatrzył się smutno w przestrzeń i zaczął nucić pod nosem znaną Mercedes piosenkę.

I eat dinner at the kitchen table
By the light that switches on
I eat leftovers with mashed potatoes
No more candlelight
No more romance
No more small-talk
When the hunger's gone

Muzyka lecąca z radia nagle się zmieniła. Głośna, rockowa łupanka ustąpiła miejsca spokojnej, nastrojowej muzyce. Światła przygasły tak, że najjaśniej było tylko przy ich stoliku.

Never thought
That I'd end up this way
I who loved the sparks
Never thought my hair'd be turning to gray
Used to be so dark
So dark

Faceci grający w bilard odłożyli kije i teraz kołysali się lekko w takt muzyki. Mercedes oparła policzek na ręce.

No more candlelight
No more romance
No more small-talk
When the hunger's gone
No more candlelight
No more romance
No more small-talk
When the hunger's gone

Kelnerka przyniosła piwo i postawiła na stoliku. Zrobiła kilka kroków w tył i zaczęła kręcić się po barze, jak baletnica. Ręce do góry, palce u stóp obciągnięte. Tańczyła do ich piosenki.

Never thought
That I'd end up like this
I who love the night
Never thought I'd be without a kiss
No one to turn out the light
Turn out the light

Puck sięgnął po piwo i napił się z butelki. Ostatni fragment zaśpiewali razem, równie przygnębionymi głosami.

No more candlelight
No more romance
No more small-talk
When the plate is clean
When the hunger's gone

Puck przymknął oczy i odchrząknął. Mercedes poderwała głowę, zamrugała i rozejrzała się dookoła. Mężczyźni przy stole bilardowym kłócili się o wygraną. Ich kelnerka czekała, aż zapłacą.

Mercedes sięgnęła po portfel, ale Puck zatrzymał ją gestem dłoni.

- To randka - przypomniał. - Randka smętnych singli. Ja zapłacę.

Wręczył kelnerce kilka dolarów. Dziewczyna nadmuchała z gumy wielkiego balona, który pękł z trzaskiem, i odeszła. Puck odwrócił się do niej i uśmiechnął smutno. Mercedes spróbowała odwzajemnić uśmiech, ale nie wyszło.

***

Do piątku nikt jej nie zaczepiał. Po spotkaniu z Puckiem była w tak paskudnym nastroju, że większość chórzystów nie zbliżała się do niej na odległość mniejszą niż półtora metra. Nastrój poprawił jej dopiero picspam z corocznej wycieczki w góry uczniów Dalton Academy, który Kurt wrzucił na Facebooka. Widok zaróżowionych od mrozu, w połowie pokrytych śniegiem i bardzo zadowolonych twarzy Kurta i Blaine’a przypomniał jej, że świat nie składa się tylko ze smętnych piosenek, ciemnych barw i złamanych serc.

- Dobra, kto następny? - spytała w poniedziałek rano na próbie chóru.

Weekend spędziła w nowym domu Hummelów, dekorując pokój Kurta i zaśmiewając się z opowieści o wypadzie w góry. Humor miała o wiele lepszy, tym bardziej, że Finn - zgodnie z przyjętą w domu zasadą, że przyjaciele mojej byłej są moimi wrogami - ignorował ich przez całe dwa dni.

- My.

Sam podniósł rękę, po czym wskazał na Finna. Rozgrywający nieco się zmieszał, ale przytaknął.

- Rozmawialiśmy z kolegą z drużyny - ciągnął Sam, a Finn gorąco przytaknął. - To miły facet, choć nieco tępawy. Bardzo przystojny, nie żebym ja się na tym znał. No i jest… - Machnął ręką w stronę Mercedes. - Wiesz. Czarny.

Mercedes przeleciała w pamięci całą listę członków drużyny. Był na niej tylko jeden Murzyn. Licząc na to, że jej informacje są przestarzałe, zapytała:

- Kto to?

- Anthony Rashad - odparł Finn z nutą dumy w głosie i przybił Samowi „piątkę”.

Jego uśmiech znikł, gdy Mercedes podjęła próbę zamordowania go wzrokiem.

- Nie, dziękuję - syknęła. - Już tam byłam, nie chcę wracać. Najgorszy wieczór mojego życia, bardziej bezsensowny nawet od waszych ustawionych randek. - Wzięła głęboki oddech. - Możecie więc powiedzieć Anthony’emu, że spotkanie odwołane.

Sam i Finn przyglądali jej się z głupimi minami, a Rachel - nie wiadomo czemu - zaczęła klaskać. Mercedes zwróciła się do pozostałych.

- Następny?

- To chyba ja - zgłosiła się Santana. - Dzisiaj, siódma wieczór, Bagietki. Ma na imię Dick.

- Dick? To jakaś aluzja?

Kilka osób zaczęło się śmiać. Santana wykrzywiła wargi w paskudnym uśmiechu. Rachel zerwała się ze swojego krzesła i na palcach podbiegła do Mercedes.

- Ona coś kombinuje, mam przeczucie - szepnęła jej na ucho.

Mercedes spojrzała na nią z politowaniem.

- Przecież to Santana. Zaczęłabym się martwić, gdyby nic nie kombinowała.

***

Mercedes spojrzała na zegarek, potrząsnęła ręką i popatrzyła ponownie. Bez zmian, wskazówki wciąż wskazywały za dwadzieścia ósma. Wychyliła się ze swojego krzesła i rozejrzała po restauracji. Większość stolików stała zestawiona w jednej części sali, gdyż pół Bagietek było wynajęte przez Sandy’ego Ryersona, który organizował przyjęcie urodzinowe. Przy pozostałych siedziały liczne pary, karmiące się nawzajem ryżem z warzywami lub dzielące się miską spaghetti. Nigdzie nie było widać Santany ani samotnego Dicka. Było oczywiste, że cheerleaderka ją wystawiła, ale jakieś irracjonalne przeczucie nie pozwalało Mercedes wyjść z restauracji.

- Będzie pani musiała coś zamówić - powiedziała w końcu ruda kelnerka, mijają po raz kolejny jej stolik.

Mercedes kiwnęła głową.

- Kurczaka z orzechami.

Ruda wklikała zamówienie do palmtopa i odeszła, tylko po to, by kilka stolików dalej klepnąć się w czoło, zwinąć butelkę coli i wrócić.

- A to kazała przekazać ta blondynka spod okna.

Mercedes odwróciła głowę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Quinn wstała od swojego stolika i przeszła do Mercedes.

- Zajęte? - spytała, wskazując na puste miejsce naprzeciw Mercedes.

Murzynka pokręciła głową i obserwowała, jak Quinn z gracją siada i zakłada nogę na nogę.

- Santana kazała ci przekazać, że Dick zmienił zdanie i poszedł z nią do kina.

- Jak miło z jej strony, że zechciała mnie poinformować.

- Nie chciała, ale wpadłam na nich w drodze tutaj i spytałam się, dlaczego jadą w przeciwną stronę.

Mercedes nawet nie była zaskoczona. Takie zachowanie idealnie pasowało do Santany, szkolnej Królowej Dziwek. Popatrzyła na Quinn. Odkąd zaczął się nowy rok szkolny, a Quinn wróciła do Cheerios i na szczyt szkolnego łańcucha pokarmowego, Mercedes oczekiwała, że któregoś dnia powita ją drwiącym śmiechem i slushie w twarz. Mimo to… Mimo to Quinn wciąż zachowywała się w stosunku do niej cywilizowanie. Jakby naprawdę zależało jej na tej osobliwej przyjaźni.

- Nie powinnaś była się zgadzać - stwierdziła w końcu Quinn.

Nie patrzyła na Mercedes; oczy miała utkwione w papierowej serwetce, z której próbowała złożyć łabędzia. Origami nauczyła ją pani Jones, tydzień po tym, jak Quinn zamieszkała w starym pokoju brata Mercedes.

- Miłość to coś ulotnego i delikatnego, jak motyl. Jeśli zbyt natarczywie za nim pędzisz, ucieknie ci.

Łabędź się jej nie spodobał; Quinn zaczęła układać lilię.

- Takie ustawiane randki właściwie do niczego nie prowadzą, przekonałaś się o tym już wtedy, gdy Kurt umówił cię z Anthony’m. Miłość musi znaleźć cię sama i zapewniam cię, całkowicie cię zaskoczy.

Uwadze Mercedes nie uszło, że Quinn spojrzała czule na pierścionek od Sama.

- Poza tym - zakończyła z uśmiechem Quinn - z desperacją nie jest ci do twarzy. Bądź dalej tą silną, pewną siebie dziewczyną, która była dla mnie oparciem w zeszłym roku. Nie pozwól, by Kurt wmówił ci, że o twoim szczęściu i wartości stanowi osoba, z którą się spotykasz. To nie jest prawda, a przez niego przemawia seksualna frustracja.

Quinn położyła przy zaciśniętej dłoni Mercedes papierową lilię i uśmiechnęła się.

- Gratuluję, Mercedes. Przeżyłaś dziewięciostopniową akcję „Operacja: Swatka”. Teraz jesteś już wolna.

Ruda kelnerka przyniosła kurczaka z orzechami i postawiła talerz przed Mercedes. Dziewczyna przygryzła wargę, po czym pchnęła talerz nieco w stronę Quinn.

- Jest niezły - mruknęła. - Weź, bo inaczej wyrzucą cię za brak zamówienia.

Quinn została do końca kolacji.

***

Popołudniami szkoła była opustoszała. No dobra, nie było to do końca prawdą, bo popołudniami Rachel zmuszała szkolną kapelę do ćwiczenia z nią solowych partii, które i tak nigdy nie były akceptowane ani przez chór, ani przez pana Schue, ale generalnie nikogo nie było. Czasami tylko Sue Sylvester przemykała jak złowrogi duch pustymi korytarzami, ale jej obecność na nikim nie robiła wrażenia, bo nie było żadnej osoby, która mogłaby być jej świadkiem. Wszyscy uczniowie opuszczali budynek McKinley High już w pięć minut po ostatnim dzwonku.

Mercedes pchnęła drzwi audytorium i weszła do środka. Światło było zgaszone i nie miała żadnych podstaw by sądzić, że ktoś tam jest. Ale znała realia szkoły wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że Brad zawsze jest w pobliżu, a chłopcy z kapeli ćwiczą tylko wieczorami.

- Brad, jesteś?

Milczący pianista natychmiast wyłonił się zza kurtyny i podszedł do stojącego na środku sceny fortepianu. Zaraz za nim wyszli koledzy Artie’go z kapeli, złorzeczący na cały głos.

- Na litość boską, Berry, jeśli znowu chcesz ćwiczyć beznadziejne piosenki z jakiegoś kiepskiego musicalu, o którym nikt nie pamięta… - pogroził wysoki brunet z gitarą na plecach.

- Rachel poszła do miejscowego domu kultury na premierę Evity - powiedziała Mercedes. - To tylko ja.

Brunet zarzucił włosami w najlepszym stylu Justina Biebera i zmierzył Mercedes krytycznym spojrzeniem.

- W porządku. Czego chcesz?

Mercedes podała mu plik nut.

- Poćwiczyć.

Chłopak kiwnął głową na swoich kolegów i kazał im się ustawić. Brad siedział już przy fortepianie, gotowy do gry. Mercedes stanęła na środku sceny.

You know sometime when u see yourself
Just see yourself
Someone not good enough
And though there's times when you feel like
You can't do nothing right
And insecurity takes a hold
Obscures your vision of your soul
You can't see what's inside
Open up your eyes

Take a look in the mirror
You're beautiful
Take a moment to love
The one you are
Learn to accept…

Muzyka się urwała. Mercedes spojrzała na chłopaków, całkowicie zaskoczona. Brunet kręcił głową.

- Nie ma mowy, nie będę tracił czasu na granie okropnych kawałków pop, mówiących o sile samooceny.

- A co takiego byś wolał…

- Louis - podpowiedział chłopak.

- Louis? - dokończyła ostrzegawczym tonem Mercedes.

Chłopak brzdęknął coś na gitarze.

- Ja cię znam, Ella - powiedział. - Jest jakiś miliard lepszych piosenek, które mogłabyś wykonywać. Masz większe możliwości głosowe niż cały ten twój chór razem wzięty, włączając w to Królową Dramatu. Nieźle tańczysz i masz zabójczy uśmiech. Absolutnie nie rozumiem, czemu akurat ty zawodzisz o kochaniu siebie.

Nieskładne szarpnięcia strun Louisa zaczęły wreszcie przypominać melodię, którą Mercedes z zaskoczeniem rozpoznała. Do brzdękania Louisa dołączył fortepian Brada, a potem perkusja. Mercedes zaczęła nucić pod nosem, aż w końcu dołączyła do jazzowej fety.

Let's fall in love
Why shouldn't we fall in love?
Our hearts are made of it
Let's take a chance
Why be afraid of it

Był to sam refren i Louis zakończył go ostrą nutą. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Widzisz, Ella? Mówiłem, że są lepsze piosenki. Jesteś za dobra na chórki.

Mercedes założyła kosmyk włosów za ucho.

- Staram się z nimi zerwać.

Louis odłożył gitarę, wcisnął ręce do kieszeni spranych dżinsów i przysunął się do dziewczyny. Był od niej o wiele wyższy, a jakby się nad tym zastanowić, wydawał się być wyższy nawet od Finna. Miał intensywnie zielone oczy.

- Obserwowałem cię od jakiegoś czasu - wyszeptał. - Ale na waszych próbach, nie jestem żadnym okropnym, nachodzącym Edwardem. Pomyślałem sobie, że… gdybyś kiedykolwiek potrzebowała żywej muzyki do poćwiczenia… z chęcią bym się spotkał.

Przełknęła ślinę, wciąż wpatrując się w niemożliwie zielone oczy chłopaka. Były bardziej zielone niż szkolne boisko w zeszłym roku, gdy Ken Tanaka kazał pomalować trawę.

- A jeśli nie chcesz ćwiczyć… - urwał. - To może po prostu chciałabyś gdzieś wyskoczyć w weekend?

- Byle nie do Bagietek. Mam dość pieczywa na najbliższy czas.

Uśmiechnął się ciepło. Miał ładny uśmiech, choć jego zęby były nierówne i zażółcone od kawy. Carl Howell dostałby przy Louisie ataku serca. Mercedes wydawało się, że jest idealny.

- W przyszłym tygodniu w domu kultury odbywa się charytatywny koncert jazzowy. Zbierają na przytułek. Zainteresowana?

Ona również się uśmiechnęła.

- Jasne.

***

Siedzący przy fortepianie Brad skrzywił się teatralnie, wzniósł oczy ku niebu i pokręcił głową. Młoda miłość, pełna uniesień, hormonów, długich i ukradkowych spojrzeń, uśmiechów i skowronków.

Louis kiwnął na kolegę, który ponownie zaczął wybijać na perkusji tę samą melodię. Chłopak chwycił Mercedes za rękę i wyciągnął na środek sceny, gdzie skłonił się przed nią lekko i zaproponował taniec.

Let's fall in love
Why shouldn't we fall in love?
Now is the time for it, while we are young
Now is the time for it while we are young
Let's fall in love
lets fall in love

Boże, co za kicz, pomyślał Brad.

fandom: glee, gwiazdka lja 3, autor: katty_blake

Previous post Next post
Up