fikaton 9, dzień 11

Oct 12, 2010 01:36

Torchwood Poznań przedstawia:

Autorki: akzseinga, le-mru i mlekopijca
Tytuł: Ezoteryczny Poznań (2/2)
Fandom: The Vampire Diaries
Pairingi: Damon/Alaric, Stefan/Elena, Jeremy/Tyler/Vicki
Słów: 4 391
Ostrzeżenia: hermetyzm, legendy miejskie, nadużywanie alkoholu, słowa powszechnie uważane za obelżywe, miejsca istniejące naprawdę, wydarzenia oparte na faktach. Pisałyśmy to my, dopowiedzcie sobie resztę ostrzeżeń.
Druga część POZNAŃ AU. Pierwsza część do przeczytania tu. Dedykujemy Poznaniakom!



EZOTERYCZNY POZNAŃ (2/2)



Wraz z nadejściem zimy całe miasto koziołków, Kolejorza i piwa Lech zostało zakryte gęstą mgłą. Na tyle gęstą, że z mostu Królowej Jadwigi nie było widać mostu Rocha, a co dopiero Mieszka, a ze szczytu Andersii pewnie nie można było dostrzec miasta poniżej. Na szczęście nikt z bohaterów tej historii nigdy nie zawędrował w tak burżujskie rejony, żeby mógł się zmartwić znikającym Poznaniem.

Zgodnie z kultową piosenką T.Love na dobre zaczęła się szkoła, a w knajpach picie, więc w lokum o numerze 20 łamanym przez 6 na ulicy Mostowej, lokum osnutym niesamowitymi legendami i posiadającym, jak cały ten ciąg przedwojennych kamienic, jakiś tajemniczy wpływ na ludzkie umysły - zaplanowano przyjęcie.

Damon, lokator w pokoju wychodzącym na oficynę, zaprosił na nie swojego brata, który musiał przybyć autobusem linii 54 z odległego Szczepankowa. Wraz z nim miała pojawić się Elena, rodem z Wągrowca, obecnie lokatorka DS Hanka pseudonim Ponury Gmach.

Mason L., współlokator Damona, przeżywający akurat swoje lepsze dni (albowiem zbliżał się nów), zaprosił swojego bratanka Tylera z jego dziewczyną Vicky.

Igor i Borys, białoruscy studenci przeniesieni na UAM i mieszkający obok kuchni, sprosili swoich znajomych z Polibudy, w tym Jeremy’ego Gilberta, który absolutnie nie spodziewał się tego, że Białorusini mogą przemieszkiwać z szalonym bratem wiceprezydenta L.

Olka i Ewka, studencki socjologii zamieszkujące w pokoju od strony ulicy, wyposażonym w wielki balkon, sprosiły swoje koleżanki z Baraków na Szamarzewie (znanych także jako Wydział Nauk Społecznych). Wśród nich znalazły się Bonnie i Caroline.

Należy jednak nadmienić, że w następstwie różnych zbiegów okoliczności prawie nikt z zaproszonych nie pojawił się ani na czas, ani trzeźwy. Stefan, rozzłoszczony przez ojca, otworzył pamiątkową whisky i wychylił w domu prawie szklankę, był więc w nietypowo dobrym humorze. Alaric był wcześniej na piwie ze swoim znajomymi z Wrocławia (próbując, na darmo, nawiązać kontakt z kimś, kto nie byłby Damonem i kto by miał wyższe wykształcenie). Bonnie, Caroline i Elena rozpracowały dwie butelki bułgarskiego wina od Erasmusowców. Tyler i Vicky przed wyjściem skończyli na wpół zamrożoną butelkę Żubrówki. Jeremy, natomiast, wracał z Końca Świata.



Autobus linii 74 sunął powoli przez korek na Garbarach i od dziesięciu minut zbliżał się do przystanku Grobla.

Od czterdziestu siedmiu minut Jeremy usiłował dotrzeć w okolice Mostowej i nie zapowiadało się, by podróż miała trwać krócej niż godzinę. Zastanawiał się, czy jest to rekord godny listy rekordów PKP i MPK, wiszącej na lodówce z pierwszego piętra DS5 (ostatnie punkty głosiły: mój pociąg płonął oraz jedenaście godzin na stojąco na trasie Szczecin-Kraków, pozdrawiam pana z doniczką i psem). W tym samym momencie autobus drgnął o długość kolejnego samochodu i znów stanął, przy głośnym akompaniamencie klaksonów. Pod lewym łokciem Jeremy’ego, posiadacze miejsc siedzących i biletów czasowych, przeklinali wszechświat.

Godzinę temu Jeremy opuścił okolice Instytut Fizyki na Morasku, gdzie nawiązywał znajomości z okolicznymi studentami nauk ścisłych. Nawiązywanie znajomości, skraplane bogato gruszkówką produkowaną przez sąsiedni Instytut Biologii, skończyło się domówką gdzieś na Osiedlu Batorego, a Jeremy, zapominając o piątkowych korkach, wzgardził trasą PeSTki i złapał najbliższy autobus do celu.

Kierowca 74 entuzjastycznie dodał gazu, z nadzieją pokonania skrzyżowania jak nie na zielonym, to na żółtym i Jeremy przeleciał dwa metry w tył, by ostatecznie zatrzymać się na rurze. Ktoś rzucił uprzejme by cię chuj strzelił!, coś uderzyło o ziemię i Jeremy spojrzał w dół, by ujrzeć znikającego pomiędzy butami nowiutkiego Sagema, a potem coś przykuło jego uwagę.

Pod jego butem leżała KomKarta.

Jeremy zamarł.

Legenda miejska o studencie sinologii, który pewnego grudniowego poranka załadował sieciówkę, a potem wsiadł do 74 i zginął, krążyła wśród studentów dopiero od kilku lat. Według niektórych podań, student został zaduszony przez tłum w godzinach szczytu. Według innych nie zdołał wysiąść i drzwi przytrzasnęły mu nogę, został stratowany, wreszcie otworzył drzwi, by uciec przed kanarem i zginął pod kołami. Historia zgadzała się jednak w kilku aspektach, w tym opowieści o zaginionej sieciówce, która leżała gdzieś pod fotelami w 74 i każdy, absolutnie każdy, kto ją podniósł, skazany był na śmierć. Wykarmiony bowiem japońskimi horrorami duch klepiącego biedę studenta najwyraźniej pragnął odzyskać swoje stracone czterdzieści złotych i pięćdziesiąt groszy.

Jeremy patrzył na KomKartę i przez krótką chwilę był absolutnie pewien, że autobus nie tkwi już na Garbarach, lecz zaginął gdzieś w gęstej mgle. Klaksony dobiegały jakby z oddali, ludzkie głosy ucichły, w autobusie istnieli tylko Jeremy, sieciówka i jego przeznaczenie.

Nagłe hamowanie zarzuciło Jeremy’ego na sąsiednią rurę, a KomKartę gdzieś na środek autobusu. 74 osiągnęło wreszcie Groblę. W ostatnim przytomnym odruchu, Jeremy wcisnął otwierający drzwi guzik, a potem wyskoczył na przystanek i z ulgą zatoczył się na wiatę. Zatoczeniu pomogła zapewne gruszkówka.



Elena płynęła. Był to przyjemny stan upojenia alkoholowego, kiedy wszystko wydawało się ładniejsze, milsze i zabawniejsze niż było w rzeczywistości. Razem z Caroline i Bonnie pokonywały właśnie ostatnie metry dzielące ich od celu - Mostowa 20/16 - i śmiały się w głos z zabawy w zwierzę na „c”.

- Bardzo ciężko znaleźć, wbrew pozorom - zapewniła Caroline.

Dziewczyny zamyśliły się głęboko. Normalne zwierzęta na „c” skończyły im się gdzieś po chomiku.

- Ocelot! - rzuciła spontanicznie Bonnie, czym wywołała ogólny wybuch radości. Elena ochoczo dołączyła do zabawy i wykrzyknęła dumnie:

- Czupakabra! Człowiek-ćma!

Dziewczyny zatoczyły się ze śmiechu. Chociaż bułgarskie wino też zapewne odegrało w tym swoją rolę.

- Tak, tak, ślicznie - Caroline poklepała Elenę po plecach. - Pani już nie pije.

- Hej!

Protest Eleny nie został odnotowany i rozpatrzony, bo właśnie dotarły pod drzwi kamienicy i czekały, aż zostaną wpuszczone do środka. Powoli kończyła im się cierpliwość, ale w końcu ktoś odezwał się po drugiej stronie domofonu.

- Legowisko Masona, słucham?

- My na imprezę do Damona.

- A proszę, proszę.

Elena pociągnęła za klamkę. Muzykę dopływała aż tutaj, chociaż impreza odbywała się na czwartym piętrze. Należało podziwiać akustykę, podejrzewała jednak, że sąsiedzi byli innego zdania.



Damon harował w kuchni jak wół.

Nie spodziewał się, że będzie mógł przepływać pomiędzy pokojami, popijając czyjeś piwo, tak jak zwykle robił na domówkach, ale nie myślał też, że będzie musiał wkładać tyle wysiłku w upojenie alkoholowe innych ludzi. Tymczasem do godziny dwudziestej pierwszej zrobił już kilkadziesiąt drinków z żubrówką, wódką Żołądkową Gorzką bądź podróbką Cin Cina z Biedronki - taki był bowiem wybór alkoholi w tym lokalu (i tak lepiej niż zwykle, kiedy dostępna była tylko Żołądkowa Gorzka). Kolejka gości, niestety, nie zmniejszała się w ogóle; co gorsza, zanosiło się na kolejną rozwałkę kuchenną, bo ktoś niedoinformowany pomyślał, że to czyjeś urodziny i przyniósł tort.

Dramatycznie chciało mu się palić, a na dodatek został wrobiony w dyskusję z jakimś dziwnym adeptem sztuki stomatologicznej, który głównie opowiadał o aparatach na zębach, więc gdy tylko ujrzał znajomą twarz, poczuł wielką falę ulgi.

- Elena! Byłem pewien, że już nie przybędziecie do tej jamy rozpusty.

Elena rozejrzała się wokół z ledwo zawoalowanym niepokojem. Igor łamanym polskim opowiadał jakąś straszną historię o żółwiach, ubarwiając ją rosyjskimi przekleństwami.

- Cześć, Damon. Stefana jeszcze nie ma?

- Myślałem, że przyjdziecie razem. Trafiłaś tu sama? Jestem pełen podziwu.

- Z koleżankami, które zaprosiły… Olka i Ewka?

- Aaa, „lesby z socjologii”. - Damon pokiwał ze zrozumieniem głową. Kiedy nie patrzył na nią wprost, tylko kątem oka, naprawdę wyglądała jak Katarzyna. Było to bardzo dziwne doświadczenie. Damon nie lubił „dziwnego”, lubił „fajne”. - Wiesz, co teraz zrobimy? Weźmiesz ode mnie tego wyśmienitego drinka, ja złapię tamtą butelkę i bardzo szybko wyjdziemy, dobra?

- A czemu musimy tak…

- Potem ci powiem. - Chwycił ją za łokieć i wyprowadził z kuchni. - Zabierz mnie gdzieś, gdzie nie będę musiał pracować, nimfo, o tyle tylko proszę.

I o to, żeby Alaric też, do jasnej cholery, tutaj przyszedł, dodał w myśli. I za to zaraz - również w myśli, bo na głos głupio by to wyglądało - się sam opieprzył, bo nie miał zbyt wielkiej nadziei na przybycie magistra Saltzmana, który pewnie sprawdzał sprawdziany, wypełniał dziennik albo robił coś intelektualnego.

Złapał się na tym, że nie słuchał Eleny, która przepychała się przez korytarz, uczepiona jego ramienia.

- Przepraszam, co mówiłaś?

- Chciałam powiedzieć, że cieszę się, że godzicie się ze Stefanem.

Damon spojrzał na nią, jakby była niepoważna.

- Bo widziałam, jak mu to leży na sercu - bąknęła Elena. - Przepraszam, wiem, że to wasze prywatne sprawy i nie chciałam się tak w to wtrącać, ale to dobrze, że…

Chciał jej odpalić coś sarkastycznego, ale tak go to ujęło, że nawet nie potrafił.

- Pijani ludzie mówią prawdę - powiedział w końcu.

- Nie jestem pijana! - oburzyła się Elena.

- Tutaj powinnaś być, inaczej długo nie wytrzymasz.

W pokoju przechodnim z wieży Masona ryczała muzyka. Na kanapie siedziała Ewka z Bacardi Breezerem w dłoni i ktoś, kto wyglądał, jakby ledwie opuścił liceum.

- Jeremy? - powiedziała z niedowierzaniem Elena.



Jeremy nie wyglądał najtrzeźwiej czy najinteligentniej. Kiedy zobaczył Elenę, wybałuszył oczy, co sprawiało wrażenie niemal bolesnej ekspresji. Elena miała nadzieję, że nie wygląda tak głupio jak jej młodszy brat. Kiwnęła na niego głową, by odciągnąć go w nieco bardziej odosobnione miejsce.

- Znowu jesteś naćpany? - uznała, że nie ma co bawić się w zbędne ceregiele.

- Nie! - zaprotestował szybko przeciw jawnemu oskarżeniu. - Przecież powiedziałem, że rzucam Acodin.

Elena przypomniała sobie odbieranie brata z komisariatu dwa tygodnie temu. Przed oczami stanęły jej wszystkie momenty, kiedy Jeremy i jego kolega-kark Tyler wymieniali tęskne spojrzenia, ukradkowe klepnięcia po tyłkach i rzewne obietnice, że niebawem spotkają się znowu, bo nic nie jest w stanie ich rozdzielić. Elena i Stefan udawali, że nic nie widzą i nic nie słyszą. Stefan, bo był prawdziwym dżentelmenem, Elena bo tego akurat wieczora miała dość gejowskich aktywności po tym, jak trafiła na Damona Salwatora, pana Saltzmana i jego rozpięty rozporek. O żadnym z tych wydarzeń nie wspomniała nikomu ani słowa. Po pierwsze, nie do końca wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wszystko mogło być tylko wynikiem alkoholu, acodinu i pełni księżyca, ale nie należało też wykluczać możliwości prawdziwego uczucia. Elena wierzyła w prawdziwe uczucia i niezwykle je ceniła, nie wybaczyłaby sobie, gdyby zniszczyła je niefortunną plotką. A po drugie, obgadywanie pijanych ludzi wydawało się jakoś nie w porządku.

- Na pewno nie brałeś? - zapytała w końcu, podejrzliwie mrużąc oczy. Jeremy westchnął zrezygnowany.

- Nie, tylko trochę popiłem. Na biforku.

Elena nie skomentowała. Na tym polu nie miała wyższej ziemi moralnej.

- Ok, w porządku. A co ty tu w ogóle robisz?

- A ty?

- Pierwsza zadałam pytanie.

- Zaprosił mnie jeden Białorusin. Dbam o międzynarodową komunikację. Twoja kolej.

- Damon. Brat Stefana. Stefan to mój chłopak, pamiętasz?

- Ha ha, Elena. Uwielbiam, kiedy insynuujesz, że jestem głupi.

- Insynuujesz! - Elena powtórzyła z emfazą. - Twój kolega Tyler nauczył cię takich trudnych słów?

Jeremy poczerwieniał wyraźnie. Elena natychmiast pożałowała, że wspomniała o poznańskim karku. Zgodnie z jej przewidywaniami, Jeremy obrał taktykę odwrotu.

- To ja pójdę, hm, poszukać koleżanki - wybąkał i zniknął.

Elena westchnęła i upiła łyk drinka.



Alaric urwał się z piwa w połowie fascynującej dyskusji o dynastii Karolingów.

Nie włączał się w ową dyskusję za często, bo zajęty był rozważaniem plusów i minusów udania się na Mostową. Plusy: alkohol za darmo. Minusy: najprawdopodobniej będzie najstarszy ze wszystkich uczestników. Plusy: ewentualny seks w nocy. Minusy: seks z Damonem, którego przyrzekł już sobie nie uprawiać.

Był poważnie zmartwiony stanem swojej reputacji. Mieszkał w kraju, w jakim mieszkał, pracował w szkole, w jakiej pracował, a ostatnio w pokoju nauczycielskim ktoś rzucał mu krzywe spojrzenia. Mogły to być opary alkoholowe, ale Alaric był pewien, że widział Komarkowskiego od matematyki w Al-Mirage, zanim opuścił ten przybytek z Damonem.

Kiedy zorientował się, że ma Pepina Krótkiego w głębokim poważaniu, wymówił się pracą i wyszedł z Brovarii na rześki listopadowy wieczór. Po Starym Rynku pomykali skuleni, opatuleni szalikami przechodnie, a okoliczne knajpki kusiły ciepłem i grzanym winem. Po krótkiej walce ze sobą Alaric ruszył w kierunku Mostowej.

Zawahał się dopiero na schodach na czwarte piętro, kiedy z góry dobiegły odgłosy imprezy, a przede wszystkim czyjeś opętańcze krzyki. Przed oczami stanęły mu obrazy z jego studenckich lat i przerażających pochlajów u Wacława Mordka. Podczas jednego z takich spotkań nalali wody do wanny i udawali, że surfują na desce do prasowania, podczas gdy Wacław robił fale prysznicem. Chociaż po rozpoczęciu pracy w szkole bardzo żałował, że te beztroskie lata już minęły, teraz nie był taki pewien, czy chce ich powrotu.

Wszedł na półpiętro i zatrzymał się znowu. Tak naprawdę mógłby wrócić do domu, obejrzeć kilka odcinków Zagubionych i położyć się spać, tak jak każdy porządny nauczyciel w piątkowy wieczór powinien. Z pewnością nie powinien nakręcać tej sytuacji z Damonem, szczególnie, że niedawno (w ataku homofobicznej paniki, fakt) powiedział mu, że pomiędzy nimi wszystko łóżkowe totalnie, definitywnie, absolutnie skończone, powinni się zachowywać poważnie… i inne takie komunały. Damon pokiwał wtedy z uśmiechem głową i nalał mu kolejnego drinka. Alaric nie był pewien, czy te treści dotarły tam, gdzie powinny.

Nogi Alarica najwyraźniej podjęły decyzję za niego i ruszyły do góry. Alaric obserwował je, nie przerywając powolnej wspinaczki. Jeden stopień. Dwa. Trzy. W końcu dobiły do dziesięciu, a wtedy palec wskazujący lewej ręki Alarica zadzwonił do drzwi.

Otworzyła mu jakaś obca dziewczyna z dredami.

- A pan do kogo? - Zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem.

- Czy jak powiem, że policja, to mi uwierzysz?

- Incognito?

- To może chociaż sprawdzić liczniki? - Dziewczyna potrząsnęła głową. - Ja na korki - podsumował Alaric.

- Wchodź pan.

Alaric wszedł do jamy lwa. Na początek zapuścił żurawia do kuchni, ale kiedy zobaczył, że ktoś zamierza się tortem, wziął szybki krok w tył i na kogoś wpadł.



Jeremy przemknął się pod nisko przelatującym tortem i o mało nie rozjechał na leżących na podłodze paluszkach. Zręcznym ruchem przeskoczył czyjeś prawdopodobnie wciąż żywe ciało (na pierwszy rzut oka męskie, ściskające kurczowo w palcach na wpół pełną butelkę Lecha) i lekko krzywym torem dopadł pierwszych drzwi po prawej.



Niefortunnie zdeptaną osobą okazał się Stefan Salwator.

- Panie Saltzman!

- Stefan! Dobrze cię widzieć. Mam wrażenie, że dawno nie widziałem tylu obcych ludzi na raz.

- Ja dopiero tu dotarłem - bąknął Stefan.

Alaric miał przemożne wrażenie, że Stefan pił. Whisky. I to całkiem dobrą. Chciał zapytać o rocznik, ale się powstrzymał.

Stefan niezręcznie uciekł wzrokiem. Alaric miał nadzieję, że Elena nie podzieliła się z młodszym bratem Damona swoimi tajnymi informacjami uzyskanymi w toalecie męskiej w Al-Mirage. Wszystko było możliwe. Szczególnie tutaj.

- Tak więc… - Stefan zaczął podejrzanie odzyskiwać rezon.

- Gdzie można dostać tu drinka? - zapytał w tym samym momencie Alaric, wypadając zapewne na alkoholika.

- Można spróbować zrobić rekonesans w kuchni - odparł bez zawahania Stefan. - Za mną, panie Saltzman.



Ze wszystkich ludzi w Poznaniu, w łazience oczywiście spotkał Tylera. Ktoś tam na górze musiał go naprawdę nienawidzić.

Był to pierwszy raz, gdy widzieli się ponownie od czasu nocy w areszcie spędzonej czule w objęciach bynajmniej nie Morfeusza, ale swoich. Nocy przerywanej od czasu do czasu rzyganiem, a później pojawieniem się ekipy ratunkowej w postaci Eleny, Och-Stefana i ojca Tylera. Ten ostatni był bliski zaciukania syna kluczykami od Mercedesa klasy S i nawet przemiły pan policjant był tego świadomy. (We wspomnieniach Jeremy’ego, ojciec Tylera jawił się co prawda niczym potwór z maczetą i Jeremy chyba krzyczał. We wspomnieniach Jeremy’ego, Och-Stefan miał kły, a świat był dużo bardziej kolorowy niż w rzeczywistości. Tęsknił za kolorami.) Noce takie jak ta, Jeremy był pewien, potrafiły zmienić największych wrogów w jeszcze większych wrogów, albo najlepszych przyjaciół. Jeremy wciąż nie był pewien, która opcja wchodziła w rachubę.

Pozostawała jeszcze opcja trzecia, proszę-zabij-mnie opcja trzecia.

Co prawda Jeremy był wówczas, nie szukając lepszej metafory, najebany jak stodoła z przybudówką, i całowanie się z Tylerem przy niemal pełni księżyca mogło być tylko wytworem jego otumanionego umysłu, niemniej istniał cień szansy, że to również wydarzyło się naprawdę.

- A co ty tu robisz? - zapytał inteligentnie, kiedy szanse na strategiczny odwrót zniknęły z trzaskiem zamykających się za plecami Jeremy’ego drzwi.

- Zmywam tort ze spodni - wyjaśnił Tyler, w miejsce klasycznego „wpierdol?”, wskazując na swoją prawą nogawkę. Wskazany fragment nogawki, zarejestrował Jeremy, znajdował się zdecydowanie zbyt blisko krocza. To, że wpatruje się we wspomniane krocze, nie zaś w plamę i to, że wpatruje się w ogóle, zarejestrował dopiero po chwili. Prawdę mówiąc zrobiło mu się trochę gorąco i przypuszczał, że nie była to wina Żołądkowej Gorzkiej.

Acodin to zło, pomyślał i w tej samej chwili postanowił namówić na rzucenie również najbliższe grono swoich wciąż błądzących kolegów.

- Chowam się przed Eleną - wyznał, dla odwrócenia uwagi, bo co tam, najwyżej Tyler uzna go za miękką cipkę. Tyler jednak pokiwał ze zrozumieniem głową, zakręcił kran i w łazience zapadła cisza przerywana tylko szumem spuszczanej wody i dochodzącą zza ściany muzyką, babskim pitu pitu o czarnych płaszczach i cykających świerszczach.

- Słuchaj… - zaczął Jeremy i urwał, bo tuż za nimi, w nagłym napadzie agresji, ktoś - sądząc po odgłosach - wyrwał właśnie klapę od kibla. Jeremy znał ten odgłos aż za dobrze, w akademikach klapy znikały tajemniczo przynajmniej raz na dwa tygodnie, a na tyłach DS6 czasem urządzano zawody w rzutach.

Łazienka nie była najwyraźniej dobrym miejscem na zwierzenia.

Z toalety, w całej swojej potarganej okazałości, wytoczyła się Vicky i to był właśnie ten niezręczny moment, w którym w jednym pomieszczeniu spotkały się trzy osoby, które nigdy nie powinny się spotkać w jednym pomieszczeniu (bo wpierdol).

- Urwałam klapę od kibla - zakomunikowała Vicky.

- Dlaczego? - zapytał Tyler, z uprzejmym zainteresowaniem, gdy Vicky zatrzymała się na ścianie, kurczowo uwieszona czyjegoś ręcznika. Wieszak nie był przeznaczony dla pięćdziesięciu kilo żywej wagi. Prawa fizyki.

Trzask i cała trójka, wieszak, ręcznik i Vicky, zjechali w linii prostej na podłogę.

- Wyjebałam się - obwieściła Vicky i czknęła. - Nie wiem. Było fajnie. Daleko leciała.

Jeremy już pokonywał okrakiem sedes, po to, by wyjrzeć przez - chwała Bogu - otwarte okno. Klapa rzeczywiście poleciała daleko i kołysała się właśnie na lusterku parkującego w podwórzu samochodu. Najwyraźniej Vicky sprawdziłaby się w zawodach za DS6.

Gdy wrócił do środka, Vicky zwisała właśnie z Tylera, czkając rozpaczliwie.

- Chcę seksu - obwieściła między czknięciami. - Z wami dwoma. Ale najpierw… - machnęła ręką w bliżej niesprecyzowanym kierunku - przeruchajcie się pierwsi, bo muszę rzygać.



Na środku parkietu tańczył Stefan. Elena przetarła oczy ze zdziwienia. Stefan Salwator nie tańczył, to jedna z zasad rządzących wszechświatem.

- Po pijaku Stefan zamienia się w Króla Parkietu. - Damon pojawił się za nią niezauważalnie. - Gdybyś jeszcze tego nie wiedziała, droga Eleno.

Nawet nie starała się ukryć zaskoczenia.

- Człowiek uczy się każdego dnia.

- Och tak, szczególnie jeśli obcuje z moim bratem. Stefan jest pełen niespodzianek.

Elena poczuła pewien niepokój i odwróciła się w stronę Damona. Ten patrzył na nią z aroganckim półuśmiechem wymalowanym na twarzy.

- Co masz na myśli?

- Nic takiego - zapewnił szybko. - O nie, Stefano nas zauważył i już tu kroczy. Nie wygląda na zadowolonego.

Rzeczywiście. Stefan przebijał się przez spocone ruchome ciała i na jego czole rysował się mars. Przywitał się z nią, całując ją szybko w usta, po czym objął ją ramieniem. Elena wiedziała co nieco o stadnych zachowaniach samców i o tym, co ten gest oznaczał, więc, delikatnie rzecz ujmując, nie była zachwycona. Odsunęła się od Stefana i posłała braciom pytające spojrzenia. Damon odpowiedział pierwszy:

- Obawiam się, że Stefan nie do końca mi ufa, jeśli chodzi o jego dziewczyny.

Elena uniosła brew i założyła ręce na biodra.

- A więc Damon nie raczył wspomnieć, że przespał się z Katarzyną? - zapytał Stefan, nawet na nią nie spoglądając.

- Cóż mogę rzec na swoją obronę. - Damon nie wyglądał, jakby cierpiał z powodu wyrzutów sumienia. - Jestem tak jakby dupkiem.

- Tak jakby?

- Hej! Myślałem, że mamy to już za sobą?

Elena nie miała ochoty słuchać dalszej wymiany zdań. Gnana wkurwem opuściła pokój, po drodze depcząc kilka niewinnych ofiar. Całkiem możliwe, że jedną z nich był pan Saltzman i jego szklanka whisky.



Wypadli z budynku i pognali w prawo, na Groblę. Jeremy lekko wypadł z toru na zakręcie i odbił się od zdezelowanego forda, ale dogonił Tylera przy Mrocznej Bramie. Razem dopadli drzwi Jeżyka.

- Kondomów - zażądał Jeremy, zatrzymując się na ladzie.

- Absolwenta - dodał Tyler, wyciągając z kieszeni portfel.

- Ibupromu - dorzucił po namyśle Jeremy. Tyler już sprawdzał rozkład jazdy autobusów nocnych.



Stefan mętnym wzrokiem wpatrywał się w drzwi. Damon w odruchu braterskim wziął go pod ramię i wyprowadził do pokoju Olki i Ewki, a potem na balkon, jedyne miejsce w mieszkaniu wolne od ludzi i alkoholu.

Damon zapalił ćmika.

- Oddychaj, Stef. Świeże powietrze uzdrawia. Nie czytałeś Tajemniczego ogrodu?

- Jeśli przez ciebie to spieprzę, Damon, to przyrzekam…

- Tak, tak - rzucił nonszalancko Damon, który słyszał w życiu wiele ciekawszych gróźb, chociażby od właściciela mieszkania czy Masona, gdy nie zgadzał się na przywiązywanie go łańcuchem do rur w łazience. - Nie chcę nic mówić, ale to ty podejrzanie okroiłeś historię. Rick by ci coś wytłumaczył o przemilczaniu prawd historycznych.

Stefan spojrzał na niego z wyrzutem, ale mars na jego czole lekko zelżał. Damon poczuł się wielkodusznie.

- Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. - Jedna z mądrości Damona S. - Wiem, że generalnie masz w dupie to, co mówię, ale teraz powinieneś pobiec za tą dziewczyną… nie wierzę, że to mówię… inwazja porywaczy ciał… i porozmawiać z nią jak mężczyzna z mężczyzną. To znaczy, jak mężczyzna z kobietą.

- Od kiedy dajesz mi dobre rady?

Damon zastanowił się nad sobą.

- Od kiedy widzę, że ktoś jest w związkach nawet gorszy niż ja.

- Mieliśmy do tego nie wracać. - Nastroszył się Stefan.

Damon nadal odczuwał niepokojący przypływ dobrej woli. Spojrzał podejrzliwie na to, co palił, ale to był zwykły West Ice.

- Słuchaj, Stef - odchrząknął. - Nie wiem, czy to cię jakoś pociesza, ale teraz bym tego nie zrobił. Tego, co ostatnio zrobiłem. Tak myślę.

- Czy to są takie kalekie przeprosiny?

Damon pobłogosławił w myślach inteligencję swojego brata, dzięki której nie musiał dalej brnąć w to gówno.

- Traktuj to jak chcesz, Stefan - powiedział, gestykulując ręką z papierosem i o mało nie podpalając sobie włosów. - Czujesz się trzeźwiejszy?

- Chyba tak, chociaż nie do końca ogarniam to, co tu się dzieje.

- Spoko, ja też nie. A teraz idź ogarniaj związek. - Poklepał go pokrzepiająco po plecach. Stefan oddał nieprzekonujące pat-pat i zniknął z balkonu.

Damon strzepnął popiół do doniczki z czymś, co kiedyś mogło być azaliami. Wtedy ktoś zapukał w uchylone drzwi balkonowe.

- Czy przeszkadzam w jakimś historycznym momencie? - zapytał Alaric. Oczy błyszczały mu w sposób wskazujący na upojenie alkoholowe. Czyli wszystko po staremu.

- Tak. Bracia Salvatore popatrzyli sobie w oczy i wybaczyli sobie wzajemnie swoje winy. Zapisz tę datę w swoim kajeciku, Rick.

Alaric oparł się o balustradkę naprzeciwko niego. W ręku miał butelkę piwa, ale sądząc po skomasowanym ataku zapachów etanolowych, nie było to jedyne, co udało mu się dzisiaj wypić.

- Nie sądziłem, że będziesz się dzisiaj zadawać z plebsem - kontynuował Damon.

- Próbowałem dzisiaj pić z inteligentnymi… znaczy się utytułowanymi ludźmi - wyznał Alaric. - Ale było strasznie nudno. Najwyraźniej zboczyłeś mnie na więcej sposobów, niż myślałem. Aż musiałem przyjść tutaj, żeby przewartościować swoje życie.

- O? - zainteresował się uprzejmie Damon, dogaszając papierosa na balustradzie.

- Zmienię swoje życie - ciągnął natchniony Alaric, pociągając raz po raz z butelki. - Rzucę pracę w szkole, zanim ona mnie rzuci. I już żaden rodzic nie będzie pluł mi w twarz. Nie będę się też więcej zdawał na budżetówkę, otworzę własny biznes. Zarobię na własną emeryturę! A, i rzucę picie.

Damon zmarkotniał.

- Rozważ chociaż picie. Chociaż trochę. - Sięgnął nerwowo po kolejnego papierosa.

- Rzucam alkohol, nie ciebie - doprecyzował Alaric.

Damon z satysfakcją wypuścił dym nosem.

- Wzruszyłem się - przyznał pół żartem, pół serio. - Co za dzień. Nie starczy ci kajecika na tę datę.



Zbierali właśnie śpiącą Vicky z podłogi za fotelem, gdy do pokoju wjechał Mason L.

Mason, który podczas nowiu miał najwyraźniej lepsze dni, więc postanowił czynić dni innych ludzi gorszymi, spojrzał na nich krzywo, być może dlatego, że przez dno butelki Żubra.

Jeremy szybko zabrał rękę z uda Tylera.

- Szukałem kluczy - rzucił niezobowiązująco, ale Mason zupełnie go zignorował.

- Tyler! - zawołał. - Wciąż zadajesz się z plebsem?

- Mason! - odpowiedział Tyler. - Jak tam księżyc?

- Ale jesteście najebani - odkrył Mason. - Czy ty w ogóle jesteś pełnoletni?

- Od dawna - odparł Tyler.

- Ja też jestem pełnoletni! - powiedział szybko Jeremy. Vicky czknęła i przeciągnęła się.

- Gdzie jesteśmy? Dalej w tej melinie?

- Już niedługo - pocieszył ją Tyler. - Za pół godziny mamy nocny z Placu Bernardyńskiego. - W tej chwili w jego głowie zaświtała genialna myśl. Najwyraźniej rzucenie tabsów zadziałało dobrze na jego komórki mózgowe. - Słuchaj, Mason, odstrzel nam trzy dychy na taksę, to zaraz stąd znikniemy, a ty będziesz mógł wrócić do… tego, co lubisz robić. Nie wiem, czego. Trzy dychy? - powtórzył błagalnie. Utrata godności osobistej była tego warta. Zresztą całą swoją godność utracił tak naprawdę dwa tygodnie temu.

Mason rozważał to przez chwilę, a potem z tylnej kieszeni spodni wyjął portfel, a z portfela nawet pięć dych. Jeremy przeliczył to szybko na kondomy.

- Masz, tylko nie mów tacie.

- Nic nie powiem - obiecał szybko Tyler. - Nic. W życiu. Ani słowa.

- Znikajcie - polecił Mason.

Vicky znalazła swoją kurtkę i zniknęli.



Elena z irytacją odkryła, że wszystkie pomieszczenia w mieszkaniu są zajęte, więc wyszła na klatkę i usiadła na schodach, rozważając natychmiastowe zerwanie ze Stefanem. Faceci. Dlaczego mają takie trudności ze spojrzeniem poza czubek własnych nosów? W dodatku wszystko wskazywało na to, że Stefan jej nie ufał i wciąż nie dał sobie spokoju ze swoją eks, która - oczywiście - była do niej podobna. Elena nie mogła zapomnieć o tym nierozważnie rzuconym komentarzu Damona.

Usłyszała za sobą skrzypnięcie drzwi, kilka kroków skierowanych w jej stronę i ze wszystkich sił powstrzymała chęć zerknięcia przez ramię.

- Przepraszam - usłyszała nad sobą skruszony głos Stefana. Kiedy nie odpowiedziała, usiadł obok niej i milczał, schowawszy głowę w ramionach. Wyglądał, jakby trzeźwiał. W innych okolicznościach może zrobiłoby jej się go żal. - Przepraszam - powtórzył. x Zachowałem się jak dupek.

To rodzinne, pomyślała Elena.

- Czy to dlatego z nią zerwałeś? - zapytała w końcu.

- Co?

Stefan podniósł głowę. Elena spojrzała na niego znacząco, mając nadzieję, że ten w końcu zrozumie i nie będzie musiała powtarzać.

- Nie. Zerwałem z nią, bo była manipulantką i egoistką.

Elena założyła ręce na piersiach i spuściła głowę. Stefan chwycił ją za podbródek, zmuszając ją, by na niego spojrzała.

- Naprawdę. O tym, że spała z Damonem, dowiedziałem się od niego dopiero, kiedy ja i Katarzyna się rozstaliśmy. Możesz go nawet o to zapytać, jeśli mi nie ufasz.

- To chyba nie ja mam tu problem z zaufaniem, nie sądzisz?

Stefan westchnął.

- Wiem, że źle zrobiłem.

- Nie jestem Katarzyną, wiesz. Chyba że ty starasz się sobie wmówić inaczej.

Stefan spojrzał na nią ostro.

- Nawet tak nie myśl, Eleno. Naprawdę. Jesteś sto razy lepszą osobą niż ona. Możesz mnie nienawidzić, ale nigdy nie myśl, że jestem z tobą, bo ją przypominasz.

Elena przewróciła oczami, starając się obrócić wszystko w żart i jednocześnie powstrzymać napływające łzy. Uśmiechnęła się niepewnie. Może nie zerwie z nim tak od razu.

- Chyba powinniśmy wrócić na imprezę, co? - Wstała i wyciągnęła do niego rękę.



- Tej, gdzie się wszyscy podziali?

Bonnie i Caroline odkryły, że siedzą pomiędzy zupełnie obcymi ludźmi i rozmawiają z nimi o penisach Koreańczyków, kanibalizmie (kazirodztwie i innych rzeczach na „k”) oraz tajemniczym, wielkopolskim trójkącie bermudzkim, którego wierzchołki stanowiły Krzyż, Wągrowiec i jeszcze jedna miejscowość, której nazwy nie mogły sobie przypomnieć.

- Pewnie gdzieś się walają - powiedziała Ewka.

Do pokoju wjechał Mason L.

- Czy ktoś może mi wyjaśnić, gdzie się podziała klapa od kibla? - zawarczał.

Piosenka do soundtracku.

fikaton 9: dzień jedenasty, autor: le_mru, autor: skye, autor: akzseinga, fikaton 9, fandom: the vampire diaries

Previous post Next post
Up