Gwiazdka LJa #3

Dec 24, 2010 13:33

Od: akinnore 
Dla: katty_blake 
Ilość słów: 1838
Z przecinkami walczyła Sem, której bardzo dziękuję. Wszystkim, a w szczególności Katty, życzę dużo ciepła i spokoju.

ŻYCZENIE NR 3: Torchwood - Jack/Ianto, Jack/Gwen (tak jakby), Jack&Team i przestrzenna wtórność genetyczna. Historia o tym, jak to zawsze jest Cardiff i jak Jack zawsze spotyka tych samych ludzi. (Coś jak Gwyneth i Gwen.) Bardzo miło by było, gdyby któraś ze spotkanych przez Jacka osób pamiętała/przypomniała sobie swoje „poprzednie wcielenie”.


Zanim Jack Harkness decyduje się pierwszy raz wrócić, w Cardiff mija dwieście lat.

(Dla Jacka mija o wiele więcej. To trochę skomplikowane - umiejscowić się w czasie, po którym może przemieszczać się w dół, w górę, a jak się uprzesz, to również na boki. Czy można się starzeć, cofając się w czasie? Nie, żeby to Jack o tym rozmyślał. Ostatecznie - on się nie starzeje.)

Dwieście lat później Cardiff jest jednocześnie inne i podobne. Millenium Centre jest zabytkiem. Na Placu Bute stoi fontanna z lustrzanych szyb; odbijające się w niej słońce boleśnie razi w oczy. Odbudowana w 2012 roku - dowiedziałby się Jack, gdyby zechciał włączyć multimedialny przewodnik, ustawiony na środku placu.

(Dowiedziałby się również, że kiedyś, bardzo dawno temu, mieściła się tu siedziba Torchwood. Mógłby przeczytać o legendarnej Gwen Cooper, odbudowaniu Torchwood i wydarzeniach wrześniowych - nazwali to wydarzeniami; Gwen byłaby wściekła.)

Jack nie włącza przewodnika; stoi na środku Placu Bute, pomiędzy zabytkową fontanną a zabytkowym Millenium Center. Mijający go ludzie przyglądają się trochę bardziej natrętnie, niż jest to przyjęte. Może to ten płaszcz; dwudziestowieczna moda, rzadki widok.

Tuż obok niego przechodzi dwóch młodych mężczyzn. Trzymają się za ręce; dwudziesty trzeci wiek jest znacznie bardziej liberalny niż dwudziesty pierwszy. Trudno przejmować się gejami, kiedy ciągle atakują kosmici.

Mężczyźni rozmawiają - Jack słyszy silny walijski akcent, a potem chłopak w szarym garniturze i perfekcyjnie zawiązanym krawacie, ogląda się przez ramię i nieruchomieje gwałtownie, napotykając spojrzenie Jacka.

Karuzela stoi dokładnie w tym samym miejscu, co dwieście lat temu, i Jack myśli, że wrócił za wcześnie. Nie jest tylko pewien, czy chodzi mu o za wcześnie Cardiff, czy też jego za wcześnie.

(Mężczyźni, którzy go mijali, mają po dwadzieścia pięć lat. Ten w garniturze nazywa się John i zostawi swojego chłopaka dwa tygodnie później.

- Mam wrażenie, że powinienem się zająć czymś innym - powie, patrząc w drugą stronę. Nie wspomni o snach, w których jest trochę krwi, dziwne stworzenia w niebieskich kombinezonach, alarm za alarmem i seks w nieprawdopodobnych miejscach. Zamieni dobrze płatną pracę redaktora w BBC na etat w Muzeum Miasta Cardiff i zajmie się dokumentacją legendy o człowieku w szarym płaszczu; napisze o nim dwie monografie. Będzie mieszkał sam i do końca życia śnił dziwne sny. Nigdy ich nie zrozumie. Nigdy więcej nie spotka człowieka w szarym płaszczu.)

Karuzela stoi dokładnie w tym samym miejscu co dwieście lat temu i Jack za dobrze pamięta ile kroków dzieli go od tego miejsca, gdzie kiedyś były drzwi Informacji Turystycznej, więc po prostu wybiera na chybił trafił przypadkowe współrzędne. Kiedy John odwróci się po raz drugi, mężczyzny w szarym płaszczu już nie będzie.

***

Drugi raz Jack wraca do Cardiff przypadkiem, tuż po kolejnym zmartwychwstaniu.

(Chce myśleć, że to przypadek, źle wybrane koordynaty, pomyłka.)

Trafia prosto w środek walki - nie dziwi się nawet; takie szczęście. Po jednej stronie ma ludzi i broń trochę bardziej zaawansowaną niż pamięta. Po drugiej stronie... trudno powiedzieć, ale ma to dużo macek i zielonego śluzu. W niektórych przypadkach wybór stron jest instynktowny i Jack nie wie nawet, kiedy staje ramię w ramię z ludźmi, których nigdy wcześniej nie spotkał. To dziwne uczucie, jednocześnie obce i trochę za dobrze znane.

Kiedy macki wreszcie przestają się ruszać, Jack ma czas się rozejrzeć. Po lewej stronie widzi charakterystyczną sylwetkę Millenium Stadion. Wokół siebie - pogięte szczątki czegoś, co zapewne kiedyś jeździło i kilka różnej wielkości dziur w chodniku. Dziewczyna, która stoi obok niego, odgarnia z czoła mokrą od potu grzywkę; ten gest jest tak bardzo znajomy, wszystko wokół tak bardzo naturalne.

- Ginny.

- Jack. Jack Harkness.

- Kawa?

- Piwo.

Ginny ma jasne, nieposłuszne włosy i ciepłe zielone oczy. Zadaje za dużo pytań, na które o wiele za łatwo odpowiedzieć, dlatego kiedy się odwraca, Jack wrzuca jej do piwa niewielką białą tabletkę.

(Następnego dnia Ginny obudzi się skacowana. Będzie pamiętała alarm, macki, zielony śluz i nazwisko Jack Harkness. Pomyśli, że nie powinna tyle pić. Przejrzy bazy danych i znajdzie pilota amerykańskiej armii. Przejrzy kartoteki Torchwood i znajdzie wydarzenia wrześniowe sprzed stu sześćdziesięciu dwóch lat. Wzruszy ramionami.

Kilka lat później usłyszy legendę o człowieku w szarym płaszczu. Dorzuci swoją cegiełkę. Czterdzieści pięć lat później opowie o mackowatym potworze i nieoczekiwanym wsparciu szczupłemu archiwiście w garniturze. Będzie jej się wydawało, że skądś go zna.)

***

Spacery po Cardiff są jak powroty do domu, w którym się kiedyś mieszkało; pokoje są nadal tak samo rozmieszczone i ciągle ten sam widok z okien, ale nowy właściciel wymienił firanki, na półkach stoją już inne książki, a zdjęcie na ścianie przedstawia całkiem obcych ludzi.

I tylko w kuchni światło pada pod tym samym kątem na taki sam stół, na którym stoją prawie takie same białe kubki - jeśli zmrużysz oczy, możesz udawać, że nic się nie zmieniło. Przez chwilę.

Elektrownia w Cardiff nigdy nie została odbudowana; na miejscu rozebranych ruin nie powstało nic nowego. Jack ląduje w śniegu, w którym nie odbiły się jeszcze żadne kroki, i w pierwszej chwili nie wie, gdzie jest. W następnej chwili panorama miasta, nawet z kilkoma nowymi klockami, jest za bardzo znajoma, żeby jej nie rozpoznać.

W Cardiff trwa właśnie zima stulecia. (Czyli: czterdzieści centymetrów śniegu i minus sześć stopni. Jack chciałby wiedzieć, jak Walijczycy nazwaliby prawdziwą zimę - taką z morzem, po którym można biegać i rzeką Taff, na którą można by iść na łyżwy. Zimą milenium?)

Zbliżają się święta. Ulice są obwieszone lampkami i wypełnione biegnącym tłumem. Oczy wbite w ziemię, postawione kołnierze płaszczy, osłonięte szalikami twarze. Zmarznięci, spieszący się ludzie w trybikach świątecznej maszyny. Tym razem - myśli Jack - nikt nie zwróci uwagi na człowieka z przeszłości (przyszłości?).

W Starbuck nad zatoką zamawia dużą kawę na wynos. Papierowy kubek przyjemnie grzeje w ręce. Tu już nie ma tłumów, słychać głównie wrzask mew. Jack opiera się o barierkę, wilgotny, słony wiatr od morza szarpie go za połę niezapiętego płaszcza.

(Były takie święta - pamięta - kiedy szczelina prawie nie wariowała, bo co to jest, ten jeden alarm przez całą noc. Gwen pojechała do domu do Rhysa i byli tylko we czworo, w bazie, która wyglądała tak samo jak zawsze, żadnej jemioły, żadnych pierników. Stali trochę bliżej siebie niż zwykle i Owen był tak jakby trochę mniej złośliwy. Nie składali sobie życzeń - jakby miały brzmieć? Spokojnej szczeliny? Potem wyszli na ustrojony światełkami plac, w lustrzanych taflach fontanny odbijał się napis w tych kamieniach śpiewają horyzonty, a od morza wiało wilgotnym, słonym wiatrem.)

Czuł się wtedy szczęśliwy - pamięta Jack. Istnieje teoria o tym, że zapachy pobudzają pamięć, wydobywają szczegóły. Teoria - oczywiście - dotyczy ludzi. To śmieszne. Jak można cokolwiek zapomnieć przez osiemdziesiąt, nawet sto lat? Skoro Jack tysiąc lat później pamięta perfumy Tosh?

Resztka kawy w kubku jest już całkiem zimna. Wieczór w grudniu zapada zawsze zaskakująco szybko, nagle robi szaro, a Jack robi się zdumiewająco zmęczony, jak na kogoś, kto przez ostatnie dwie godziny stał i patrzył w przestrzeń. Przez wrzask mew słyszy czyjeś radosne okrzyki; rodzina na świątecznym spacerze zapewne. Nie odwraca się. Tym razem nie chce zobaczyć znajomych rysów na obcych twarzach. Dopóki jeszcze pamięta prawdziwe.

***

Cardiff staje się nawykiem, z którym Jack nie potrafi walczyć. Próbuje tylko trzymać się bezpiecznych granic - sto lat później, pięćdziesiąt. Któregoś razu widzi na wystawie książkę z własnym zdjęciem na okładce, Cardiffskie legendy, czyta i myśli, że może powinien być ostrożniejszy. Innym razem mały chłopiec upuszcza mu piłkę pod nogi, a potem patrzy na Jacka oczami Stevena.

- Przepraszam pana - mówi jego matka, która nie ma w sobie nic z Alicji. - Mark, nie przeszkadzaj panu, idziemy do domu.

Chłopiec odwraca się jeszcze, jakby pamiętał.

(Będzie miał koszmary przez kilka następnych nocy, rano nie będzie wiedział, co mu się śniło. Wyjedzie na studia do Edynburga. Nigdy nie wróci do Cardiff. - Przesądy - będzie mówił, słysząc o człowieku w szarym płaszczu.)

***

Na miejscu Starbuck jest nowa kawiarnia. Jack z trudem znajduje stolik - tuż przy barze, wszystkie inne miejsca są zajęte.

Kawa, która się przed nim pojawia, ma zbyt znajomy zapach i zbyt znajomy smak. Barista jest bardzo młody i ma skrępowany uśmiech.

- Wydaje mi się, że się znamy - mówi ze zbyt znajomą intonacją. - To głupio brzmi, ale...

To głupi tekst na rozpoczęcie znajomości, prawie tak głupi jak znam cię z poprzedniego życia, ale widocznie są okoliczności, w których to działa. (Są okoliczności, w których to prawda.)

- Kończę zmianę za godzinę - mówi i wraca do magicznych czynności przy ekspresie do kawy.

Jak to jest, myśli Jack, jak to jest, że przy całej tej globalizacji, w Cardiff ciągle słychać ten sam akcent, jak to możliwe.

Barista nazywa się Ivor, ma dwadzieścia cztery lata, czarne dżinsy i pas z ćwiekami. Mieszka sam w wynajmowanym mieszkaniu na obrzeżach Bute Parku.

Jack budzi się o trzeciej w nocy, czując znajomy zapach i znajomy ciężar ramienia przerzuconego przez klatkę piersiową. Rozgląda się odruchowo, szukając monitora, żeby sprawdzić aktywność szczeliny, ale widzi tylko półkę ze zdjęciami obcych ludzi, książki, których nigdy nie czytał i filmy, których nigdy nie oglądał. Człowiek, który śpi obok niego ma całkiem obcą twarz.

(Jest taki wszechświat, w którym Jack Harkness znalazł po omacku swoje dżinsy, koszulę i płaszcz, a potem uciekł w zupełnie inne miejsce i czas, gdzie w obcych twarzach nie znajdował znajomych oczu. Ivor obudził się rano, wzruszył ramionami i poszedł do pracy, mówiąc sobie, że nic go to nie obeszło; czasem tylko będzie odwracał się na widok szarego płaszcza, potem przestanie, bo nadejdzie moda na szare płaszcze i musiałby odwracać się co pięć sekund. Zacznie chodzić na spacery nad zatokę. Pozna dziewczynę, ożeni się i czasem będzie szczęśliwy.

Kiedy Elizabeth zapyta, jak nazwą syna, Ivor zaproponuje Jack, ale łatwo da się przekonać, że Owen będzie lepiej.)

(Jest taki wszechświat, w którym Jack Harkness wrócił i to wszystko trwało bardzo krótko, a kiedy dwa miesiące później 456 dotarło do Londynu, nie było już żadnych dzieci, których można byłoby zażądać.

Był proch i popioły i bardzo dużo echa w korytarzach zupełnie pustych budynków, wszystko pokryte kurzem i nieruchome, tylko w sali konferencyjnej w niedawno odbudowanych Canary Wharf poruszał się jeszcze ostatni wentylator, bo wprawdzie nikt nie zapłacił rachunków, ale i nie było komu odciąć prądu. Wentylator poruszał się powoli, podnosząc drobinki kurzu z porzuconych na stole dokumentów, a drobinki kurzu wirowały w smudze światła, wpadającej przez niedokładnie zasłonięte żaluzje i opadały z powrotem.

Na cmentarzu w Cardiff nie było grobów Ianto Jonesa ani Stevena Cartera i można by było uznać to za sukces, gdyby tylko został ktoś, kto mógłby się nim cieszyć.

Jest taki wszechświat, w którym Jack Harkness wrócił i może nawet został po kolejnym zmartwychwstaniu, słuchając echa swoich kroków w pustych korytarzach - bo ze wszystkich miejsc, z których uciekał, zabierał coś ze sobą; błysk słońca odbity od fontanny, dźwięk walijskich samogłosek, wiatr od morza wydymający połę płaszcza. Więc może został - w tym Cardiff, do którego wrócił wystarczająco wcześnie i to wszystko trwało tak bardzo krótko, może wtedy po raz pierwszy nie uciekł. Może tego wszystkiego, co musiałby zabrać ze sobą; echo kroków w pustych korytarzach i kurz wirujący w smudze światła - może tego wszystkiego było trochę za dużo do uniesienia.)

(Jest taki wszechświat, w którym Jack przekręcił się na bok i zasnął znowu. Obudził się dopiero rano. Obejrzał zdjęcia, na których byli obcy ludzie. Zapytał, kim są.

- Moja siostra - odpowiedział Ivor. - I jej dzieci.

Jest taki wszechświat, w którym Jack został.)

autor: akinnore, fandom: torchwood, gwiazdka lja 3

Previous post Next post
Up